Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

środa, 29 kwietnia 2015

Nauczyciel VII

   Dlaczego jak potrzebny jest czas na zastanowienie się,to dni mijają tak okropnie szybko?
   Pomiędzy naszą wymianą wiadomości we wtorek a piątkiem,czyli dniem ostatecznej decyzji,godziny uciekały mi z przerażająca szybkością.
   Oczywiście nie było mowy,żebym odmówił,ale bałem się,że zrobię coś głupiego i się ośmieszę.A tego bym chyba nie przeżył.
   Stosunki pomiędzy mną i profesorem Sebastianem w szkole nie uległy zmianie.Nadal traktował mnie z zimną obojętnością.Nie przeszkadzało mi to.Może to po prostu zwykłe przyzwyczajenie,ale on chyba wszystkich traktował z dystansem.Nawet pana Rofocale wydawał się czasem od siebie odsuwać,a z tego co wiem był jego najbliższym znajomym.
  Jak już mówiłem pora na odpowiedź przyszła zdecydowanie za prędko.Ciężko mi było zebrać się w sobie,by napisać cokolwiek do mojego katechety.Zaczynanie jakichkolwiek rozmów było dla mnie niełatwe,a co dopiero miałem zacząć rozmowę,którą porównywałem w myślach do gry w szachy.
  Ciocia Ann jutro rano miała dyżur w szpitalu,więc nie byłoby krzyku,jeśli niepostrzeżenie wymknąłbym się z domu.Zastanawiałem się czy powiedzieć jej o tym,że wychodzę na korepetycje do swojego nauczyciela,czy skłamać.Zdecydowanie lepiej było chyba nie mówić w ogóle.
 Jednakowoż,uwadze kobiety nie uszło moje zdenerwowanie,o które bez zastanowienia się zapytała.
 Przystanąłem na schodach,gdyż właśnie tam dorwała mnie ze swoim pytaniem,wpatrzony w nią.Próbowałem coś wymyślić,ale nic wiarygodnego nie przychodziło mi do głowy,a z ust wymykały się coraz bardziej niezrozumiałe zwroty z gatunku "ten tego" ,służące tylko wykupywaniu sobie czasu.
 Ciotka zrezygnowała z wysłuchiwania tych dziwnych dźwięków i zwaliła mój stres na dojrzewanie.
  Wdzięczny jestem za to...

  Układając się wygodnie na łóżku złapałem komórkę i otworzyłem edytor wiadomości.
  To nic,że kompletnie nie wiedziałem,co mam napisać...
  Najlepiej prosto z mostu,nie owijając w bawełnę.
  "O której jutro mogę przyjść?"
  Przewróciłem się nerwowo na plecy.
  "Możesz przyjść,o której chcesz"
  Właśnie o tej obojętności mówiłem.Niby to miło z jego strony,że chce mi pomóc,ale na takie sprawy pozostaje obojętny.Ale nie można być idealnym,co nie?
  "Może być 10?"
  Zaproponowałem pierwszą lepszą godzinę,która przyszła mi na myśl.
  "Może być"
  "A co robisz?"
  Ah...te błahe pytania,byleby tylko podtrzymać rozmowę...
  "Nic wartego uwagi.A ty?"
  Miałem ochotę napisać coś w stylu "myślę o tobie",ale to by był strzał w kolano.
  "Odpoczywam"
   Chociaż bardziej pasowało "lenię się",ale cii...

   Nie panikować!Nie panikować!
   Spokojnie!
   Ubrałeś się odpowiednio?Ubrałeś.
   Zęby umyłeś?Umyłeś.
   To co potrzebne spakowałeś?Spakowałeś.
   To teraz się ogarnij i przestań gadać do siebie!
  Ciocia Angelina twierdziła,że stresowanie się wszystkim co możliwe odziedziczyłem po mamie.Dlaczego tej cechy geny nie mogły pominąć?Jakże byłoby mi w życiu prościej,gdybym odziedziczył chłodne opanowanie po ojcu.
   Kiedy wreszcie stwierdziłem,że wyglądam odpowiednio,chociaż włosy na pewno i tak potargają mi się po kapturem,i wszystko ze sobą zabrałem,ruszyłem w kierunku drzwi.
  Mey Rin  nie zauważyła na szczęście,że nie zjadłem śniadania i nie próbowała go we mnie wmusić,bo najpewniej bym je zwrócił,a szczerze nie uśmiechało mi się to.
  Zerknąłem jeszcze na zegarek wiszący na ścianie pomiędzy kuchnią,a salonem.Do dziesiątej było jeszcze dwadzieścia minut,więc nieśpiesznym krokiem zdążę punktualnie dojść do domu nauczyciela.
  Nogi jednak miałem jak z waty i nie wyrażały one chęci do pójścia gdziekolwiek,a zwłaszcza nie wyjścia na ziąb.No przykro mi,ale nie macie wyjścia.
  Za drzwiami naprawdę panował niezły mróz.Takie zmarźluchy jak ja nienawidzą zimy.
  Truchtając powolutku w kierunku domu katechety,odwracałem się co jakiś czas.Tak,obawiałem się,że ktoś mnie nakryje,a to nie byłoby miłym doświadczeniem.
  Żałowałem,że nie mogę bardziej schować głowy w puchowy kaptur.
  Chodnik znów był lekko oszroniony,więc przez ten krótki spacer towarzyszyło mi wrażenie,że zaraz się poślizgnę i posiniaczę.Nie raz miałem tyle szczęścia...
  Z każdym krokiem denerwowałem się coraz bardziej,choć ciężko mi stwierdzić jednoznacznie czym.Po prostu sama obecność tego akurat mężczyzny działała na mnie tak...tak...elektryzująco.
  Tym bardziej,że jeszcze nigdy nie przebywaliśmy sam na sam,nie licząc incydentu z okularami.

  Przeszedłem już ostatni odcinek spaceru,czyli brukowaną dróżkę prowadzącą do drewnianej werandy.
  Nacisnąłem dzwonek,ale miałem wrażenie,że zagłuszył go odgłos przełykanej przeze mnie śliny.
  Nie musiałem długo czekać,aż drzwi staną przede mną otworem.
  Błyskawicznie wślizgnąłem się przez nie,by móc pożegnać się z tym cholernym mrozem.
  Kaptur oczywiście skutecznie zasłonił mi pole wiedzenia,tak więc chwilę zajęło mi odszukanie profesora i odpowiednie przywitanie się z nim.Kręciłem się przy tym niczym mucha przewrócona na skrzydełka,co wywołało ciche parsknięcie ze strony gospodarza.Jednym zwinnym ruchem ściągnął mi z głowy futrzane nakrycie.
  Po wymianie zwyczajnego przywitania,chwała za to,że głos mi się nie załamał,udało mi się trzęsącymi rękoma zdjąć z siebie kurtkę i zimowe buty.
  -Herbaty?-skinąłem tylko głową.
  Tak naprawdę miałem ochotę na kawę,ale większość nauczycieli w szkole nie wiedzieć czemu miała do tego nieprzychylne podejście.
  Ustawiłem buty pod ścianę przedpokoju przypatrując się jednocześnie wszystkim stojącym obok.Moje ocieplane wydały się śmiesznie małe przy całej tej reszcie.Nie zauważyłem,żadnych butów w innym rozmiarze.Czyli nie miał żony.Odetchnąłem z ulgą.
  Kiedy się wyprostowałem,zobaczyłem jeszcze jak,idąc nonszalanckim krokiem,nauczyciel znika za ścianą najprawdopodobniej kuchni.
  Wszedłem niepewnie w głąb mieszkania.Było większe,niż mogłoby się wydawać,ale było urządzone bardziej przytulnie niż moje i cioci.Wszystkie meble w zasięgu mojego wzroku były zrobione z ciemnego drewna.Z drewna,a nie ze sklejki.
  Nie wiedziałem co mam  tej chwili ze sobą zrobić,zacząłem więc rozglądać się po salonie.Był praktycznie cały zastawiony regałami,na których stały książki.Dostrzegłem też,kilka drobiazgów.Takich zwykłych małych przedmiotów,które ludzie zwykle stawiają w pustych miejscach.W przypadku mojego katechety były to drewniane,ładnie wykonane figurki kotów.
  Kiedy uświadomiłem sobie jedną ważną rzecz,która wcześniej gdzieś mi umknęła,kichnąłem dość głośno i bez ani odrobiny wdzięku.A potem jeszcze raz i jeszcze raz.
  Alergia na koty.Nie przewidziałem,że profesor może jakiegoś mieć,ale żadnego nie widziałem też w pobliżu.
  Opanowałem kichanie.Samemu sobie jesteś winien,że o tym nie pomyślałeś.I znów ze stresu zaczynam gadać sam do siebie.
  Katecheta wrócił z kuchni z kubkami parującego,ciemnego naparu,które postawił na ławie.Wpatrywałem się w jego zgrabne dłonie,nadal skryte pod białymi rękawiczkami.Ale chyba jednak nie był mizofobikiem,skoro wpuścił mnie do domu...
  Usiadł na kanapie i zapraszającym gestem poklepał miejsce obok siebie.Co ja bym dał za takie chłodne opanowanie...
  Przysiadłem obok mężczyzny,wyciągając z torby plik papierów,który był zadaniem domowym z historii.Byłem cholernie spięty i niewątpliwie uwadze nauczyciela to nie umknęło.Sztywnymi ruchami wyciągnąłem też zeszyt i podręcznik do historii.Wziąłem na wszelki wypadek.
  Kichnąłem po raz kolejny,zasłaniając usta rękawem.
  Nie miałem zielonego pojęcia jak przerwać panującą ciszę,utkwiłem więc wzrok w herbacie.Była bardzo smaczna,choć na mój gust może trochę za mocna.
  -Ma pan kota,prawda?-wpadłem wreszcie na jakiś pomysł,nie genialny,ale zawsze jakiś.
  Brunet skinął lekko głową.
  -Masz uczulenie?
  Zaśmiałem się nerwowo.Czyli jednak nie dało się tego ukryć...
  Rozejrzałem się po pokoju szukając jeszcze jakiegoś punktu zaczepienia w rozmowie.Na małej półce narożnikowej,obok sterty gazet stała popielniczka.Ładna,z kamienia trochę przypominającego bursztyn.Nie widziałem z tej odległości dobrze.
  Odwróciłem się,by móc spojrzeć na nauczyciela.Nerwowo,obracał kubek w dłoniach.Albo tylko wydawało mi się,że robi to nerwowo.
  Odważyłem się zmierzyć go wzrokiem.Był ubrany mniej formalnie niż zwykle,ale swojej zwykłej elegancji nie potrafił pozbyć się nawet w domu.Biała koszulka z krótkim rękawem zwisała luźno ze zbyt wąskich ramion.Na pewno ciężko było dostać dopasowane ubrania przy takim wzroście.Z szyi zwisały dwa wisiorki.
Mogłem im się dobrze przyjrzeć,bo akurat na tej wysokości miałem twarz.
  Jeden z nich był w kształcie łezki i niewątpliwie był wykonany z bursztynu.Na drugim łańcuszku zwisała żyletka,ze stępionymi krawędziami,ale dalej żyletka.
  Czarne kosmyki włosów,które miałem jeszcze w zasięgu wzroku poruszyły się,dając mi znać,że katecheta się na mnie patrzy.Patrzy się,jak się na niego patrzę.Frustrująca sytuacja...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo przepraszam za ten chwilowy brak nowych rozdziałów,ale mam spory problem na głowię i szczerze nie wiem kiedy uda mi się go rozwiązać,więc czasem może się taki zastój zdarzyć,ponieważ ja całą swoją uwagę poświęcam temu oto problemowi.Naprawdę przepraszam wszystkich czytelników,których zniecierpliwiłem czekaniem.

1 komentarz:

  1. Hahaha! Rozkminy Ciela są przeboskie! Najważniejsze, że się w końcu zdecydował :D. I jeszcze Madam Red. Ej, ona na pewno jest chirurgiem? Może zmieniła profesję na glinę, albo dorabia jako detektyw? No co za kobieta! Daj mu żyć własnym życiem! Nie wchodź z buciorami tam, gdzie cię nie proszą!

    Ach! Oni mówią sobie per "ty" - słodko! I najlepsze, że to Ciel to zapoczątkował :D. I jeszcze ta panika - hahaha! Po prostu trzeba oddychać, ot co :D. Spokojnie Ciel, wszystko będzie dobrze. Rozkochasz go w sobie :).

    O matko, matko! Jakie to było zajebiste! No podobało mi się wszystko! Od wejścia Ciela do domu Sebusia, przez zdjęcie kaptura, po picie herbaty, na przypatrywaniu się sobie nawzajem! Pędzę dalej!

    OdpowiedzUsuń