Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

środa, 30 września 2015

Nauczyciel XXVI

     Rozdział sponsorowany przez zapalenie oskrzeli
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
     Czułem jak ciepło Sebastiana przesącza się do mojego ciała. Kiedy stałem tak trzymając się kurczowo mojego nauczyciela, zorientowałem się, że coś się we mnie naderwało. Skruszyło...
     Nagle poczułem jakby coś próbowało zmiażdżyć mi gardło. Odsunąłem się mężczyzny i zaniosłem paskudnym kaszlem. Zgiąłem się w pół. Zasłoniłem usta wierzchem dłoni, usilnie próbując opanować kasłanie. To nie była astma. Prawdopodobnie to od biegu.
      - Wszystko dobrze? - zapytał zaniepokojony.
     Atak kaszlu minął, jednak miałem wrażenie, że to jeszcze nie koniec. Zrobiło mi się jakoś niewyraźnie.
     Pokiwałem mu głową w odpowiedzi.
      - Przyniosę ci coś ciepłego do picia - stwierdził.
     Zauważyłem, że schował dłonie za plecami, jednak nic na to nie powiedziałem. Kiedy wrócił do mnie miał już na założone rękawiczki. Nie wiem, gdzie on je trzymał, ale bez dopytywania się przyjąłem od niego z wdzięcznością kubek letniej herbaty. Ciekawe, ile litrów jej tutaj wypiłem...
     Zwilżyłem gardło i od razu zrobiło mi się lepiej. Wypiłem duszkiem wszystko i pozwoliłem sobie przysiąść na oparcie kanapy. Sebastian wziął ode mnie szklankę, po czym pacnął mnie w głowę.
      - Ałć! Za co to?
      - Za brak kurtki - odpowiedział, mi na powrót znikając w kuchni.
     Rozmasowałem lekko obolały baniak. W gruncie rzeczy słusznie zostałem zdzielony.
     Brunet wrócił po chwili z przezroczystą szklanką w ręku. W środku była musująca tabletka.
      - Wypij.
     Posłusznie wykonałem polecenie, patrząc jak Sebastian zdejmuje z siebie trochę zmoczony przeze mnie golf.
      - Ohyda - poskarżyłem się po opróżnieniu szklanki, po czym odstawiłem ją na stoliczek.
     Zmarszczyłem się. Okropny smak nadal drażnił mnie w język.
     Mężczyzna usiadł obok mnie, po czym zamknął laptopa, którego najwyraźniej używał jeszcze przed chwilą. Nie zdążyłem jednak zobaczyć co na nim robił.
      - To mogę zostać? - zapytałem, gdy ściągnąłem i odstawiłem buty do przedpokoju. - Chociaż trochę. Prooooooooszę~~.
      - Ale nie ponoszę odpowiedzialności za konsekwencje - westchnął.
     Miałem właśnie dziękować, gdy w kieszeni bluzy zawibrował mi telefon. Zerknąłem na ekranik i odrzuciłem połączenie. Usiadłem obok Sebastiana na tyle blisko, że nadal mogłem czuć jego ciepło. Dopiero teraz zaczynało opuszczać mnie zimno. Schowałem komórkę z powrotem do kieszeni.
     Zakaszlałem jeszcze raz, tym razem mniej gwałtownie.
      - Pięknie się załatwiłeś - mruknął, przykrywając mnie grubym, brązowym kocem.
      - Moja specjalność - kichnąłem na potwierdzenie.

     Sebastian zrobił mi kawę z bitą śmietaną. Już się ściemniało, a Lizzie zasypywała mnie nieodebranymi połączeniami i SMSami. Napisałem jej, że jestem bezpieczny i niedługo wrócę, ale nawet to jej nie uspokoiło. Cóż... niedługo powinna do niej dołączyć ciocia Francis, więc wtedy dopiero zrobi się nieciekawie.
      - Czyli że dziś też zostajesz na noc?
     Brunet mieszał swoją kawę długą łyżką. Zmiąłem nerwowo chusteczkę higieniczną. Katar też mnie dopadł...
      - Mogę iść do domu, jeśli...
      - Nie o to chodzi. - Przeczesał nerwowo włosy.
      - Bez obaw. Ciocia Francis pana nie dopadnie.
     Upiłem łyk kawy, przykrywając się szczelniej kocem. Może mi się wydawało, ale chyba zaczynały przechodzić mnie dreszcze. Kichnąłem po raz kolejny.
     Z korytarza wyszedł szary kotek, którego miałem już okazję widzieć. Przystanął sobie na środku salonu i miałknął przeciągle. Wskoczył na parapet jednego z dwóch okien.
      - Muszę wypuścić Absurda.
     Katecheta wstał, przeciągając się. Szara koszulka z długim rękawem podwinęła mu się, dzięki czemu mogłem przez chwilę przyjrzeć się jego plecom.
     Otworzył okno przez, które pasiasty kotek śmiało wyskoczył.
      - Nazwał pan kota Absurd?
      - Całe moje życie to absurd...
      - Obawiam się, że nie tylko pana... - mruknąłem, oblizując się z bitej śmietany.
     Było mi dużo lżej niż dotychczas. Może dlatego że towarzystwo Sebastiana nie było tak absorbujące jak towarzystwo Lizzie.
     Ziewnąłem i podciągnąłem wyżej kolana. Kawa jakoś dziś na mnie nie działała. Może to wina napięcia psychicznego, pod którym się znalazłem...? Pewnie przez nie jestem taki zmęczony. Ewentualnie przez to przeziębienie...
     Zwinąłem się w kocykową kulkę.
      - Jesteś głodny? - Pokiwałem przecząco głową. - To może chcesz się wykąpać?
      - Chcę - wstałem, jednak zaplątałem się w koc i prawie przewróciłem.
     Ledwo byłem w stanie ustać na nogach. Chyba naprawdę mnie rozłoży.
      - Pójdę zrobić. Poczekaj.
     Usiałem ponownie na kanapie, patrząc jak Sebastian odchodzi. Usłyszałem szum wody.
     W jego domu zawsze było cicho. Kiedy zostawiał mnie na chwilę samego czułem się dziwnie. Może byłem aż tą ciszą lekko przytłoczony. Hmmm... raczej jemu to nie przeszkadza. Jednak zastanawiam się, czy nie czuje się czasem samotny. Niby nie jest to duży dom, jednak mieszkanie tylko ze swoim kotkiem może być... no nie wiem... monotonne? Zresztą co kto lubi.
      - Już możesz przyjść.
     Podniosłem się. Zabolały mnie kości.
     Poszedłem do łazienki przez korytarz. W środku czekała na mnie "piżama na jedną noc" i biały duży ręcznik. W pomieszczeniu było bardzo ciepło. Spojrzałem na wannę. Była napełniona praktycznie po brzegi.
Rozejrzałem się. Sebastian musiał wyjść drugimi drzwiami.
     Rozebrałem się i złożyłem ubrania. Podłoga miała ogrzewanie. Podszedłem do ogromnej wanny i zamoczyłem dłoń w wodzie. Była bardzo ciepła, jednak nie na tyle by parzyła.
     Wszedłem do niej. Czułem, jakbym topniał od temperatury, ale odpowiadało mi to. Całkiem przyjemne doznanie.
     Przymknąłem oczy. Ogarnęło mnie niepokojące uczucie. Jakbym został zupełnie sam i miał teraz radzić sobie z życiem w pojedynkę. Bez wsparcia z niczyjej strony.
      - Jesteś tam? - zapytałem cicho, jednak nie uzyskałem odpowiedzi.
     Puls mi przyśpieszył. Nie wiem czemu zaczynałem panikować.
     Ponowiłem pytanie, tym razem niemal krzycząc.
     Do moich uszu doszły szybkie kroki, zbliżające się do drzwi łazienki, a następnie gwałtownie się zatrzymujące. Wyobraziłem sobie Sebastiana, który ma zaraz złapać za klamkę, jednak powstrzymuje się w ostatniej chwili.
      - Czegoś ci potrzeba?
     Zawahałem się nad odpowiedzią. Szczerze nawet nie wiedziałem, co chciałem powiedzieć w tej chwili.
      - Mógłbyś ze mną posiedzieć?
      - Chcesz, żebym wszedł?
      - Nie chcę być sam... - Podciągnąłem kolana pod brodę.
     Minęła dłuższa chwila, zanim dotarł do mnie dźwięk naciskanej klamki. Mężczyzna wszedł do środka z zawiązanym na oczach krawatem. Zamknął drzwi i usiadł pod nimi.
      - Dziękuję.
     Trochę się rozluźniłem. Raczej nie mógł niczego zobaczyć.
      - Mógłbyś się przysunąć? - zapytałem głosem brzmiącym nienaturalnie wysoko, po czym jeszcze kaszlnąłem.
     Spełnił moją prośbę, na oślep przysuwając się do wanny.
     Było mi lżej, kiedy był przy mnie. Poczucie bezradności opuszczało mnie wtedy choć trochę. Brunet oparł się plecami o ścianę, więc głowę miał na wysokości mojej. Położyłem się w ciepłej wodzie.
      - Jak tak dalej pójdzie, to spędzimy ze sobą całe święta - mruknął.
     Jego głos nie był jednak pretensjonalny. Był ciepły i lekko zachrypnięty. Raczej nie gniewał się o moje niezapowiedziane wizyty.
     W sumie zapomniałem, że są święta. Nie czułem ich czaru od dawna.
      - Przepraszam, za to że trzeba mnie niańczyć... Tylko sprawiam problemy.
     Zerknąłem na Sebastiana. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, jednak nie wiedział dokładnie co.
      - Jestem słaby w pocieszaniu, ale nie powiedziałbym, że sprawiasz mi problemy. Raczej nieczęsto ktoś mnie odwiedza, więc to miła odmiana.
      - Czyli moje towarzystwo panu nie przeszkadza?
      - Nie.
     Postanowiłem nie ciągnąć dalej tematu i sięgnąłem po stojące na krawędzi wanny mydło w płynie.
      - Mogę użyć gąbki?
      - Jasne. Mogę zapalić?
      - Mówiłem, że mi to nie przeszkadza.
     Zacząłem się dokładnie szorować, przy okazji obserwując delektującego się dymem Sebastiana. Kurde no! Jak można tak zmysłowo palić! To powinno być zabronione!
     Przynajmniej nie widzi, jak się w niego wgapiam. Teoretycznie, bo podobno można wyczuć czyjeś spojrzenie.
      Kolejny raz moja komórka zaczęła wibrować. Była jednak zbyt daleko, żebym mógł odrzucić połączenie.
      - Zignoruj. Zaraz przestanie.
     Przejechałem namydloną gąbką po lewym ramieniu. Trochę piany skapnęło na policzek bruneta.
      - Ej! Bez takich! - wytarł policzek rękawem.
      - To przez przypadek - mruknąłem, zgarniając pianę z gąbki i już całkowicie specjalnie dorobiłem Sebastianowi brodę z piany.
      - Chyba będziesz dziś spać na podłodze...
      - Będę pana asekurował, w razie by pan miał zamiar dzisiaj też spaść z kanapy.
      - Milcz...
     Żarty jednak postanowiły mnie nie opuszczać tak łatwo.
      - Tylko niech mnie pan nie przenosi jakbym zasnął w jakimś dziwnym miejscu... - Zabrzmiało to trochę jak flirt.
      - Przenosiłem cię już dwa razy i za żadnym nie wydawałeś się oponować. - Odbił piłeczkę, gasząc papierosa w popielniczce. Nie zauważyłem jej wcześniej. Ale chyba stała przy umywalce. Pewnie sobie wziął, gdy się przysuwał.
      - Moment, moment... - Odłożyłem gąbkę. - Jak to dwa?
      - Jeden wczoraj, a drugi w twoje urodziny... - O szlag! - Jako ciekawostkę mogę ci powiedzieć, że nie chciałeś się ode mnie później odczepić.
      - To nie fair! Nie jestem w stanie tego zweryfikować.
      - Życie...
     Warknąłem w odpowiedzi.
      - Poważnie, niech pan nie śpi na kanapie. - Zabrzmiało to jak prośba.
      - Nie mogę pozwolić, żebyś spał na kanapie.
      - Czemu nie?
      - No bo nie.
      - Ostatecznie nikt nie broni nam spać razem. - Pomyślałem na głos.
      - Jednakowoż nie wypada.
      - Jeny! Przecież i tak do niczego nie dojdzie!
     Coś ty powiedział, idioto?! Mam okazję się teraz utopić...
      - No niby nie... - odpowiedział w końcu.
      - Nieważne. Wychodzę.
     Postawiłem stopę na kafelku (dop.aut. całe życie żyłem w kłamstwie i myślałem, że "kafelka" a nie "kafelek" ;-;). Poślizgnąłem się na niej oczywiście. I po wykrzyknięciu "Jezus Maria!" szykowałem się na spotkanie z podłogą.
     Nie upadłem jednak. Otworzyłem oczy, by zobaczyć jak blisko podłogi się znalazłem.
      - Złapałem.
     Po chwili odnalazłem się w sytuacji. Desperacko próbowałem stanąć na własnych nogach, jednak jakoś nie wychodziło mi to. Sebastian jedną ręką trzymał moją klatkę piersiową, a drugą złapał prawe udo. Jak na ślepo to perfekt.
     Zrobiłem się czerwony jak burak, bo sytuacja w której się znalazłem była odrobinę żenująca...
     Wstałem i szybko wytarłem się ręcznikiem. Sebastian uśmiechał się pod nosem wrednie. Miałem ochotę go trzepnąć, ale się powstrzymałem. Ubrałem jego podkoszulek i swoje bokserki.
      - Już.
     Zerknąłem w lustro. Wyglądałem trochę jak w sukience. Raczej trochę bardzo.
      - To teraz moja kolej.
     Wziąłem swoje rzeczy i zmyłem się za drzwi.
     Klapnąłem na łóżku w sypialni Sebastiana i pierwsze co zrobiłem, to wyłączyłem telefon. Położyłem się wygodniej i spojrzałem w sufit. Ehhh...
     Słyszałem jak brunet bierze prysznic. Pewnie jest to zniewalający widok...
     Ciekawe czy zgodził by się na wspólne spanie... Przecież to nic takiego. Dodatkowo mogę wymyślić jakiś dobry argument, w stylu "boję się spać sam". Może da się namówić na słodkie oczka....?
     Ehhh... chyba zachowuję się trochę nie na miejscu. Oczywiście śmierć cioci Ann mnie nie obeszła, ale raczej zamartwianiem się nie przywrócę jej do życia. Po prostu będę iść dalej. Jakoś dam radę. Chyba.
     Błądziłem wzrokiem po pokoju. Zamknąłem oczy, wsłuchując się w cichnący plusk wody.
     Nie miałem siły podnieść się do siadu. Okazało się, że Sebastian postanowił jeszcze wysuszyć włosy suszarką. Trzymałem swoje rzeczy na razie na kolanach. W sumie nie chciało mi się jeszcze spać, jednak marzyłem o tym, by ten dzień wreszcie się skończył...
     Może napiję się mleka, to mi się zachce? Z nadzieją skierowałem się do kuchni. Otworzyłem lodówkę i nie rozglądając się po niej zbytnio odnalazłem karton mleka. Wyjąłem go i napełniłem największą szklankę jaką udało mi się znaleźć. Wypiłem zawartość naczynia i napełniłem je jeszcze raz.
     Przynajmniej trochę ochłonąłem.
     Po wypiciu drugiej szklanki zaniosłem się krótkim kaszlem.
     Spojrzałem za okno. Było już zupełnie ciemno. Jak wrócę do domu to ciocia Francis sprawi mi takie kazanie, że z podłogi się nie będę mógł podnieść...
     Schowałem karton z powrotem, a szklankę odłożyłem do zlewu. Oparłem się o jedną z szafek i rozejrzałem po kuchni. Nic się tu za specjalnie nie zmieniło. Chyba wszystko w tym domu miało swoje niezmienne miejsce.
     Zaciekawiony koszyczkiem stojącym na szafce naprzeciwko, podszedłem do niego. Był to ten koszyk z lekami, na który już kiedyś zwróciłem uwagę. Nie chciałem w nim grzebać, jednak przyjrzałem się nazwom na opakowaniach. Nie zdziwiła mnie obecność środków przeciwbólowych ani proszków na przeziębienie. Żelazo w kapsułkach też nie wydało się niczym podejrzanym. Moją uwagę przykuło za to pudełko ledwo widoczne za masą innych. Nie byłem w stanie dojrzeć całej nazwy, tylko pierwsze litery. Zostawiłem to w spokoju.
     Zerknąłem w bok na leżącą, świąteczną kartkę pocztową. Odwróciłem obrazek z choinką na drugą stronę. "Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin stary koniu!" przeczytałem treść, a następnie podpis "Loren". To Sebastian ma urodziny w okresie świątecznym? Najwyraźniej... Ciekawe kiedy dokładnie. Może dzisiaj?
     Odłożyłem na miejsce pocztówkę i jak gdyby nigdy nic wyszedłem do salonu. Nie słyszałem żadnych odgłosów dochodzących z łazienki, więc Sebastian musiał z niej wyjść.
     Przy wchodzeniu do sypialni zobaczyłem znikający w drzwiach od gabinetu szary ogonek. Absurd wrócił...
     Bruneta nie było ani w łazience, ani w sypialni. Pewnie robi coś w gabinecie. Nie będę mu przeszkadzał.
     Przysiadłem na krawędzi łóżka, po czym kichnąłem. I jeszcze raz.
     Położyłem się na prawej stronie dużego łóżka i  przykryłem szczelnie przyjemnie chłodną kołdrą. Nie gasiłem lampki nocnej, która oświetlała pomieszczenie. Zwinąłem się w kulkę i próbowałem zasnąć. Sen jednak nie przychodził. Przewróciłem się na drugi bok. Zobaczyłem akurat jak Sebastian otwiera drzwi.
      - Myślałem, że już śpisz - stwierdził, wypuszczając obłoczek dymu z ust.
      - Nie mogę zasnąć - mruknąłem.
      - Posiedzieć z tobą? - Pokiwałem głową.
     Mężczyzna przysiadł na dywanie i oparł się plecami o swoje łóżko. Przysunąłem się bliżej do niego. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy.
      - Będzie miał pan urodziny za niedługo?
      - Miałem wczoraj - odpowiedział po dłuższej chwili.
      - Ohh... w takim razie wszystkiego najlepszego...
      - Dzięki.
      - Czemu ich pan nie obchodzi? Jeśli mogę zapytać...
      - Tak jakoś... - Wymijająca odpowiedź...czyli pewnie kryje się za tym jakaś głębsza afera. Być może podobna do tej mojej...
     Wychyliłem się trochę i zobaczyłem jak brunet wyłamuje sobie palce.
     Był ubrany w granatową koszulkę z krótkim rękawem. Przyjrzałem się jego odsłoniętym przedramionom. Na prawym zobaczyłem ciągnącą się od wnętrza dłoni w stronę łokcia dość szeroką bliznę. Była wygojona, jednak nadal widoczna. Rozcięcie zaczynało się pewnie gdzieś pod rękawiczką.
      - To był wypadek.
     Kłamał. Wiedziałem, że kłamał, jednak nie powiedziałem nic. O takie rzeczy nie powinno się nachalnie wypytywać.
      - Mogę pana potrzymać za rękę?
     Zaoferował mi prawą, wpatrując się w nieokreślony punkt na dywanie. Splotłem swoje palce z dłuższymi palcami Sebastiana. Pogładziłem grzbiet jego dłoni. Usłyszałem ciche syknięcie.
     Chciałem powiedzieć mu, że wiem. Ale chyba tym sposobem tylko bym go od siebie odsunął. Nic więcej bym nie uzyskał...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wszystkiego najlepszego z okazji dnia chłopaka ^ ^ !

poniedziałek, 21 września 2015

Ogłoszenie parafialne!

   W związku z tym iż Daniel dał się wepchnąć w ... bagno (odchamiam się i nie używam brzydkich słów >3<) musi teraz zakuwać na konkursy. A z tego wynika, że będzie uczyć się i zdychać naprzemiennie. Co najprawdopodobniej oznacza, że na pisanie czasu nie specjalnie będzie dużo. Przynajmniej do pierwszych konkursów, czyli matmy i chemii (05.10/06.10). Postaram się ogarnąć to jak najszybciej, ale jestem leniwą bułą, więc no... ;-;
Jakby co możecie mi wygrażać pod numerem GG, który jest gdzieś tam <---
Albo motywować komentarzami pod tym postem. Naprawdę bardzo mi to pomaga ;-;!
Za utrudnienia przepraszam.
Kłaniam się nisko po sam o łożysko m(_ _)m!
Zaraz...po co ?! Nieważne ;-; ...
Już mi odbija za zmęczenia ;-;
Wybaczcie
Pozdrawiam cieplutko :*
Daniel

sobota, 12 września 2015

Fragmenty duszy L

     Raz... dwa... trzy... cztery...
     Kolejny trzask. Prawdopodobnie zniszczona komoda...
     Od początku...
     Raz.... dwa... trzy...
     Szczęk tłuczonej porcelany...
     Raz...
      - Ile razy wam mówiłem, że macie to robić na dworze! - skrzyczałem dwa demony, które akurat przebiegły przez bibliotekę. Nie byłym do końca pewny kto gonił kogo, ciężko zidentyfikować dwie czarne smugi...
      - Ciel~! Nie denerwuj się. - Usłyszałem za sobą, a po chwili Spica przewiesiła się przez oparcie kanapy, na której właśnie siedziałem. - Zmęczą się i przestaną...
      - Ale oni mi dom demolują! I to chyba bardziej od wesołej kompani!
      - A tam. Faceci tak mają. Wiecznie duże dzieci. - Przeskoczyła przez kanapę i usiadła obok mnie. 
      - Powiedziała, co wiedziała! - Rogacjusz udał oburzenie, choć podejrzewam, że przyznałby jej rację.
      - Dobra, ale już koniec! - zarządziłem, gdyż miałem już trochę dość tego hałasu, który przeciągał się już od kilku tygodni.
      - No dobrze - jęknął Rogacjusz poprawiając rozdartą koszulę, którą dostał w spadku od Sebastiana.
     Nawet nie pytam, ile ich w sumie zniszczyli podczas tego treningu.
     Zdążyłem się już dowiedzieć, że to jest początek początku i przed Sebastianem jeszcze długa droga, do odzyskania hmmm... pełnej sprawności? Musiał jeszcze przypomnieć sobie  wszystkie umiejętności, które posiada, ale nie zdaje sobie z tego sprawy.
      - Coś się stało? - zapytał, podchodząc do barierki, o którą opierał się jego zadyszany trener.
      - Ciel zarządził koniec na dziś.
      - Ohh... - Brunet wydał się zawiedziony.
      - Pogonicie się jutro - stwierdziła Spica. - A teraz posprzątajcie po sobie.
      - No właśnie - zgodziłem się z nią.
      - I przynieście jakieś ciastka! - zawołała do odchodzących mężczyzn.
      - Nie wykorzystujemy ich za bardzo? - zapytałem jej.
      - Coś ty. - Machnęła na to ręką.

      - To kiedy wyjeżdżamy? - Rogacjusz dopił chyba czwartą już dziś kawę.
      - Dokąd? - zapytałem, bo wiedziałem, że zapewne tylko ja nie jestem w temacie.
      - Do Cienistego Dworu.
      - Nadal nikt nie raczył wprowadzić mnie w temat... - mruknąłem pozornie obojętnie, sięgając po kruche ciastko z czekoladą.
      - To miejsce zamieszkane przez shedimy - wyjaśnił Sebastian.
      - Gdzie się znajduje?
      - Obecnie w Szkocji - odpowiedział mi Rogacjusz.
      - Obecnie?
      - Kilka razy zmieniało się położenie. Długa historia.
      - Aha. A po co tak właściwie macie tam jechać...?
      - Emmm... no wiesz... zbliża się niezła jatka...
      - Rozumiem... Mam zostać?
      - Tak by było najlepiej - mruknął mój demon.
      - Jedziesz z nami! - stwierdziła Spica, najwyraźniej podekscytowana tą myślą.
      - Ale... - zaczął szaroskóry, jednak dziewczyna szybko mu przerwała.
      - Żadnych "ale" Rogasiu. Jedzie i nie ma dyskusji.
      - Na ile macie tam zostać? - zapytałem.
     I nagle wszyscy umilkli.

      - Co? Że niby póki się wojna nie zakończy? - krzyknąłem, podnosząc przy tym kłębki piany do góry i wzburzając wodę w wannie.
      - Niestety, ale tak to się przedstawia - stwierdził rzeczowo, przeczesując moje umyte już włosy.
      - Czyli że jak pojedziesz, to już nigdy cię nie zobaczę? - Nie zdążę...
     Objął mnie mocno ramionami. Wydawały się być zimne w ciepłej wodzie.
      - Dlaczego nie chcesz mnie zabrać? - Nie odpowiedział. - Znów to robisz... nie możesz odgrodzić się od problemu... nie od tego... - Przez cały ten czas musiał udawać, że jest szczęśliwy...
      - To nie jest miejsce dla ciebie - stwierdził w końcu, ignorując dalszą część mojej wypowiedzi.
     Wtulił twarz w moją szyję.
      - Twoje też nie. Twoje miejsce jest tam, gdzie ja. Taki jest kontrakt, zapomniałeś?
     Kontrakt był chyba wystarczającym usprawiedliwieniem, dla mojej obecności w miejscu, gdzie teoretycznie wstęp mają tylko istoty na wyższym szczeblu niż ludzie.
      - Zabraniam ci mnie zostawiać. To jest rozkaz, rozumiesz?
     Z mojego prawego oka rozeszło się ogarniające całe ciało mrowienie. Nie wiem, czy kiedykolwiek odczuwałem to tak intensywnie.
      - Oczywiście - usłyszałem w końcu, gdy mrowienie zniknęło.
     Nie bylem w stanie zobaczyć jego wyrazu twarzy, ale nie odsunął się. Jego mięśnie też się nie napięły. Oddech stał się ledwo wyczuwalny. Zdawałem sobie sprawę z tego, że ostatnio nie mógł sypiać, ale zawsze gdy go o to pytałem, zmieniał temat. Cieszyłem się więc, gdy choć trochę się rozluźnił
      - Jadę z tobą. I nie przyjmuję odmowy.
      - Mam nadzieję, że jesteś przygotowany na konsekwencje tej decyzji - szepnął mi do ucha, wyciągając rękę po biały ręcznik.
      - Musisz przestać traktować mnie jak dziecko, Sebastianie.
      - Myślę, że już od dawna cię tak nie traktuję - powiedział, po czym delikatnie podgryzł mój kark.
      - To już lepiej nie myśl - mruknąłem, strzepując jego dłoń, która błądziła po moich żebrach. - Wychodzimy. A później idziemy spać. Zwłaszcza ty.
 
      - Leż!
     Przycisnąłem bruneta do łóżka.
      - Nie wstajesz.
      - Ale...
      - Ale nie wstajesz!
     Zrobił urażoną minę, jednak pozostał w bezruchu.
      - I tak ma być.
      - Dlaczego nie mogę iść się czymś zająć?
      - Żebyś się nie zapracował na śmierć!
     Mężczyzna umilkł na chwilę, po czym stwierdził, że przesadzam.
      - Sebastianie... Nie. Denerwuj. Mnie.
 
      - Ciel...
      - Słucham. - Przewróciłem kolejną stronę gazety.
      - Nudzi mi się...
      - Sugerowałem ci już gazetę.
      - Ale problemy ludzi są takie... nudne.
     Przewrócił się z pleców na bok i zaczął głaskać mnie po brzuchu. Starałem się to ignorować.
      - Ludzie zwykle nie są zbyt ciekawi, dopóki nie zostają psychopatami, którzy zabawiają nas od czasu do czasu - stwierdziłem, kiedy moje oczy błądziły po kolejnej nudnej historii pewnej rodziny bez szczęśliwego zakończenia.
     Ułożył się tak, że głowę miał praktycznie na moim ramieniu, a jego włosy łaskotały mnie w szyję.
     Westchnął, zsuwając dłoń z mojego brzucha na biodro. Na szczęście przez dość grubą pościel nie było to tak odczuwalne.
      - Nudzi mi się - powtórzył rytmicznie, owiewając moje odsłonięte ramie ciepłym oddechem.
     Palcami prawej ręki przeczesał moje włosy, a następnie zaczepnie pogładził po policzku i żuchwie.
      - Nie licz na nic dzisiaj - powiedziałem, nie zwracając uwagi na jego pieszczoty.
      - Czemu? - Jakiż żal pobrzmiał w tym pytaniu.
      - Nie mam ochoty.
     Pomimo mojej odpowiedzi brunet nie odsunął się ode mnie choćby na centymetr. Zaprzestał też głaskania mnie, jednak przytulił się tak, że byłem niemalże unieruchomiony.
      - Rozumiem.
     Delektując się przyjemnym ciepłem demoniego ciała i czytając o dziwnym skandalu, powoli zaczynałem zapominać o wczorajszym dniu.
     Byłem zirytowany obrotem sytuacji. A raczej tym, że nikt mnie na taki obrót nie przygotował. Uspokoiłem się już jednak.
     Przygotowałem się psychicznie na praktycznie pełne wkroczenie w świat demonów, jednak musiałem załatwić jeszcze pewną sprawę w tym świecie.
     Trzeba powiedzieć Królowej, że nie będzie mnie przez "jakiś czas"...

-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej ^ ^" ...
W przyszłości postaram się wrzucać rozdziały dłuższe, ale najpierw muszę się przyzwyczaić do szkolnego trybu życia. Więc wybaczcie jeśli trochę to potrwa.
Poza tym, pochwalę się, wczoraj z okazji urodzin ściąłem włosy i ...
80 cm poszło ;-; ! Ale to było super przeżycie :D. Takie spóźnione postrzyżyny ^ ^" .
Pozdrawiam wszystkich
Daniel

sobota, 5 września 2015

Nauczyciel XXV

     Doznałem szoku.
     Nie docierał do mnie tłumiony szloch Lizzie, której rzewne łzy kapały na moje prawe ramię. Nie rozumiałem słów, które mówiła do mnie ciotka Francis wychylająca się zza rogu. Miała zaczerwienione oczy. Nie płakała zbyt często.
     Zrezygnowała z jakichkolwiek prób dotarcia do mnie i zniknęła w kuchni.
     Uścisk ramion mojej kuzynki zelżał, aż w końcu trzymała mnie tylko za bezwładną rękę. Ciotka krzyknęła coś do niej z salonu. Dla mnie brzmiało to jak zakłócenia w radiu, choć blondynka zrozumiała o co chodzi. Zaprowadziła mnie do salonu i posadziła na kanapie. Nie zapierałem się.
     Pustym wzrokiem wpatrywałem się to w sufit, to w podłogę.
     Francis wróciła i podała mi kubek z jakimiś zaparzonymi ziółkami. Pewnie na uspokojenie...
     ... ale ja jestem spokojny...
     Bo jestem, prawda?
     Ściskając ciepłe naczynie w dłoniach, próbowałem przyswoić całą, zaistniałą sytuację.
      Ciocia Angelina nie żyje...
      Angelina nie żyje...
      Nie żyje...
     Te słowa poodbijały się echem w mojej głowie.
     Kiedy wreszcie dotarł do mnie ich sens, moim ciałem zaczęły targać drgawki. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Po policzkach spłynęły samowolnie słone kropelki...
     Nigdy nie byłem tak wylewny jak Lizzie. Ani w rozmowie, ani w płaczu. Nie potrafiłem nawet porządnie opłakiwać krewnego. Gdy ona krzyczała z rozpaczy, ja potrafiłem zaledwie uronić kilka łez...
     Życie mnie tak znieczuliło? Czy może zrobiłem to sam?
      - I co teraz będzie? - zapytałem, jednak tak naprawdę nie chciałem znać odpowiedzi.

     Czas jakby się dla mnie za trzymał. W tej konkretnej chwili przestał płynąć.
     Elizabeth próbowała mnie rozweselić...jednak z marnym skutkiem. Chciała mnie namówić, żebym otworzył prezent od niej, ale ja nie miałem ochoty na takie rzeczy. Cały dzień spędziliśmy na parterze, nawet nie zaglądając do mojego pokoju. W końcu tam też czekał na mnie prezent...
     Powinienem go otworzyć? Ann chciała tego, zanim wyszła z domu...
      - Zaczekaj tutaj - powiedziałem do Lizzie, wstając z kanapy.
     Oglądaliśmy właśnie "Lady and the Tramp"...Wiadomo kto wybierał...
      - Gdzie idziesz? - Spojrzała na mnie tymi swoimi oczami ze wzrokiem smutnego szczeniaczka.
      - Do łazienki. - Wydała z siebie przyzwalające mruknięcie.
     Pewnie myślała, że pójdę do tej na dole, ale wcale się nie wybierałem do łazienki. Jak najciszej się dało wszedłem na piętro do swojego pokoju. Od mojego wyjścia nic się nie zmieniło. Westchnąłem na myśl, że niedługo będę się z nim musiał pożegnać. I z Sebastianem też...
     Odsunąłem od siebie tę myśl. Nie chciałem płakać kolejny raz tego samego dnia.
     Podszedłem do biurka, na którym nadal leżał prezent dla mnie. Obróciłem go, by móc go rozpakować bez robienia zbytniego bałaganu. Po odchyleniu papieru prezentowego zobaczyłem najpierw tylną stronę okładki jakiejś książki. Wyjąłem ją z cichym szelestem papieru.
     "Rysunek dla początkujących" przeczytałem.
     Sięgnąłem po kolejną zapakowaną rzecz. Poradnik do rysowania lekko mnie zdziwił. Kolejną rzeczą był zestaw do rysowania. Zajrzałem do środka. Pod metalową blaszką kryły się trzy ołówki bezdrzewne i jeden bezdrzewny wodorozpuszczalny, słyszałem o nich, ale jeszcze nigdy nie miałem okazji ich używać, do tego biała kredka oraz dwie brązowe. Jeden wiszer do rozmazywania ołówków i gumka chlebowa. Robiło wrażenie. Dalej był jeszcze opakowanie ołówków, podobne do tego, którego używałem na plastyce. Do tego była jeszcze notka.
     "Wrócę jak najszybciej się da :* "
     To dla mnie się tak śpieszyła...
     Ten cały wypadek... to moja wina...
     To przeze mnie wpadła w poślizg...
     Zabiłem ją...
     Ja ją zabiłem...
     Wiedziałem to od początku, a jednak...
   
      - Ciel? Ciel?! Gdzie ty idziesz?! - Lizzie krzyczała za mną, gdy wybiegałem z domu.
     Nie chciałem jej widzieć. Nie chciałem jej odpowiadać. Nawet nie byłem w stanie. Po policzkach płynęły mi łzy, a ja miałem wrażenie, że zamarzają pod wpływem niskiej temperatury. Wybiegłem z domu w samej bluzie, ubierając pośpiesznie buty i czapkę.
     Biegłem przed siebie, jednak nie miałem pojęcia dokąd mogę pójść. Choć może tak naprawdę podświadomie wiedziałem, gdzie powinienem się w tej chwili znaleźć.
     Szloch, który tłumiłem w gardle, wydawał się mnie dusić.
     Minąłem po drodze kilku spacerowiczów, którzy wpatrywali się we mnie, kiedy przebiegałem obok nich w niezbyt imponującym biegu.
     Nie wiem jak bardzo zdesperowany byłem, że dałem radę przebiec praktycznie całą drogę. Może to zimno mnie tak popędzało? A może świadomość, że Lizzie może za mną gonić? Ciotka Francis pojechała pozałatwiać jakieś tam formalności (nie chciała mnie wziąć), więc się po mnie nie pofatyguje...
     Przebiegłem przez bramę, potem po dróżce i nie przejmując się ani odrobinę istnieniem dzwonka od drzwi, wbiegłem do domu Sebastiana. Niezamierzenie trzasnąłem drzwiami.
     Mężczyzna wychylił się zza rogu. Wyglądał na lekko zdziwionego. Zmusiłem się jeszcze do tego ostatniego biegu i wybuchnąłem niekontrolowanym płaczem, gdy udało mi się objąć go ramionami. Chyba uderzyłem czołem w jego pierwsze żebra.
      - Zabiłem ciocie Ann! - Mój krzyk został częściowo stłumiony przez gruby materiał ciepłego swetra.
      - Co?
     Ale ja już nie byłem w stanie wydukać słowa. Szlochałem, mocząc łzami czarny golf. Byłem naprawdę załamany. Wiedziałem, że prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę Sebastiana, bo ciocia Francis zabierze mnie do siebie. Ale ja nie chciałem się już przeprowadzać. Nie teraz, kiedy wreszcie udało mi się do niego zbliżyć.
     Poczułem chłodną dłoń, która, po zdjęciu czapki z mojej głowy, zaczęła przeczesywać uspokajająco moje włosy. Nie wiem jakim cudem, ale wiedziałem, że Sebastian nie ma na sobie rękawiczek. Że dotyka mnie samą skórą. Już samo to było dla mnie czymś niezwykłym.
      - Spokojnie...
     Uspokoiłem się. Jakoś. W jakiś dziwny sposób, ale zawsze.
      - Nie chcę znów się przeprowadzać... - Prawie znów jestem sierotą.
      - Rozumiem.
      - Mogę tu jeszcze zostać?
      - A w domu nikt na ciebie nie czekał?
     Mocniej ścisnąłem bruneta w pasie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że go dotykam, a on dotyka mnie.
     Jęknąłem w odpowiedzi na pytanie. Westchnął.
      - Nie chcę tam teraz wracać.
      - Dlaczego?
      - Bo to moja wina. Że ciocia Ann nie żyje. Gdyby nie miała mnie na głowie nadal by żyła!
     Łzy z nową mocą uciekały z moich oczu, wsiąkając w ubranie mojego nauczyciela.
      - Nie mów tak.
      - Ale to prawda!
     Nie zorientowałem się nawet, kiedy zacząłem miąć golf Sebastiana.
      - Ludzie zawsze umierali, Ciel. Nie powinieneś się za to obwiniać. Po prostu taka jest kolej rzeczy.
      - Bo Bóg tak chciał?! Boga nie ma!
      - Masz rację. Nie ma go. I nigdy nie było.
 -------------------------------------------------------------------------------------------------------
Yay! 19 k ^ ^"
A teraz trochę gorsze wieści ;-;
Z okazji roku szkolnego i nawału pracy jaki się w związku z nim pojawił  Daniel będzie zdychał przez cały tydzień i odżywał najprawdopodobniej w weekendy (jeśli w ogóle). Tak więc wtedy możecie się rozdziałów spodziewać.
Pozdrawiam Daniel :3