Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

czwartek, 24 grudnia 2015

Fragmenty duszy IV

     Moje życie wróciło do normy. A przynajmniej zwykła rutyna dnia codziennego na nowo w nim zagościła. Po tych specyficznych napadach było to wręcz zbawienne i postanowiłem przynajmniej przez jakiś czas rozkoszować się spokojem. Niestety dziwny strach nadal skrywał się gdzieś w głębi mnie, ale podejrzewałem, że nie było na to rady.
     Ostatnimi czasy, praktycznie rzecz biorąc odkąd się obudziłem się tamtego wieczoru, rozmyślałem o tym, co się wydarzyło. Co się ze mną działo? Czemu się działo? Co zrobił Sebastian? Tyle pytań a na żadne nie znalazłem jak dotąd odpowiedzi.
     Nie oszalałem. Na pewno nie postradałem zmysłów. Przecież tego nie można zlikwidować od tak, jak to zrobił demon, prawda? Nie pamiętam, co się działo po tym, jak błagałem go, żeby mnie uśmiercił. Nie chciałem do tego wracać, więc o to nie zapytałem. Teraz żałuję.
      - Ciel? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
     Rozzłoszczony, piskliwy, choć na szczęście nie tak jak kiedyś, głos wyrwał mnie z zamyślenia.
      - Przepraszam, Elizabeth. - Wzdrygnąłem się lekko, gdy młoda kobieta chwyciła mnie za policzki i uważnie przyjrzała twarzy.
      - Coś się stało? Jesteś jakiś nieswój - zmartwiła się.
      - Wydaje ci się.
     Odsunąłem się od niej. Posmutniała.
      - Czy to przez tą chorobę?
     Jak mogłem się domyślić, Mey-Rin jej powiedziała. Nie planowałem jej tym trapić, ale już trudno.
      - To nic takiego. - Chociaż diagnozy od kilku lekarzy na to nie wskazują. - Naprawdę nie masz się czym przejmować. - Dziewczyna posmutniała pomimo zapewnień.
     Zrobiło mi się jej żal, więc na powrót zbliżyłem się do niej i objąłem jej szczupłe ramiona. Bladożółta suknia zafalowała lekko, gdy oparła się o mój bark. Poczułem jej słodkawy zapach.
     Trwaliśmy tak w ciszy przez chwilę, aż w końcu blondynka odezwała się.
      - Nie chcesz mieć mnie za żonę, prawda? - wypowiedziała to tak, że zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
     Elizabeth nie była głupia. Dostrzegała więcej, niż mogłoby się wydawać, ale nie dzieliła się z nikim swoimi przemyśleniami, jeśli uważała, że nie powinna. Podejrzewałem, że zdawała sobie od dawna sprawę z tego, że nasze małżeństwo nie byłoby szczęśliwe, jednak nic nie mówiła.
     Zapewne tego po mnie nie widać, ale ja naprawdę ją kocham. Nie romantycznie czy namiętnie, ale kocham. Jak rodzinę, jako kogoś bliskiego. Nie wiedziałem, jak ubrać w słowa to, co czułem i jednocześnie jej nie zranić.
      - Zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie - przerwałem, czując ciepłą łezkę, która skapnęła mi na nogawkę spodni.
     Nie zasługiwałem na nikogo. Tym bardziej na nią i jej łzy.
     Cichy płacz zlał się z dźwiękami majowego deszczu. Cudowny, świeży zapach wlatywał przez otwarte okno.
      - Nie płacz, Lizzie. Nie masz powodu.
     Wyciągnąłem z marynarki chustkę i otarłem mokre, dziewczęce policzki.
      - Spokojnie. - Przytuliłem ją trochę mocniej. - To nie jest twoja wina. Będzie dobrze.
     Szeptałem czułe słówka, żeby ją uspokoić. Udało mi się po jakimś czasie.
      - Czy jest jakaś inna? - zapytała, wtulając się we mnie.
      - Słucham? - zaskoczyła mnie
      - Czy kochasz jakąś inną kobietę? - Głos ponownie zaczął drżeć.
      - Oczywiście, że nie. - Pogładziłem ją po zaczesanych w dwa kucyki, zadbanych włosach. - Uwierz mi, nie kocham nikogo.
     Jestem sam z moją zemstą.

     Nie poruszaliśmy już więcej tego tematu, chociaż wyraźnie wisiał on w powietrzu i powodował nieprzyjemną atmosferę. Sebastian wydawał się bardziej oschły i mniej dokuczliwy niż zwykle,  ale cały mój czas zajęło rozweselanie Elizabeth, więc nie miałem kiedy się nad tym zastanawiać. Nawet ledwo zwróciłem na to uwagę.
     Dopiero, gdy kładłem się spać, miałem okazję przemyśleć i przetrawić to, co się stało. Niepokój spowodowany ciemnością i samotnością powrócił, lecz uparcie starałem się go ignorować. Przewracałem się z boku na bok, naprzemiennie odkrywając się i przykrywając świeżo zmienioną pościelą.
     Nie byłem w stanie się skoncentrować. Ta cała dzisiejsza sytuacja, która na dodatek nie została do końca wyjaśniona, zupełnie zbiła mnie z tropu. Czemu wszystko zawsze musi się tak skomplikować w najmniej odpowiednim momencie?
     Pewnie przeklinałbym los jeszcze przez chwilę, gdyby nie nieśmiałe pukanie do drzwi. Odwróciłem się w ich stronę.
      - Wejdź, Lizzie. - Czemu zacząłem ją tak nazywać, skoro nigdy tego nie robiłem?
     Do sypialni weszła cicho niczym zbłąkany duszek. W białej koszuli nocnej wyglądała dużo bladziej niż zwykle. Zaczęła nerwowo przestępować z jednej nogi na drugą.
      - Nie mogłam zasnąć i pomyślałam, że ty też możesz jeszcze nie spać, więc - powiedziała na jednym oddechu, po czym zacięła się.
     W jednej chwili oblała się rumieńcem.
      - To pewnie przez pełnię - stwierdziłem, siadając. - Jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, żeby łatwiej ci było zasnąć? Może przynieść ci ciepłego mleka? - zaoferowałem.
      - Czy ja mogłabym dzisiaj spać z tobą?
     Na taki obrót sytuacji nie byłem przygotowany.
      - Ale... - starałem się wymyślić jakikolwiek argument, by do tego nie dopuścić, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. - Emmm...
     Duże, zielone oczy zaszkliły się, przynajmniej taki mi się wydawało, więc chcąc oszczędzić dziewczynie kolejnej porcji płaczu, zgodziłem się. Było to skrajnie głupie, bo gdyby jej matka się dowiedziała najpewniej skończyłoby się to źle dla nas obojga.
     Przesunąłem się, żeby zrobić jej miejsce. Wsunęła się pod kołdrę, pilnując, żeby nie podwinęła jej się halka.
      - Możesz się przytulić - mruknąłem.
     Zbliżyła się do mnie, jednak nie przytuliła. Odszukałem jej dłoń i położyłem na niej swoją własną.
      - Jak długo stałaś pod drzwiami? - Jej ręce były zimne.
      - Chwilkę - odpowiedziała, a następnie schowała twarz za poduszką.
    Westchnąłem i objąłem ją, by użyczyć choć odrobiny własnego ciepła.Odwróciła się do mnie plecami i przylgnęła do mojego torsu, jednocześnie obejmując za lewą rękę.
      - Dobranoc - szepnąłem.

     Obudziło mnie wymowne kaszlnięcie. Któreś z kolei, ponieważ wcześniej starałem się nie zwracać na nie uwagi. Otworzyłem niechętnie lewe oko. Skupienie wzroku trochę mi zajęło, ale w końcu udało mi się dostrzec dość zirytowanego Sebastiana.
     Dopiero po chwili zrozumiałem, dlaczego patrzy na mnie z takim wyrzutem.
      - Paula zastanawiała się, gdzie też podziała się panienka Elizabeth - niemalże wysyczał.
     Zerknąłem na śpiącą obok dziewczynę, potem znów na demona.
      - Nie mogła zasnąć, więc przyszła do mnie - wyjaśniłem, rozwiewając ewentualne domysły.
      - Wątpię, by markiza uwierzyła w tą wymówkę, paniczu - stwierdził na pozór beznamiętnym tonem, jednak dało się w nim wyczuć kroplę jadu...albo i trochę więcej... - Proponuję, by panienka stąd zniknęła, zanim Paula przyjdzie szukać w tej części posiadłości.
     Uwolniłem prawą rękę z jej uścisku.
      - W takim razie przenieś ją do innej sypialni.
     Sebastian zamyślił się, jednak bez żadnych pytań wziął na ręce drobną w porównaniu do niego dziewczynę. Zrobił to delikatnie, tak by jej nie obudzić, lecz wzrok przy tym miał taki, jakby chciał skręcić jej kark.
     Przyglądałem mu się, kiedy znikał za drzwiami. Nie wiem, co go ugryzło.

      - Ciel... Widziałeś w jakim Mey-Rin jest stanie?
     Byłem w trakcie porządkowania zaległych dokumentów, gdy Elizabeth zawitała w moim gabinecie.
      - W ogóle jej ostatnio nie widywałem - mruknąłem, zapisując kilka nazw na pierwszej lepszej, znalezionej, czystej kartce. - Czemu pytasz?
     Podeszła bliżej zakłopotana. Podniosłem wzrok znad stery papierzysk, zastanawiając się, o co też może jej chodzić tym razem.
      - Bo widzisz, jest taka sprawa... - przerwała i zamyśliła się. - Obiecaj, że nie będziesz zły.
     Skinąłem powoli głową. Instynktownie wyczułem, że nie usłyszę nic trywialnego.
      - Mey-Rin mi powiedziała, że chyba jest w ciąży.
     Wpatrywałem się w stojącą przede mną blondynkę oniemiały. Zamrugałem kilka razy, aż w końcu przetworzyłem te słowa.
      - Rozumiem... - powiedziałem wolniej, niż się tego spodziewałem.
      - Nie jesteś zły? - zapytała lekko zdziwiona.
      - A mam ku temu jakiś powód?
      - Chyba nie - odpowiedziała niepewnie.
     Elizabeth sprawiała wrażenie, jakby jeszcze miała mi coś do powiedzenia.
      - Więc...jak do tego doszło?
     Stojąca przed biurkiem dziewczyna zarumieniła się i przyłożyła rękę do ust.
      - Czemu mnie o to pytasz? Przecież wiesz, jak to działa - mruknęła ledwo dosłyszalnie przez palce.
      - Nie o to chodzi! Inaczej. Kto jest ojcem?
      - Nie chciała powiedzieć. - Rozluźniła ramiona. - Sugeruję, żebyś z nią porozmawiał.
     Poluźniłem wstążkę zawiązaną na kołnierzyku, która jakby zacisnęła się na mojej szyi.
      - Dlaczego ja? - Raczej nie miała powodu, by wyjawić to mnie.
      - Obawiała się, że straci pracę, jeśli się dowiesz. - Skinąłem głową na znak zrozumienia.
      - Dobrze. Zaraz do niej pójdę. Daj mi chwilę.

     Powoli kroczyłem korytarzem. Nie do końca jeszcze przyswoiłem informację, którą usłyszałem. Nie chodzi o to, że byłem na pokojówkę zły, czy coś podobnego. Po prostu nigdy nie spodziewałem się, że może do tego dojść.
     Odetchnąłem głęboko, gdy wchodziłem na schody. Główny podejrzany nasunął mi się sam, ale na razie nie było sensu się nad tym rozwodzić. Chociaż ta myśl irytowała mnie, odkąd tylko usłyszałem, co się stało, a mimo tego, że starałem się ją odepchnąć, wracała natrętnie.
     Wszedłem w część parteru, która przeznaczona była dla służy. Rzadko tu zaglądałem, jednak zdawałem sobie sprawę, że ta część posiadłości, choć skromniej urządzona, nie ustępowała reszcie pod względem czystości i zadbania, co nieraz wprawiało mnie w zaskoczenie. Chyba nie muszę tłumaczyć, ile razy zdarzają się tutaj wypadki, które powodują mnóstwo bałaganu.
     Przystanąłem pod drzwiami, prowadzącymi do pokoju Mey-Rin. Wziąłem ponownie kilka głębokich oddechów, a potem zapukałem. Nie usłyszałem odpowiedzi, więc przekroczyłem próg pomieszczenia bez wyraźnego przyzwolenia.
     - Teraz... to już na pewno... nikt mnie nie zechce... - Ciche pochlipywanie odbijało się o ściany.
    Widok, który ukazał się moim oczom, lekko mnie zszokował. Pokojówka wyglądała tak, jakby nie spała od kilku dni. Wychudła i zapuściła się, więc pełnej energii i atrakcyjnej Chinki prawie nie można było dostrzec w osobie skulonej na łóżku. Paula, służąca Elizabeth, pochylała się nad nią i głaskała uspokajająco po głowie.
     Nie wiedziałem, jak powinienem zacząć. Zerknąłem na Lizzie, która z krzesła zachęcała mnie do działania. Najpierw odkaszlnąłem, żeby w ogóle zwrócić na siebie uwagę. Gdy nieobecny wzrok Mey-Rin skupił się na mnie, spanikowana podniosła się natychmiast z łóżka, a z jej ust wypłynął potok niezrozumiałych słów, mieszających się z łkaniem .
      Zbliżyłem się do niej i położyłem dłonie na ramionach w uspokajającym geście. Udało mi się ją zrównać z nią wzrostem, więc nie było to trudne.
      - Spokojnie. Będzie dobrze. - Umiejętności w pocieszaniu nie posiadałem żadnych, na więcej nie było mnie już stać, ale starałem się brzmieć wiarygodnie.
      - Panicz nie jest zły? - zapytała z niedowierzaniem wypisanym na twarzy.
     Pokręciłem przecząco głową i wykrzesałem z siebie mierny uśmiech. Z pokojówki jakby w magiczny sposób wyparowała większość zmartwień. Ku mojemu zdziwieniu wyściskała mnie.
      - Tak się cieszę, że panicz się na mnie nie gniewa! - niemalże wykrzyczała przez łzy.
      - No dobrze już, dobrze. - Odsunąłem ją od siebie. - Komu powinienem gratulować zostania ojcem? - Kandydatów w posiadłości było tylko dwóch. Siebie i Finniana nie liczyłem.
     Chince natychmiastowo zrzedła mina.
  
      Elizabeth wróciła do domu tego wieczora razem z niewyjaśnioną kwestią małżeństwa. Ja zostałem na swoim miejscu z kwestią ojcostwa. Pokojówka milczała jak grób, więc pozostało mi tylko przeprowadzenie "dochodzenia".
      Zastałem swojego kamerdynera na czyszczeniu kominka w mojej sypialni.
       - Sebastianie, czy ty już wiesz?
       - O czym mam wiedzieć, paniczu?
       - O tym, że Mey-Rin jest w ciąży - warknąłem.
      Demon uśmiechnął się półgębkiem.
       - Co w związku z tym, paniczu?
      Porządnie już mnie zirytował i najwyraźniej nie miał zamiaru przestać.
       - Czy ona ciebie przypadkiem nie kryje. Sebastianie?
       - Mnie? Ależ co panicz sugeruje? - zapytał z udawanym zdziwienie, zgarniając popiół.
       - Sebastianie, nie denerwuj mnie. - Nie dawałem się zupełnie wytrącić z równowagi. - Doskonale wiesz, o co cię pytam!
       - Nie, to nie moja sprawka, jeśli o to ci chodzi, paniczu. - Wyraz obojętności powrócił na twarz lokaja.
       - Więc czyja? Bard też zaprzeczył. - Zacząłem stukać prawym obcasem o podłogę nerwowo.
       - Mey-Rin zgwałcono trzy miesiące temu, gdy wysłałeś ją po sprawunki do Londynu - stwierdził, jakby mówił o pogodzie.
     Z początku wydało mi się to niemożliwe. Oczywiście pokojówka była bardzo atrakcyjna, jednak ciężko mi uwierzyć, że nie potrafiła się obronić w takiej sytuacji.
       - To dlaczego nic nie powiedziała?!
      Brunet odłożył pogrzebacz na miejsce.
       - Najwyraźniej nie odczuwała takiej potrzeby. Poza tym uwierz paniczu, żadna kobieta nie rozpowiada o takich rzeczach.
       - W takim razie skąd ty o tym wiesz?
       - Obserwuję i wyciągam wnioski, paniczu.
      Zakląłem w myślach, choć starałem się tego unikać. Miałem ogromną ochotę uderzyć mężczyznę, który akurat wstawał z podłogi. Z drugiej strony jednak ulżyło mi, że to nie Sebastian jest ojcem tego dziecka.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Daniel z racji tego, że nie umie pisać one-shotów, olał świątecznego specjala, za co się kaja ;u;
       Wesołych Świąt!

środa, 16 grudnia 2015

Drugi blog

Skoro jednak trochę osób lubiących "Nauczyciela" się znalazło, on również zostanie napisany w porządny i ogarnięty sposób (przynajmniej bardziej niż dotychczas...). Bloga, na którym będzie się on pojawiał można znaleźć klikając w ten link lub klikając na listę blogów z prawej strony. Pierwszy rozdział najprawdopodobniej pojawi się w piątek wieczorem, a kolejne będą pojawiać się w soboty naprzemiennie z "Fragmentami", chyba że uda mi się napisać coś bonusowego w co wątpię, biorąc pod uwagę ilość materiału do zakucia. Nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Przypominam też o możliwości skontaktowania się ze mną pod tym numerem GG: 47282282.
Pozdrawiam.
Daniel

sobota, 12 grudnia 2015

Fragmenty duszy III

     Zmierzchało. Choć znacznie się ochłodziło, nie wróciłem do ciepłego wnętrza sypialni. Opierając się na balustradzie balkonu, wpatrywałem się w ciemny skraj lasu. Próbowałem ochłonąć. Dzisiejszy dzień był... inny? Może to nie jest zbyt dobre określenie. Po prostu byłem jakiś nieswój. Nie czułem się zbyt dobrze i zdawało mi się, że męczą mnie uderzenia gorąca. Poza tym rutyna dnia zaczynała mnie już nużyć, a zupełnie nie miałem pomysłu na to, jak ją przełamać.
     W dodatku Sebastian był dziś jakiś, lekko mówiąc, poddenerwowany. Nie chodzi o to, że był dla mnie nieprzyjemny czy coś w tym rodzaju. Wyczułem, że jest zirytowany, co odbiło się na moim humorze. Tak mi się wydawało. Ale to, że ja czuję się źle wtedy kiedy on, nie ma większego sensu. Dotychczas tak nie się nie działo, więc czemu teraz?
      Bez sensu. Właśnie. To jest kompletny nonsens. Nie rozumiem, o co chodzi. To przez kontrakt? Czy to jakieś demonie sztuczki, o których nie mam pojęcia? Sebastian nie ośmieliłby się zabawiać mną w taki sposób, prawda? Chociaż kto go tam wie...
     Czułem jak potęguje się we mnie gniew. Krew zaczęła się burzyć. A za chwilę wszystko wróciło do normy. Wziąłem kilka głębokich oddechów. Nie mogłem pozwolić sobie na panikę. To nie wchodziło w grę.
     Zacząłem krążyć pomiędzy jednym końcem balkonu a drugim. Zimne powietrze nie rozjaśniło mi umysłu. Jak na złość po głowie zaczynały mi krążyć coraz bardziej uciążliwe myśli. Wizję, które pojawiały mi się przed oczami, a choć były znajome nie potrafiłem ich rozpoznać. Wspomnienia mi nieobce, a jednak nie moje. A gdy próbowałem sobie je przypomnieć, nie potrafiłem przywołać żadnego z nich.
     Nie bałem się tego stanu, jednak był on uciążliwy i powoli zaczynał doprowadzać mnie do szału...
     Rozbolała mnie głowa. Może to objaw jakiejś choroby? Tylko czy to początkowe objawy, czy już w pełni rozwinięta choroba? Chyba przesadzam. Pewnie te napady gonitw myśli niedługo mi przejdą. Przez nie nie byłem w stanie ostatnio myśleć racjonalnie. Zresztą stało się to dość widoczne. Nawet Snake, czy raczej jego węże, zaniepokoiły się ostatnio o moje zdrowie. Sebastian również starał się poprawić mi nastrój i utwierdzał w przekonaniu, że to tylko chwilowa dolegliwość. A dni mijały...
      - Zanieś mnie do wanny, skoro już tu przyszedłeś.
     Demon stał w drzwiach, lecz nie powiedział nic, żeby dać znać o swojej obecności. Dobrze, że nie myślę na głos, bo jeszcze zmieniłby do mnie stosunek.
     Podszedł do mnie i bez słowa wziął na ręce. Był przyjemnie ciepły.
      - Nie powinieneś wychodzić na zewnątrz o tej porze, paniczu. Możesz w ten sposób złapać przeziębienie.
     Nie odpowiedziałem, tylko wzmocniłem uścisk na karku mężczyzny. Spokojny chód Sebastiana sprawił, że przyśpieszone tętno unormowało się podobnie jak oddech. Woń, którą roztaczał, przywodziła na myśl siłę, zapewniającą mi bezpieczeństwo. Z drugiej strony mogła wydawać się groźna. Dzika i nieobliczalna.
     Stukot butów kamerdynera ucichł, gdy zatrzymał się przed drzwiami łazienki. Nacisnął klamkę i wniósł mnie do środka. Oczekiwał, aż zechcę ustać na podłodze. Tylko że mi było tak dobrze. Nie chciałem go puścić. Mógłbym  nawet spokojnie zasnąć w, jakkolwiek beznadziejnie by to nie brzmiało, jego ramionach.
      - Coś się stało, paniczu? - Głos demona sprowadził mnie na ziemię.
     Puściłem go, zapewniając, że wszystko jest w porządku.

     W nocy obudził mnie krzyk. Mój własny krzyk.
     Oddychałem płytko. Rozglądałem się po pokoju w panice. Niemalże lepiłem się od potu.
      - Sebastianie, chodź tu - rozkazałem cicho, jakbym się bał, że ktoś mnie usłyszy.
     Podskoczyłem, gdy demon zapukał do drzwi i zajrzał do środka. Gdy ciepły blask świec oświetlił pokój, opadłem na poduszki.
      - Przynieś mi ciepłe mleko. - Mój głos załamywał się na prawie każdej sylabie.
      - Jak sobie życzysz.
     Obrócił się i już miał wychodzić, ale jeszcze go zatrzymałem.
      - Zostaw świecznik.
     Na ciepłe mleko nie musiałem czekać długo. Przestałem drżeć. Chyba naprawdę powinienem się zacząć martwić moim stanem zdrowia. Psychicznego i fizycznego.
      - Miał panicz koszmar?
      - Nie...nie wiem, co to było...
     Spojrzałem demonowi w oczy, szukając odpowiedzi. Przez krótką chwilę dostrzegłem w nich coś na kształt zmartwienia. Zapewne to tylko jeden z elementów gry pozorów, w którą wplątałem go, czyniąc zeń mojego kamerdynera.
      - Która jest godzina? - Wbiłem wzrok w pustą filiżankę.
     Zerkałem kątem oka, jak mężczyzna wyciąga z kamizelki zegarek.
      - W pół do czwartej.
      - Czy mógłbym już wstać? - Dlaczego o to pytałem? Przecież mógłbym po prostu oświadczyć, że chcę wstać.
      - Obawiam się, że nie jesteś jeszcze w pełni wypoczęty i lepiej byłoby, gdybyś położył się spać, paniczu. - Schował zegarek do kieszeni.
      - Nie dam rady zasnąć - stwierdziłem, lecz oddałem Sebastianowi filiżankę po mleku i przykryłem ciepłą kołdrą. - Zostań ze mną.
      - Yes, my lord.
     Przekręciłem się na prawy bok. Nie potrafiłem wytłumaczyć, dlaczego nie chcę, żeby patrzył jak zasypiam. Zresztą nikomu nie dałbym patrzyć, jak próbuję zasnąć, przecież to oczywiste. Za dużo myślę.
     Zamknąłem oczy i próbowałem się rozluźnić. Nie udawało się. Nie trząsłem się już ze strachu, to fakt, ale nadal byłem okropnie spięty. Sebastian zgasił świece.
      - Opowiedz mi coś - mruknąłem.
      - W jakim celu, paniczu?
     Zdziwiłem się, bo nie wiedział o co mi chodzi. Obróciłem się w jego stronę.
      - Żeby mi się lepiej zasypiało.
     Nadal nie wydawał się do końca rozumieć, czego od niego oczekuję. W sumie nigdy nie chciałem, żeby robił coś takiego.
      - Chodzi o bajkę na dobranoc?
      - Nie do końca o to chodziło... - zacząłem. - ale mniej więcej właśnie coś takiego.
      - O czym w takim razie chciałbyś posłuchać, paniczu?
      - Nie wiem...
      Zastanawiałem się przez dłuższą chwilę, jednak żaden pomysł nie przychodził mi do głowy. Oczywiście opowiadanie bajek nie wchodzi w grę. W żadnym razie.
      - Sebastianie...czym właściwie różni się demon od człowieka? Da się to wytłumaczyć naukowo, czy nie podlegacie pod empiryczne poznanie? - sprostowałem po chwili.
      - Cóż... pod względem funkcjonowania organizmów nie różnimy się od ludzi zbyt wiele. Odżywiamy się, oddychamy, poruszamy. Niektórych narządów nam brak, mają inny rozmiar, są w innym miejscu, ale funkcja zwykle pozostaje ta sama. Skład chemiczny ciała jest mniej więcej taki sam, chociaż różnią się proporcje poszczególnych składników.
      - Skoro demony są podobne do ludzi, to oznacza, że też umierają?
      - Tak, choć nie w sposób naturalny. Nie dotykają nas choroby, a komórki ciała ulegają natychmiastowej regeneracji, co zapobiega starzeniu.
      - Dlaczego nie chorujecie?
      - Choroba to przywilej ludzi, zwierząt czy roślin. My albo żyjemy, albo umieramy. Tak jest od zawsze.
      - Rozumiem.
     W pomieszczeniu było zupełnie ciemno, więc nie mogłem dostrzec wyrazu twarzy Sebastiana. Na powrót zamknąłem oczy. Zrobiło mi się lepiej, kiedy lokaj tu przyszedł. Poczułem się wreszcie bezpiecznie.
      - Opowiadaj dalej - mruknąłem sennie, czując, że powoli odpływam.

     Zacząłem łapać się na obgryzaniu paznokci. A byłem święcie przekonany, że udało mi się pozbyć tego paskudnego tiku nerwowego. Jak widać wrócił.
     Kierowałem się w stronę jadalni na obiad, jednak w połowie korytarza prowadzącego do schodów zaczęło kręcić mi się w głowie. Zignorowałem to i szedłem dalej. Jednak tępy ból uderzył mnie ponownie po przejściu kilku kroków. Oparłem się o ścianę. Oddychało mi się ciężko, ale zdążyłem się do tego przyzwyczaić.
      - Coś się stało, paniczu?!
     Skrzekliwy głos Mey Rin wydał się tak głośny, że aż zabolały mnie uszy. Nie spojrzałem w stronę, z której dobiegał głos, ale pokojówka pewnie idzie w moją stronę.
     Pozwolę sobie zemdleć.

      - Nie mam apetytu. Nie zjem dziś obiadu.
     Sebastian nie sprzeciwiał się. Zaparzył mi kolejną filiżankę ceylon.
      - Zupełnie opadniesz z sił, jeśli przestaniesz jeść, paniczu.
     Obracałem porcelanowe naczynie w dłoniach. W ciemnym płynie odbijała się moja zmarniała twarz. Ostatecznie demon nie przyciął mi włosów, przez co wydawało mi się, że policzki jeszcze bardziej mi się zapadły.
      - Wybacz na chwilę, muszę iść sprawdzić, czy reszta służby daje sobie beze mnie radę. Zaraz wrócę, paniczu. - Głos miał spokojny i mówił do mnie wyraźnie, tak jakby przebijał się przez otoczkę obłąkania, która coraz ciaśniej mnie spowijała.
      - Nie! - rzuciłem się niespokojnie na łóżku, wylewając przy tym większość naparu na pościel. - Zostań!
     Tylko przy moim demonie opuszczał mnie niepokój, towarzyszący mi ostatnimi czasy bez ustanku. Nie wiem, ile czasu minęło odkąd go nie czułem. Chyba traciłem zmysły. Zbadało mnie kilku lekarzy, jednak żaden z nich nie wykrył przyczyny moich napadów lękowych.
      - Sebastianie, co się ze mną dzieje? - Zdawało mi się, że do oczu napływają mi łzy. Kiedy ostatni raz płakałem? - Kiedy to się skończy? Zrób coś z tym! Ja już nie chcę!
     Zacisnąłem mocno palce na ubrudzonej pościeli.
      - Wydaję mi się, że nie mogę z tym nic zrobić, paniczu. Przykro mi.
      - Przecież ty wiesz, co się ze mną dzieje! Ja wiem, że ty wiesz.
     Dostałem ataku dreszczy i gorączki. Czułem się, jakbym miał zaraz zemdleć.
      - Zrób coś z tym. Błagam.
     Nie miałem już siły krzyczeć. Próbowałem wykrzesać z siebie choć tyle energii, by złapać Sebastiana za rękę, ale nie dawałem rady chociażby wychylić się z łóżka.
      - Zabij mnie, skoro nie możesz nic na to poradzić. Proszę. Ja już tego dłużej nie wytrzymam.
     Słabo widziałem. Maiłem problemy ze skupieniem wzroku, jednak udało mi się uchwycić litościwe spojrzenie bruneta.  Zobaczyłem jak wyciąga ku mnie rękę. Delikatnie pogładził mnie po policzku. Nie wiem, kiedy zdążył zdjąć rękawiczkę. Następnie jego dłoń zsunęła się niżej. Miejsce, które dotknął, zrobiło się ciepłe. Lepkie krople spływały po mojej skórze. Dziwnie kojące uczucie. Nie byłem w pełni świadom co się dzieje, jednak zdawałem sobie sprawę, że powinienem odczuwać ból.
     Powieki zaczęły zamykać mi się mimowolnie. Ostatkami sił utrzymałem się w pozycji siedzącej i skierowałem wzrok na demona. Chyba się uśmiechnąłem, choć jakby się nad tym zastanowić wydaje się to niemożliwe.
     Traciłem przytomność.
     Wypuściłem z ręki delikatną porcelanową filiżankę, która sturlała się łóżka i roztrzaskała na podłodze.
     Prawie jak ja w tej chwili.
    
     Lekkie kołysanie. W przód i w tył. Spokojny oddech. Subtelne ciepło.
     Potrzebowałem tego. Bardzo tego pragnąłem.
     Ale tak właściwie czego...?

     Otworzyłem niepewnie oczy. Lewe było bardziej przydatne, ponieważ na prawe praktycznie nie widziałem. Mruknąłem cicho, po czym przetarłem lekko powiekę. Ziewnąłem dyskretnie. Czułem się trochę dziwnie, jakbym obudził się z długiego snu. Jednak nie pamiętam, żebym kładł się spać.
     Poruszyłem się, rozchylając pościel, w którą byłem zawinięty. Nieznacznie bolała mnie szyja. Zdrętwiałem. Niezbyt spodobało mi się też to, jak bardzo się spociłem.
     Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Nie było wątpliwości, że to leżałem we własnej sypialni. Tak samo wyglądające meble ustawione w tych samych miejscach co zawsze.
     Po czole spływały mi kropelki wody z okładu, który miałem na czole. Podniosłem się do siadu. Trochę zakręciło mi się w głowie. Ile tak naprawdę spałem...?
     Chciałem zawołać Sebastiana, ale głos ugrzązł mi w gardle i tylko zaniosłem się krótkim, duszącym kaszlem. Zaczęło mi doskwierać pragnienie.
     Próbowałem wstać z łóżka, jednak na próbach się skończyło.
     Miałem nadzieję, że demon niedługo do mnie przyjdzie...
     Chyba wyczuł, że się obudziłem, ponieważ po chwili stał już przy moim łóżku.
      - Dzień dobry. Jak się panicz czuje?
     Podał mi szklankę chłodnej wody. Wypiłem ją duszkiem, nie zważając na upomnienia o możliwości zakrztuszenia.
      - Jeszcze - zignorowałem zupełnie pytanie o samopoczucie.
     Na szczęście Sebastian przyniósł cały dzbanek. Wypiłem znaczną część jego zawartości, dopiero udało mi się pozbyć suchości w gardle.
      - Co się stało?
      - Zemdlałeś, paniczu.
      - Kiedy?
      - Dwa dni temu.
     Obracałem szklankę w dłoniach, zastanawiając się, czy nie powinienem jeszcze czegoś powiedzieć.
      - Która godzina?
      - Kwadrans po dwudziestej pierwszej.
     Czyli dwa dni robocze przepadły.
      - Przygotuj kąpiel. Muszę się odświeżyć.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka :3
Bardzo mnie cieszy to, że blog odżywa, choć wydawało mi się to wręcz niemożliwe ;u;
W każdym razie za tydzień pojawi się pierwszy rozdział "Nauczyciela". Link do bloga, na którym teraz będzie publikowany zamieszczę niedługo.
Pozdrawiam.
Daniel

sobota, 5 grudnia 2015

Fragmenty duszy II

      - Paniczu. Już pora wstać. - Głos Sebastiana wydobywał moją świadomość z pajęczyny odpoczynku bez sennych marzeń. - Paniczu?
     Przewróciłem się na drugi bok, ignorując kamerdynera. Wtuliłem się w ciepłe pielesze i zacisnąłem palce na poduszce.
      - Jeszcze moment.
      - Jest już późno - zaczął. - Powinien panicz już dawno wstać.
     Powoli otworzyłem lewe oko. W kominku palił się ogień, cicho trzaskało muskane językami ognia drewno. Za oknem było szaro. Zapowiadało się na ulewę.
      - Mam na dziś zaplanowane jakieś spotkanie?
      - Żadnego.
      - Więc jest to świetna okazja, żeby zrobić sobie dzień wolny - mruknąłem sennie, zagrzebując się w pościeli. - Ostatnio stwierdziłeś, że jestem spięty. Potrzebuję odpoczynku, Sebastianie.
      - Dobrze. Jednak nalegam, żeby panicz już nie spał.
      - Tak, tak, bo rozreguluję sobie rytm dobowy, pamiętam o tym.
     Przeciągnąłem się, jednak nie miałem najmniejszej ochoty na wyjście z łóżka. Przewróciłem się na plecy. 
       - Życzę sobie na śniadanie naleśniki z truskawkami. Przynieś mi je do łóżka. Nie przyjmuję odmowy.
     Demon nie oponował, tylko bez gadania poszedł przygotować posiłek. Lekko mnie to zdziwiło, ale nie miałem powodu do narzekań. Sięgnąłem po pozostawioną na szafce nocnej filiżankę. Upiłem z niej łyk ciepłego naparu i wziąłem do ręki gazetę. Nieśpiesznie zacząłem zaczytywać się w niezbyt pouczające artykuły, jednakowoż dziś mogłem sobie na to pozwolić.
     Szelest papieru i trzaskanie opału w kominku w jakiś sposób mnie odprężało. Nie chodzi o to. że obudziłem się spięty. Choć faktycznie może trochę, ale nie było ku temu żadnego powodu. W sumie nie spałem zbyt dobrze. Byłem lekko skołowany, bo nie potrafiłem wyjaśnić dlaczego.
     Odsunąłem rozmyślania od siebie i zabrałem się za czytanie artykułu o nowym leku, który rzekomo miał być tym "cudownym lekiem". Czysta głupota.
     Oczekiwanie na Sebastiana zaczęło mi się lekko dłużyć. Złożyłem gazetę i rozprostowałem kręgosłup. Zacząłem wpatrywać się w niebieski baldachim haftowany złotymi i srebrnymi nićmi.
     Nawet najcudowniejszy lek już by mi nie pomógł. Dotknąłem policzka pod prawym okiem. Nie żałowałem. Po prostu nie byłem pewny, ile czasu mi pozostało. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak dni przeciekają mi przez palce. Cel, który miałem osiągnąć przy pomocy Sebastiana, nie wydawał się przybliżać. Nie miałem pojęcia, kiedy wpadnę na jakikolwiek trop, ale na razie się na to nie zapowiadało. Pewnie nikt nie widziałby w tym powodu do zmartwień, przynajmniej dłużej pożyję. Obawiałem się jednak, że demon zaczyna się mną nudzić. Chyba każdy zaniepokoiłby się, skoro nie wiadomo, co dokładnie taka istota jest w stanie zrobić, gdy znuży się swoją dotychczasową zdobyczą. Mam nadzieję, że nie to samo, co koty ze swoją ofiarą...
     Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie, po którym nastąpiło skrzypnięcie drzwi. Doprowadziłem się do porządku, żeby nie zbłaźnić się przed Sebastianem. Odrzuciłem gazetę na etażerkę. Po pokoju rozszedł się cudowny zapach słodkich naleśników. Wprost uwielbiałem jeść takie śniadania w łóżku. Szkoda, że lokaj tak rzadko zgadzał się na coś takiego. Gdybym mu rozkazał się na to zgodzić, wypadłoby to okropnie dziecinnie.
     Demon postawił przede mną ostrożnie srebrzystą tacę. Przez chwilę delektowałem się samym aromatem truskawek i rozpuszczonej czekolady. Najlepsze z możliwych zestawień. Nie trzeba mnie było zachęcać do jedzenia. W jednej chwili z talerza zniknął pierwszy naleśnik, którego popiłem świeżo parzoną czarną herbatą. Zdawało mi się, że na wargach bruneta, stojącego przy łóżku, pojawił się cień uśmiechu.
      - Co cię tak cieszy? - zapytałem prawie bez wyrzutu, po czym odkroiłem następny kawałek zrolowanego ciasta.
      - Pomyślałem, że to urocze, ile radości potrafi sprawić niektórym zajadanie się słodkościami.
      - Wcale mnie to nie uszczęśliwia - zaprzeczyłem, a następnie wbiłem wzrok w talerz.
     Sam często nie rozumiałem, dlaczego coś mówię bądź robię. Po prostu nie chciałem, żeby Sebastian uznał mnie za dziecko. Choć czasem podobało mi się to, jak okazjonalnie mnie rozpieszcza, to nigdy nie zmusiłbym się do przyznania tego na głos. Nie mogłem pozwolić sobie na okazywanie słabości. Nie przy nim.
     Poza tym, czy aby przed chwilą nie zostałem nazwany uroczym...? Przecież doskonale wiedział, jak bardzo nie ciepię być tak nazywanym.
     Skończyłem się posilać .
      - Czy życzy sobie panicz, bym przygotował  ubrania?
      - Nie, chcę jeszcze trochę poleżeć. Ostatnio bolą mnie plecy. - Po co mu się w ogóle tłumaczyłem?
      - Rozumiem. W takim razie, pozwolę sobie zasugerować masaż.
      - To nie będzie konieczne - stwierdziłem beznamiętnym tonem. - Możesz się już oddalić. Wezwę cię, jeśli zapragnę wstać z łóżka.
      - Yes, my Lord.
     Mężczyzna zabrał ze sobą brudne naczynia i zostawił mnie ze samym sobą.


     Zaczynam nabierać przekonania do tego, że nie umiem spędzić dnia nie zaglądając chociażby do gabinetu. Musiałem przyznać, że czułem się tu bardzo komfortowo. Bo paradoksalnie nie w każdym miejscu w posiadłości tak było.
     Wylegiwałem się na szezlongu i czekałem, aż najdzie mnie ochota na robienie czegokolwiek. To chyba wina pogody. Choć nie wykluczam swojego rozleniwienia. Brakowało mi kryminalnych spraw, przy których mógłbym pracować. Wydawało mi się, że zdolności dedukcji maleją z każdym dniem. Czyżby Królowa o mnie zapomniała? Bo wątpię, żeby nie znalazło się dla mnie choćby najbardziej błahe zajęcie.
      - Sebastianie. Przyjdź tutaj.
     Nie musiałem długo czekać na pojawienie się mojego sługi.
      - Czy panicz czegoś sobie życzy? - zapytał, gdy zamknął za sobą drzwi.
     Tak właściwie to niczego.
      - Nudzi mi się.
     Może udałoby mi się wciągnąć go w jakąś grę?
      - A napisał już panicz list do panienki Elizabeth? - kontynuował, widząc moją nietęgą minę. - Polecam się za to zabrać jak najprędzej.
     Parsknąłem, lekko zirytowany takim obrotem spraw. Szczerze wolałem mieć awanturę o nieodpisanie, niż ułożyć tą pseudo troskliwą i czułą odpowiedź.
      - Nie dałoby się unieważnić jakoś tych zaręczyn?
      - Obawiam się, że nie.
     Westchnąłem dość głośno na myśl o zbliżającym się ślubie. Elizabeth już go sobie dokładnie zaplanowała. Opowiadała mi o tym kilka razy. Raz udało mi się nawet wysłuchać do końca i byłem wręcz przerażony tym, co ona sobie wyobraża.
      - Nie chcę się z nią żenić.
      - Z tego co zaobserwowałem nie wyrażasz chęci wiązania się z kimkolwiek, paniczu. Czy jest ku temu jakiś konkretny powód?
      - Nie - odpowiedziałem, po czym wstałem z leżanki i skierowałem się w stronę swojego biurka.
      - Wydawać by się mogło, że jednym z największych ludzkich pragnień jest znalezienie partnera. - Po takim wstępie nie mogłem oczekiwać niczego innego, niż jakiejś ciętej riposty lub przytyku. - Czyżby coś panicza przerażało we współżyciu?
      - Stosunek płciowy mnie nie przeraża, jeśli to masz na myśli.
     Starałem się nie brzmieć na zirytowanego, ale niezaprzeczalnie poczułem się odrobinę urażony.
     Usiadłem wygodnie przy mahoniowym blacie. Nadal obserwowałem demona. Wyglądał tak, jakby miał ochotę jeszcze coś dodać, tylko nie był pewny mojej reakcji.
      - Masz ochotę coś jeszcze zasugerować? - Chwyciłem w rękę pióro i ścisnąłem je mocno między dwoma palcami.
      - Cóż...wydaję mi się, że potrafię dostrzec pewne niuanse, których ty nie zauważasz, paniczu.
     Miałem zamiar zapytać, o co konkretnie mu chodziło, ale wykręcił się przygotowywaniem obiadu.
     Cholerny demon.

     Co mógł mieć na myśli? Teraz to już nic nie rozumiem.
     Według niego jestem złym kandydatem na męża? Przyznaję, jestem dość oschły, ale to jeszcze nie przesądza sprawy. Przecież nie każdy musi być od razu romantykiem. Może faktycznie chciał zasugerować to, że kochankiem będę marnym. Ale skąd on to mógł wiedzieć, do cholery? Poza tym on sam żyje w agamii, więc niech się lepiej nie wypowiada. Nie zauważyłem, żeby wychodził poza teren posiadłości, a z tego, co było mi wiadomo, zainteresowania Mey-Rin nie wykazywał nawet najmniejszego. Więc...
     Potrząsnąłem gwałtownie głową, by wyrzucić z niej dziwne obrazy. Miałem się skupić na pisaniu tego przeklętego listu, a tymczasem słowa demona nie chciały dać mi spokoju. Na dodatek nachodziły mnie te dziwne myśli.
     Zdawałem sobie sprawę, że przez to, co się stało, mam spaczony obraz stosunku. Pewnie dlatego wizja wchodzenia w trwały związek, który będzie wymagał mojego zaangażowania pod tym względem, nie była zbyt kusząca. To to jeszcze pół biedy. Jak ja przeżyję ojcostwo, skoro do dzieci nie zbliżam się na odległość mniejszą niż trzy metry?
     Uderzyłem głową w blat zrezygnowany.
      - Panicz źle się czuje?
     Prawie zapomniałem o obecności Sebastiana, który układał książki na regałach w gabinecie. Patrzył na mnie lekko zdziwiony, ignorując moje wściekłe spojrzenie. Nie poruszałem ponownie tematu, ponieważ nie chciałem się już dzisiaj denerwować. Postanowiłem nie ciągnąć też demona za język w żadnej innej kwestii. Odegram się na nim innym razem. W ten czy inny sposób, to bez znaczenia. Byle tylko toczyła się ta gra, stanowiąca jedną z nielicznych rozrywek, jakimi się interesowałem.
     Chociaż może jest jednak wypada złamać postanowienie o nie ciągnięciu za język...
      - Sebastianie - zacząłem, przyjmując bardziej godną postawę. - Co tak właściwie o mnie myślisz?
      - W jakim sensie, paniczu? - Odłożył na półkę wytartą przed chwilą z kurzu encyklopedię.
      - Pytam o to, jak mnie postrzegasz.
     Oparłem głowę na prawej ręce. Nie spuszczałem wzroku z demona.
      - Cóż... dla mnie liczy się tylko twoja dusza. Wszystko inne jest drugorzędne.
      - Taaa... dusza... co w niej właściwie takiego niezwykłego?
      - Obawiam się, że jako człowiek nie zrozumiesz tego, paniczu. - Wymijającej odpowiedzi nie mogło przecież zabraknąć.
      - Dobrze, więc... skoro jest taka wyjątkowa, że nie jestem w stanie tego pojąć, dlaczego nie weźmiesz jej już teraz? - Wiedziałem, że stąpam po cienkim lodzie, bo takie podpuszczanie demona mogło się dla mnie kiedyś źle skończyć, ale w tej chwili nie zastanawiałem się nad tym.
      - To wbrew kontraktowi, który zawarliśmy, nieprawdaż?
      - Och... no tak... kontrakt... - Zrobiłem zamyśloną minę, po czym wbiłem wzrok w papier z kilkoma plamami po atramencie. - Co byś zrobił, gdyby przestał cię obowiązywać przez jakiś czas? Hmmm? - Wróciłem wzrokiem do demona. Bezszelestnie znalazł się tuż przy moim biurku, gdy na niego nie patrzyłem.
      - Do czego zmierzasz, paniczu?
      - Do niczego. Po prostu jestem ciekaw.
      - Wystarczy tylko rozkaz...
      - Dziękuję. Będę o tym pamiętał - zakończyłem rozmowę, czując, że wreszcie mogę zabrać się za udzielenie odpowiedzi swojej narzeczonej.
     Na moich wargach zaigrał złośliwy uśmieszek, kiedy Sebastian powrócił do swoich obowiązków. Skoro i tak zapewne nie pozostało mi zbyt wiele czasu, czemu nie spożytkować go odpowiednio?
     Zabrałem się za pisanie. Szło mi zadziwiająco dobrze. Szkoda, że tylko na początku. Gdy docierałem do środka, zaczęła mnie boleć głowa. Zlekceważyłem to, jednak po kilkunastu minutach czułem się, jakby miało rozsadzić mi głowę od środka. Zrobiło mi się dziwnie ciepło, gorąco wręcz.
      - Możesz sprawdzić, czy nie mam gorączki? - zwróciłem się do bruneta, który właśnie miał zamiar wychodzić z pomieszczenia.
      - Oczywiście, paniczu. - Obrócił się i zbliżył do mnie.
     W miarę zmniejszania się dzielącej nas odległości, ból słabł. Kiedy demon delikatnie dotknął mojego czoła wierzchem dłoni, zniknęła też podwyższona temperatura, która przecież nie była urojeniem.
      - Wydaje mi się, że wszystko jest w porządku.
      - To dobrze.
     Uciekłem wzrokiem od spojrzenia bursztynowych oczu. Wydawało mi się, że przez chwile zaigrał w nich szkarłat, ale mogło być to zwykłe przewidzenie. Sebastian wpatrywał się we mnie przed dłuższą chwilę, jednak nic więcej nie powiedział.
 
     Raz...dwa...trzy...
     Mey-Rin znów rozbiła jedną z moich ulubionych zastaw... Może udałoby się dostać chociażby podobną. Ehhh...
     W sumie nie byłem na nią zły. Przyzwyczaiłem się już do takich wypadków, więc z czasem przestały mnie zbytnio denerwować. Odczuwałem jednak irytację. Ale ona nie była moja. Nie moja.Mimo że od zdarzenia minęło kilka dłuższych chwil, stan ten nie przechodził.
     Wypadek był o tyle niefortunny, że odłamki porcelany wbiły się Sebastianowi w lewę ramię i dłonie, gdy po dżentelmeńsku uchronił pokojówkę przed pokaleczeniem się tymi okruchami. Chinka poślizgnęła się na własnym fartuchu, który rozwiązał się i zsunął.
      Demon nie dał Mey-Rin opatrzyć drobnych ran i zajął się nimi sam. W sumie nie stanowiły one dla niego żadnego zagrożenia, ale wbite w ciało drobinki trzeba było powyciągać.Wątpię, żeby go to bolało, ale jednak marnowało czas. W związku z tym podwieczorek opóźnił się nieznacznie. Naprawdę nieznacznie.
      - Czyżby Mey-Rin zmusiła cię do opatrunku? - zapytałem, dostrzegłszy ledwo widoczny biały bandaż pomiędzy mankietem koszuli a rękawiczką.
      - Niestety. Prawdopodobnie będę zmuszony nosić je przynajmniej przez kilka dni, by nie wzbudzić podejrzeń.
      - Rozumiem.
     Z jakiegoś nieznanego powodu nie podobała mi się myśl o tym, że pokojówka dotykała mojego demona. Zdarzało się to poprzednio, ale zgoła innych okolicznościach, więc nie poświęcałem temu uwagi. Teraz jednak wyraźnie mi to przeszkadzało...
      - Nie dawaj się jej więcej dotykać.
     Sebastian zerknął na mnie pytająco.
      - Masz się nie dawać dotykać Mey-Rin - powtórzyłem dobitnie, wbijając mocno widelec w kremówkę.
      - Czy jest ku temu jakiś powód? - odezwał się po krótkim zastanowieniu.
      - Nie muszę podawać ci powodów. Rozkaz to rozkaz. Masz się dostosować.
      - Yes, my Lord.
     To nie zazdrość, ani nic w tym guście. Po prostu nie pozwalam, żeby ktoś bez pozwolenia robił cokolwiek z moją własnością.
     

piątek, 27 listopada 2015

Fragmenty duszy I

     Przełożyłem kolejny podpisany dokument na stosik innych przeczytanych i wypełnionych papierów. Nie wyczytałem w nich nic zaskakującego. Wydatki były praktycznie takie same jak w raporcie z poprzedniego miesiąca. Zyski zwiększyły się nieznacznie. Sprzedaż we Francji wzrosła. Budowa fabryki w Niemczech przebiegła pomyślnie.
     Przeciągnąłem się w fotelu, na którym siedziałem. Strzeliło mi w kręgosłupie. Usiadłem wygodniej, odsuwając się od biurka i papierkowej roboty.
     Pozostało mi jeszcze odpisać na ważniejsze listy, jednak zwlekałem z tym. Chciałem najpierw odprężyć się przy podwieczorku, a właśnie zbliżała się jego pora.
     Zacząłem porządkować hebanowy blat, by mógł się na nim spokojnie zmieścić talerz z ciastem i filiżanka z herbatą. Odsunąłem dokumenty na sam skraj pulpitu, po chwili dostawiając do nich pióra wraz z kałamarzem. Gazety schowałem do szafki pod blatem, gdzie ostatnio je trzymałem.
     Muszę powiedzieć Sebastianowi, żeby je stąd wyniósł.
     Gdy tylko pomyślałem o swoim lokaju, rozległo się jakże znajome pukanie do drzwi.
      - Wejdź - mruknąłem.
     Zwykły człowiek nie usłyszałby tego, stojąc za dębowymi drzwiami znajdującymi się na drugim końcu pomieszczenia. Ludzkie ograniczenia nie tyczyły się jednak bruneta, który wszedł do środka wraz z  podwieczorkiem.
      - Co dziś przygotowałeś? - zapytałem podczas obserwowania zbliżającego się do mnie mężczyzny.
      - Ciastka francuskie z nadzieniem jabłkowo-cynamonowym oraz herbatę Darjeeling z najlepszej plantacji Zachodniego Bengalu podane w zastawie Myott - odpowiedział, po czym postawił przede mną porcelanowy talerz z niebieskim, kwiatowym wzorem, na którym umieszczone były posypane cukrem, apetycznie wyglądające ciastka.
     Przyglądałem się, jak nalewał w swój popisowy sposób czarną herbatę do filiżanki ozdobionej tym samym niebieskim wzorem, a potem kładzie ją bezdźwięcznie na blacie.
      - Życzę smacznego, paniczu.
     Chwyciłem srebrny widelec do ciasta i nabiłem na niego pierwszy z brzegu smakołyk. Przeżułem go powoli, delektując się idealnym smakiem. Sebastian stał przy moim fotelu z beznamiętnym wyrazem twarzy. Nie wiem, czy mnie to irytowało, ale chyba jego cyniczny uśmieszek błąkający się od czasu do czasu w kącikach ust był bardziej denerwujący.
     Zatopiłem się ponownie w fotelu, popijając średnio słodki napar. Westchnąłem cicho, gdy mój kręgosłup rozluźnił się.
      - Dostał dziś panicz list od panienki Elizabeth, prawda? - Niski, głęboki ton dotarł do moich uszu.
      - Tak. - Siliłem się na spokój, gdyż to, co przeczytałem w owym liście, nie przywołało bynajmniej uśmiechu szczęścia na moją twarz, a rozmowa o tym nie należałaby do najprzyjemniejszych.
      - Czy mógłbym wiedzieć, co było w nim napisane? - Lokaj najwyraźniej próbował mnie wciągnąć w kolejną grę. - Nie wydawałeś się być zadowolony z wieści od niej, mylę się?
      - Elizabeth stwierdziła, że jej matka domaga się ustalenia daty ślubu - odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą.
      - To było nieuniknione, paniczu.
      - Wiem. - Potarłem lekko skroń, która nagle mnie rozbolała.
      - Trudno się dziwić markizie Midford, skoro jesteś już u schyłku okresu dojrzewania, paniczu.
      - Zamilcz - warknąłem przez zęby.
      - Och... Czyżbym trafił w czuły punkt? Wydawało mi się, iż śpieszy ci się do osiągnięcia fizycznej dojrzałości, paniczu.
     Oczywiście! Gdyby nie pewne niuanse związane z niekontrolowaniem własnych reakcji byłoby doprawdy wspaniale.
      - Zrobił się panicz bardzo podobny do swego ojca.
     Trudno było zaprzeczyć, że powoli upodabniałem się do poprzedniego hrabiego. Wyglądałem dużo dojrzalej niż ponad pięć lat temu, gdy zawierałem kontrakt z istotą z piekielnych czeluści. Jednak nadal nie udawało mi się urosnąć zbyt wiele.
     Zjadłem kolejne ciastko, zastanawiając się, jaki znaleźć pretekst, by do ślubnego kobierca nie zaciągnięto mnie przez możliwie jak najdłuższy okres czasu. Nie podobała mi się wizja wchodzenia w intymne stosunki z Elizabeth. Ona po prostu mnie nie pociągała. Nie wydawała mi się atrakcyjna w żaden sposób. Poza tym nadal była strasznie dziecinna, co bardzo mnie w niej irytowało. Pomyśleć, że niektórzy uważają coś takiego za urocze. Akurat to nie jest nic osobistego, w nikim nie potrafiłem dostrzec potencjalnego partnera.
     Dopiłem herbatę. Sebastian sprzątnął z biurka i opuścił mnie, życząc przy wychodzeniu owocnej pracy.
     Odpisywanie na listy zawsze mnie nużyło. Szczególnie wtedy, gdy chodziło o listy, w których trzeba było silić się na grzeczność. Lanie wody i owijanie w bawełnę nie należało do moich mocnych stron, więc wymyślenie odpowiedzi było czasami dla mnie dość trudne. Zdecydowanie lepiej radziłem sobie z formalnościami.
     Wyciągnąłem spod biurka kartkę papieru listowego. Nie wypadało ignorować korespondencji z narzeczoną, więc miałem zamiar odpowiedzieć jej od razu. Rozmyślałem nad tym, co powinienem napisać, jednak nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Stukałem nerwowo piórem o drewniany blat. Pocierałem brwi, drapałem się po nosie. Koncepcja jednak nie przychodziła. Odłożyłem zrezygnowany odpisanie Elizabeth na później i zająłem się pozostałymi sprawami, które wymagały mojej uwagi.
     Kiedy skończyłem było już późno. Zrobiło mi się trochę zimno, gdyż ogień w kominku zaczął przygasać, a od dużego okna za moimi plecami zdawał się bić chłód. Nie widziałem sensu w przywoływaniu Sebastiana, by podsycił ogień, skoro właściwie skończyłem pracę na dziś. Uznałem dzień za zakończony, zapominając o liście, który przecież był ważny.
     Zszedłem na dół w poszukiwaniu swojego kamerdynera. Zawołałem go, gdy zbliżałem się schodów na szczycie korytarza.
      - Panicz sobie czegoś życzy?
     Demon pojawił się od razu za mną. Ostatnio miał tak w zwyczaju. Nie wiedziałem skąd wziął się u niego ten nawyk.
      - Nie mam apetytu, nie zjem dziś kolacji - stwierdziłem chłodno i stawiałem kolejne kroki, jakby obecność Sebastiana nie była dla mnie niczym szczególnym, a przecież zdawałem sobie sprawę z tego, że demon jest dla mnie równie ważny co tlen w powietrzu. - Przygotuj kąpiel.
      - Yes, my Lord.
     Przystanąłem i odwróciłem się. Po mężczyźnie nie został żaden ślad, zupełnie jakby nigdy go tu nie było.

      - Dzień dobry, paniczu.
     Usłyszałem głęboki głos, który budził mnie codziennie rano od ponad pięciu lat.
      - Jak się spało?
      - Dobrze - mruknąłem, rozprostowując na leżąco kończyny.
     Nie miałem tej nocy żadnych snów, które mogłyby zakłócić mój spokojny sen. Problemy z zaśnięciem, które przytrafiały się od czasu do czasu, również mnie nie dopadły.
     Podciągnąłem się do siadu, jednak myśl o opuszczeniu ciepłego łóżka nie napawała mnie entuzjazmem. Choć Sebastian zdążył już rozpalić ognień w kominku, w sypialni nadal było dość chłodno, a ja nie lubiłem, gdy niska temperatura przyprawiała mnie o dreszcze.
     Lokaj po zwyczajowym odsłonięciu żaluzji, zza których sączyło się mdłe światło poranka, przygotował mi herbatę. Czarna niezbyt słodka zazwyczaj działała pobudzająco. Starając się nie zerkać na  mężczyznę ukradkowo, gdy wchodził do garderoby, przeglądałem otrzymaną od niego gazetę. Scotland Yard jak zwykle popisywał się swoją głupotą, aż czasem żal było patrzeć. Przewracałem kolejne strony i czytałem artykuły, które bardziej przykuwały moją uwagę niż reszta. Osiągnięcia naukowe wydały mi się znacznie ciekawsze niż kilka umieszczonych przed nimi opisów rodzinnych tragedii. Archeologia niespecjalnie mnie interesowała, jednak rzuciłem okiem na artykuł o kolejnym odkryciu. Nie spodobał mi się mężczyzna uwieczniony na fotografii ponad tekstem. Wydał mi się jakiś nieokrzesany. Mniejsza z tym.
     Dopiłem herbatę i odłożyłem pustą filiżankę i spodek na szafkę nocną. Złożyłem gazetę, która po chwili znalazła się za filiżanką.
     Byłem już gotowy na kolejny dzień. Poza tym, że nadal nie byłem ubrany.
     Sebastian wrócił do mnie, niosąc w prawej ręce szarą kamizelkę, biała koszulę i ciemnogranatową marynarkę, a w lewej trzymając wysokie, wiązane na sznurowadła buty.
     Niechętnie i powolnie odkryłem się, a następnie ustałem na dywanie, którego miękkie włókna łaskotały w nagie stopy.
      - Pośpiesz się. Nie mam ochoty marznąć - mruknąłem do rozpinającego guziki mojej koszuli nocnej kamerdynera.
      - Oczywiście - odpowiedział, odsłaniając przy tym skórę, która potrafiła być niekiedy bielsza od noszonego na niej materiału.
     Ubranie poszło szybko jak zwykle zresztą. Przyglądałem się, jak demon zawiązuje mi czarne, lśniące buty. Wywoływało to dziwne, aczkolwiek przyjemne, uczucie. Uczucie posiadania władzy. Potęgi wynikającej ze sprawowania kontroli nad istotą tak niebezpieczną, a jednocześnie chroniącą mnie i gotową spełnić każdą moją zachciankę, jak Sebastian. Bestia skrywająca się za fasadą idealnego kamerdynera. Jakże interesującą grę można było prowadzić. Mimo iż byłem z góry skazany na porażkę, cieszyłem się prowadzaniem na łańcuszku własnego kata. Jednak zwykle unikałem myślenia o własnym lokaju, jak o oprawcy. Hah...oprawca i wybawiciel w jednym...zabawne.
     Brunet zawiązał rzemyki przepaski, którą nosiłem na co dzień. Z racji pozostawionego przez niego znaku, będącego przypieczętowaniem naszej umowy, zmuszony byłem to robić. Nie przeszkadzało mi to, lecz czasami wywoływało pewien dyskomfort związany z pewnym specyficznym rodzajem połączenia. Pojawiło się ono pomiędzy mną a Sebastianem tamtego dnia. Nie wiedziałem, jak dokładnie to działa, ale zdawałem sobie sprawę z istnienia tej specyficznej więzi, która nas łączyła.

     Ciche postukiwanie obcasów o drewnianą podłogę odbijało się echem o ściany długiego korytarza prowadzącego do biblioteki. Uporałem się już ze wszystkimi obowiązkami na dziś, więc mogłem sobie pozwolić na odrobinę relaksu przy jakiejś książce.
     Uchyliłem dwuskrzydłowe drzwi i wślizgnąłem się do przestronnego pomieszczenia. W powietrzu igrało kilka drobinek kurzu oświetlonych światłem zachodzącego słońca, które wpadało przez okna. Postanowiłem pozostać tutaj do podwieczorku, więc miałem trochę czasu, by odpocząć od głośnej służby. Nie miałem tutaj na myśli Sebastiana, lecz pozostałą gromadkę potrafiącą doprowadzić mnie do porządnego bólu głowy, choć przebywali w niemałej odległości od mojego gabinetu. Na szczęście Snake nie odzywał się, jeśli nie było to potrzebne, czym zyskał sobie moje uznanie.
     Usiadłem wygodnie na leżance. Przez moment zastanawiałem się, czy aby się nie zdrzemnąć, ale porzuciłem ten pomysł. Sięgnąłem po spoczywającą na stoliku obok książkę, niedawno wydany utwór Oscara Wilde'a. "Portret Doriana Graya" wywołał niemałe poruszenie wśród śmietanki towarzyskiej, która uznała liczne aluzje do homoseksualizmu za obrzydliwe. Jakby łaskawie nie mogła skupić swojej uwagi na czymś innym, niż umoralnianie na siłę książek. Może wtedy wydawcy chętniej publikowaliby dzieła odchodzące od wszelkich utartych norm społecznych.
     Przeczytałem kilka stron, a w oczy rzucił mi się pewien cytat. "Wyradzamy się w obrzydliwe marionetki, w których, jak upiór, jedno tylko pokutuje wspomnienie – wspomnienie namiętności, przed którymi cofaliśmy się z lęku, i wspomnienie pokus, którym nie mieliśmy odwagi ulec". Uleganie pokusom, ta? Cóż...mnie już się udało ulec tej największej i przyjdzie mi za nią zapłacić wysoką cenę. Nie żałowałem tego mimo wszystko. A namiętność? Namiętności nie było we mnie wcale.
     Zamknąłem książkę. Czułem irytację, jednak nie potrafiłem dokładnie stwierdzić, co ją wywołało. Odetchnąłem głęboko, odchylając głowę w tył. Szare kosmyki grzywki, zsunęły się z mojego czoła. Chyba trzeba będzie je podciąć przy najbliższej okazji, bo zaczynały robić się zbyt długie.
     Wstałem i podszedłem do jednego z dużych okien, wychodzących na ogród. Kątem oka dostrzegłem Finny'ego zajmującego się przycinaniem żywopłotu.
     Naprawdę upodobniłem się do mojego poprzednika. Ślady niedojrzałości jeszcze gościły na mojej twarzy, ale pewnie i one niedługo znikną. Westchnąłem, gdy przywołałem obraz mojego ojca przez jego śmiercią. Czasami zastanawiałem się, czy byłyby ze mnie dumny, gdyby zobaczył, jak sprawnie idzie mi zarządzanie korporacją.
      - Znów się przeglądasz, paniczu. Czyżby twój wygląd tak cię fascynował?
     Dopiero teraz zauważyłem stojącego za mną Sebastiana. Powstrzymałem się od przypomnienia mu o tym, że powinien pukać.
      - Bez obaw, nie popadnę w samozachwyt - odpowiedziałem, jednak nie odwróciłem się od okna.
     Zerkałem na odbicie demona w szybie. Ostatnio zacząłem dostrzegać pewne drobne, wspólne cechy pomiędzy nami. Może stawał się podobny do mnie? A może ja upodabniałem się do niego? Chyba jednak przesadzam.
      - Przygotowałeś już podwieczorek?
      - Jestem w trakcie przygotowań, paniczu.
      - Przynieś mi go do gabinetu - mruknąłem.
     Odwróciłem się, tracąc zainteresowanie własnym odbiciem i Sebastianem. Wyminąłem mężczyznę i skierowałem się do mojego azylu.

      - Na dzisiejszą  kolację przygotowałem risotto z kurczakiem i grzybami - oświadczył Sebastian, stawiając przede mną talerz z porcją wspomnianego dania. - Mam nadzieję, że będzie smakować.
     Chwyciłem srebrne sztućce i obracałem je przez chwilę w dłoniach. Demon jak zazwyczaj stał za krzesłem, na którym siedziałem. Ostatnio jego obecność zaczęła mnie przytłaczać. Irytujące było to, że nie potrafiłem podać żadnego racjonalnego argumentu, dlaczego tak się dzieje.
      - Sebastianie, przynieś mi lampkę wina. - Wymyśliłem powód, by na chwilę go czymś zająć.
      - Jakieś specjalne życzenia, paniczu?
      - Zdaję się na ciebie - mruknąłem, nabijając na widelec kawałek apetycznie wyglądającego mięsa.
      - Yes, my lord. 
     Przytłaczająca aura bruneta zniknęła na chwilę, gdy odszedł. Odetchnąłem z ulgą, zabierając się za jedzenie.
     Jak można było się spodziewać po Sebastianie, posiłek przygotował świetnie. Przyprawy były subtelne i dobrze dobrane, a proporcje pomiędzy mięsem, grzybami i ryżem były odpowiednie.
     Kamerdyner wrócił, przynosząc ze sobą butelkę i kieliszek do wina. Podał jego nazwę i rocznik zanim nalał go do kieliszka, ale nie wsłuchiwałem się w jego słowa w tym momencie, ponieważ zastanawiałem się nad czymś, czego nie potrafiłem wyjaśnić od dawna.
     Przed chwilą nie chciałem, by demon tutaj był, jednak teraz jego obecność w ogóle mi nie przeszkadzała. Przeciwnie, dawała poczucie bezpieczeństwa. Nie rozumiałem, jak to się dzieje, ale nigdy nie pytałem o to Sebastiana. Rzadko poruszałem z nim temat kontraktu, a także jego istnienia i przeszłości. Gdy odważyłem się zapytać, otrzymywałem krótką, niczego nie wyjaśniającą odpowiedź. Tak więc żyłem już ponad pół dekady, mając za sługę istotę, o której nie wiedziałem praktycznie nic. Nie powiedziałbym, że czułem się z tym dobrze. Im więcej nad tym rozmyślałem, tym bardziej czułem się odsłonięty przed Sebastianem. Przecież on wiedział o mnie wszystko. Począwszy od moich skłonności oraz nawyków, skończywszy na wzroście i rozmiarze buta.
      - Coś panicza martwi? - usłyszałem niski głos tuż przy moim uchu.
     Kiedy się odwróciłem, nie ujrzałem przy sobie lokaja. Stał on w odległości na tyle dużej, że nie mógł tak po prostu szepnąć mi czegoś.
      - Nie - odpowiedziałem, kończąc posiłek. - Nic godnego uwagi.

     Napawałem się subtelnym zapachem lawendy, który unosił się w łazience. W pomieszczeniu panowała odprężająca cisza. Byłem w stanie usłyszeć swój oddech, a także ciche pękanie bąbelków. Chociaż zwracałem Sebastianowi uwagę na to, że pianę może sobie odpuścić i tak zwykle stanowiła mój dodatek do kąpieli. Nie zabroniłem mu tego dobitnie, więc w sumie nie był zobowiązany bezwzględnie się do tego dostosować.
      - Już możesz.
     Oparłem się wygodniej o brzeg wanny. Woda ze zmoczonych włosów spływała po mojej skórze, lekko łaskocząc po twarzy i szyi.
      - Wybacz, paniczu.
     Przymknąłem oczy, gdy namydlone dłonie demona przeczesały mi włosy. Przez kręgosłup przebieg dreszcz, kiedy sprawne palce pogładziły skórę na karku. Starałem się ignorować przyjemne, mrowiące uczucie, które Sebastian zapewne naumyślnie wywoływał za każdym razem, gdy nadarzała się okazja, żeby mnie dotknąć.
     Splotłem palce brzuchu i czekałem, aż demon spłucze mi głowę, co powinno niedługo nastąpić. Dłonie odziane w zmoczone rękawiczki zaczęły błądzić po moich ramionach i odsłoniętych łopatkach. Właśnie miałem zamiar zganiać kamerdynera, że pozwala sobie na za dużo, ale mnie ubiegł.
      - Wydajesz się ostatnio bardzo spięty, paniczu - szepnął niemalże zmysłowo demon. - Czy mógłbym coś z tym zrobić?
     Jego prawa dłoń nadal niemal czule gładziła mnie po ramieniu. Miałem okropną ochotę po prostu ją strzepnąć, ale powstrzymałem się. Odpowiedziałem natomiast spokojnie:
      - Możesz mnie zanieść do łóżka.

      - Czy jeszcze czegoś ci trzeba, paniczu? - zapytał Sebastian po przebraniu mnie w nocną koszulę.
      - Nie, możesz odejść.
     Wtuliłem się w ciepłą, świeżo wypraną pościel. Przyglądałem się, jak brunet wychodzi, zabierając ze sobą kandelabr, który stanowił jedne źródło światła w sypialni.
     Zostałem sam spowity zupełną ciemnością. Nie przeszkadzało mi to. W końcu całe życie kroczę w mroku.
      - Słodkich snów, paniczu.
-----------------------------------------------------------------------------------
Ymmm... well... chyba nie umiem żyć bez pisania ;-;
Przerwa wyszła krótsza, ale to chyba dobrze, co nie? ^ ^
Niedługo wszystkie wcześniejsze posty znikną z bloga, więc jeśli ktoś jest nowy, to niech lepiej się spręża z czytaniem, jeśli mu na tym zależy.
Pytanie pozostaje jeszcze o "Nauczyciela"...
Nie wiem, czy ktoś reflektowałby na zobaczenie go w bardziej ogarniętej odsłonie, więc zrobię ankietę. Bo podobno czytelnicy chętniej klikają, niż zostawiają komentarze :3
Pozdrawiam wszystkich, którzy ze mną zostali ^ ^!

PS. Jeśli chodzi o następny rozdział, to pojawi się w sobotę za tydzień.

wtorek, 20 października 2015

Chwilowe (?) zawieszenie

Moi drodzy czytelnicy jest sprawa! ;-;
Z racji tego iż nie potrafię ogarnąć życia i mam nawał obowiązków, blog zostanie zawieszony.
Dobra (chyba) wiadomość jest taka, że zabrałem się za pisanie od nowa Fragmentów ^ ^.
Blog prawdopodobnie wróci do życia w styczniu przyszłego roku, jeśli coś się przesunie dam wam znać.
Przepraszam.
Mam nadzieję, że ktoś za trzy miesiące będzie pamiętać o istnieniu mojego bloga ;-;

środa, 14 października 2015

Nauczyciel XXVIII

     Klęknąłem przez rozłożonymi na podłodze walizkami i pudłami. O futrynę drzwi prowadzących do mojego pokoju opierała się zdenerwowana Francis oraz chowająca się za nią Elizabeth.

      - Nie chcę jechać! Nie chcę, nie chcę, nie chcę! - krzyczałem, nie potrafiąc się opanować. 
      - Nie mam cię komu powierzyć pod opiekę. Przykro mi, nie możesz tutaj zostać.
     Wrzeszczałem przeraźliwie dalej. Nie kontrolowałem swoich chaotycznych reakcji. 
      - Nie jadę! Nie jadę! Nie jadę!
     Cichłem z każdym wykrzyczanym słowem, opadając na podłogę.
   
     Teraz było mi głupio. Narobiłem sobie wstydu przed jedną z tych osób, u której najmniej bym tego chciał. Nie wiem jak długo ryczałem przed swoim wybuchem, ale było to mnóstwo czasu. Zapadłem po nim w niespokojny sen. Obudziłem się zlany potem, spanikowany. Kiedy dotarło do mnie, że jestem we własnym pokoju, dostrzegłem te porozstawiane pudła.
     Postawiono mnie przed faktem dokonanym....
     Nie było już lamentowania ani niczego podobnego. Nie odezwałem się słowem. Tylko tępo wpatrywałem się w pakowane rzeczy. Wkładałem różne przedmioty do pudełek powoli i ociężale. Nieważne czy były ubraniami, książkami bądź zwykłymi ozdobami. Nie miało znaczenia to, czy są ciężkie, czy lekkie. Wszystkie moje ruchy były przytłumione, spowolnione.
     W pokoju zrobiło się cholernie pusto i przytłaczająco, kiedy z półek, szafek i biurka zniknęły zwykle poustawiane tam przedmioty. Pościągałem obrazki ze ścian. Nie było ich dużo. Portret Sebastiana schowałem do teczki, która teraz leżała na wierzchu znajdujących się w pudle przyborów plastycznych.
     Przyklęknąłem obok niego i zacząłem chować do innego kartonu odświętne ubrania. Nie miałem ich dużo, a choć okazja do założenia ich też trafiała się rzadko, lubiłem je.
     W tym momencie przypominały mi o Sebastianie, któremu muszę jeszcze oddać bluzę i czapkę. Stwierdził, że nie puści mnie do domu w taki ziąb, tak samo jak do niego przybiegłem. Chciał mnie podwieźć, ale odmówiłem. Nie pochorowałem się dzięki niemu.
     Ciocia odeszła wraz z Lizzie, gdy zauważyły, że zbliża się kolejna porcja płaczu. Ostatnia zyskała już miano nie do przebicia. Kroki na schodach ucichły. Czułem się swobodniej, kiedy zostawiły mnie samego.
     Ciężko mi było podnieść się z podłogi. Dowlokłem się do łóżka, na którym leżała wyprana i wyprasowana, granatowa bluza. Uklęknąłem przy łóżku i objąłem ją ramionami, tak jakbym chciał objąć właściciela za kolana, prosząc, by pogłaskał mnie po głowie. Po praniu nie pachniała już jak Sebastian, jednak świadomość, że on w niej chodził, wystarczyła, żebym poczuł jego bliskość.
     Założyłem ją na siebie ostrożnie, jakby była eksponatem muzealnym albo dziełem sztuki. Oczywiście nie pasowała na mnie, ale była ciepła i miła w dotyku. Zaciągnąłem kaptur na głowę i oparłem się o zimną  ścianę.
     W domu nie panował chłód, jednak wszystko, czego się dotknąłem, było niczym z lodu. Wszystko poza tą bluzą. Zamknąłem oczy i wsunąłem odziane w zbyt długie rękawy ręce do kieszeni.
     Ciekawe, co teraz robi Sebastian...?
     Ciekawe czy pomyślał o mnie, odkąd od niego wyszedłem...?
     Zsunąłem się po ścianie i opadłem na łóżko.
     Sięgnąłem po telefon, macając za nim na oślep po biurku. Po chwili poczułem znajomy kształt.
     Włączyłem ekranik. Chciałem tylko sprawdzić godzinę. Poza "14:16" ukazał mi się komunikat o czterech nieodebranych połączeniach. Nie spodziewałem się, że ktoś spróbuje złapać ze mną kontakt inny, niż złożenie kondolencji, więc wyciszyłem komórkę.
     Te połączenia nie były jednak od nikogo z mojej rodziny, ale od Sebastiana. Zdziwiłem się, a oczy zaszkliły mi się jeszcze bardziej niż przed chwilą.
     Pewnie chciał się dowiedzieć, kiedy oddam mu bluzę. Tak, to logiczne. Przywróciłem się do porządku.
     Za moment dostałem smsa.
     Przez trzęsące się dłonie miałem trudności z odpisywaniem.
     Zrobiło mi się raźniej, gdy do mnie napisał. Nie zadawał zbędnych pytań, nie pocieszał na siłę.
     Brzmiało to prawie tak, jakby wszystko było w porządku, a przecież tak naprawdę cały świat walił mi się po raz drugi. I to dopiero, gdy wreszcie udało mi się uprzątnąć gruzy po pierwszym razie.
  
     Dzień był spokojny. Nawet pogoda dopisywała. Wiatr nie wiał, świeciło słońce. Nie było zbyt ciepło, ale jednak całkiem przyjemnie.
     Chodnik posypano piaskiem, więc nie musiałem się obawiać o wywinięcie orła. W lewej ręce trzymałem własność Sebastiana, a w prawej kartonik z mały ciastem kupionym przed chwilą w pobliskiej cukierni. Upewniłem się, że nie jest za słodkie, bo przecież mój nauczyciel nie lubi słodyczy.
     Przed wyjściem z domu upewniłem się, że na pewno wyglądam jak człowiek. Z oczu zeszła mi opuchlizna, jednak nadal były lekko zaczerwienione. Ułożyłem włosy, ale chyba czapka, którą wcisnęła mi na głowę Lizzie, zniszczy ten efekt. Ubrałem się na tyle dobrze, by nie wyglądać jak barachło. Miałem wrażenie, że okropnie schudłem przez te kilka dni. Zupełnie straciłem apetyt i nie jadłem zbyt wiele.
     Otworzyłem lewą ręką metalową furtkę pokrytą szronem. Przed domem skakał Absurd, którego brzuszek i łapki całe pokryte były białym śniegiem. On sam stawał się ledwo widoczny, gdy przeskakiwał z jednej zaspy w drugą. Zastrzygł radośnie uszami na mój widok. Przynajmniej tak mi się wydawało. Poskoczył kolejny raz i przebieg obok garażowych drzwi, a potem zniknął za domem.
     Zapadałem się trochę w grząskim śniegu, ale bez większych problemów dotarłem do drzwi. Zapukałem i wszedłem do środka, nie czekając, aż Sebastian mi otworzy.
      - Dzień dobry - przywitałem się i zacząłem ściągać rękawiczki, kurtkę, czapkę i buty,  które otrzepałem na zewnątrz.
      - Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie. - Usłyszałem uwielbiony niski głos, dochodzący z głębi domu.
      - Ammm...przepraszam... - Odwiesiłem swoje rzeczy na wieszak.
     Straciłem na moment równowagę, ponieważ przeważyło mnie ciasto, ale zaraz złapałem ją ponownie.
      - Nie wiem, czy później byłbym w domu. Pewnie wyjedziemy wieczorem. - Zrobiłem kilka kroków, wchodząc do dużego pokoju.
      - Nic się nie stało - stwierdził, gdy wyszedł z prowadzącego do gabinetu korytarza.
      - Mogę prosić kawy? - zapytałem. - Mam ciasto.
     Mężczyzna odebrał ode mnie kartonik i torbę, którą postawił pod ścianą. Poszedł do kuchni, a ja podążyłem za nim.
      - Wybrałem najmniej słodkie - powiedziałem, kiedy otworzył żółte pudełko z deserem. - Kawowe.
      - To miłe, że o mnie pomyślałeś.
     Wyciągnął z szafki ciemny duży talerz, na który wyłożył brązowy deser, i dwa małe talerzyki. Potem wyjął z szuflady nóż i dwie łyżeczki.
     Rozpiąłem bluzę. Zrobiło mi się dziwnie ciepło, gdy chwycił w długie, zręczne palce nóż, który zaraz potem zatopił się w przyniesiony smakołyk.
     Przecież on tylko kroi ciasto! Opanuj się!
     A jednak ten zimny, bezlitosny wzrok, gdy przełamuje ostrzem polewę z gorzkiej czekolady...
     Ja chyba potrzebuję leczenia. Tak. Zdecydowanie.
      - Wszystko w porządku? - zapytał brunet, dostrzegłszy mój dziwny wyraz twarzy, który zdradzał moje mało elokwentne przemyślenia.
      - Jasne~... - udzieliłem odpowiedzi nie do końca przytomnym głosem.
      - Nie wyspałeś się?
      - Trochę~...
     O Boże, Ciel zejdź na ziemie. Przywołuję cię do porządku!
      - Chyba potrzebuję mocnej kawy...
     Zerknął w moje nieobecne spojrzenie.
     Zrobiło mi się jeszcze cieplej i obawiam się, że uwidoczniło się to w postaci rumieńców na policzkach.
     Naprawdę, uspokój się ofermo!
     Czy to przez to, że to nasze ostatnie spotkanie?

      - Jak po pogrzebie?
     Rozmawialiśmy długo, zanim zeszliśmy na ten temat.
      - Emm...spokojnie. Nie było tłumu, więc nie musiałem się kryć przed masą osób składających kondolencje. Zaprosiliśmy tylko najbliższą rodzinę. Przyszło też kilku kolegów Ann z pracy. I Grell. Powiedział, że mam się trzymać - gadałem jak najęty.
     Chciałem jak najlepiej wykorzystać czas, który mi został i ubywał z każdą mijającą sekundą. Coraz mniej i coraz mniej. Panikowałem lekko. Nie chciałem stąd wychodzić, ale wiedziałem, że muszę to zrobić.
      - Będzie dobrze - zapewnił mnie Sebastian, po czym przeczesał moje włosy prawą dłonią.
      - Hah... - Nie byłem w stanie udzielić innej odpowiedzi.
     W ciągu godziny, którą tu spędziłem, zdążyliśmy zjeść połowę ciasta. Brunet stwierdził, że jest dobre. Absurd wrócił też do domu i zaraz po tym, jak Sebastian wytarł go ze śniegu, poszedł spać.
      - Będę mógł do pana czasem napisać?
      - Yhymm... - mruknął, biorąc łyka drugiej kawy.
     Wyglądał trochę gorzej niż zwykle, ale uznałem, że pewnie mi się wydaje.
      - Jest pan zmęczony?
      - Nie za bardzo - powiedział, po czym ziewnął, zasłaniając usta ręką.
      - To może lepiej już pójdę, a pan się zdrzemnie?
      - Nie! - Ożywił się. - Znaczy, nie musisz wychodzić. Nie mam zamiaru spać.
     Skinąłem głową i przysunąłem się do niego trochę bliżej, chyba trochę przekroczyłem przyzwoitą granicę, ale cóż. Nie miałem już nic do stracenia.
      - A da się pan w wakacje wyciągnąć na pizzę? Tam gdzie wtedy? - dopytywałem, zbliżając się do niego.
      - Pewnie tak. - Wziął głęboki oddech i wzdrygnął się, gdy oparłem głowę na jego ramieniu.
     Czułem na policzku przyjemny dotyk bawełny.
      - Proszę mi pozwolić zostać tak na chwilę.
     Nie zareagował, więc trwaliśmy w tej pozycji jeszcze przez chwilę. Włosy zasłaniały mi pole widzenia i nie mogłem zobaczyć jego miny.
      - Czy ja pana obrzydzam? - Głos załamał mi się w połowie zdania.
      - Nie, dlaczego?
     Nie dostrzega tego? Może nie chce tego widzieć? Albo to ignoruje.
      - Nieważne.
     Odsunąłem się. Spojrzałem uważnie na twarz siedzącego po mojej lewej mężczyzny. Nie wyrażała nic innego poza spokojem. Nic, zupełnie nic.
     Jak mogłem w ogóle pomyśleć, że ja coś dla niego znaczę? Że moja przeprowadzka będzie dla niego czymś ważnym? Jak mogłem być taki dziecinny?!
      - Pójdę już. - Im mniej czasu z nim spędzę tym lepiej.
     Podniosłem się.
      - Może cię odprowadzić kawałek? - zaoferował, ale odmówiłem.
     Ubrałem buty i czapkę. Trzymałem w rękach kurtkę i patrzyłem się lekko zaszklonymi oczami na stojącego przede mną bruneta. Jak zaczęły się moje wizyty u niego?
     Nie wiedziałem, jak mam się z nim pożegnać. Może po prostu powiedzieć "do widzenia", a potem wyjść. Ale on zasłużył z mojej strony na dużo więcej.
      - Przemyślałem coś. Chyba będę tęsknił.
     Powiedział to beznamiętnie, ale to chyba mi wystarczyło, żeby znów się rozkleić.
      - Hej? Coś się stało? - Zapytał, schylając się i przyglądając z bliska mojej twarzy.
      - Stało się - powiedziałem, gdy ocierał spływającą po moim policzku łezkę. - Nie potrafię przestać pana kochać.
     Nie umiałem się całować. Widziałem to tylko na filmach, czasami w internecie, ale co mi po tym skoro teraz, będąc totalnie spanikowanym, umiałem się zdobyć tylko na delikatnie muśnięcie jego warg swoimi?
      - Do widzenia. - Wyszedłem, zostawiając Sebastiana zupełnie oszołomionego.
     Byłem już za furtką, gdy krzyknął do mnie, stojąc w drzwiach:
      - Czekaj!
     Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem, jak wybiega na mróz tylko w pośpiesznie założonych butach.
      - Spokojne! To nie pana wina! Nikt się nie dowie! - odkrzyknąłem i, nie czekając na jakąkolwiek reakcję, pobiegłem do domu. I tak byłem już spóźniony.

      - Ciel! Gdzieś był tak długo?
      - Przepraszam, tak wyszło. - Otarłem pozostałą przy oku łzę rękawem.
      - Nie będę dopytywać - powiedziała Francis. - A teraz idź zjeść z Lizzie obiad.
     Zrobiłem jak mi kazała. Dziś jedzenie miało dla mnie jakiś smak, nie tak jak w przeciągu ostatnich dni.
      - Pożegnałeś się ze swoim przyjacielem? - zapytała mnie kuzynka, zerkając znad swojego talerza.
      - Nom.
      - Pewnie zrobiło mi się smutno. Ale myślę, że mama da się czasem namówić na wypad do niego.
     Hah. To już raczej nie będzie możliwe.
     Komórka Elizabeth, różowa!, zaczęła odtwarzać jakiś słodziutki utwór, którego nie znałem. Blondynka odłożyła sztućce i odebrała.
     - Halo?
     - Hej Lizzie. Tu Patric.
     - O! Hej!
     - Słuchaj, masz tam pod ręką mamę? 
     - Yhym. Dać ci ją? - zaszczebiotała.
     - Tak.
     - Maaaaaaaaamo! Patric do ciebie dzwoni!
     Patric był kuzynem Elizabeth od strony ojca. Nigdy nie miałem przyjemności go spotkać. Ciocia wpadła do kuchni i szybko zabrała telefon córce.
      - Ciocia! Jest sprawa! Nie mogłabyś mnie przenocować trochę u siebie?
      - Czemu pytasz?
      - A bo kamienicę, w której dotychczas mieszkałem, dają do rozbiórki, no! A nie mam na razie czasu szukać mieszkania. Rozumiesz, studia i w ogóle. 
      - Yhhhh - Francis chyba nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy.
      - Może zamieszkać tutaj na jakiś czas - zasugerowała Lizzie. - Stąd będzie miał bliżej do Londynu niż od nas.
      - W sumie racja - mruknęła.
      - Chwila, chwila, a co ze mną? - upomniałem się, bo przecież to ja tu dotychczas mieszkałem.
      - Jakby zamieszkał tutaj, to nie musiałbyś się do nas przeprowadzać, bo Patric by cię pilnował. - Uśmiechnęła się. - I nadal mógłbyś spotykać się z tym swoim przyjacielem.
      - Mam rozumieć, że postanowione? - odezwał się głos w telefonie. - Świetnie! Będę jutro!
      - Co się przed chwilą stało? - zapytałem.
      - Zostajesz w domu. To chyba dobrze, co nie? - zapytała Elizabeth.
      - Przecież tego chciałeś, prawda? - powiedziała Francis.
      - Ale, ale...przecież ja go nawet nie znam!
      - Patric jest fajny. Na pewno się dogadacie.
     No ale...ale... jak ja mam chodzić tutaj do szkoły po tej akcji, którą odstawiłem Sebastianowi?!
     

środa, 7 października 2015

Nauczyciel XXVII

     Przeciągnąłem się i ziewnąłem cicho. Gdy się obudziłem, leżałem na brzuchu, co było dość dziwne, bo tak nie sypiałem. Otworzyłem oczy. Trochę bolała mnie szyja, więc przewróciłem się na plecy, pociągając za sobą coś.
     Zerknąłem w bok. Na skraju łóżka opierał się Sebastian, który najwyraźniej potrafi zasnąć wszędzie i w każdej pozycji. Głowę miał opartą na lewej ręce, podczas gdy prawa była wyciągnięta w moją stronę.
     Trzymałem ją przez całą noc...?
     Zasnąłem przecież wcześniej od niego. Przecież mógł sobie pójść. Spodziewałem się, że tak właśnie zrobi. Pogładziłem jego przedramię. Spod alabastrowej skóry prześwitywały błękitne żyły, wzdłuż których przesuwały się moje palce.
     Pewnie będzie dziś niewyspany. Raczej ciężko wypocząć w takiej pozycji. Wyczuwam ból wszystkiego na dzień dobry.
     Tak właściwie to która godzina? W pomieszczeniu było ciemno, ale nie znajdowało się tutaj żadne okno. Chyba, że za tą kotarą...
     Przysunąłem się bliżej swojego nauczyciela. Nie ma opcji, żebym dał radę przenieść go na łóżko. Może go szturchnę i się obudzi? Zdaje mi się, że to nie jest najlepszy pomysł.
     Ponownie musnąłem długą bliznę opuszkami palców. Pewnie jeszcze trochę ich ma. To by wyjaśniało kwestię jego ubierania się. Dopiero teraz zobaczyłem go w krótkim rękawku. Swoją drogą bardzo zgrabny biceps...
     Zdawałem sobie sprawę z tego, że pokazywanie swoich blizn nie jest ani łatwe, ani przyjemne. W końcu sam mam swoją. Tylko że moja szrama to nie to samo co jego cięcia...
     Ehh...może jednak uda mi się kiedyś coś wymyślić i sprawić, żeby się z tym oswoił...
     Mrrr...mrrr...mrrr...
     Szary kotek przecisnął się przez szczelinkę w drzwiach i miauknął głośno na znak swojej obecności. Zamknąłem oczy, zacisnąłem usta, wstrzymałem oddech, jednak nie zabrałem dłoni z ręki Sebastiana.
     Ponowne, jeszcze głośniejsze miauknięcie. Ciało mężczyzny ruszyło się leniwie i wysunęło z mojego lekkiego uścisku. Usłyszałem trzask zastanych stawów, a potem ciche kroki, którym towarzyszyło urocze kocie mruczenie.
     Kichnąłem kilka razy.
     Przez otwarte drzwi przesiąkało mdłe światło zimowego poranka.
     Odgłosy dobiegające z kuchni były do mnie dziwnie melancholijne. Nie wiem czemu szczęk zapalniczki, bulgot wrzącej wody, stukot drzwiczek kuchennych szafek i brzdęk naczyń wywoływały we mnie takie dziwne uczucie. Nie nieprzyjemne, ale też nie niepokojące. Po prostu dziwne. Nieokreślone...
     Wtuliłem się mocniej w kołdrę, obejmując ją ramionami tak, jakbym chciał przytulić jej właściciela. Nie udawało mi się ponownie zapaść w sen. Wydawało mi się, że mam lekką gorączkę, jednak nie czułem się chory. Może trochę bolały mnie mięśnie, ale poza tym wszystko w normie.
     Nie wiedziałem czy wstawać, czy nie wstawać. Nie chciało mi się spać, ale podnieść się z łóżka w sumie też. Postanowiłem jednak trochę poleżeć. Ciekawe czy mogę liczyć na kawę do łóżka? Hah...
     Mruknąłem, przekręcając się wraz z trzymaną kołdrą na drugi bok. Ciel geniusz odkrył się tym sposobem cały i zrobiło mu się zimno... Przykryłem się nią ponownie.
     Zacząłem znów rozmyślać nad tym, co teraz będzie. Po pogrzebie Angeliny Elizabeth z ciotką pewnie wrócą do siebie i zabiorą mnie ze sobą. Nie chciałem jechać, ale coś czułem, że nie będę miał prawa do dyskutowania. Nie podobała mi się ta wizja...
     Najbardziej bolało mnie to, że musiałem pożegnać się z Sebastianem. Pewnie tylko mnie jest żal z tego powodu. Cóż, mój katecheta przecież mnie nie kocha. Może lubi, ale nic więcej.        
     Tak właściwie jak powinienem się z nim pożegnać? Pomijając podziękowania za opiekę nade mną, bo to przecież oczywiste. Prawdopodobieństwo, że się z nim jeszcze kiedyś zobaczę,  jest bliskie zeru. Powiedziałbym mu, że go kocham, ale to nie jest dobry pomysł.
     Boję się, że bym go tym obciążył w jakiś sposób, że poczułby się niezręcznie. Nie chciałem sprawiać mu jakichkolwiek problemów. Lepiej to przemilczę. Może uda mi się chociaż utrzymać z nim kontakt przez smsy. W sumie...to i tak dużo.
     Ale będzie mi brakowało jego obecności. To ona najbardziej mnie pokrzepiała. Sebastian nie jest zbyt rozmowny, co dopiero mówić by kogoś pocieszał co chwilę.
     Zaniosłem się donośnym kaszlem, którego nie potrafiłem opanować. Kiedy wreszcie minęła ta przeciągająca się męka, do pokoju zajrzał wyraźnie zmartwiony Sebastian.
      - Wszystko w porządku - zapewniłem go, zanim zdążył zapytać.     
     Okazało się, że mam lekką chrypkę.
     Podniosłem się do siadu, tak było mi łatwiej oddychać. Poprawiłem podwinięty T-shirt, który dziwnym trafem znalazł się na wysokości moich żeber, odsłaniając tym cały brzuch. Czyli dlatego było mi tak zimno...
     Jeszcze nie kontaktowałem zbyt dobrze...
     Przeszły mnie dreszcze. Chyba bierze mnie jakieś choróbsko.
      - Zrobię ci coś ciepłego do picia - stwierdził i zniknął.
     Zanurzyłem się na powrót w odmęty pościeli, która zrobiła się jakby większa niż przedtem. A może to ja się skurczyłem w jakiś niewyjaśniony sposób? Nie potrafiłem zająć nawet ćwierci tego wielkiego łóżka. Bez bruneta było tu strasznie pusto. Czekałem aż wróci, lecz czas wydawał się stanąć w miejscu. Minuty ciągnęły się niemiłosiernie, a mnie zdawało się, że sypialnia robi się coraz większa.
     Niepokój ogarnął mnie całego, a w uszach dźwięczał mi szum przepływającej przez tętnice krwi. Zacząłem panikować, ale tak właściwie nie wiedziałem dlaczego. Nie rozumiałem tego, co się dzieje. Chciałem krzyczeć, ale byłem tak sparaliżowany, że nie byłem w stanie wydusić z siebie nawet cichutkiego pisku. Nie czułem się bezpiecznie, zdawało mi się, że powinienem uciekać, ale przed czym do cholery?!
     Nie wiem, ile czasu minęło zanim ponownie usłyszałem uspokajający głos Sebastiana.
      - Chyba masz gorączkę - powiedział,  przytykając dłoń do mojego lepkiego od potu czoła.
     Kiedy się spociłem?! Przecież jeszcze przed momentem było mi zimno!
     Zmierzyłem bruneta wzrokiem, który najprawdopodobniej wyrażał skrajne przerażenie.
      - Coś się stało? - Spuściłem wzrok na kubek, który trzymał.
      - Mogę? - Zupełnie zignorowałem pytanie.
     Wziąłem ciepły kubek w obie trzęsące się dłonie.
     Katecheta przysiadł na łóżku, patrząc na mnie z zaniepokojeniem.
      - Powiedz, jeśli coś będzie się działo, dobrze? - Pokiwałem powoli głową.
     Rozluźniłem się trochę, jednak nadal nie potrafiłem znaleźć przyczyny tego...hmm...napadu lękowego?
     Oparłem się delikatnie o ramię mężczyzny. Nie zdążył jeszcze się przebrać, więc mogłem poczuć jego nagą, chłodną skórę. Uspokoiłem się na tyle, że przestałem się trząść.
     Upiłem trochę brązowego płynu z kubka.
      - To kakao?
      - Czekolada.
      - Lubi pan słodkie rzeczy?
      - Nie przepadam.
      - Więc dla kogo trzyma pan czekoladę?
      - Rafael jest studnią bez dna na wszystko co słodkie.
     Zupełnie zapomniałem o istnieniu mojego wychowawcy jak i to tym że, jest przyjacielem Sebastiana.
      - Często pana odwiedza?
      - Nieczęsto.
     Powoli wypijałem z kubka ciepłą czekoladę, coraz bardziej napierając przy tym na ciało mężczyzny obok mnie. Nie odsunął się. Z jego twarzy nie wyczytałem złości czy czegoś podobnego, więc chyba nie przeszkadzało mu to bardzo.
     Właśnie w tym momencie zacząłem żałować, że jestem taki słaby w kokietowaniu. Składam reklamację, gdzie jest mój seksapil? Przecież jakiś muszę posiadać, no! Jakim cudem mogłem pomyśleć, że podstawy sztuki uwodzenia mogą mi się nie przydać?! I czym ja go mogę zauroczyć? Na biednego misia się raczej nie da złapać...
      - Mogę o coś zapytać? - W odpowiedzi otrzymałem przyzwalające mruknięcie. - Kim jest Loren?
     Nastąpiła chwila milczenia.
      - To pana kochanka?
      - Co? Oczywiście, że nie! - No tak, kochanka raczej nie przysyłała by kartek pocztowych, tylko pofatygowała by się osobiście i... dobra nieważne! - Powiedzmy, że jest przyszywaną siostrą.
      - Przyszywaną siostrą?
      - To skomplikowane...
      - Rozumiem.
     Przynajmniej odpadła jedna z potencjalnych kandydatek na kochankę Sebastiana.
      - Która jest godzina? - zapytałem po chwili, próbując przestać się opierać o bruneta.
     Efekt był taki, że co prawda przestałem się z nim stykać przez chwilę, a zaraz potem straciłem równowagę, tylko ja potrafię tracić równowagę na siedząco, i upadłem tak, że głową uderzyłem w udo siedzącego obok mężczyzny. I nawet nie rozmyślam nad tym, jak mi się to udało zrobić.
     Po prostu leżałem teraz w dość komicznej pozycji obok  lewego biodra mojego katechety, rumieniąc się zapewne i szczerząc jak kretyn. W bursztynowych oczach nie dostrzegłem jednak żadnego złego odczucia. Może lekkie rozbawienie lub zażenowanie.
      - Jest dziewiąta. 
     Zaśmiałem się nerwowo.
      - Może kawa pobudziłaby mój błędnik?
      - Myślę, że jemu już nic nie pomoże. - Przez usta Sebastiana przemknął nikły cień uśmiechu.
     Wstał, a ja jeszcze przez chwilę szarpałem się z kołdrą, która nie chciała się ze mną pożegnać. Skończyłem z dyndającymi z krawędzi łóżka rękoma. Podniosłem głowę, akurat dostrzegając jak tłumiący śmiech brunet wychodzi na korytarz.
     Swoją drogą...Jak można mieć tak zgrabny tyłek...?!
     Dobra już! Spokój!

     Zjadałem właśnie ostatnią łyżeczkę musli z jogurtem truskawkowym. Nie miałem apetytu, ale Sebastian stwierdził, że nie mogę nic nie jeść. Więc po szybkim prysznicu zabrałem się za jedzenie śniadania. A teraz popijałem kawę, a obok Sebastian sprawdzał sprawdziany...
     Taaa... nie każdy ma sprawdziany z religii, nie każdy...
     To sprawdziany pierwszej klasy. Nie znałem tam nikogo za bardzo, więc nie interesowały mnie w ogóle. Byłem już porządnie ubrany i nie tak przemarznięty jak przedtem. Nadal odczuwałem niepokój i byłem przybity, ale starałem się tym nie martwić za bardzo. Póki jestem przy Sebastianie jest dobrze. Przy nim czuję się stabilnie. Nie wiem, czy on też tak czuje. Widziałem jak dzisiaj połyka różowe tabletki, jednak miałem nadzieję, że to nie przeze mnie. Zrobiło mi się głupio, bo nie wiedziałem o moim nauczycielu praktycznie nic, a mimo to mu się narzucałem.
      - Mogę tu zostać do wieczora? - Skinął głową, prawą ręką stawiając ptaszek przy drugim pytaniu, a lewą strzepując popiół z papierosa. - Jeśli przeszkadzam, to mogę sobie pójść teraz.
      - Mówisz tak, ale wcale nie chcesz teraz wracać - mruknął, a mnie zrobiło się głupio, bo to była prawda.
      - Jutro jest pogrzeb...
      - Pójdziesz? - Skinąłem głową. - Mam iść z tobą?
      - Nie. To by było trochę podejrzane. Nie chcę sprawiać aż tylu kłopotów. Poza tym to pewnie ostatni raz, kiedy u pana jestem. Ciocia Francis pewnie zabierze mnie do siebie... - Nieważne ile razy odganiałem tą myśl, ona i tak powracała.
      - Ohhh... - Mężczyzna odłożył stosik kartek i zgasił papierosa.
      - Będzie pan tęsknił?
     Spojrzałem na niego z nadzieją w oczach, ale on milczał.
      - Nie wiem - odpowiedział w końcu. - Po prostu już od dawna za nikim nie tęskniłem. Nie chodzi o to, że cię nie lubię, tylko...ehhh...
      - Nie musi pan się tłumaczyć. Rozumiem.
      - Przepraszam. Nie jestem dobrym kandydatem na towarzysza.        
     Przetrawienie jego słów zajęło mi dłuższą chwilę.
      - Cieszę się, że zaakceptował pan moją obecność. Bardzo mi to pomogło.
     Westchnął ciężko, jakby zastanawiał się, co powinien powiedzieć.
      - Poza tym cieszę się, że pozwolił mi pan poznać się choć odrobinę. - Wielka gula zaczęła dławić mnie w gardle. - Dziękuję.
     Nie możesz mu powiedzieć. Nie powiesz mu. Zostawisz. Zapomnisz.