Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

czwartek, 24 grudnia 2015

Fragmenty duszy IV

     Moje życie wróciło do normy. A przynajmniej zwykła rutyna dnia codziennego na nowo w nim zagościła. Po tych specyficznych napadach było to wręcz zbawienne i postanowiłem przynajmniej przez jakiś czas rozkoszować się spokojem. Niestety dziwny strach nadal skrywał się gdzieś w głębi mnie, ale podejrzewałem, że nie było na to rady.
     Ostatnimi czasy, praktycznie rzecz biorąc odkąd się obudziłem się tamtego wieczoru, rozmyślałem o tym, co się wydarzyło. Co się ze mną działo? Czemu się działo? Co zrobił Sebastian? Tyle pytań a na żadne nie znalazłem jak dotąd odpowiedzi.
     Nie oszalałem. Na pewno nie postradałem zmysłów. Przecież tego nie można zlikwidować od tak, jak to zrobił demon, prawda? Nie pamiętam, co się działo po tym, jak błagałem go, żeby mnie uśmiercił. Nie chciałem do tego wracać, więc o to nie zapytałem. Teraz żałuję.
      - Ciel? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
     Rozzłoszczony, piskliwy, choć na szczęście nie tak jak kiedyś, głos wyrwał mnie z zamyślenia.
      - Przepraszam, Elizabeth. - Wzdrygnąłem się lekko, gdy młoda kobieta chwyciła mnie za policzki i uważnie przyjrzała twarzy.
      - Coś się stało? Jesteś jakiś nieswój - zmartwiła się.
      - Wydaje ci się.
     Odsunąłem się od niej. Posmutniała.
      - Czy to przez tą chorobę?
     Jak mogłem się domyślić, Mey-Rin jej powiedziała. Nie planowałem jej tym trapić, ale już trudno.
      - To nic takiego. - Chociaż diagnozy od kilku lekarzy na to nie wskazują. - Naprawdę nie masz się czym przejmować. - Dziewczyna posmutniała pomimo zapewnień.
     Zrobiło mi się jej żal, więc na powrót zbliżyłem się do niej i objąłem jej szczupłe ramiona. Bladożółta suknia zafalowała lekko, gdy oparła się o mój bark. Poczułem jej słodkawy zapach.
     Trwaliśmy tak w ciszy przez chwilę, aż w końcu blondynka odezwała się.
      - Nie chcesz mieć mnie za żonę, prawda? - wypowiedziała to tak, że zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
     Elizabeth nie była głupia. Dostrzegała więcej, niż mogłoby się wydawać, ale nie dzieliła się z nikim swoimi przemyśleniami, jeśli uważała, że nie powinna. Podejrzewałem, że zdawała sobie od dawna sprawę z tego, że nasze małżeństwo nie byłoby szczęśliwe, jednak nic nie mówiła.
     Zapewne tego po mnie nie widać, ale ja naprawdę ją kocham. Nie romantycznie czy namiętnie, ale kocham. Jak rodzinę, jako kogoś bliskiego. Nie wiedziałem, jak ubrać w słowa to, co czułem i jednocześnie jej nie zranić.
      - Zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie - przerwałem, czując ciepłą łezkę, która skapnęła mi na nogawkę spodni.
     Nie zasługiwałem na nikogo. Tym bardziej na nią i jej łzy.
     Cichy płacz zlał się z dźwiękami majowego deszczu. Cudowny, świeży zapach wlatywał przez otwarte okno.
      - Nie płacz, Lizzie. Nie masz powodu.
     Wyciągnąłem z marynarki chustkę i otarłem mokre, dziewczęce policzki.
      - Spokojnie. - Przytuliłem ją trochę mocniej. - To nie jest twoja wina. Będzie dobrze.
     Szeptałem czułe słówka, żeby ją uspokoić. Udało mi się po jakimś czasie.
      - Czy jest jakaś inna? - zapytała, wtulając się we mnie.
      - Słucham? - zaskoczyła mnie
      - Czy kochasz jakąś inną kobietę? - Głos ponownie zaczął drżeć.
      - Oczywiście, że nie. - Pogładziłem ją po zaczesanych w dwa kucyki, zadbanych włosach. - Uwierz mi, nie kocham nikogo.
     Jestem sam z moją zemstą.

     Nie poruszaliśmy już więcej tego tematu, chociaż wyraźnie wisiał on w powietrzu i powodował nieprzyjemną atmosferę. Sebastian wydawał się bardziej oschły i mniej dokuczliwy niż zwykle,  ale cały mój czas zajęło rozweselanie Elizabeth, więc nie miałem kiedy się nad tym zastanawiać. Nawet ledwo zwróciłem na to uwagę.
     Dopiero, gdy kładłem się spać, miałem okazję przemyśleć i przetrawić to, co się stało. Niepokój spowodowany ciemnością i samotnością powrócił, lecz uparcie starałem się go ignorować. Przewracałem się z boku na bok, naprzemiennie odkrywając się i przykrywając świeżo zmienioną pościelą.
     Nie byłem w stanie się skoncentrować. Ta cała dzisiejsza sytuacja, która na dodatek nie została do końca wyjaśniona, zupełnie zbiła mnie z tropu. Czemu wszystko zawsze musi się tak skomplikować w najmniej odpowiednim momencie?
     Pewnie przeklinałbym los jeszcze przez chwilę, gdyby nie nieśmiałe pukanie do drzwi. Odwróciłem się w ich stronę.
      - Wejdź, Lizzie. - Czemu zacząłem ją tak nazywać, skoro nigdy tego nie robiłem?
     Do sypialni weszła cicho niczym zbłąkany duszek. W białej koszuli nocnej wyglądała dużo bladziej niż zwykle. Zaczęła nerwowo przestępować z jednej nogi na drugą.
      - Nie mogłam zasnąć i pomyślałam, że ty też możesz jeszcze nie spać, więc - powiedziała na jednym oddechu, po czym zacięła się.
     W jednej chwili oblała się rumieńcem.
      - To pewnie przez pełnię - stwierdziłem, siadając. - Jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, żeby łatwiej ci było zasnąć? Może przynieść ci ciepłego mleka? - zaoferowałem.
      - Czy ja mogłabym dzisiaj spać z tobą?
     Na taki obrót sytuacji nie byłem przygotowany.
      - Ale... - starałem się wymyślić jakikolwiek argument, by do tego nie dopuścić, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. - Emmm...
     Duże, zielone oczy zaszkliły się, przynajmniej taki mi się wydawało, więc chcąc oszczędzić dziewczynie kolejnej porcji płaczu, zgodziłem się. Było to skrajnie głupie, bo gdyby jej matka się dowiedziała najpewniej skończyłoby się to źle dla nas obojga.
     Przesunąłem się, żeby zrobić jej miejsce. Wsunęła się pod kołdrę, pilnując, żeby nie podwinęła jej się halka.
      - Możesz się przytulić - mruknąłem.
     Zbliżyła się do mnie, jednak nie przytuliła. Odszukałem jej dłoń i położyłem na niej swoją własną.
      - Jak długo stałaś pod drzwiami? - Jej ręce były zimne.
      - Chwilkę - odpowiedziała, a następnie schowała twarz za poduszką.
    Westchnąłem i objąłem ją, by użyczyć choć odrobiny własnego ciepła.Odwróciła się do mnie plecami i przylgnęła do mojego torsu, jednocześnie obejmując za lewą rękę.
      - Dobranoc - szepnąłem.

     Obudziło mnie wymowne kaszlnięcie. Któreś z kolei, ponieważ wcześniej starałem się nie zwracać na nie uwagi. Otworzyłem niechętnie lewe oko. Skupienie wzroku trochę mi zajęło, ale w końcu udało mi się dostrzec dość zirytowanego Sebastiana.
     Dopiero po chwili zrozumiałem, dlaczego patrzy na mnie z takim wyrzutem.
      - Paula zastanawiała się, gdzie też podziała się panienka Elizabeth - niemalże wysyczał.
     Zerknąłem na śpiącą obok dziewczynę, potem znów na demona.
      - Nie mogła zasnąć, więc przyszła do mnie - wyjaśniłem, rozwiewając ewentualne domysły.
      - Wątpię, by markiza uwierzyła w tą wymówkę, paniczu - stwierdził na pozór beznamiętnym tonem, jednak dało się w nim wyczuć kroplę jadu...albo i trochę więcej... - Proponuję, by panienka stąd zniknęła, zanim Paula przyjdzie szukać w tej części posiadłości.
     Uwolniłem prawą rękę z jej uścisku.
      - W takim razie przenieś ją do innej sypialni.
     Sebastian zamyślił się, jednak bez żadnych pytań wziął na ręce drobną w porównaniu do niego dziewczynę. Zrobił to delikatnie, tak by jej nie obudzić, lecz wzrok przy tym miał taki, jakby chciał skręcić jej kark.
     Przyglądałem mu się, kiedy znikał za drzwiami. Nie wiem, co go ugryzło.

      - Ciel... Widziałeś w jakim Mey-Rin jest stanie?
     Byłem w trakcie porządkowania zaległych dokumentów, gdy Elizabeth zawitała w moim gabinecie.
      - W ogóle jej ostatnio nie widywałem - mruknąłem, zapisując kilka nazw na pierwszej lepszej, znalezionej, czystej kartce. - Czemu pytasz?
     Podeszła bliżej zakłopotana. Podniosłem wzrok znad stery papierzysk, zastanawiając się, o co też może jej chodzić tym razem.
      - Bo widzisz, jest taka sprawa... - przerwała i zamyśliła się. - Obiecaj, że nie będziesz zły.
     Skinąłem powoli głową. Instynktownie wyczułem, że nie usłyszę nic trywialnego.
      - Mey-Rin mi powiedziała, że chyba jest w ciąży.
     Wpatrywałem się w stojącą przede mną blondynkę oniemiały. Zamrugałem kilka razy, aż w końcu przetworzyłem te słowa.
      - Rozumiem... - powiedziałem wolniej, niż się tego spodziewałem.
      - Nie jesteś zły? - zapytała lekko zdziwiona.
      - A mam ku temu jakiś powód?
      - Chyba nie - odpowiedziała niepewnie.
     Elizabeth sprawiała wrażenie, jakby jeszcze miała mi coś do powiedzenia.
      - Więc...jak do tego doszło?
     Stojąca przed biurkiem dziewczyna zarumieniła się i przyłożyła rękę do ust.
      - Czemu mnie o to pytasz? Przecież wiesz, jak to działa - mruknęła ledwo dosłyszalnie przez palce.
      - Nie o to chodzi! Inaczej. Kto jest ojcem?
      - Nie chciała powiedzieć. - Rozluźniła ramiona. - Sugeruję, żebyś z nią porozmawiał.
     Poluźniłem wstążkę zawiązaną na kołnierzyku, która jakby zacisnęła się na mojej szyi.
      - Dlaczego ja? - Raczej nie miała powodu, by wyjawić to mnie.
      - Obawiała się, że straci pracę, jeśli się dowiesz. - Skinąłem głową na znak zrozumienia.
      - Dobrze. Zaraz do niej pójdę. Daj mi chwilę.

     Powoli kroczyłem korytarzem. Nie do końca jeszcze przyswoiłem informację, którą usłyszałem. Nie chodzi o to, że byłem na pokojówkę zły, czy coś podobnego. Po prostu nigdy nie spodziewałem się, że może do tego dojść.
     Odetchnąłem głęboko, gdy wchodziłem na schody. Główny podejrzany nasunął mi się sam, ale na razie nie było sensu się nad tym rozwodzić. Chociaż ta myśl irytowała mnie, odkąd tylko usłyszałem, co się stało, a mimo tego, że starałem się ją odepchnąć, wracała natrętnie.
     Wszedłem w część parteru, która przeznaczona była dla służy. Rzadko tu zaglądałem, jednak zdawałem sobie sprawę, że ta część posiadłości, choć skromniej urządzona, nie ustępowała reszcie pod względem czystości i zadbania, co nieraz wprawiało mnie w zaskoczenie. Chyba nie muszę tłumaczyć, ile razy zdarzają się tutaj wypadki, które powodują mnóstwo bałaganu.
     Przystanąłem pod drzwiami, prowadzącymi do pokoju Mey-Rin. Wziąłem ponownie kilka głębokich oddechów, a potem zapukałem. Nie usłyszałem odpowiedzi, więc przekroczyłem próg pomieszczenia bez wyraźnego przyzwolenia.
     - Teraz... to już na pewno... nikt mnie nie zechce... - Ciche pochlipywanie odbijało się o ściany.
    Widok, który ukazał się moim oczom, lekko mnie zszokował. Pokojówka wyglądała tak, jakby nie spała od kilku dni. Wychudła i zapuściła się, więc pełnej energii i atrakcyjnej Chinki prawie nie można było dostrzec w osobie skulonej na łóżku. Paula, służąca Elizabeth, pochylała się nad nią i głaskała uspokajająco po głowie.
     Nie wiedziałem, jak powinienem zacząć. Zerknąłem na Lizzie, która z krzesła zachęcała mnie do działania. Najpierw odkaszlnąłem, żeby w ogóle zwrócić na siebie uwagę. Gdy nieobecny wzrok Mey-Rin skupił się na mnie, spanikowana podniosła się natychmiast z łóżka, a z jej ust wypłynął potok niezrozumiałych słów, mieszających się z łkaniem .
      Zbliżyłem się do niej i położyłem dłonie na ramionach w uspokajającym geście. Udało mi się ją zrównać z nią wzrostem, więc nie było to trudne.
      - Spokojnie. Będzie dobrze. - Umiejętności w pocieszaniu nie posiadałem żadnych, na więcej nie było mnie już stać, ale starałem się brzmieć wiarygodnie.
      - Panicz nie jest zły? - zapytała z niedowierzaniem wypisanym na twarzy.
     Pokręciłem przecząco głową i wykrzesałem z siebie mierny uśmiech. Z pokojówki jakby w magiczny sposób wyparowała większość zmartwień. Ku mojemu zdziwieniu wyściskała mnie.
      - Tak się cieszę, że panicz się na mnie nie gniewa! - niemalże wykrzyczała przez łzy.
      - No dobrze już, dobrze. - Odsunąłem ją od siebie. - Komu powinienem gratulować zostania ojcem? - Kandydatów w posiadłości było tylko dwóch. Siebie i Finniana nie liczyłem.
     Chince natychmiastowo zrzedła mina.
  
      Elizabeth wróciła do domu tego wieczora razem z niewyjaśnioną kwestią małżeństwa. Ja zostałem na swoim miejscu z kwestią ojcostwa. Pokojówka milczała jak grób, więc pozostało mi tylko przeprowadzenie "dochodzenia".
      Zastałem swojego kamerdynera na czyszczeniu kominka w mojej sypialni.
       - Sebastianie, czy ty już wiesz?
       - O czym mam wiedzieć, paniczu?
       - O tym, że Mey-Rin jest w ciąży - warknąłem.
      Demon uśmiechnął się półgębkiem.
       - Co w związku z tym, paniczu?
      Porządnie już mnie zirytował i najwyraźniej nie miał zamiaru przestać.
       - Czy ona ciebie przypadkiem nie kryje. Sebastianie?
       - Mnie? Ależ co panicz sugeruje? - zapytał z udawanym zdziwienie, zgarniając popiół.
       - Sebastianie, nie denerwuj mnie. - Nie dawałem się zupełnie wytrącić z równowagi. - Doskonale wiesz, o co cię pytam!
       - Nie, to nie moja sprawka, jeśli o to ci chodzi, paniczu. - Wyraz obojętności powrócił na twarz lokaja.
       - Więc czyja? Bard też zaprzeczył. - Zacząłem stukać prawym obcasem o podłogę nerwowo.
       - Mey-Rin zgwałcono trzy miesiące temu, gdy wysłałeś ją po sprawunki do Londynu - stwierdził, jakby mówił o pogodzie.
     Z początku wydało mi się to niemożliwe. Oczywiście pokojówka była bardzo atrakcyjna, jednak ciężko mi uwierzyć, że nie potrafiła się obronić w takiej sytuacji.
       - To dlaczego nic nie powiedziała?!
      Brunet odłożył pogrzebacz na miejsce.
       - Najwyraźniej nie odczuwała takiej potrzeby. Poza tym uwierz paniczu, żadna kobieta nie rozpowiada o takich rzeczach.
       - W takim razie skąd ty o tym wiesz?
       - Obserwuję i wyciągam wnioski, paniczu.
      Zakląłem w myślach, choć starałem się tego unikać. Miałem ogromną ochotę uderzyć mężczyznę, który akurat wstawał z podłogi. Z drugiej strony jednak ulżyło mi, że to nie Sebastian jest ojcem tego dziecka.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Daniel z racji tego, że nie umie pisać one-shotów, olał świątecznego specjala, za co się kaja ;u;
       Wesołych Świąt!

6 komentarzy:

  1. Pierwsza, pierwsza! Danielku, bardzo się cieszę że olałeś świątecznego one-shota, osobiście wolę takie prezenty ;) rozdział jak zwykle świetny, nie mogę się doczekać rozwoju wydarzeń. Wesołych świąt!
    Ps. Serdecznie zapraszam do siebie na bloga ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No, i nadrobiłam. Muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie tym, co spotkało Mey-Rin. Szkoda mi jej, ale tak jak Ciel ciężko mi uwierzyć, że nie umiała się obronić. Co więcej mogę napisać? Powtórzę się, ale co tam! Twój styl pisania bardzo się poprawił, co mnie cieszy. Obecne "Fragmenty" podobają mi się bardziej od poprzednich, dlatego przyjemnie mi się je czyta. I to chyba wsio :). Weny i czasu na pisanie życzę :). No i wesołych!

    Pozdrawiam,

    R :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji:D Ale powiedz mi, czy wtedy Lizzy nie zobaczyłaby pieczęci na jego oku? W końcu on nie śpi w przepasce.
    Hah, Mey-Rin w ciąży? A to ci dopiero! Chociaż jej historia jest smuta, jestem ciekawa, jaki wpływ będzie miała na akcję. Powodzenia! I Wesołych Świąt!:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krótka lekcja logiki Daniela:
      Jak nie zapytała, to znaczy, że nie widziała xD

      Usuń
  4. No nieźle, nieźle :)
    Ile będzie jeszcze części, bo ja tu zaraz umrę z ciekawości co dalej?
    Super seria ( jedna z lepszych jakie czytałam, a uwież dużo tego było)
    To czekanie na dalsze części jest nie do zniesienia :(

    Pozdrawiam
    Nunu-chan

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak zwykle zarombiste *O* Meyrin w ciąży? Nie spodziewałam się xD Ale ewidentnie mi ulżyło, i pewnie jeszcze bardziej niż Cielowi kiedy się okazało że to nie Sebastiana xD Czekam na następne :*

    OdpowiedzUsuń