Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

sobota, 21 maja 2016

Fragmenty duszy XII

     Kiedy obudziłem się wczesnym rankiem, poczułem wszechobecną pustkę. Bez Sebastiana posiadłość wydawała się martwa. Pogrążona w głębokim śnie, z którego prawdopodobnie nigdy już się nie obudzi.
      Minęła doba, odkąd demon mnie opuścił. Nie wiedziałem, jakim cudem udało mi się przespać jeden dzień, ale byłem za to wdzięczny. Nie czułem głodu, ani doskwierającego pragnienia. Z zewnątrz nie docierał do mnie żaden dźwięk. Sam sen wydawał się być tylko długim pozbawieniem świadomości. Nie przyśniło mi się nic. Przyzwyczaiłem się do tego, jednak czasem przydałoby mi się marzenie, do którego mógłbym uciekać.
     Dopóki słońce nie zaczęło razić mnie w oczy, nie myślałem o tym, żeby wstać z łóżka. Przewróciłem się na prawy bok i zacząłem prosić w myślach o deszczową chmurę. Przykryłem się szczelniej kołdrą, podciągając ją pod brodę. Leżałem tak przez dłuższą chwilę. Z jakiegoś powodu nie przejmowałem się zaistniałą sytuacją, pomimo tego że powinienem. Nie stresowałem się absolutnie niczym, nie myślałem też o niczym konkretnym. Miałem zupełną pustkę w głowię.
     Dopiero pukanie do drzwi wyrwało mnie z bezruchu. Ciche stukanie ustało i miałem nadzieję, że osoba po drugiej stronie drzwi postanowi zostawić mnie w spokoju. Szczęknięcie klamki powiedziało mi, że jednak nie.
      - Dzień dobry, paniczu - przywitał mnie delikatny kobiecy głos. - Pomyślałam, że może chciałby panicz napić się herbaty. Nie jest tak dobra, jak - urwała. - Może poprawi paniczowi humor choć odrobinę.
     Spojrzałem na pokojówkę znad poczochranej grzywki. Uśmiechała się, ale oczy przepełniały się jej przygnębieniem. Nie nosiła okularów, być może się jej stłukły.
     Nie odpowiedziałem jej, ale pomimo braku pozwolenia postawiła ostrożnie srebrną tacę na nocnym stoliku. Zastawa brzdęknęła, jakby wyrażała protest.
     Nie miałem pojęcia, co Sebastian powiedział jej wczoraj, dlatego bałem się powiedzieć cokolwiek. Nie wiedziałem, czy zdawała sobie sprawę z tego, że sprzedałem duszę dla własnych, egoistycznych zachcianek. W każdym razie nie dostrzegłem tego, że mnie potępiała. Właściwie nigdy nie widziałem, by robiła coś podobnego.
      - Wiem, że nie ma sensu pytać o to, czy wszystko jest w porządku. Nie mogę też zapewnić, że będzie dobrze - starała się brzmieć bardzo poważnie i przekonująco, co w moim odczuciu jej się udało. - Z pewnością jednak mogę stwierdzić, że popadanie w apatię nic nie zmieni.
     Brzmiała rzeczowo tak jak Sebastian niekiedy. Pewnie właśnie ten ton, przekonał mnie do ruszenia się z łóżka.
      Zostawiła mnie samego, żebym mógł się spokojne ubrać. Poradziłem sobie z tym, choć nie mogłem chwalić się wprawą w zapinaniu guzików i wiązaniu sznurowadeł. Nadal zachowywałem się, jakbym był w letargu, ale wmawiałem sobie, że gdy tylko Sebastian wróci, ten stan minie.
      May-Rin pojawiła się później w moim gabinecie, w którym przesiadywałem od rana. Próbowała namówić mnie do zjedzenia czegoś, ale stanowczo odmówiłem. Miało się okazać, że nie jadłem nic przez kolejne trzy dni.

     Dni mijały, a on się nie pojawiał. Mey-Rin próbowała mnie pocieszać. Towarzyszyła mi chwilami, jednak nie byłem dobrym kompanem, zwłaszcza gdy nie odzywałem się choćby słowem. Zaproponowała spotkanie z Somą, ale tylko pokręciłem głową, dając do zrozumienia, że to zły pomysł.
     Moim jedynym zajęciem było wyglądanie przez okna. Zazwyczaj wpatrywałem się pustym wzrokiem w to w gabinecie, od czasu do czasu również w bibliotece czy na korytarzu. Po jakimś czasie zaczęło wydawać mi się, że żaden ruch za oknem nie umyka mojemu spojrzeniu. Tym bardziej bolało to, że Sebastian nie wracał. Nie dał też innego, choć najmniejszego znaku, że niedługo znów go zobaczę.
     W posiadłości nie został ślad po Elizabeth. Tak jakby nigdy jej tu nie było. Nie interesowało mnie to, czy już zgłosiła zaistniały incydent, czy jeszcze tego nie zrobiła. Tydzień temu się przejmowałem, a teraz ledwo o tym pamiętałem.
     Na zewnątrz padało. Siedząc na fotelu przy oknie, wsłuchiwałem się w krople bębniące o powierzchnie szyby. Odbijała się w niej moja lekko wychudzona twarz, którą zdobiły dodatkowo sińce po oczami. Miałem problemy z zasypianiem, a kiedy już mi się udawało, budziłem się.
     Sebastian z pewnością nie byłby pocieszony faktem, że tak się zaniedbuję.
     Westchnąłem głośno. Głowa przechyliła mi się bezwiednie w prawą stronę. Odszukałem dłonią laskę, opartą o podłokietnik i z jej pomocą wstałem. Przy akompaniamencie deszczu i stukania laski o podłogę wyszedłem na korytarz.
     Powoli zapadł zmrok. Dni ciągnęły mi się niemiłosiernie, a i tak wydawały się krótsze niż noce. Podczas którejś z nich zastanawiałem się, czy Sebastian pojawiłby się, gdybym targnął się na swoje życie. Z każdym dniem pomysł ten zbliżał się do urzeczywistnienia.
     Zszedłem na parter. Przeszedłem się wzdłuż korytarza, którego podłoga niedawno została splamiona krwią. Skierowałem kroki do części dla służby. Próbowałem sobie przypomnieć, gdzie tak właściwie jest pokój, który lata temu przydzieliłem swojemu demonowi. Zaglądałem do tej części posiadłości niezwykle rzadko, a wnętrze owego pokoju oglądałem łącznie może trzy razy.
     Odszukałem odpowiednie drzwi i otworzyłem je.
     Wewnątrz panował porządek. Nie oczekiwałem tego. Myślałem, że znajdę jakieś ślady po szarpaninie, ale ich nie zastałem. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Sebastian zaścielił łóżko zanim wyszedł. W kominku nie zalegała nawet kupka popiołu, choć nie wiedziałem, czy w ogóle go używał.
     Wszedłem w głąb pomieszczenia i zerknąłem na sprzątnięte biurko. Westchnąłem.
     Po co właściwie tu przyszedłem?
     Usiadłem na białej pościeli. Jeszcze nie zdążyła się zakurzyć. Łóżko, które stało w tym pokoju, było niższe od mojego. Pewnie też o wiele mniej wygodnie się na nim spało. Opadłem na nie i wtuliłem twarz w poduszkę.
     Czy to tak pachną włosy Sebastiana?
     Wtuliłem się mocniej w materiał, który zaszeleścił cicho. Pewnie uroiłem sobie ten zapach. Postanowiłem jeszcze chwilę tu zostać. I tak nie miałem nic innego do roboty.
     Krople deszczu uderzające w okno nad łóżkiem grały uspokajającą kołysankę.

     Powoli zjadałem z talerza miodowe herbatniki. Mey-Rin zagroziła, że sama je we mnie wdusi, dlatego ustąpiłem. Zrobiło mi się od nich niedobrze. Nie wiedziałem, czy to dlatego, że nie jadłem przez dłuższy czas, czy był ku temu jakiś inny powód.
     Dziś znów padało. Woda ściekała szerokimi stróżkami po szybach. Ciepło kominka odciągało myśli od chłodu panującego za oknem. Płonące w nim szczapy trzaskały od czasu do czasu.
     Odłożyłem pustą filiżankę na spodek, a potem zerknąłem na Chinkę, która wpatrywała się w ogień. Ostatnio praktycznie mnie nie opuszczała. Zaglądała od czasu do czasu do Barda, Finny'ego, Snake'a i pana Tanaki, ale poza tym cały czas pozostawała przy mnie.
     Wczoraj wieczorem dostałem dość nagłego ataku gorączki, ale szybko mi przeszło. Właśnie chyba to tak ją zaniepokoiło. Usilnie starała się przejąć choć w części obowiązki Sebastiana. Nie mogłem narzekać, szło jej sprawnie, tylko...
      - Nie tęsknisz za nim? - zapytałem.
     Nie wspominałem o lokaju, odkąd zniknął z posiadłości. Nie było ku temu żadnego powodu, ale wydawało mi się, że zwyczajnie nie powinienem o nim mówić.
      - Nie wiem - burknęła, łapiąc za pogrzebacz. - A ty, paniczu? - Włożyła metalowe narzędzie do kominka.
      - Też nie wiem.
     Nie byłem pewny, czy to, odczuwam, to tęsknota. Nie czułem nic konkretnego poza wyniszczającą od środka pustką.
     Jestem jego częścią. Powinien zabrać mnie ze sobą.
     Nie odzywałem się więcej tego wieczoru. Wykąpałem się i poszedłem spać. Coraz łatwiej mi się zasypiało, dlatego miałem nadzieję, że będę w stanie normalnie funkcjonować nawet jeśli on nie wróci.

     Z otartych nadgarstków wolno sączyła się krew. Wsiąkała w materiał, którym związano mi ręce za plecami. Miałem się dzięki temu nie kaleczyć paznokciami, ale do większej części pleców nadal miałem dostęp.
     Drapałem się, bo miałem wrażenie, ze coś z mojego ciała, chce się wydostać, ale nie znajduje ujścia, dlatego próbowałem mu je dać. Zdawałem sobie sprawę z tego, jakie to irracjonalne, ale nie potrafiłem przestać. Nawet oczyszczanie nowo powstałych zadrapań przez pokojówkę mnie nie powstrzymywało, choć do nie należało do najprzyjemniejszych doznań.
     Na świeżo zmienionym prześcieradle zaczęły pojawiać się czerwone plamy.
     Zostałem na chwilę sam. Delektowałem się ulgą, która spłynęła na mnie, gdy ustąpiły dokuczliwe drgawki. Ciężko było mi ułożyć się w jakiejś komfortowej pozycji. Nie mogłem leżeć na plecach, ponieważ przeszkadzały mi związane za nimi dłonie. Natomiast gdy leżałem na boku przeszkadzały mi ocierające się o siebie kolana.
     Szarpnąłem się. Nie przyniosło to najmniejszego rezultatu, ale pozwoliło wyładować skrywane pokłady irytacji. Szarpnąłem się ponownie, by pozbyć się włosów wpadających do oka. Gdyby komuś ze służby przyszło do głowy, żeby zadzwonić po lekarza, z pewnością trafiłbym do zakładu dla obłąkanych.
     Czas wypełniało mi oczekiwanie. Oczekiwanie na cokolwiek. Coraz bardziej przytłaczała mnie świadomość tego, że Sebastian mnie zostawił. Z logicznego punktu widzenia powinienem się cieszyć, w końcu dzięki temu teoretycznie będę miał szanse żyć dłużej. Tylko ja nie miałem ochoty na skakanie z radości. Wręcz przeciwnie. Dzięki demonowi byłem w stanie kroczyć przez życie z uniesioną głową. Głównie dlatego, że nie chciałem pokazywać mu swojego słabego oblicza, jednak zawsze była to jakaś motywacja.
     Teraz nie robiłem nic, by z własnej woli utrzymać się przy życiu. Nie jadłem, nie piłem, praktycznie nie spałem. To nawet już nie życie, to wegetacja.
     Wzdrygnąłem się na niespodziewany dźwięk pukania do drzwi.
      - Paniczu, ktoś do ciebie. 
     Tylko jedna osoba przychodziła mi w tej chwili do głowy. W ostateczności dwie. Komisarz Randall z inspektorem Abberlinem. Nie wiedziałem, czy takie przypadki należą do jego obowiązków, ale z przyjemnością skorzystałby z możliwości upokorzenia mnie.
     Nie obróciłem się w stronę drzwi. Czekałem, aż usłyszę drwinę lub coś podobnego. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Obróciłem lekko głowę.
      - Witaj - zabrzmiał nieznany mi głos.
     Przewróciłem się na drugi bok. Związany na pewno nie sprawię najlepszego wrażenia, ale już się z tego nie wywinę.
     Przy łóżku przykucnął mężczyzna o włosach w kolorze rudego blondu. Patrzył na mnie z zainteresowaniem beżowymi oczami. Nie znałem go, co do tego miałem pewność. Wyglądał zbyt młodo na lekarza czy policjanta.
     Wpatrywałem się w liczne piegi rozsiane po jego nosie i policzkach, kiedy powiedział, że stawił się tu z polecenia Sebastiana. Wymówił jego imię z nieznacznym naciskiem, jakby nie był pewny, czy właściwie je wymówi.
     Źrenica widocznego oka zapewne rozszerzyła się, gdy ta informacja do mnie dotarła. Ponadto dawno nie słyszałem tego imienia. Nie padło ono wciągu ostatnich tygodni z moich ust ani też z żadnych innych. Uspokoiło mnie ono w jakiś niezrozumiały sposób.

     Siedziałem w największym salonie, jaki mieliśmy w posiadłości. Ponownie przyjrzałem się gościowi, który zajmował się zjadaniem szarlotki. Miał na sobie marynarkę oraz kamizelkę w brązowym kolorze. Nie miał krawatu ani muchy.
     Zastanawiałem się, czy również był demonem. Tylko demony nie jadały ciast, przynajmniej Sebastian nie jadł ludzkiego jedzenia bez wyraźnej potrzeby. Nie wiedziałem, czy wypadało wypytywać o takie rzeczy, ale zdawało mi się, że raczej nie.
      - Wie pan może dlaczego Sebastian sam się do mnie nie pofatygował? - zapytałem, poprawiając bandaż na nadgarstku.
      - Naprawdę nie wiem. Niespecjalnie może ruszyć się z miejsca, w którym obecnie przebywa, więc to pewnie dlatego.
      - Czy coś mu się stało?
      - Nie, nie ma powodu do zmartwień, wszystko jest w porządku.
     "Wszystko w porządku" i "nie może ruszyć się z miejsca" trochę się ze sobą kłóciły według mnie, ale to przemilczałem.
       - Jak tak właściwie ma pan na imię? Wnioskuję, że moje pan zna.
       - Na imię mi Montgomery.
      Czekałem na dalszą część, jednak Montgomery nie powiedział nic więcej.
       - A na nazwisko? - dopytałem się.
       - Nie mam nazwiska. Po prostu Montgomery.
      Skinąłem głową. Nie wyglądał na zakłopotanego odpowiedzią, dlatego nie widziałem powodu, by przepraszać za swoje pytanie.
       - Sebastian życzyłby sobie, żebym cię do niego zawiózł. O ile nadal tego chcesz.
       - Wolę jego niż stryczek - wyrwało mi się.
       - Cóż... - najwyraźniej nie wiedział, jak powinien zareagować na moją wypowiedź, dlatego jej nie skomentował. -Najwygodniej byłoby pojechać pociągiem. Właśnie tak tutaj dotarłem.
       - To zrozumiałe. Nie stanowi to żadnego problemu.
      Montgomery nie wyglądał na demona. Zachowywał się jak na człowieka w jego wieku przystało. Miał ludzką gestykulację i mimikę.
      - Zapewne jest pan zmęczony. Mey-Rin pokaż panu, gdzie może odpocząć - zwróciłem się do pokojówki, która stała przy moim fotelu. Teraz wydawało mi się zabawne to, jak bardzo wczuła się w rolę.
      - W takim razie będę gotowy jutro rano, mam nadzieję, że panu to odpowiada.
     Skinął głową w odpowiedzi i poszedł za Chinką, która miała wskazać mu odpowiedni pokój.
     Zacząłem się zastanawiać, czy to na pewno dobra decyzja, ale innej opcji po prostu nie było.

wtorek, 10 maja 2016

Fragmety duszy XI

     Siedziałem w fotelu w moim gabinecie, wpatrując się w nieokreślony punkt za oknem. Czułem się zupełnie pusty w środku. Nawet myśli mnie nie dręczyły. Nie wiedziałem, ile czasu już tak przesiedziałem, ale mógłbym siedzieć tak nawet całą wieczność, byleby nie musieć wychodzić naprzeciw rzeczywistości.
     To, co się stało, nie powinno mieć miejsca, jednak nie było sensu tego roztrząsać. Teraz liczyły się tylko konsekwencje.
     Mimowolnie wbiłem paznokcie w podłokietniki. Krzyk Elizabeth nadal rozbrzmiewał gdzieś w podświadomości, sprowadzając mnie piekielnie bolesnym sposobem na ziemię. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak mocno ją skrzywdziłem, jednak w tamtej chwili nie umiałem wydukać ani słowa usprawiedliwienia czy przeprosin. Gdybym mógł, oszczędziłbym jej tego. Nie wiedziałem, jak dużo widziała, ale na pewno zbyt wiele. Nie pofatygowałem się do niej, żeby sprawdzić jak zareagowała, gdy w pełni to do niej dotarło.
     Nie uważałem się za osobę niekonsekwentną, ale kara, którą prawdopodobnie będę musiał ponieść, wydawała mi się wręcz absurdalna i chciałbym jej uniknąć. Nie chciałem przepłacić życiem jednorazowego wybryku, lecz nie uważałem, żebym miał prawo prosić ją, by przemilczała tę sytuację. Miała prawo być na mnie wściekła.
      - Paniczu, wszystko w porządku? Nie odpowiedziałeś, więc wszedłem, wybacz.
     Sebastian stanął za oparciem fotela. Przez dłuższą chwilę trwaliśmy w milczeniu. Nawet nie wiedziałem, co chciałbym powiedzieć. Sytuacja była dość jasna, demon wiedział, co mi teraz groziło.
     Mężczyzna pogładził opuszkami palców moją szczękę. To, co robił, i tak było bez znaczenia. Pozostawałem bierny w stosunku do tego. Po raz kolejny czułem się martwy, spróchniały, zepsuty od środka.
      - Dlaczego to zrobiłeś, Sebastianie? Dlaczego mnie...? - Uniosłem rękę w górę, żeby strzepnąć rękę kamerdynera z policzka, a zamiast tego dotknąłem swoich ust bezwiednie.
      - Wydawało mi się, że właśnie tego chciałeś.
     Demon schylił się tak, że jego głowa znajdowała się na tej samej wysokości, co moja. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby wpatrywał się w ten sam nieistniejący punkt co ja.
      - Tak ludzie okazują uczucia, nieprawdaż? - zapytał.
      - Masz rację. Jednak ty nie jesteś człowiekiem, Sebastianie.
     Nie widziałem jego twarzy, ale wydawało mi się, że go to uraziło.
     Westchnąłem.
      - Co teraz zrobimy? - rzuciłem niby w pustą przestrzeń. 
     Problemy wydawały się piętrzyć. Najpierw ten demon, teraz Elizabeth. Chciałem pozbyć się tego ciężaru ze swoich ramion i zrzucić go na Sebastiana. Nie było to ani odrobinę dojrzałe, ale niezaprzeczalnie lokaj ponosił za to część, mógłbym pokusić się o stwierdzenie, że na dodatku tą większą, winy.
      - Wiedziałeś, że Elizabeth idzie w naszą stronę. Powinieneś przestać, więc dlaczego tego nie zrobiłeś? - Głos miałem chłodny. Odciąłem się od wszelkich emocji, żeby nie dać się im ponieść.
      - Jestem demonem, jak już dzisiaj zauważyłeś - stwierdził, prostując się. Co za tym idzie również egoistą. Działam we własnym interesie i niechętnie dzielę się swoją własnością.
      - Od kiedy jestem twoją własnością? - Rozmowa sprawiła, że znów zacząłem stąpać po ziemi.
      - Od kiedy się za nią uznałeś, paniczu? - To na powrót zamknęło mi usta. - Demonom nie należy ukazywać swoich słabości, myślałem, że o tym wiesz.
       - Nie uznałbym tego za słabość, Sebastianie.
       Wstałem. Przeszedłem kilka kroków w stronę lokaja. Oparłem się o biurko i spojrzałem mu w oczy.
      - Jeśli uznajesz to za słabość, uważasz za słabego również siebie. Podporządkowanie demonowi, czy jak to nazwałeś "bycie jego własnością", nie wydaje się być czymś... - zatrzymałem się, by znaleźć odpowiednie słowo. - ...przykrym. Nie dałeś mi tego odczuć dotychczasowo.
     Nie byłem w pełni świadom tego, co mówiłem.
      - Skoro jestem twoją własnością, to zadbaj o to, bym kontynuował swój żywot. Chyba że nie zależy ci na zabawce.
     Jego oczy zalśniły przez chwilę czerwienią. Zirytowałem się. Nie chodziło o to, jak mnie traktował, ale o to, że nie ponosił za to odpowiedzialności.
     Czekałem, aż coś powie. Cisza sprawiła, że zacząłem się zastanawiać nad tym, co powiedziałem.
     Szlachecką dumę diabli wzięli. Dosłownie.
     Sebastian sprawiał wrażenie nieporuszonego.
      - Nie obchodzi cię to, że przez ciebie otrzymam wyrok skazujący - powiedziałem nieświadomie i na pozór obojętnie.
      - Nie uważam tego za zagrożenie, paniczu, choć wątpię, że panienka Elizabeth przemilczy tą sytuację. Niewątpliwie unieważnienie małżeństwa nie dotknęłoby jej wtedy tak boleśnie, gdyż wina zdawałaby się leżeć po twojej stronie. Poza tym ona nie jest zaręczona z tobą i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie kocha ciebie (Odwołanie do Two-Ciels Theory, jakby ktoś o tym nie słyszał. Dla mnie owa teoria jest całkiem prawdopodobna, dlatego zdecydowałem się o nią zahaczyć). Nie widzę więc powodu, dla którego miałbyś nazbyt frasować się jej obecnym zachowaniem.
      - Co nie zmienia faktu, że grozi mi kara śmierci za to, co mi zrobiłeś.
     Nadal patrzyłem mu w oczy, które przybrały ludzki, brązowy kolor.
      - Nie znasz, paniczu, demoniej etykiety, jednak utrzymywanie kontaktu wzrokowego przez dłuższy czas traktowane jest jako podważenie pozycji w hierarchii.
      - Zapamiętam, jednakowoż nadal jesteśmy w świecie rządzącym się ludzkimi zasadami. Nie widzę, więc powodu, bym musiał znać owe maniery.
      - Demony żyją o krok od ludzi, myślałem, że zdajesz sobie z tego sprawę, paniczu.
     Spuściłem wzrok. Nie patrzyłem się już w jego oczy, tylko przenosiłem wzrok z ust na grdykę, wsłuchując się w to, co mówi.
      - Nie byłem tego świadomy, gdyż mi tego nie powiedziałeś.
      - Mówię teraz, paniczu.
      - Jaki w tym cel?
     Tym razem, to on zbliżył się do mnie. Odwróciłem głowę w prawą stronę wpatrując się w pustą ścianę. Czułem, że na mnie patrzy.
      - Paniczu, w świecie ludzi nie ma już dla ciebie miejsca. Wkrótce stracisz autorytet i przywileje do czasu aż cię nie skarzą. Jeśli chcesz się ratować, zabiorę cię-.
      - Wymyśliłeś to sobie od początku, tak? - zapytałem z wyrzutem. - Chciałeś mnie od siebie uzależnić. - Gniew był pierwszym uczuciem, które w tej chwili mnie naszło. - Świetnie to sobie wymyśliłeś! - Uderzyłem w jego tors nieco poniżej lewego obojczyka dłonią zaciśniętą w pięść, która potem zatrzymała się w tym miejscu.
      Czyli jednak stracę wszystko, co osiągnąłem. Moje imię okryje się hańbą.
      Mimo tego nie potrafiłem być na niego wściekły za to, co zrobił. Chciałem tego w tamtej chwili. Było mi dobrze.
      - Weź mnie gdzie tylko chcesz, tylko nie zapominaj, że to nadal ja jestem twoim panem.
      - Oczywiście. - Chwycił moją pięść, która rozluźniła się pod wpływem jego dotyku.
     Zbliżył się na tyle, by móc swobodnie oprzeć rękę na ciemnym blacie biurka. Utknąłem pomiędzy nim, a meblem.
      - Na co czekasz? Nie mamy dużo czasu. Pakuj walizki.

     Nie próbowałem snuć domysłów na temat tego, co się stanie. Jeszcze nie do końca docierał do mnie fakt, że opuszczę swoją posiadłość na czas nieokreślony.
     Leżałem w zupełnym bezruchu. Nie wiem, ile minęło, odkąd Sebastian życzył mi dobrej nocy, ale miałem wrażenie, że nie mniej niż trzy godziny. W ogóle nie czułem się senny. Nie potrafiłem znaleźć jednak powodu, dla którego nie mogłem zasnąć. W głowie miałem pustkę. Oddzieliłem od siebie nieprzyjemne myśli. Przyjemne raczej mi się nie przytrafiały.
     Chciałem, żeby Sebastian do mnie przyszedł, ale wiedziałem, że to nie najlepszy pomysł. Nie byłem w stanie przewidzieć, czym by się to skończyło. Straciłem kontrolę nad tym, co działo się w moim życiu. Nie do końca cieszyłem się z tego powodu, jednak w pewnym sensie mnie to ekscytowało.
     Utkwiłem wzrok w kolumience łóżka. Nie było w niej nic nadzwyczajnego, po prostu zdążyłem już napatrzeć się na wszystkie rzeczy w zasięgu wzroku.
     Westchnąłem ciężko. Najchętniej zrezygnowałbym ze snu, jednak potrzebowałem jakiegokolwiek wypoczynku, który na przekór mnie nie chciał nadejść.
     Usiadłem i oparłem się o obite granatowym materiałem wezgłowie. Po chwili zastanowienia wystawiłem nogi za łózko i dotknąłem stopami przyjemnie chłodnej podłogi. Wstałem i lekko chwiejnym krokiem wyszedłem na korytarz. Bez konkretnego celu.
     Skierowałem swoje kroki w stronę schodów. Miękkie włókna dywanu łaskotały przyjemnie. Zdałem sobie sprawę, że tak właściwie chciałem iść do Sebastiana. Potrząsnąłem energicznie głową, żeby wyswobodzić się spod wpływu tej nieracjonalnej myśli.
     Chciałem wrócić do swojej sypialni, jednak usłyszałem hałas, głuche uderzenie o podłogę.
     Instynkt samozachowawczy podpowiadał mi, żeby nie szukać źródła owego dźwięku, jednak inna, nieznana mi siła, ciągnęła mnie w stronę holu. Podszedłem do poręczy. Ostrożnie wychyliłem się i zlustrowałem opustoszały parter. Cisza. Przeżywałem déjà vu.
     Zszedłem na dół, nie wywołując przy tym najmniejszego szmeru. Wejrzałem w głąb wschodniego skrzydła. Wyglądało tak jak zwykle. Tak samo zresztą zachodnie.
     Może mi się wydawało, pomyślałem. Zaraz po tym usłyszałem stłumiony... ryk?
     Wbiłem wzrok w ścianę na końcu wschodniej części posiadłości. Przełknąłem głośno ślinę. Serce waliło mi jak oszalałe. Pośród panującej znów ciszy, byłem w stanie usłyszeć jego przyśpieszone uderzenia.
      Skierowałem kroki w tę stronę. Oczywiście się bałem i przeczucia podpowiadały mi, że nic dobrego nie wyniknie z tego, że tam pójdę. Obawiałem się również, że dotyczy to mojego demona, dlatego postanowiłem to skontrolować.
     Stąpałem ostrożnie, wsłuchując się w niepokojącą ciszę.
     Ponownie usłyszałem ryk, tym razem jednak dużo głośniejszy.
     Kolana się pode mną ugięły. Nie miałem już wątpliwości. Przyszedł tutaj.
     Zastanawiałem się, czy powinienem się wycofać. Ciężko było mi się ruszyć, sparaliżował mnie strach. Sebastian nie wydawał mi się groźny, dlatego że go znałem, jednak po obcym demonie spodziewałbym się najgorszego.
     Zanim zdążyłem dojść do jakiegoś wniosku, śmignęła mi przed oczyma czarno-biała plama. Zamarłem. Nie miałem nawet odwagi, by zacząć drżeć.
     Przyglądałem się spanikowany, aczkolwiek świadomy tego, co się dzieje, przypartemu do ściany nośnej Sebastianowi. Z rozbitego łuku brwiowego spływała strużką ciemna krew bądź coś, co ją imitowało. Ubranie miał ubrudzone jakimś pyłem, pomijając fakt, że jest praktycznie w strzępach.
     Przeniosłem wzrok na drugiego demona. Ledwo dostrzegałem w nim osobę, którą miałem okazję zobaczyć w warsztacie Niny. Szczęka wydawała się być ubrudzona jakąś czarną mazią, spod której wystawały ostre, ciemne zęby. Oczy świeciły nienaturalnym, różowawym blaskiem, jednak pomimo niego mogłem dostrzec w nich niemal szał.
     Sebastian najwyraźniej dostrzegł moją obecność, ponieważ zerknął na mnie. Skarcił mnie krótkim spojrzeniem. Zacząłem robić drobne kroki w tył. Nie byłem pewien, czy drugi demon mnie nie dostrzega, czy po prostu ignoruje, ale nie chciałem rozjuszyć go jeszcze bardziej.
     Mój lokaj miał siłę mu się opierać, co też robił. Utrzymywał dystans, trzymając drugiego za dłonie. Wydawało mi się, że ich ruchy są w pewnym sensie ograniczone, jednak nie zastanawiałem się wtedy dlaczego.
     Nie słyszałem, żeby coś do siebie mówili. Mogli rozmawiać wcześniej, z owej sytuacji wynikałoby, że Sebastian nie przystał na postawione warunki.
     Drugi demon odwrócił głowę w moją stronę. Mogłem wtedy dostrzec, że prawa strona jego twarzy również wydawała się być czymś ubrudzona. Wykrzywił się, co zauważyłem dzięki nieznacznemu ruchowi zębów. Chyba najgorsza parodia uśmiechu jaką kiedykolwiek przyszło mi zobaczyć.
     Ustałem. Obawiałem się, że on zaraz rzuci się na mnie. Wiedziałem, że nie zdołam uciec, jednak pobiegłem w stronę holu. Miałem nadzieję, że Sebastian wykorzysta okazję i wbije mu nóż w plecy lub coś podobnego.
     Czarna smuga śmignęła mi przed oczami, po czym przybrała jednolitą postać, chylącą się w stronę mojej twarzy. Wzrok utkwiłem w długich, szarych palcach wyciągniętych w stronę prawego policzka. Odchyliłem się zbyt mocno do tyłu, straciłem równowagę i upadłem. Nie przejmowałem się stłuczoną kością ogonową.
     Serce biło mi jak oszalałe. Próbowałem nie wpatrywać się w rozbawione - dostrzegłem w nich coś na kształt radości - oczy.
     Desperacko próbowałem podnieść się z podłogi, ale spanikowałem.
     Demon nachylił się nade mną bardziej. Najwyraźniej napawał się moim przerażeniem. Nie potrafiłem odebrać mu tej przyjemności. Nie potrafiłem przestać się trząść. Nie potrafiłem się uspokoić.
     Wpatrywał się w znak paktu umieszczony na moim oku. Zmrużyłem je szybko, przed chwilą było jeszcze szeroko otwarte. Poczułem jak zwężają mi się oskrzela. Fatalny czas na atak astmy.
     Rozproszony demon został kopnięty w twarz. Pewnie gdyby nie ograniczenia na poły ludzkiego ciała nawet by się tego nie zauważył. Skrzywił się, odrobinę wytrącony z równowagi. Sebastian rzucił się na niego zza moich pleców i szybko przyparł do podłogi.
     Pozbierałem się z podłogi. Nie mogłem jednak odwrócić wzroku od pokaźnych pazurów, które wbijały się w ramiona niechcianego posłańca. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Wtedy zrozumiałem, że żaden z nich nie miał ubrudzonej skóry. Ona po prostu przybrała czarny kolor z jakiegoś powodu.
     Demon próbował się wyszarpać. Po chwili mu się udało. Przewrócił mojego lokaja na plecy i przycisnął ręce do jego gardła.
     Wyglądało na to, że chce coś powiedzieć, jednak pierwsze głoski zagłuszył huk.
     Spojrzałem w stronę, z której dobiegł hałas. Mey Rin stała na półpiętrze ze strzelbą w ręku.
     Demon podniósł wzrok, w którym odmalowało się niedowierzanie. Z dziury, którą zrobił nabój, zaczęła sączyć się gęsta krew. Zabrudziła białą koszulę Sebastiana, który chyba sam do końca nie był świadom zaistniałej sytuacji.
      - Ty suko - wychrypiał na tyle głośno, żeby to usłyszała.
     Kobieta chciała najwyraźniej przeładować broń. Zapewne strzeliłaby jeszcze parę razy, gdyby zaszła taka potrzeba, ale Sebastian wydawał się już opanować sytuację.
     Zacząłem kaszleć dość głośno. Oparłem rękę na ścianie i złapałem się za klatkę piersiową. Nie mogłem się opanować.

       - Paniczu, wybacz, on nigdy nie przestrzegał zasad dobrego wychowania.
     Nie powiedziałem, że nic się nie stało. Stało się. Dostałem ataku astmy, stłukłem sobie kość ogonową, nie przespałem nocy, tożsamość Sebastiana wyszła na jaw. Należałoby jeszcze doliczyć ewentualne straty materialne, ale przykuty do łóżka nie mogłem zrobić oględzin.
      - Nie podoba mi się takie rozwiązanie sytuacji - stwierdziłem. -A jeśli już nie wrócisz?
      - Wtedy będziesz prawdopodobnie bezpieczniejszy niż teraz.
     Poprawiłem sobie poduszkę, która służyła mi za oparcie.
      - Przypomnij raz jeszcze, dlaczego nie możesz wziąć mnie ze sobą.
      - Podróż z tobą zajmie zbyt wiele czasu, paniczu.
      - No tak, jestem ciężarem - mruknąłem urażony, mimo że rozumiałem sytuację. - Ale musisz po mnie wrócić. To jest rozkaz.
      Nie chciałem pozwolić mojemu demonowi załatwiać spraw, o których nie miałem pojęcia, dlatego kazałem mu wszystko wytłumaczyć. Po tym miałem jeszcze większy mętlik w głowie, ale poniekąd rozumiałem przymus.
      - Zdążysz nim zacznę tracić rozum? - zapytałem.
      - Wydaje mi się, że tak.
     Skinąłem powoli głową, wpatrując się w fałdy pierzyny. Nie wiedziałem, czy powinienem coś jeszcze powiedzieć. Pożegnać się czy też nie.
      - Czy z Mey-Rin wszystko w prządku?
      - Tak. Już wszystko jej wyjaśniłem.
     Zapewne nie była to najłatwiejsza rozmowa w długim życiu Sebastiana.
     Ponownie zapanowała dość niezręczna cisza. Zmierzyłem swojego lokacja wzrokiem. Ubranie znów miał w jednym kawałku. Wyglądał, jakby właściwie nic się nie stało. Spojrzałem na jego ręce. Wyglądały jak zwykle. Ludzko. Zapewne pod białym materiałem rękawiczek nie było śladu po wydarzeniach z dzisiejszej nocy.
      - Powinieneś odpocząć, paniczu - zwrócił mi uwagę.
      - Wiem. Nie chcesz zrobić tego zanim pójdziesz? - Pokręcił głową w zaprzeczeniu. - Rozumiem.
     Liczyłem na jakieś słowa otuchy, jakiś czuły gest. Powstrzymywanie się nie miało już wtedy żadnego znaczenia. Nie uraczono mnie nim jednak.
      - Śpij dobrze, paniczu.

-------------------------------------------------------------------------------------
Krótkie info związane ze spisem treści z prawej strony ekranu. Rozdziały od dziesiątego wzwyż będą pojawiać się we wspomnianym miejscu tylko na blogu, którego bezpośrednio dotyczą. Czyli odnośnika do jedenastego rozdziału Fragmentów na La Douleur Exquise nie będzie z boku, ale w zakładce spisu treści się znajdzie.

Następne krótkie info: zacząłem pisać rozdział specjalny z okazji nadchodzących 50 k. Nie wiem, czy mi się z tym uda wyrobić, ale powoli zaczyna mi ubywać szkolnych obowiązków, więc się postaram. Dodatkowo najprawdopodobniej będę pisał niedługie opowiadanie yuri, z którym muszę wyrobić się do następnego tygodnia. Nie wiem, czy ktoś byłby chętny je zobaczyć, dlatego pytam o opinię. Jeśli się uda to skrobnąć, to mogę na bloga wrzucić.

Przepraszam za zwłokę
Daniel