Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

sobota, 21 maja 2016

Fragmenty duszy XII

     Kiedy obudziłem się wczesnym rankiem, poczułem wszechobecną pustkę. Bez Sebastiana posiadłość wydawała się martwa. Pogrążona w głębokim śnie, z którego prawdopodobnie nigdy już się nie obudzi.
      Minęła doba, odkąd demon mnie opuścił. Nie wiedziałem, jakim cudem udało mi się przespać jeden dzień, ale byłem za to wdzięczny. Nie czułem głodu, ani doskwierającego pragnienia. Z zewnątrz nie docierał do mnie żaden dźwięk. Sam sen wydawał się być tylko długim pozbawieniem świadomości. Nie przyśniło mi się nic. Przyzwyczaiłem się do tego, jednak czasem przydałoby mi się marzenie, do którego mógłbym uciekać.
     Dopóki słońce nie zaczęło razić mnie w oczy, nie myślałem o tym, żeby wstać z łóżka. Przewróciłem się na prawy bok i zacząłem prosić w myślach o deszczową chmurę. Przykryłem się szczelniej kołdrą, podciągając ją pod brodę. Leżałem tak przez dłuższą chwilę. Z jakiegoś powodu nie przejmowałem się zaistniałą sytuacją, pomimo tego że powinienem. Nie stresowałem się absolutnie niczym, nie myślałem też o niczym konkretnym. Miałem zupełną pustkę w głowię.
     Dopiero pukanie do drzwi wyrwało mnie z bezruchu. Ciche stukanie ustało i miałem nadzieję, że osoba po drugiej stronie drzwi postanowi zostawić mnie w spokoju. Szczęknięcie klamki powiedziało mi, że jednak nie.
      - Dzień dobry, paniczu - przywitał mnie delikatny kobiecy głos. - Pomyślałam, że może chciałby panicz napić się herbaty. Nie jest tak dobra, jak - urwała. - Może poprawi paniczowi humor choć odrobinę.
     Spojrzałem na pokojówkę znad poczochranej grzywki. Uśmiechała się, ale oczy przepełniały się jej przygnębieniem. Nie nosiła okularów, być może się jej stłukły.
     Nie odpowiedziałem jej, ale pomimo braku pozwolenia postawiła ostrożnie srebrną tacę na nocnym stoliku. Zastawa brzdęknęła, jakby wyrażała protest.
     Nie miałem pojęcia, co Sebastian powiedział jej wczoraj, dlatego bałem się powiedzieć cokolwiek. Nie wiedziałem, czy zdawała sobie sprawę z tego, że sprzedałem duszę dla własnych, egoistycznych zachcianek. W każdym razie nie dostrzegłem tego, że mnie potępiała. Właściwie nigdy nie widziałem, by robiła coś podobnego.
      - Wiem, że nie ma sensu pytać o to, czy wszystko jest w porządku. Nie mogę też zapewnić, że będzie dobrze - starała się brzmieć bardzo poważnie i przekonująco, co w moim odczuciu jej się udało. - Z pewnością jednak mogę stwierdzić, że popadanie w apatię nic nie zmieni.
     Brzmiała rzeczowo tak jak Sebastian niekiedy. Pewnie właśnie ten ton, przekonał mnie do ruszenia się z łóżka.
      Zostawiła mnie samego, żebym mógł się spokojne ubrać. Poradziłem sobie z tym, choć nie mogłem chwalić się wprawą w zapinaniu guzików i wiązaniu sznurowadeł. Nadal zachowywałem się, jakbym był w letargu, ale wmawiałem sobie, że gdy tylko Sebastian wróci, ten stan minie.
      May-Rin pojawiła się później w moim gabinecie, w którym przesiadywałem od rana. Próbowała namówić mnie do zjedzenia czegoś, ale stanowczo odmówiłem. Miało się okazać, że nie jadłem nic przez kolejne trzy dni.

     Dni mijały, a on się nie pojawiał. Mey-Rin próbowała mnie pocieszać. Towarzyszyła mi chwilami, jednak nie byłem dobrym kompanem, zwłaszcza gdy nie odzywałem się choćby słowem. Zaproponowała spotkanie z Somą, ale tylko pokręciłem głową, dając do zrozumienia, że to zły pomysł.
     Moim jedynym zajęciem było wyglądanie przez okna. Zazwyczaj wpatrywałem się pustym wzrokiem w to w gabinecie, od czasu do czasu również w bibliotece czy na korytarzu. Po jakimś czasie zaczęło wydawać mi się, że żaden ruch za oknem nie umyka mojemu spojrzeniu. Tym bardziej bolało to, że Sebastian nie wracał. Nie dał też innego, choć najmniejszego znaku, że niedługo znów go zobaczę.
     W posiadłości nie został ślad po Elizabeth. Tak jakby nigdy jej tu nie było. Nie interesowało mnie to, czy już zgłosiła zaistniały incydent, czy jeszcze tego nie zrobiła. Tydzień temu się przejmowałem, a teraz ledwo o tym pamiętałem.
     Na zewnątrz padało. Siedząc na fotelu przy oknie, wsłuchiwałem się w krople bębniące o powierzchnie szyby. Odbijała się w niej moja lekko wychudzona twarz, którą zdobiły dodatkowo sińce po oczami. Miałem problemy z zasypianiem, a kiedy już mi się udawało, budziłem się.
     Sebastian z pewnością nie byłby pocieszony faktem, że tak się zaniedbuję.
     Westchnąłem głośno. Głowa przechyliła mi się bezwiednie w prawą stronę. Odszukałem dłonią laskę, opartą o podłokietnik i z jej pomocą wstałem. Przy akompaniamencie deszczu i stukania laski o podłogę wyszedłem na korytarz.
     Powoli zapadł zmrok. Dni ciągnęły mi się niemiłosiernie, a i tak wydawały się krótsze niż noce. Podczas którejś z nich zastanawiałem się, czy Sebastian pojawiłby się, gdybym targnął się na swoje życie. Z każdym dniem pomysł ten zbliżał się do urzeczywistnienia.
     Zszedłem na parter. Przeszedłem się wzdłuż korytarza, którego podłoga niedawno została splamiona krwią. Skierowałem kroki do części dla służby. Próbowałem sobie przypomnieć, gdzie tak właściwie jest pokój, który lata temu przydzieliłem swojemu demonowi. Zaglądałem do tej części posiadłości niezwykle rzadko, a wnętrze owego pokoju oglądałem łącznie może trzy razy.
     Odszukałem odpowiednie drzwi i otworzyłem je.
     Wewnątrz panował porządek. Nie oczekiwałem tego. Myślałem, że znajdę jakieś ślady po szarpaninie, ale ich nie zastałem. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Sebastian zaścielił łóżko zanim wyszedł. W kominku nie zalegała nawet kupka popiołu, choć nie wiedziałem, czy w ogóle go używał.
     Wszedłem w głąb pomieszczenia i zerknąłem na sprzątnięte biurko. Westchnąłem.
     Po co właściwie tu przyszedłem?
     Usiadłem na białej pościeli. Jeszcze nie zdążyła się zakurzyć. Łóżko, które stało w tym pokoju, było niższe od mojego. Pewnie też o wiele mniej wygodnie się na nim spało. Opadłem na nie i wtuliłem twarz w poduszkę.
     Czy to tak pachną włosy Sebastiana?
     Wtuliłem się mocniej w materiał, który zaszeleścił cicho. Pewnie uroiłem sobie ten zapach. Postanowiłem jeszcze chwilę tu zostać. I tak nie miałem nic innego do roboty.
     Krople deszczu uderzające w okno nad łóżkiem grały uspokajającą kołysankę.

     Powoli zjadałem z talerza miodowe herbatniki. Mey-Rin zagroziła, że sama je we mnie wdusi, dlatego ustąpiłem. Zrobiło mi się od nich niedobrze. Nie wiedziałem, czy to dlatego, że nie jadłem przez dłuższy czas, czy był ku temu jakiś inny powód.
     Dziś znów padało. Woda ściekała szerokimi stróżkami po szybach. Ciepło kominka odciągało myśli od chłodu panującego za oknem. Płonące w nim szczapy trzaskały od czasu do czasu.
     Odłożyłem pustą filiżankę na spodek, a potem zerknąłem na Chinkę, która wpatrywała się w ogień. Ostatnio praktycznie mnie nie opuszczała. Zaglądała od czasu do czasu do Barda, Finny'ego, Snake'a i pana Tanaki, ale poza tym cały czas pozostawała przy mnie.
     Wczoraj wieczorem dostałem dość nagłego ataku gorączki, ale szybko mi przeszło. Właśnie chyba to tak ją zaniepokoiło. Usilnie starała się przejąć choć w części obowiązki Sebastiana. Nie mogłem narzekać, szło jej sprawnie, tylko...
      - Nie tęsknisz za nim? - zapytałem.
     Nie wspominałem o lokaju, odkąd zniknął z posiadłości. Nie było ku temu żadnego powodu, ale wydawało mi się, że zwyczajnie nie powinienem o nim mówić.
      - Nie wiem - burknęła, łapiąc za pogrzebacz. - A ty, paniczu? - Włożyła metalowe narzędzie do kominka.
      - Też nie wiem.
     Nie byłem pewny, czy to, odczuwam, to tęsknota. Nie czułem nic konkretnego poza wyniszczającą od środka pustką.
     Jestem jego częścią. Powinien zabrać mnie ze sobą.
     Nie odzywałem się więcej tego wieczoru. Wykąpałem się i poszedłem spać. Coraz łatwiej mi się zasypiało, dlatego miałem nadzieję, że będę w stanie normalnie funkcjonować nawet jeśli on nie wróci.

     Z otartych nadgarstków wolno sączyła się krew. Wsiąkała w materiał, którym związano mi ręce za plecami. Miałem się dzięki temu nie kaleczyć paznokciami, ale do większej części pleców nadal miałem dostęp.
     Drapałem się, bo miałem wrażenie, ze coś z mojego ciała, chce się wydostać, ale nie znajduje ujścia, dlatego próbowałem mu je dać. Zdawałem sobie sprawę z tego, jakie to irracjonalne, ale nie potrafiłem przestać. Nawet oczyszczanie nowo powstałych zadrapań przez pokojówkę mnie nie powstrzymywało, choć do nie należało do najprzyjemniejszych doznań.
     Na świeżo zmienionym prześcieradle zaczęły pojawiać się czerwone plamy.
     Zostałem na chwilę sam. Delektowałem się ulgą, która spłynęła na mnie, gdy ustąpiły dokuczliwe drgawki. Ciężko było mi ułożyć się w jakiejś komfortowej pozycji. Nie mogłem leżeć na plecach, ponieważ przeszkadzały mi związane za nimi dłonie. Natomiast gdy leżałem na boku przeszkadzały mi ocierające się o siebie kolana.
     Szarpnąłem się. Nie przyniosło to najmniejszego rezultatu, ale pozwoliło wyładować skrywane pokłady irytacji. Szarpnąłem się ponownie, by pozbyć się włosów wpadających do oka. Gdyby komuś ze służby przyszło do głowy, żeby zadzwonić po lekarza, z pewnością trafiłbym do zakładu dla obłąkanych.
     Czas wypełniało mi oczekiwanie. Oczekiwanie na cokolwiek. Coraz bardziej przytłaczała mnie świadomość tego, że Sebastian mnie zostawił. Z logicznego punktu widzenia powinienem się cieszyć, w końcu dzięki temu teoretycznie będę miał szanse żyć dłużej. Tylko ja nie miałem ochoty na skakanie z radości. Wręcz przeciwnie. Dzięki demonowi byłem w stanie kroczyć przez życie z uniesioną głową. Głównie dlatego, że nie chciałem pokazywać mu swojego słabego oblicza, jednak zawsze była to jakaś motywacja.
     Teraz nie robiłem nic, by z własnej woli utrzymać się przy życiu. Nie jadłem, nie piłem, praktycznie nie spałem. To nawet już nie życie, to wegetacja.
     Wzdrygnąłem się na niespodziewany dźwięk pukania do drzwi.
      - Paniczu, ktoś do ciebie. 
     Tylko jedna osoba przychodziła mi w tej chwili do głowy. W ostateczności dwie. Komisarz Randall z inspektorem Abberlinem. Nie wiedziałem, czy takie przypadki należą do jego obowiązków, ale z przyjemnością skorzystałby z możliwości upokorzenia mnie.
     Nie obróciłem się w stronę drzwi. Czekałem, aż usłyszę drwinę lub coś podobnego. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Obróciłem lekko głowę.
      - Witaj - zabrzmiał nieznany mi głos.
     Przewróciłem się na drugi bok. Związany na pewno nie sprawię najlepszego wrażenia, ale już się z tego nie wywinę.
     Przy łóżku przykucnął mężczyzna o włosach w kolorze rudego blondu. Patrzył na mnie z zainteresowaniem beżowymi oczami. Nie znałem go, co do tego miałem pewność. Wyglądał zbyt młodo na lekarza czy policjanta.
     Wpatrywałem się w liczne piegi rozsiane po jego nosie i policzkach, kiedy powiedział, że stawił się tu z polecenia Sebastiana. Wymówił jego imię z nieznacznym naciskiem, jakby nie był pewny, czy właściwie je wymówi.
     Źrenica widocznego oka zapewne rozszerzyła się, gdy ta informacja do mnie dotarła. Ponadto dawno nie słyszałem tego imienia. Nie padło ono wciągu ostatnich tygodni z moich ust ani też z żadnych innych. Uspokoiło mnie ono w jakiś niezrozumiały sposób.

     Siedziałem w największym salonie, jaki mieliśmy w posiadłości. Ponownie przyjrzałem się gościowi, który zajmował się zjadaniem szarlotki. Miał na sobie marynarkę oraz kamizelkę w brązowym kolorze. Nie miał krawatu ani muchy.
     Zastanawiałem się, czy również był demonem. Tylko demony nie jadały ciast, przynajmniej Sebastian nie jadł ludzkiego jedzenia bez wyraźnej potrzeby. Nie wiedziałem, czy wypadało wypytywać o takie rzeczy, ale zdawało mi się, że raczej nie.
      - Wie pan może dlaczego Sebastian sam się do mnie nie pofatygował? - zapytałem, poprawiając bandaż na nadgarstku.
      - Naprawdę nie wiem. Niespecjalnie może ruszyć się z miejsca, w którym obecnie przebywa, więc to pewnie dlatego.
      - Czy coś mu się stało?
      - Nie, nie ma powodu do zmartwień, wszystko jest w porządku.
     "Wszystko w porządku" i "nie może ruszyć się z miejsca" trochę się ze sobą kłóciły według mnie, ale to przemilczałem.
       - Jak tak właściwie ma pan na imię? Wnioskuję, że moje pan zna.
       - Na imię mi Montgomery.
      Czekałem na dalszą część, jednak Montgomery nie powiedział nic więcej.
       - A na nazwisko? - dopytałem się.
       - Nie mam nazwiska. Po prostu Montgomery.
      Skinąłem głową. Nie wyglądał na zakłopotanego odpowiedzią, dlatego nie widziałem powodu, by przepraszać za swoje pytanie.
       - Sebastian życzyłby sobie, żebym cię do niego zawiózł. O ile nadal tego chcesz.
       - Wolę jego niż stryczek - wyrwało mi się.
       - Cóż... - najwyraźniej nie wiedział, jak powinien zareagować na moją wypowiedź, dlatego jej nie skomentował. -Najwygodniej byłoby pojechać pociągiem. Właśnie tak tutaj dotarłem.
       - To zrozumiałe. Nie stanowi to żadnego problemu.
      Montgomery nie wyglądał na demona. Zachowywał się jak na człowieka w jego wieku przystało. Miał ludzką gestykulację i mimikę.
      - Zapewne jest pan zmęczony. Mey-Rin pokaż panu, gdzie może odpocząć - zwróciłem się do pokojówki, która stała przy moim fotelu. Teraz wydawało mi się zabawne to, jak bardzo wczuła się w rolę.
      - W takim razie będę gotowy jutro rano, mam nadzieję, że panu to odpowiada.
     Skinął głową w odpowiedzi i poszedł za Chinką, która miała wskazać mu odpowiedni pokój.
     Zacząłem się zastanawiać, czy to na pewno dobra decyzja, ale innej opcji po prostu nie było.

2 komentarze:

  1. Ciel zachowuje się tak słodko, jak zakochana dziewczyna >.< Tylko trochę mi szkoda, że się okalecza, chociaż jestem w stanie sobie wyobrazić, hak zbawienne jest to uczucie.
    Montgomery zaciekawił mnie. Nie musi być demonem, jednak jego " z rozkazu Sebastiana" oraz nie mam nazwiska są dość znaczące. No i przyjechał pociągiem, więc... Ale to tylko domysły.
    Czekam na następny ;) Udało ci się wzbudzić moją prywatną tęsknotę za demonem.

    OdpowiedzUsuń
  2. No! I nareszcie nadrobiłam! Na początku zaznaczę, że ta wersja podoba mi się bardziej od poprzedniej. Widać, że wsio sobie przemyślałeś, a na dodatek poprawiłeś się w pisaniu, chociaż te krótkie zdania, na które kiedyś zwróciłam uwagę, wciąż kłują mnie w oczy, ale to akurat moje widzimisię. Akcja powoli się zagęszcza i robi coraz ciekawsza. Oby tak dalej! Mnóstwa weny życzę! I na tę chwilę to wsio ode mnie. Na pewno coś bym jeszcze napisała, ale mój umysł jest zbyt zmęczony, a jutro jeszcze do pracy... Także dobranoc!

    Twoja R ♥.

    OdpowiedzUsuń