Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

czwartek, 16 czerwca 2016

Fragmenty duszy XIII

     W dniu, w którym opuszczałem Londyn, na dworcu King’s Cross panował wyjątkowy tłok. Rozwój transportu kolejowego, który znacznie skracał czas podróży oraz był dużo wygodniejszy niż konny, sprawił, że coraz więcej ludzi decydowało się na podróżowanie pociągami.
      Oparłem się plecami o ceglaną ścianę. Kolor cegieł już wyblakł i zrobił się brązowo-pomarańczowy, kiedyś był bardziej intensywny. Do odjazdu pociągu zostało jeszcze dziesięć minut. Montgomery był na tyle uprzejmy, że zaproponował pomoc przy noszeniu bagaży. Starałem się spakować jak najmniej rzeczy. Zmieściłem się w jednej dużej walizce i jednej małej, którą nosiłem sam. Chciałem jak najmniej wybijać się z tłumu, dlatego pożyczyłem od Finny’ego jego brązowy płaszcz. Charakterystyczne włosy ukryłem pod czapką w tym samym kolorze.
     Wpatrywałem się w zajęty sobą tłum. Nagabywacze, prostytutki, handlarze gazetami, przekupki, podróżni i pracownicy dworca. W szarym tłumie kręciło się pewnie kilku nieletnich złodziejaszków z East Endu. Utkwiłem na moment wzrok w starszej kobiecie sprzedającej papierosy, chodzącej w tą i z powrotem zaczepiając różnych mężczyzn. 
     Zdążyłem westchnąć, zanim usłyszałem odgłosy nadjeżdżającego pociągu, który po chwili zahamował z głośnym zgrzytem przy peronie. 
     Zerknąłem na Montgomery'ego znacząco. Mężczyzna nie odzywał się, jeśli nie zachodziła taka potrzeba. Również jego gestykulacja oraz mimika wydawały się być wyważone, jeśli nie powiedzieć ograniczone. Skinął mi głową i podniósł moją walizkę dotychczasowo stojącą przy prawej nodze. Zrobiłem to samo i ruszyliśmy w stronę pociągu, przepychając się przez tłum. 
     Poczułem zapach dymu, który niósł się od strony lokomotywy. Odrobinę ścisnęło mnie w piersiach, ale bez większych problemów dotarłem do krańca peronu. Montgomery odsunął się, żebym mógł swobodnie wejść do wagonu. Zrobiłem duży krok, zapominając na chwilę o ciężarze walizki, który mnie przeważył... 
      Wydałem z siebie bliżej nieokreślony pisk, spodziewając się tego,  że wpadnę w przestrzeń pomiędzy pociągiem a peronem. Kilkanaście osób stojących w pobliżu spojrzało się w moją stronę.
       - Mieliśmy nie zwracać niczyjej uwagi - zwrócił się do mnie mężczyzna, który na moje szczęście zdołał mnie złapać. 
       - Nie planowałem tego - odburknąłem. Może dla niego takie wypadki były czymś obcym, ale dla mnie niestety nie. 
     Odetchnąłem. Dobrze, że nie zdecydowałem się na buty z wysokim obcasem. Wtedy prawdopodobnie mogłoby się to skończyć na złamanej nodze lub czymś podobnym, bolesnym i długo się gojącym. 
      - W każdym razie dziękuję - powiedziałem, gdy znów pewnie stanąłem na gruncie. 
     Z dużo większą ostrożnością wsiadłem do wagonu, kiedy ludzie przestali się gapić. 

      - Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli otworzę okno? 
      - Nie, śmiało. 
     Wiatr wiał w stronę morza, dlatego dym z lokomotywy nie wlatywał do naszego przedziału. 
     Zastanawiałem się, czy moja posiadłość nadal będzie w jednym kawałku, jeśli kiedyś miałbym okazję do niej wrócić. Miałem nadzieję, że pan Tanaka poradzi sobie z dyrygowaniem tak... problematycznymi osobnikami, ale ufałem, że jakoś wszystko się im ułoży. Obiecałem Mey-Rin, że napiszę, jeśli będę mieć możliwość. Nie wyrażała swojego zdania na temat mojego wyjazdu. Nie powiedziała też, co myślała o Sebastianie. Miałem zapytać ją o rozmowę, którą odbyli, ale wyleciało mi z głowy.
      Miałem ochotę zapytać siedzącego naprzeciwko mnie blondyna o... no cóż... wiele spraw. Naprawdę wiele. Dokąd jedziemy? Czy z Sebastianem na pewno wszystko w porządku? W charakterze kogo przebywa tam, gdzie przebywa? W charakterze kogo ja będę tam przebywać? Czy to nie problem? Wyczekiwałem odpowiedniego momentu, żeby zadać owe pytania, tylko nie mogłem go wyczuć. Chyba jednak wypadałoby przerwać na chwilę tę, niezręczną jak dla mnie, ciszę.
      - Czy z Sebastianem na pewno wszystko w porządku? - zapytałem, gdy za oknem skończyły mi się drzewa do policzenia.
      - Kiedy wczoraj wyjeżdżałem jego stan był stabilny. Ostatnio bywa trochę spięty.
      - Skąd ten wniosek?
      - Hmmm... - Mężczyzna zastanawiał się, jak ubrać w słowa, to co chciał przekazać. - Trochę ciężko to wytłumaczyć. Można powiedzieć, że zajmuje się badaniem demonich zachowań, reakcji na różne czynniki - urwał, a jego twarz przybrała poważny wyraz. - Właściwie tego się spodziewałem po panu Sebastianie, ale wkrótce powinno mu przejść. Choć oczywiście mogę się mylić.
     Skinąłem głową powoli, trawiąc to, co usłyszałem.
      - Demony... dopuściły cię do siebie?
     Spojrzał na mnie z uwagą, przekręcając lekko głowę w prawą stronę.
      - Cóż... - odezwał się, kiedy zrozumiał, o co pytam. - Pewnie masz mnie za człowieka, bo wyglądam dość ludzko, ale nie jestem nim... w całości... Zostałem uznany za jednego z nich, ale pomiędzy mną a... no jest duża różnica.
     Zgubiłem się w tej zdawkowej odpowiedzi.
      - To znaczy, że jedno z twoich rodziców było demonem? - Próbowałem sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek zastanawiałem się nad tym, czy demony są płodne.
      - Moja matka prawdopodobnie była półdiabłem, ale potrafiła żyć jak człowiek. Mnie nie wychodzi to już tak dobrze.
      - Rozumiem. Takich jak ty - miałem nadzieję, że nie brzmi to obraźliwie - jest więcej?
      - Owszem. W Cienistym Dworze są jeszcze trzy takie osoby. Oraz dwie o nieco bliższym pokrewieństwie.
      - A czy... brat Sebastiana - powiedziałem raczej niepewnie, w końcu stwierdzenie to było dość pochopne - też tam jest?
     Na jego twarzy odmalowała się konsternacja, a po chwili zapytał:
      - Który?
     Patrzyliśmy na siebie przez przeciągającą się chwilę.
     Są jacyś poza tym, którego zdążyłem poznać? Łączą ich więzy krwi? Urodzili się? Mają wspólnych rodziców?
      - Spotkałem demona bardzo podobnego do Sebastiana. Nie miałem pojęcia, że są jeszcze jacyś inni.
     Montgomery kaszlnął, zakrywając usta dłonią.
      - Nie ma się co dziwić, że o nich nie wiedziałeś. Będziesz miało okazje poznać każdego z nich. Bez obaw, nie każdy jest taki jak Damian.
      - Damian...? - powtórzyłem.
      - Nie jest to prawdziwie imię. Tym posługuje się wśród ludzi. Zapewne wydaje się to odrobinę skomplikowane, ale po jakimś czasie można przywyknąć.
     Z głowy wyleciały mi wszystkie pytanie, które miałem zamiar zadać. Zastąpiły je natomiast obawy. Co jeśli nie przypadnę do gustu mieszkańcom owego dworu? Nie znam ich zasad dobrego wychowania, nie byłem w stanie pochwalić się żadną wiedzą o nich. Nie potrafiłem się przekonać, że jestem z nimi na równi, bo to nieprawda. Pewnie dla nich bezbronny jak dziecko i nie będą traktowały mnie poważenie. Podejrzewam, że moje starania by tego nie zmieniły.
     Posmutniałem odrobinę. Sebastian posłał po mnie, więc mogłem sądzić, że nadal o mnie dba, nawet jeśli najwyraźniej nie jest mu to teraz na rękę. Zapewne pomoże mi się odnaleźć, jeśli będzie trzeba.
     Na myśl o tym, jak dawno w moim ciele nie zatopiły się demonie kły, szarpnęło mną. Montgomery spojrzał na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem. Być może poinformowano go o tym incydencie.
     Zaczęła mnie świerzbić skóra. Ponownie. Pod ubraniami nadal skrywałem pokryte zadrapaniami ciało.
      - Daleko jeszcze? - Próbowałem opanować irytujące mrowienie.
      - Jeszcze pół godziny - odpowiedział blondyn i schował wyciągnięty przed chwilą zegarem z powrotem do kieszeni. - Łącznie z jazdą dorożką.
      - To dość blisko miasta - stwierdziłem, zaciskając pięści, by nie zacząć się wściekle drapać.
      - Racja, ale zważywszy na ludzkie potrzeby mieszańców bywamy tam stosunkowo często. Demony raczej się tam nie zapuszczają.
      - Rozumiem. Więc nie będzie problemem wyżywienie mnie?
      - Bynajmniej.
     Ucichłem, zastanawiając się, jak dobrze wykorzystać pozostałą garstkę czasu.
      - Czy jest jeszcze coś, o czym powinienem wiedzieć?
      - Prawdopodobnie mnóstwo rzeczy, ale wtajemniczanie cię nie leży w moich kompetencjach. Dam ci radę. Nie odzywaj się niepytany.
      - I nie patrz nikomu w oczy - przerwałem mu.
      - I nie okazuj strachu.

     Montgomery zaoferował mi dłoń i pomógł wysiąść z dorożki. Stanąłem na pokrytym żwirem gruncie, zapatrzony w ogromną posiadłość. Podstarzały tynk szczerzył się do mnie strzelistymi oknami.
      - Tylko wydaje się taka duża.
     Przytaknąłem, jednak nie do końca mnie przekonał. Blondyn przyobiecał zająć się moim bagażem, a potem skierował mnie do głównych drzwi.
      Wszedłem ostrożnie na ciemne, kamienne schody. Poczułem się tutaj jak intruz. O lekko trzęsących się kolanach doszedłem do drzwi. Wyciągnąłem rękę w stronę potężnej kołatki, kiedy jedno ich skrzydło uchyliło się. Drgnąłem, gdy z powstałej szpary wychyliła się najpierw brązowa głowa.
      - Witam - damski głos, który usłyszałem, był dość wysoki, ale całkiem przyjemy. - Na imię mi Emma. Mam pana zaprowadzić do Hallgrima.
      - Hallgrima? - powtórzyłem bezmyślnie.
      - Nie mnie to panu tłumaczyć. Zapraszam.
     Nie siląc się na sprawianie pozorów pewności siebie, wszedłem do sporego holu. Zlustrowałem go najdyskretniej jak umiałem. Wyłożono go ciemnobrązowymi oraz pomarańczowymi kafelkami. Intensywnie czerwony dywan spływał po schodach z ciemnego dębu.
     Proszę za mną - powiedziała pokojówka, jak mogłem wnosić po stroju.
     Ruszyłem za młodą kobietą, której długie warkocze huśtały się w rytm jej sprężystego kroku.
       - Przepraszam? - Zapomniałem na chwilę o radzie Montgomery'ego. - Wybacz, jeśli nietaktownie o to pytać, ale czy jesteś demonem?
     Przystanęła i odwróciła się w moją stronę. Duże, inteligentne oczy w kolorze orzecha spojrzały na mnie.
      - Nie jestem demonem. Jestem diablęciem, ale tylko w niewielkim stopniu - odpowiedziała rzeczowo. - Czy jest jeszcze coś, o co chciałby pan zapytać?
      - Nie, dziękuję.
     Musiałem się dowiedzieć, jaka jest różnica pomiędzy diablęciem a demonem.
     W połowie długiego korytarza straciłem możliwość swobodnego oddychania. Przez długą chwilę nie mogłem zaczerpnąć powietrza, przytłoczony uczuciem, jakby małe ostre pazurki drapały nie po wewnętrznej stronie żeber. Ponadto dobiegła mnie nieznana siła, która przedarła się przez falę nowych widoków i zapachów.
      - Spokojnie, to zupełnie normalne.
     Poczułem, jakby dopadł mnie cały miesiąc nieregularnego jedzenia i spania. Stawo mocno mnie zabolały, ale zmusiłem się do ustania prosto.
     Pokojówka zapukała w ciemne drzwi o złotych klamkach, po czym pchnęła je delikatnie. Ustąpiły pod jej dotykiem, otwierając się z cichym skrzypnięciem.
     Skłoniła się przed kimś, a następnie dłonią dała mi znak, abym wszedł do środka. Z duszącym uściskiem w gardle wszedłem do pomieszczenia, które okazało się czymś na kształt salonu.
     Na jednym z obitych czerwonym suknem foteli siedział Sebastian. Powinienem się na jego widok ucieszyć, jednak nie od razu go rozpoznałem.
     Był ubrany inaczej niż zwykle. Spod czarnej marynarki wychylała się bordowa koszula. Z jego szyi zniknął krawat. Największą różnicę zrobiła jednak gromada ciemnych plamek wokół jego lewego oka rozciągająca się na policzek i czoło. Przypominało to Drogę Mleczną odwróconą kolorystycznie.
     Zabolało mnie to, że demon na mnie nie spojrzał.
     Przeniosłem wzrok na drugi z foteli. Za przykładem Emmy skłoniłem się przed postacią na nim siedzącą.
     Czułem na skórze spojrzenie purpurowych oczu. Niewiele mogłem dostrzec z pochyloną głową. Wydawało i się, że drugi mężczyzna jest niższy od Sebastiana. Domyśliłem się, że to on jest Hallgrimem.
     Przeszedł mnie dreszcz, gdy zobaczyłem, że wstał i nieśpiesznie zaczął zbliżać się do mnie. Powstrzymałem się przed gwałtownym cofnięciem się. Niewiele by mi to zresztą dało, kilka kroków za mną znajdowała się ściana.
     Obca dłoń chwyciła mnie stanowczo za podbródek i uniosła moją twarz bez słowa komentarza. Uciekłem od niego wzrokiem. Wzdrygnąłem się, że kiedy wsunął palce pod tasiemkę i ściągnął opaskę z prawego oka. Nawet gdybym chciał, to nie byłbym w stanie go zamknąć.
     Miałem świadomość tego, że poddawał mnie ocenie. Wiedziałem też, że nie wypadnę w niej najlepiej.
      - Zostaw go. Zaraz zemrze.
     Sebastian stanął obok Hallgrima. Po chwili uścisk na mojej szczęce zniknął. Opuściły mnie wszystkie siły. Uporczywy uścisk w gardle zelżał.
      - Wygłodził się. Gdyby nie pneuma już dawno padłby trupem - powiedział beznamiętnie. Domyśliłem się, że miało to na celu zwrócenie uwagi na moją głupotę i niedbalstwo.
      Chciałem wyjść z tego pomieszczenia. Uścisk, który poczułem w żołądku, rzucił mnie na kolana.
       - Przestań maltretować dzieciaka, bo Sebuś znów ci zniknie. Może na kolejne sto pięćdziesiąt lat.
      Przeraziłem się bardziej, kiedy rozpoznałem głos usłyszany przed chwilą.
      Posłużyłem się wyuczonym niedawno odruchem, pozwalającym uciec od bólu.
      Zemdlałem.

      Otworzyłem oczy powoli, bojąc się tego, co mogłem zobaczyć. Spod przymrużonych oczu ujrzałem niebieski baldachim zdobiony złotą nitką.
      Jestem w domu?
     Podniosłem się tak szybko, że aż zakręciło mi się w głowie. Rozejrzałem się po pokoju, w którym się znajdowałem. Wyglądał jak moja sypialnia, ale po dłuższym zorientowałem się, że jest mniejszy.
     Poza tym wszystko było praktycznie takie samo...
     Nim zdążyłem znaleźć odpowiedź na pytanie, gdzie się znajduję, do pokoju wszedł Sebastian. Przypomniałem sobie, co tak właściwie zaszło.
      - Przepraszam, przyniosłem ci wstyd.
     Ścisnąłem w dłoniach pościel. Nie odważyłem się na niego spojrzeć.
     Podszedł do łóżka bez słowa i położył na nim specjalnie przeznaczony do tego stolik z parującą owsianką. Sam usiadł na fotelu stojącym pod ścianą, gdzie w mojej sypialni znajdowało się wyjście na balkon.
     Zrozumiałem, że mam jeść, a odmowa nie wchodziła w grę.
     Złapałem łyżkę i ostrożnie podniosłem ją do ust. Owsianka była gorąca, ale wyjątkowa dobra. Smakowała malinami.
     Powoli zawartości głębokiego talerza ubywało.
      - Kim teraz jestem? - zapytałem, wpatrując się w uwidocznione przed chwilą dno naczynia.
      - Cielem Phantomhivem, kim innym?
     Odłożyłem łyżkę na talerz.
      - Nie mogę nim już być, skoro uciekłem od tego miana. Nigdy nim nie byłem. Kim ty teeraz jesteś? Nie jesteś już dłużej kamerdynerem Sebastianem.
     Prawie się rozpłakałem. Dopiero w tej chwili poczułem się zagubiony. Nie wiedziałem dokąd trafiłem i kogo powinienem zacząć udawać.
     Brunet podszedł do łóżka. Odezwałem się, nim zdążył coś powiedzieć.
      - Nazwij mnie. - Podniosłem wzrok niepewnie. Demon patrzył na mnie z niezrozumieniem. - Nadaj mi imię. Tak jak ja kiedyś tobie. Przecież nie chcesz mieć bezimiennego kontraktora, prawa Seba...? - urwałem, nie wiedząc, czy nadal mam prawo, tak go nazywać.
      - Wydaje mi się, że Ciel to ładne imię. Pasuje do ciebie.
      Zauważyłem, że ciemne plamki, które widziałem na jego twarzy nim zemdlałem, zniknęły. Nie było po nich śladu.
     Czekałem, aż powie coś jeszcze. Aż po miesiącu oddalenia mnie dotknie. Ale on tego nie zrobił. Nic nie zapowiadało tego, żeby coś miało się pod tym względem zmienić. Chłód bijący od niego aż przyprawił mnie o dreszcze.