Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

sobota, 27 czerwca 2015

Nauczyciel XIV

   Piątku właściwie nie miałem. Zupełnie nie pamiętam co się działo. Byłem pogrążony w apatii i amoku. Nic do mnie nie docierało. Ledwo wlokłem się na nogach z klasy do klasy.
   Cały dzień byłem pusty. Odczuwałem tę pustkę bardzo boleśnie. Tak jakbym w ogóle nie istniał. O tym, że żyję, świadczyły jedynie niepowpisywane nieobecności w szkolnym dzienniku.
   Moje zrezygnowanie sięgnęło szczytu na ostatniej lekcji
   Siedziałem po prostu zamknięty pośród zielono-niebieskich ścian sali od geografii. Z względnie nowych szafek spoglądały na mnie globusy. Za mną wisiały mapy świata. Ery i okresy geologiczne. Ręce opierałem na obdrapanej ławce. Wodziłem wzrokiem po klasie, a mimo tego nie widziałem nikogo...
  ...nikogo poza nim.
    Przechadzał się pomiędzy ławkami, dyktując notatkę, tak jak zwykle to robił. I nawet kiedy przechodził obok mnie, wydawał się być tak odległy jak jeszcze nigdy. Sebastian nawet na mnie nie spojrzał.
   Postanowiłem nazywać go samym imieniem chociaż w myślach. Pewnie nigdy nie będę mógł go tak nazwać bezpośrednio.
   Przemknęło mi przez myśl, że mogło go urazić to, że podczas smsowania nie mówię do niego na "pan". Nie powiedział mi tego, ale on ogólnie mało mówi. Jednak to, że zwracałem się do niego poprzez wiadomości właśnie w taki sposób, nie było okazywaniem braku szacunku. Po prostu w ten sposób wyrażałem chęć zbliżenia się do kogoś. Tylko skąd on mógł o tym wiedzieć...?
   Po dzwonku wyszedłem z klasy, włócząc nogami. Wsłuchiwałem się jeszcze ukradkiem jak Sebastian ściąga okulary i chowa je do etui. Zrezygnowałem z patrzenia na niego, kiedy wraca do domu. Bałem się, że skończy się to jak ostatnio.
   Szybko dotarłem do domu. W środku panowała cisza. Ciocia poszła do pracy. Mey Rin nie było. Dowlokłem się do mojego pokoju, zahaczając o kuchnię, żeby zwinąć z niej mleko czekoladowe. Przysiadłem na łóżku i łyknąłem sobie porządnie jedynego dostępnego antydepresanta. Nie było sensu brać szklanki. Miałem zamiar wypić te pół litra na raz.
   Kiedy opróżniłem całą butelkę i wyrzuciłem ją do kosza, położyłem się na łóżku. Wpełzłem pod pościel. Chciałem zasnąć. Wtedy nie musiałbym czuć się taki...niepotrzebny... Nie musiałbym myśleć o tym, co zaprzepaściłem...

   Przysnąłem na chwilę. Obudziła mnie ciocia, która zajrzała do mojego pokoju po powrocie z pracy. Wycofała się, gdy dostrzegła, że śpię. Choć tak naprawdę wcale nie spałem. Leżałem po prostu bez celu. Przewróciłem się na drugi bok i wpatrywałem się w zamknięte drzwi.
   Błękitne ściany mojego pokoju wydawały mi się ciemniejsze, przez zmrok panujący na dworze. W całym pokoju było ciemno, ponieważ nic go  nie oświetlało. Myślę, że mogę powiedzieć, że lubię ciemność. Czasami mam wrażenie, że żyję w niej cały czas...że jest moim jedynym kompanem.
  Sięgnąłem po telefon, żeby sprawdzić godzinę. Nie miałem nadziei na jakąkolwiek wiadomość od Sebastiana. Na ekranie wyświetlała się 19:17.
   Nie chciało mi się spać, ale nie wstać nie chciało mi się bardziej. Wychyliłem się z łóżka tylko po to, żeby zgarnąć z biurka słuchawki. Wiedziałem, co pomoże mi spuścić z siebie napięcie.
   Ostatnio upodobałem sobie utwory Michaela Ortegii. Ciężko go porównywać do Chopina czy Bacha, ale jego muzyka pozwala mi się odstresować. Wyszukałem w telefonie "Inception". Płakałem już po pierwszych kilku dźwiękach.
   Płacz zawsze w jakiś dziwny sposób pomagał mi się uspokoić. Pozbyć się nagromadzonego stresu i złych myśli. To chyba całkiem normalne. W porównaniu do samookaleczenia nawet bardzo.
   W pewnym sensie podziwiałem osoby, które się okaleczały. Mi nigdy nie starczyłoby odwagi, żeby zrobić coś takiego. Choć cięcie się przez niektóre dziewczyny z mojej szkoły, bo chłopak je rzucił, to nic, że piąty z rzędu, albo żeby wymusić na rodzicach kupno nowego telefonu czy butów, było dla mnie skrajnie idiotyczne.
  Wsłuchiwałem się w "Broken Hearts", poprawiając przy tym już wilgotną od łez poduszkę.
  Chciałem napisać do Sebastiana, że źle się czuję, płaczę i go potrzebuję. Jednakowoż, jakie są szanse na to, że potraktuje mnie poważnie. Pewnie doszedłby do wniosku, że nie umiem sobie poradzić z życiem bez ojca i szukam zastępstwa...
  I to nie byłaby nieprawda. Zdawałem sobie z tego doskonale sprawę, ale chyba jednak nie szukałem w nim ojca. Ale gdybym miał szansę znaleźć w nim choć takie oparcie, byłbym bardzo szczęśliwy.
  Mógłbym się do niego zwracać z prośbą o pomoc, rozmawiać z nim. I to wszystko bez stresu, że on tego nie chce. Jednak nie ma sensu robić sobie nadziei...

   Kolejna godzina minęła mi na słuchaniu pianina oraz skrzypiec, ale już bez egzystencjalnych rozmyślań. Kiedy skończyła mi się playlista odłożyłem telefon na podłogę obok łóżka. Łzy przestały spływać tak rzewnie po policzkach. Odwróciłem mokrą poduszkę na drugą stronę.
 
   "Laleczka z saskiej porcelany
    Twarz miała bladą jak pergamin
    Nie miała taty ani mamy
    I nie tęskniła ani, ani"

 Mama śpiewała mi tą kołysankę zawsze, gdy nie mogłem zasnąć...

   "Aż dnia pewnego na komodzie
    Prześliczny książę nagle stanął"

   - Ej, miałyście już lekcje z tym nowym katechetą?!
   - Nie, a co?
   - Słuchajcie, jakie ciacho!

   "A w niej zabiło małe serce
    Co nie jest taką prostą sprawą..."

    Nigdy nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia, więc wysłuchiwanie szczebiotania damskiej części gimnazjum było dla mnie dość męczące. Zawsze każda podnieca się wyglądem, a potem okazuje się, że jej chłopak to palant. Raczej z wiekiem się to nie zmieniało. Ładna skórka, psia naturka. Ale w tym przypadku oba człony świetnie ze sobą współgrały.

  "Lecz jakże kruche bywa szczęście
   W nietrwałym świecie z porcelany..."

  Teraz nawet na mnie nie patrzy. A to wszystko było moją winą. Nie miałem pojęcia jak to odkręcić. Jak zwrócić na siebie jego uwagę jeszcze raz? Jak znów się do niego zbliżyć?

  "I znowu stoi obok lustra
   Na toaletce całkiem sama
   I tylko jedna mała kropla
   Spłynęła w dół po porcelanie"

  Obudziłem się w moje urodziny bardzo późno. Ciocia Ann wyszła już do pracy. Zostawiła mi na biurku karteczkę, że i tak kupi mi tort albo jakieś dobre ciacho. Po przeczytaniu tego, zorientowałem się jaki bardzo jestem głodny. Skutek nie zjedzenia wczoraj obiadu i kolacji.
  Zwlekłem się z łóżka. Ledwo byłem w stanie otworzyć zapuchnięte od płaczu oczy. Zastanowiłem się, czy lepiej najpierw iść się myć, czy coś zjeść. Głód wygrał. Nie śmierdziałem wcale tak bardzo, więc bez głębszej analizy zszedłem do kuchni.
   Zapchałem się płatkami kukurydzianymi i herbatą. Potem wskoczyłem pod prysznic. Tego właśnie mi było potrzeba. Włączyłem radio, które jakaś wspaniałomyślna osoba postanowiła w niego wmontować. Lady Gaga była w tym momencie całkiem do zniesienia. Włosy też sobie umyłem. Przyjemny zapach mentolu oraz chłodna woda rozbudziły mnie.
  Wyszedłem spod prysznica, wycierając się pobieżnie. Zarzuciłem na siebie szlafrok. Za to właśnie uwielbiałem bycie samemu w domu. Opuściłem łazienkę, zostawiając za sobą szlaczek kropelek, które spadły z moich ledwo muśniętych ręcznikiem włosów.
   Dzisiaj czułem się już dużo lepiej. Nawet nabrałem ochoty na oglądanie telewizji. Włączyłem telewizor i poszedłem jeszcze po telefon, żeby wysłać cioci SMS, że czuję się dobrze.
   W telewizji akurat leciało jakieś durne talk show dla kobiet nie mających co robić. Miałem zamiar przełączyć to dziadostwo, ale jak na złość ktoś zadzwonił do drzwi. Może Eliot pamiętał o moich urodzinach?
   Poprawiłem szlafrok i otworzyłem drzwi, przygotowany na to, że zaraz zmarznę. Nie zobaczyłem ku mojemu zaskoczeniu uśmiechniętej mordki szatyna, tylko mnóstwo białych róż.
   - Poczta kwiatowa dla pana Ciela Phantomhive'a - oświadczył mi młody mężczyzna, który trzymał bukiet.
  Wziąłem go niepewnie do rąk. Może to jakaś pomyłka albo co?
   - Dziękuję - odpowiedziałem zakłopotany.
  Róże ledwo mieściły mi się obu rękach.
   - Nie ma za co - mężczyzna uśmiechnął się dziarsko, rozbawiony zapewne moim widokiem. - Do widzenia! - pożegnał się i szybko zniknął za bramą domu.
    Zamknąłem drzwi nogą, bo dłonie miałem zajęte. Niespecjalnie ogarniałem całą tą sytuację. Położyłem białe kwiaty na ławie w salonie i zacząłem szukać jakiejś karteczki z podpisem od kogo. Jeśli to jakiś dziwny żart od cioci Ann, to się na nią obrażę.
   Róże przerażały swoją ilością. Nawet nie podejmowałem próby liczenia ich w tej chwili. Rozsądnym wydawało się poszukanie wazonu, w który można by je wstawić, ale czy ja znajdę w domu coś w tym rozmiarze?
   Telefon zawibrował w kieszeni szlafroka.
   "Wszystkiego Najlepszego" od Sebastiana.
  Emmm...powinienem coś odpisać? Że kwiaty doszły czy coś? Chwila, moment. Przecież nawet nie mam pewności, że to on je wysłał, dlaczego od razu założyłem, że on się na mnie wykosztował? Po co miałby to robić, dla jakiegoś dzieciaka?
   Co ogólnie oznaczają białe róże? Nigdy nie interesowałem się mową kwiatów, no uważałem, że mi się nie przyda. Najlepiej będzie sprawdzić w internecie. Jest sobota i nie mam ochoty główkować nad czymkolwiek.
   Sprawdziłem w telefonie i ogólnie wyszło na to, że białe róże dowodzą o prawdziwości czyichś uczuć. No wszystko ładnie pięknie, tylko czyich i jakich?!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
No to mamy wakacje :D !

wtorek, 23 czerwca 2015

Nauczyciel XIII

   Do niedzielnego spotkania z profesorem Sebastianem w końcu nie doszło. Nie wymienialiśmy się też wiadomościami. Ani w niedziele. Ani w poniedziałek. Ani we wtorek i w środę...
   Tak więc ogólnie złapała mnie w tym tygodniu permanentna chandra.
   Widywałem swojego katechetę na szkolnych korytarzach, ale to tyle. Nic więcej. Starałem się unikać kontaktu wzrokowego, lecz przy każdej możliwej okazji wpatrywałem się w niego jak głupi. Kilka razy nawet zwrócono mi uwagę, że gapię się na coś i żadnego kontaktu ze mną nie ma.
   Doszedłem do wniosku, że to nasze spotkanie było tylko po prostu jednorazowym wyskokiem samotnego mężczyzny. Nadal trwałem w przekonaniu, że poza moim wychowawcą nie ma nikogo bliskiego. Widziałem czasem, jak rozmawiał z innymi nauczycielami w jego wieku podczas dyżurów. Ale nie było to nic więcej niż niezobowiązująca pogaduszka z kolegą z pracy. Jednak nigdy nie słyszałem, żeby jakiś nauczyciel skarżył się na jego oziębłość i zdystansowanie. Damska część ciała pedagogicznego też wydawała się go lubić, a nie tylko tolerować.
   Domyślałem się, że jego zachowanie nie wynika z tego, że jest gburem i nie chce zadawać się z byle kim. Po prostu jest jakby...zacofany w kontaktach z ludźmi.
   Nie chodzi o to, że nie umie prowadzić rozmowy. Bo umie i to bardzo dobrze na różne tematy, ale jego mimika wyraża naprawdę niewiele. Tak samo jest z gestami. Ograniczał też kontakt fizyczny z drugą osobą. Tak przynajmniej zaobserwowałem...
   Dostrzegałem, w jaki sposób nauczyciele witają się ze sobą. Mocny uścisk dłoni to minimum. W przypadku profesora Sebastiana było to zwykle skinienie głową albo uniesienie dłoni poza zwykłym "hej" czy coś w tym stylu.
   Chciałem zapytać o to pana Rafaela, ale wtedy mój, nie ma co ukrywać, stalking wyszedłby na jaw. A to mi się nie uśmiechało.
   Na religii, która właśnie trwała, byłem niesamowicie rozbudzony, choć mój wygląd tego nie obrazował. Nie słuchałem jednak tego, co katecheta aktualnie wykłada. Kombinowałem jak go rozgryźć. Przyparcie go do muru nie wchodziło w grę, bo spaliłbym się przy tym zupełnie. Mogłem tylko obserwować go z boku w różnych sytuacjach i starać się odczytywać jego zachowania.
   Naprawdę ciężko było mi odgadnąć przyczynę, która zmieniła nonszalancki krok w sztywny, aczkolwiek nie pozbawiony gracji,chód. Dbał o wizerunek surowego nauczyciela? Raczej mało prawdopodobne. Poza tym profesor Rofocale już nam kiedyś powiedział, że zna go od liceum i zawsze taki był. Powiedział nam to podczas którejś z pogadanek na wychowawczej. Przyczyny zachowania oczywiście nie zdradził niestety, choć przypuszczam, że wie jaka jest.
   Może kiedyś uda mi się go podpuścić, żeby powiedział coś więcej...
   Z takim postanowieniem wyszedłem z sali. Jak zwykle na końcu, mruknąwszy ciche "do widzenia", bez śmiałości spojrzenia na przystojnego katechetę.
   W niedziele stworzyłem teorię, że ma mi za złe sobotnie kłamstwo. Nie wiem, na jakiej postawie stwierdził, że kłamię, ale mu się to udało i podejrzewam, że dobrze o tym wie.
   Schowałem się jeszcze w męskiej toalecie, żeby posłuchać jak zamyka klasę, przechodzi korytarzem, a potem odkłada dziennik na miejsce w pokoju nauczycielskim. Czekałem, aż wyjdzie na zewnątrz. Z toalety widziałem drogę, którą idzie do domu. Po dłuższej chwili zrezygnowałem, ponieważ jego wysoka osoba nie pojawiła się na chodniku.
   Westchnąłem głośno, wychodząc na z powrotem na korytarz. Chciałem już iść do domu. Przechodząc dalej, kątem oka przez otwarte drzwi łazienki nauczycielskiej dostrzegłem bruneta myjącego ręce.
   Przyglądałem się temu zabiegowi, stojąc na środku niewielkiego holu. Pierwszy raz w przeciągu dwóch lat widziałem profesora Sebastiana bez rękawiczek na dłoniach. Zorientowałem się, że on wcale ich nie myje, tylko jakby moczy. Trzyma pod strumieniem wody. Może je chłodzi, ale w sumie po co miałby to robić?
  Spojrzał na mnie tym swoim przeszywającym, wzbudzającym strach spojrzeniem, które mnie sparaliżowało. Wytarł szybko dłonie w ręcznik, jakby miał coś do ukrycia. Było za daleko i nie widziałem za dobrze jego rąk, które teraz znów skryły się pod rękawiczkami.Gdy gasił światło, coś tknęło mnie, że w sumie to nie powinno mnie tutaj być.
  Pognałem ile sił w nogach, a w moich niedużo, bo nie biegam, do szatni. Założyłem tylko szalik. Kurtkę w biegu zarzuciłem na siebie na chodniku, omal się przy tym nie przewracając.
  To było dziwne...

  W domu przeanalizowałem sytuację jeszcze raz. Nie udało mi się zapamiętać żadnych szczegółów. Ani wyrazu jego twarzy, ani wyglądu dłoni.
  A to mogło być przecież takie ważne! Przynajmniej dla mnie!
  Opadłem na łóżko. Ciocia urządziła mi przy obiedzie małe przesłuchanie w związku ze szkołą. Nic nadzwyczajnego, jednakowoż to męczy okrutnie. Trzeba uważać co się mówi i jeszcze przekoloryzować nie można.
  Przekręciłem się z boku na plecy. Bolał mnie kręgosłup, a w tej pozycji choć odrobinkę się rozluźniał.
  Czułem się beznadziejnie. Nie dość że chyba straciłem szansę na znajomość, na której tak mi zależało i o której marzyłem, to jeszcze zbliżały się moje przeklęte urodziny.
   Dzień, który cztery lata temu zniszczył mi życie. Nie całkowicie, ale jednak strata rodziców odciska się na psychice dziesięciolatka, a potem nie chce zniknąć.

   Najpierw był szok.
   Pisk opon. Gwałtowny zwrot. Krzyk mojej mamy. Zderzenia z czymś. A potem cisza. I ogromny ból...
   Obudziłem się dopiero w szpitalu. Przy moim łóżku czuwała ciocia Ann oraz ciocia Francis wraz z Lizzie. Nadal ogromnie bolała mnie prawa część głowy. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, co dokładnie mi się stało.  Reszta ciała też bolała, ale trochę mniej. Czułem się otumaniony. Nie mogłem się ruszyć i niemrawo wpatrywałem się półprzymkniętym okiem w szpitalny sufit. Udało mi się zapytać, gdzie jest tata. Angelinie, którą widziałem kątem oka, znów poleciały łzy z oczu. Francis, pozostająca poza zasięgiem mojego wzroku, choć zawsze była silną psychicznie kobietą, też zaczęła cicho płakać. Płacz mojej kuzynki słyszałem cały czas. Nawet nie próbowała go ukryć...
   Na pogrzebie rodziców mnie nie było. Leżałem wtedy jeszcze w szpitalu i zastanawiałem się, co się ze mną stanie. Jakoś wydarzenia z tamtego dnia do mnie nie docierały. Jednak zostawiły po sobie piękną pamiątkę, którą codziennie muszę oglądać w lustrzę.
   Podstawówkę udało mi się jeszcze skończyć w Londynie. Ciocia Angelina została moim prawnym opiekunem i zamieszkała ze mną w mieszkaniu, które wcześniej należało do mamy i taty. Te lata były dla mnie bardzo ciężkie. Potem przeprowadziłem się z ciocią tutaj, do Coldweather. Chciała, żebym był dalej od wspomnień. Poznał kogoś nowego. Odpoczął od tego wszystkiego.
   Na początku czułem się obco. I w nowym domu i w nowej szkole. Pierwszy jej tydzień był czymś okropnym. W tym małym miasteczku wszyscy się znali, a ja byłem kimś nowym. Nikt nie wiedział jak się ze mną obchodzić. Niektórzy wypytywali mnie, jak to jest być Londyńczykiem, inni omijali szerokim łukiem. Czułem się źle, ale nikomu o tym nie powiedziałem.
   W październiku w szkole pojawił się nowy katecheta. Odciągnął on uwagę ode mnie. Wtedy stałem się w miarę "swoim". Byłem za to skrycie wdzięczny. Znalazł się ktoś bardziej zamknięty w sobie ode mnie. Wtedy pomyślałem, że on nie nadaję się na nauczyciela. Trudno było z nim nawiązać kontakt, a on sam również nie wyrażał chęci jego nawiązania.
 
    Teraz zdałem sobie sprawę, że wcale nie różni nas tak wiele. Więc może też przeżył taką traumę jak ja? Kiedy o tym myślę, wydaje się to całkiem prawdopodobne.
    Dochodzę do wniosku, że chciałbym mu pomóc, bo chyba nie umie sobie z czymś poradzić. Ale na razie nie mogę. Muszę znaleźć sposób, by znów zbliżyć się do niego. Smsowanie nadal wydaję się najlepszą opcją. Byłoby mi głupio, gdyby nie odpisał, ale...

   Czyli, że i tak wyszedłem na idiotę, co?

   A jak mu się zrobi przykro, bo uznałem go za ponuraka?
   Zupełnie zbiło mnie to z tropu i nie wiedziałem,co na to odpowiedzieć. Jak powinienem zareagować?
  Już mi nie odpowiedział.
  
   Szczerze się zmartwiłem. Raczej to nie przez rozładowane konto. Tym razem chyba naprawdę nie będzie chciał ze mną rozmawiać.
   Argh...dałem ciała!

    Nie pomógł pan, proszę pana, nie pomógł....

    - Ciel! Ciel, chodź tutaj! - ciociu, dlaczego w tym momencie?
   Niechętnie zwlekłem się z łóżka. Uważając tym razem, by znów nie "zaschprechać gleby" (powiedzenie powstało na niemieckim i weszło już do kanonu), zszedłem po schodach.
   Czerwonowłosa kobieta siedziała przy ławie w salonie. Kanapa obita bordową skórą uginała się lekko pod jej ciężarem.
    - Usiądź, proszę.
  Zrobiłem jak chciała. Zapowiada się trudna rozmowa.
    - Widzę, że masz ostatnio zły humor - zaczęła. - Czy to w związku z twoimi urodzinami? - skinąłem głową, bo poniekąd była to prawda. - Chcesz je spędzić jakoś specjalnie?
    - Nie.
    - Rozumiem.
   Moje dziesiąte urodziny były ostatnimi urodzinami z tortem i gośćmi.
   Ręka z pomalowanymi na czerwono paznokciami pogłaskała mnie po głowię. Ciocia Angelina chciała zastąpić mi matkę, ale oboje wiedzieliśmy, że jej się to nie uda.
   - Martwię się o ciebie, Ciel. Ostatnio jesteś jeszcze bardziej milczący niż zwykle. Coś się stało?
   - Nie.
 Po tej lakonicznej odpowiedzi wstałem z kanapy. Kiedy wychodziłem z pomiędzy pomalowanych na szaro ścian, w głowie pobrzmiewały mi moje własne słowa.
    "Kłamiesz, prawda?"
    

sobota, 20 czerwca 2015

Fragmenty duszy XLVI

   Grudzień wraz ze świętami przeminął w miarę spokojnej atmosferze.
   Nie było żadnych, niezapowiedzianych wizyt. Niestety listy nie przestały przychodzić. W sumie nie wiedziałem, od kogo były. W każdym razie po otrzymaniu niektórych Sebastian, no... jakby to ująć...pluł jadem na wszystko, co się rusza. Na to co się nie rusza czasami też...
  Ale ogólnie było naprawdę całkiem przyjemnie.
  I nie mam tu na myśli "tej" słodkiej rutyny, w którą wpadliśmy. Nie żebym narzekał w żadnym wypadku! Tylko...umm...noo...Sebastian...eh... Nie chciał dać mi się dotknąć, no!  Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, tak właśnie było. A ja nie miałem żadnego innego pomysłu jak czekać tylko, aż coś się w związku z tym zmieni. Nie żeby mi się jakoś szczególnie spieszyło, ale...wojna i te sprawy...jak mu coś urwie...
Przestałem rozumieć własne rozmyślania. I wbrew pozorom nie były snute w stanie nietrzeźwości. Żeby nie było.
  Mój demon poprosił po Nowym Roku o dodatkowy pokój. Nie oponowałem i dałem mu wolny wybór. Padło na ostatnie pomieszczenie w zachodnim skrzydle. Na piętrze, tam gdzie jest dużo okien. Głupio się przyznać, ale od czasu, gdy brunet ustawiał tam meble, wytrzaśnięte nie wiadomo skąd, nie było mnie tam. Zawsze chodził tam w wolnej chwili, albo gdy był zdenerwowany.
  Właśnie zmierzałem w kierunku tego pokoju. Powoli, stresując się. Sebastian od około dwunastej nie pokazał mi się na oczy. Tak więc zacząłem się niepokoić.
   Stanąłem przez dębowymi drzwiami i zastukałem w nie niepewnie. Nie usłyszałem odpowiedzi, więc lekko je uchyliłem. Środek wyglądał...jak pole bitwy...
   Tak mniej więcej...
   Na podłodze papiery, na ścianie papiery, na regałach notatniki, na biurku to samo...
   Otworzyłem drzwi szerzej, żeby móc lepiej ogarnąć wzrokiem całe to pobojowisko. Dobra... Chociaż Sebastiana nie było trudno odnaleźć w tym rozgardiaszu. Siedział na krześle, częściowo skryty przez stosy papierzysk. Zerknął na mnie znad przeglądanych dokumentów i jakby trochę się speszył tym całym bałaganem.
     - Mogę wejść? - zapytałem, już i tak omijając różne rzeczy porozrzucane na podłodze.
   Demon skinął tylko ręką, przewracając przy tym stosik po swojej prawej stronie. Zaklął.
     - Nie martw się, kiedyś to posprzątam.
     - Taaa...nie wątpię...
   Podniosłem z podłogi pierwszą lepszą kartkę. Nie zrozumiałem niczego, co było na niej napisane. Odłożyłem, skąd wziąłem. Tak samo nie zrozumiałem niczego co było napisane na następnej.I kolejnej.  Zerknąłem na ścianę po lewej stronie. Mapę chociaż rozpoznałem bez problemu. Mapa Europy.
   Podszedłem do niej bliżej, o mało nie poślizgnąwszy się przy tym na...chyba ołówku. Nieważne. Były na niej wypunktowane jakieś obiekty. Bo co innego można wypunktować na mapie. Po przeliczeniu ich okazało się, że jest ich dwadzieścia osiem. Pomiędzy jednym a drugim była napisana dzieląca je odległość, która, nie ukrywając, była dość spora.
   Spojrzałem na pochłoniętego czymś demona. Podszedłem do jego drugiego biurka, pierwsze stoi w jego pokoju w części dla służby, i próbowałem dostrzec coś przez barykadę zabazgranych kartek.
      - Nie przepracowujesz się aby?
      - Hmm? - nawet na mnie nie spojrzał.
      - Co przeglądasz? - drążyłem temat dalej.
      - Nic specjalnego...
      - Sebastianie! To nie jest śmieszne!
    Podniósł na mnie wzrok, odkładając na jedyne wolne miejsce na blacie papiery.
      - Mówiłem ci, że masz mi mówić, jak coś się będzie działo - powiedziałem jeszcze spokojnie.
      - Jeszcze nic się nie dzieje.
    Westchnąłem.
      - Nie chcę narzekać, ale zapominasz o swoich obowiązkach kamerdynera - kaszlnąłem znacząco. - Może znajdziemy ci kogoś do pomocy?
      - Nie! Nie zgadzam się!
      - Dlaczego? - zapytałem, odsuwając się na bezpieczną odległość.
      - Bo nie! - niemal krzyknął.
    Sebastian zachowuje się strasznie dziecinnie kiedy jest zestresowany. Już zdążyłem się przyzwyczaić.
      - A nie chciałbyś  mieć Rogacjusza do pomocy? On jest czymś zajęty?
      - Nie.
    Dlaczego ty jesteś taki uparty?

    Po kolacji i samotnej kąpieli, demon położył mnie spać. Twierdził, że ma coś do zrobienia.
    Chyba naprawdę miałem dość całej tej sytuacji. Żałuję, że nie mogłem w jakiś sposób ściągnąć Rogacjusza do pomocy. Albo Luny, żeby mnie postawiła do pionu.
    Przekręcałem się raz po raz, z boku na bok. Oduczyłem się spania samemu. Nie było mi zimno, ale to nie było to ciepło, do którego przywykłem przez te dwa miesiące.
    Nie mogłem zasnąć prawdopodobnie dlatego, że dręczyły mnie wszystkie te pytania, na które nadal nie znałem odpowiedzi. Chciałem dowiedzieć się co jest napisane we wszystkich tych notesach, którymi Sebastian zastawił całą ścianę. Pewnie coś dotyczącego tej wojny, która nieubłaganie się zbliża.
    Przekręciłem się na  lewy bok. Zwykle zobaczyłbym tam obojczyki oraz szyję mojego kochanka, ale nie dzisiaj. Syknąłem i przekręciłem się na powrót w drugą stronę.
    Miałem okropne wrażenie, że brunet nie będzie dzisiaj ze mną spać. I jutro tak samo.
    Opatuliłem się dokładniej kołdrą. Księżyc świecił mi trochę w oczy, ale nie miałem ochoty wstać i zasłonić okien. Przewróciłem się na plecy, podciągnąłem do siadu i oparłem nimi o zagłówek. Mogłem przez balkonowe okno zobaczyć białą, lśniącą tarcze, chowającą się nieśmiało za granatowymi chmurami. Ehh...
    Może jak siłą go wyciągnę z zagraconej jamy, to pójdzie spać. Chociaż wątpię.
    Wpatrywałem się w barierkę balkonu. Dawno na nim nie byłem. Poszedłbym na dwór. Świetna zachcianka. Akurat na nocną porę.
    Ponownie zerknąłem na niebo. Niebo nocą naprawdę jest piękne. Mimo lekkiego zachmurzenia gwiazdy nadal było dobrze widać. Miło by było wyjść na balkon i na nie popatrzeć, ale raczej nie skończyłoby się to dobrze. Raczej wychodzenie w styczniu w piżamie na dwór nie kończy się dobrze.
    Mój wzrok z powrotem wrócił na balustradę. Moją uwagę przykuł tym razem niespodziewany ruch na niej. Biała smuga krocząca po niej zeskoczyła w końcu i po oszronionych płytkach zbliżyła się do okna. Przytknęła do szyby mały różowy nosek i wpatrywała się we mnie.
   Tak... na balkonie siedział kot...
   Nawet nie chcę wiedzieć, skąd się tutaj wziął, ale sposób w jaki na mnie patrzył nie był przyjemny. To głupie. Przytłaczało mnie spojrzenie szarych kocich oczu. Zapewne chciał wejść do środka. Eh...nie żebym był zupełnie bezduszny, ale nie chciało mi się go wpuszczać. Z pokoju uleciałaby większość ciepłego powietrza, a na dodatek zacząłbym kichać z powodu kociej alergii.
   Jednak wygrzebałem się z ciepłej pościeli i podszedłem do balkonowych drzwi. Najwyżej wyrzucę go na korytarz. Kiedy je otworzyłem owiało mnie zimne powietrze.
   Mały, biały kot wpatrywał się we mnie podczas otwierania i zamykania drzwi. Przysiadł obok nogi łóżka i nadal nie spuszczał ze mnie wzroku. Mimo jego obecności nie zacząłem kichać, więc nie przeszkadzał mi. Na zdziczałego nie wyglądał.
   Pogłaskałem go tylko raz i wróciłem do łóżka na swoje miejsce.
   Kot oczywiście wskoczył na drugą stronę. Odwróciłem się w jego stronę. Nadal się na mnie patrzył, machając przy tym ogonem. Przekrzywił głowę i zastrzygł uszami. Nie wiem, dlaczego nie wywoływał reakcji alergicznej, nie chciało mi się nad tym zastanawiać.
   Zamknąłem oczy. Zwierzę położyło się obok mnie, na wysokości mojego brzucha. Mruczało uspokajająco, tak jak czasami Sebastian.

    - Ty wredna, mała, podstępna kanalio! - pobudka pierwszej klasy.
   Leniwie otworzyłem lewe oko. Przyzwyczajenie, że prawe jest pod opaską. Chwilę mi zajęło odnalezienie się w sytuacji.
   Mój demon trzymał kota, którego wczoraj wpuściłem przez balkon. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie trzymał go za kark i się na niego nie wydzierał. Przemęczenie, widzę, osiągnęło apogeum.
   Kotek zdążył już dokładnie podrapać Sebastiana po nadgarstku, ale dopiero, kiedy go ugryzł, udało mu się uwolnić. Wskoczył na łóżko i korzystając z okazji schował się pod kołdrę.
  Jakoś wiele sobie z tej akcji bym nie zrobił,  gdyby nie...
    - Wyłaź! - demon krzyknął na wypukłość na łóżku.
    - Cicho! - krzyknąłem w odpowiedzi, bo wcale nie pasowały mi krzyki od rana i to w dodatku na kota z Bóg wie jakiego powodu.
  Sebastian spojrzał na mnie wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu i tym razem to ja zamilkłem.
    - Długo mam jeszcze czekać? - warknął znów w stronę kota tym razem trochę ciszej.
  Spojrzałem na bruneta jak na idiotę, a potem skierowałem swój wzrok na kota schowanego w pościeli, który zaczął się niespokojnie poruszać. Ku mojemu zdziwieniu mały kotek zaczął robić się coraz większy, aż w końcu wypukłość na łóżku zrobiła się mniej więcej mojego wzrostu.
   Nie wiem czy kiedyś zrozumie, co się właściwie w mojej posiadłości dzieje, ale w tej chwili na pewno tego nie potrafiłem przyswoić zaistniałej sytuacji.
   W końcu obok  mnie pojawiły się patrzące na mnie wczoraj szare oczy i białe włosy. Poza tym to jeszcze czoło i kawałek nosa.
    - Nie ksyc...- oczy zwróciły się do demona.
  Teraz to ja już nic nie rozumiem...
    - Wyłaź...
    - Nie mogę...- cichy głosik stłumiła kołdra.
    - Dlaczego? - przysłuchiwałem się tej rozmowie i widziałem, że mężczyzna zaraz wpadnie w szał.
    - Nie mam nic do ubrania - spod pościeli wychylił się nieśmiały uśmiech zakłopotania.
  Odskoczyłem jak oparzony od tego, co aktualnie znajdowało się na łóżku obok mnie. Skutkiem czego spadłem na podłogę, ale lepsze to, niż Sebastian miałby mi potem wypominać, że go zdradziłem czy coś.
    - Nie mogłaś po prostu przyjść do mnie?!
    - Oj, nie piekl się! Nadal jesteś masakrycznym sztywniakiem!
  Podniosłem się spod łóżka, poprawiłem koszulę nocną, która jak na złość się podwijała, i zapytałem:
    - Co tak właściwie się tutaj dzieje?
    - A długo by opowiadać! - odpowiedział mój łóżkowy gość z uśmiechem.

    - Nie chcę nosić sukienki! - demon w moim łóżku nie był zachwycony wizją noszenia stroju pokojówki. - Wybij sobie to z głowy, Mal!
    - Nie denerwuj mnie! - siedziałem, już ubrany, na fotelu obok i przyglądałem się kłótni Sebastiana i Spicy. Zdążyła mi się przedstawić, kiedy "mój kochaś", jak to określiła Sebastiana, poszedł po ubranie dla niej.
    - Nie! - protestowała dalej, rzucając w mężczyznę poduszką.
  Prawie jak przyglądanie się kłótni bruneta z Niną. Uśmiechnąłem się wrednie, próbując ukryć złośliwy grymas w filiżance porannej herbaty.
   - Trzeba było się przygotować!
  - Ale wtedy nie mogłabym cię wkurzać! - Spica schowała się cała pod kołdrą, zaraz po pokazaniu Sebastianowi języka.
    - Ty wredna...
    - Sebastianie, zważaj na słowa - skarciłem go.
  Nie chciałem, żeby to się skończyło. Bawiłem się całkiem nieźle.
   - Młody! Ratuj! - krzyk został stłumiony przez dłoń mężczyzny, której udało się odszukać twarz dziewczyny.
    - Zły Sebastian! Zły demon! Siad! - to była zemsta za wczoraj.
  Zgodnie z zasadami kontraktu, drugi demon został wypuszczony z żelaznego uścisku.
    - Dzięki. Jak jeszcze pożyczysz mi jakieś ubranie, to będę dozgonnie wdzięczna.

niedziela, 14 czerwca 2015

Nauczyciel XII

   Nie mogłem dojrzeć drzwi, ale słyszałem czyjeś kroki.
   Nie panikować, nie panikować, nie panikować.
   Jeśli ocenić sytuację jasno, to jeśli to włamywacz, to jestem martwy, bo nie mogę się podnieść z podłogi.
   Piękne podsumowanie dnia "wszystko przeciwko mnie"!
    - Ciel? Jesteś?
   Uf...czyli będę żyć.
   Zza jednej ze ścian wychyliła się najpierw brązowa, nieuczesana czupryna, a zaraz potem cała reszta Eliota, znajomego z sąsiedniej ulicy.
    - No powiedzmy...
    - O Jezu! Co ci się stało?
   Eliot był panikarzem jakich mało i na palcach można było policzyć rzeczy, które go nie przerastały. Wtedy jego oczy zaczynały momentalnie szklić się, a palce u rąk, o ile oczywiście nie cały chłopak, trząść się. Tak było i tym razem...
    - Spokojnie, nic się nie stało! - zacząłem go uspokajać, bo jakoś nie miałem siły znosić jego płaczliwego zawodzenia. - Po prostu pomóż mi wstać.
   Szatyn tylko skinął głową, po czym, na lekko trzęsących się nogach, podciągnął mnie do pionu. Pomógł mi przekuśtykać do kuchni i usiąść przy blacie.
   - Dzięki. To... po co przyszedłeś?
   - A! Chciałem wziąć od ciebie lekcję. No bo wiesz, chory byłem...
   - I pamiętałeś o lekcjach? - zapytałem zdziwiony.
  Eliot był z tych, co bujają w obłokach i zapominają o bożym świecie. Nie miałem o to do niego żalu czy coś w tym stylu, ale czasem mógłby bardziej zdawać sobie sprawę z konsekwencji odrywania się od świata.
Powiedział uczeń marzący o romansie z nauczycielem...
    - Pan Rofocale wysłał mi SMS z przypomnieniem... - zaśmiał się nerwowo.
    Tak. Nasz wychowawca miał pozapisywane nasze numery w komórce i starał się nas kontrolować. Czasem nawet potrafił dać za coś solidny opierdziel, ale ogólnie fajne było to, że się nami interesuje, a nie zlewa jak reszta wychowawców swoich podopiecznych.
    - Podasz mi lód z lodówki? Jak mnie przestanie boleć, to ci wszystko podam.
    - Oki! - chłopak ochoczo podbiegł do lodówki z zacieszem wypisanym na twarzy.
   Kiedy wreszcie przyłożyłem sobie zimny woreczek do piszczela, poczułem nieopisywalną ulgę. Grunt, że to nie złamanie albo coś. Nie zniósłbym nogi w gipsie.
    - Chcesz się czegoś napić? - zaproponowałem.
  Szatyn pokręcił głową, wprawiając tym w ruch odstające brązowe loki.
  Za mną chodziła ostatnio oranżada...
    - To chodź.
  Ostrożnie zsunąłem się ze stołka i stanąłem niepewnie na podłodze. Nie upadłem, noga nie bolała zbyt mocno, więc stwierdziłem, że jest ok. Powoli szedłem w stronę pokoju. A na tych schodach, to się kiedyś zemszczę.
   Kiedy miałem otwierać drzwi do pokoju, uświadomiłem sobie jedną rzecz. Przecież tam wisi portret profesora Sebastiana!
   Zerknąłem przez ramię na idącego za mną szatyna. Uśmiechał się trochę głupkowato, jak zwykle pogrążony w marzeniach. To może nie zauważy? Bo podbiegnięcie do rysunku i ściągnięcie go, nie wchodziło w grę. Jakoś się wykręcę. Chyba...
   Wpuściłem Eliota do pokoju. Rozejrzał się po nim, po czym usiadł na łóżku, nijak niczego nie komentując.
   Ściągnąłem książki i zeszyty z regału przy biurku, a resztę wyciągnąłem z plecaka. Rozłożyłem się z tym obok chłopaka.
    - Chcesz pożyczyć zeszyty? - energicznie skinął głową. - To zaznaczę ci w książkach, co masz zrobić.
    - To ja pójdę po plecak. Zostawiłem go na dole - powiedział i wybiegł.
  W tym czasie odkleiłem rysunek od ściany i schowałem do szuflady. Później wziąłem kolorowe papierki do zaznaczania, których nazwy nigdy nie znałem, a które ciocia często przynosiła z pracy.
   Skończyłem zaznaczać matematykę, gdy Eliot wrócił.
   Później angielski, biologia, chemia i cała reszta.
   Akurat kończyliśmy, kiedy przyszedł do mnie SMS od profesora Rofocale.
   "Przyszedł do ciebie Eliot po zeszyty?"
   "Tak"
   - Tylko oddaj mi je jutro, ok?
   - Dobrze! Ustawię sobie przypomnienie czy coś! Będę pamiętać!
  Pożegnałem go, kiedy wychodził.
   
    A na schodach zemszczę się kiedy indziej...
  

 

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Fragmenty duszy XLV

  W końcu wróciliśmy do posiadłości. Nareszcie mogłem pooddychać tym samym chłodnym powietrzem, co zawsze.
  Szkoda mi było trochę, że nie zdążyłem pożegnać się z Luną. Nie zdążyłem...no po prostu zapomniałem. Chciałem jak najprędzej wrócić do siebie, więc zapomniałem o wszystkich innych sprawach. Wizja mojego prywatnego spokoju w moim własnym gabinecie...
    - Cieeeel!
   No tak...zapomniałem o Elizabeth...
   Rozpędzona blondynka wpadła na mnie z prędkością pocisku, kiedy tylko wyszedłem z sypialni na korytarz. Opatuliła mnie chmara różowych wstążeczek, falbanek i słodkiego, mdlącego zapachu.
   Stojący za mną Sebastian zachichotał ledwo dosłyszalnie na ten widok, jednak nie mogłem się odwrócić, by chociaż skarcić go wzrokiem, ponieważ żelazny uścisk mojej narzeczonej uniemożliwiał mi nawet najdrobniejszy ruch. Skąd ona brała tyle siły?
   - Tęskniłam! -  wrzasnęła mi wprost do ucha swoim przeraźliwie piskliwym głosikiem. - Gdzie byłeś?!
   Zacząłem rozmyślać nad tym, jak usprawiedliwić swoją nieobecność, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Wszystko przez to, że nie wiedziałem, ile czasu rozkrzyczana panienka zdążyła już spędzić na moich włościach.
    - Panienko Elizabeth! - kolejny skrzekliwy głos przeszył korytarz.
    Mey Rin, o dziwo, nie potknęła się przy tym krótkim biegu o własne nogi.
    - Panicz i pan Sebastian! - dlaczego tu jest tak głośno do cholery?!
    - Lizzie, puść mnie - powiedziałem spokojnie, choć miałem już dość i wolałem wracać do Wenecji.
    Na szczęście nie musiałem wykłócać się z dziewczyną o moją wolność. Oddaliłem się na bezpieczną odległość, czyli z daleka od różowych macek słodkości.
     - Bard próbował przygotować kolację, ale... - Chinka spojrzała wymownie na Sebastiana.
   Westchnął na to.
     - Przepraszam... - szepnął do mnie.
   Jeszcze nie wiedziałem do końca, o co mu chodziło, kiedy odchodził razem z pokojówką w stronę kuchni.
     - Co porobimy?
   A no tak.Zostawił mnie z Elizabeth. To oznacza, że ani nie pomoże mi się wykręcić z robienia dziwnych, dziecięcych, dziewczęcych rzeczy, ani nie będzie pomagał mi w rozmowie. Czyli będę musiał przez cały czas słuchać bełkotu i szczebiotania...

   Już nie mogę! Ile ona może nawijać i nawijać?!
   Zdążyła mi już naopowiadać o Edwardzie i o jej ojcu, o jakiejś innej panience ,z którą się spotyka,o tym jak nauczyła się coś tam robić...No właśnie w tamtym momencie przestałem jej słuchać. 
   Jak wsłuchiwałem się w te bzdurki, które potokiem słów wypływały z jej ust, kiedy wyciągnęła mnie na spacer po ogrodzie, zatęskniłem za spokojnym i rzeczowym stylem wypowiedzi Sebastiana. Mgiełka mdłego zapachu też nie umywała się do elektryzującego zapachu demona...
   - Lizzie, pobawmy się w chowanego.

   - Sebastianie! - zawołałem wbiegając do kuchni zadyszany.
  Mężczyzna odwrócił się do mnie, trzymając w ręku nóż do mięsa.
   - Schowaj mnie!
  Demon wytarł ręce w ścierkę i podszedł do mnie.
   - Musisz mnie schować! Gramy z Lizzie w chowanego, więc musisz mnie schować tak, żeby do kolacji mnie nie znalazła!
   - Chodź - po krótkiej chwili namysłu brunet chwycił mnie za nadgarstek, prowadząc ku wschodniemu skrzydłu.
    Kiedy tylko znaleźliśmy się poza polem widzenia pozostałych w kuchni służących, mężczyzna wpił się moje usta zachłannie. Opierając moją głowę o ścianę, pieścił zmysłowo język oraz podniebienie.
    - Ummm...! - zajęczałem głośniej, gdy usłyszałem szybkie kroki małych obcasików i bynajmniej nie były one moje.
    Sebastian, nic sobie z tego nie robiąc,nie zaprzestał dalszych pieszczot, kładąc swoje duże, ciepłe dłonie na biodrach. Podniósł mnie do góry tak, że całą powierzchnią pleców opierałem się o ścianę, a on miał twarz na wysokości mojej. Oplotłem go nogami w pasie, żeby mieć pewność,że nie spadnę. Zarzuciłem mu ręce na ramiona, jedną głaszcząc kark i włosy. To wszystko trwało nie więcej niż minutę, a ja po raz kolejny dostałem krótką w chwilę na złapanie oddechu.
    Stukotanie butów o drewnianą podłogę stawało się coraz głośniejsze, ale jakoś nie specjalnie się tym przejmowałem. A właściwie skoro i tak planowałem zerwać zaręczyny w taki czy inny sposób, to co za różnica? Może lepiej, żeby zobaczyła, o co chodzi, niż miałbym jej to wyjaśniać. Tylko jak się wygada, to moja reputacja i autorytet padną trupem.
   W sumie mogę się zaszyć gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie ,byleby tylko z Sebastianem...
   Kiedy kroki dochodzą z naprawdę niebezpiecznie bliskiej odległości, demon chwyta mnie mocniej i w szybkim tempie znika w kolejnym korytarzu. I tak cały czas...
   Nie przerywał przy tym namiętnych pocałunków, bo takiej okazji się nie marnuje. Próbowałem nasłuchiwać ,czy Lizzie na pewno się do nas nie zbliża, ale w głowie zawróciło mi się tak, że absolutnie nie potrafiłem myśleć o kimkolwiek innym, niż mężczyzna trzymający mnie w objęciach.
   Demon otworzył pierwszy lepszy pokój gościnny i zatrzaskując za sobą drzwi. Zamknął je wyciągniętym z kieszeni kluczem.
   Nie miałem nic przeciwko byciu ponownie przyciśniętym do ściany. Można było powiedzieć, że nawet bardzo mi się podobało to zaborcze podejście Sebastiana.
   Dłoń bruneta zsunęła się z bioder na pośladki.
   - Gdzie z łapami? - udało mi się powiedzieć w przerwie pomiędzy kolejnym zachwycającym pocałunkiem.
   Westchnąłem głośno, kiedy jego kolano wsunęło się pomiędzy moje nogi, które były jak z waty i już ledwie utrzymywały mnie w pionie.
   - Drugi raz? - zapytałem, kiedy przypomniałem sobie wcześniejsze wydarzenia dzisiejszego dnia.
  Jęknąłem przy tym głośno. Demon uśmiechnął się na to cwaniacko, ani myśląc zaprzestać pieszczot. 
  Jeśli tak ma wyglądać każdy kolejny dzień, to nie wiem, jak to przeżyję.
     - Ciel?! Jesteś tam?!
    Nie teraz, nie w tej chwili!
    Sebastian zmienił swoją pozycję opierając się o drzwi, pociągając mnie za sobą. Jęknąłem kolejny raz, starając się stłumić dźwięk jak najbardziej, kiedy dłoń mężczyzny wślizgnęła się w moje spodenki.
   Nie było te jednak nic więcej niż delikatne muśnięcia, więc jeszcze jakoś kontrolowałem swoje reakcje.
   Kolejne pukanie do drzwi.
     - Zróbże coś! - wyszeptałem.
   Na moje słowa otworzył drzwi, zaciskając przy tym palce na moim kroczu, i wychylił się zza nich.
     - Słucham, panienko - ton Sebastiana był niemalże wesoły.
    Przygryzłem wargę, żeby powstrzymać niechciane westchnienia. Zaraz nie wytrzymam.
      - Nie widziałeś gdzieś Ciela, Sebastianie? - Elizabeth chyba trochę się speszyła.
      - Niestety nie...
      - Oh...rozumiem...w takim razie idę szukać dalej!
     Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem. Nie byłem pewny, czy zagłuszyły mój jęk spełnienia, kiedy demon ponownie zacisnął wprawne palce.
     Wyjął dłoń z moich spodenek.Jednocześnie przytrzymując mnie drugą ręką, żebym nie upadł.Spojrzałem na niego, kiedy zlizywał przezroczystą ciesz ze swoich palców.
      - Jesteś...niemożliwy...

niedziela, 7 czerwca 2015

Hej!Jest sprawa!
Zostałem zgłoszony do akcji charytatywnej!
Szczegóły tej akcji znajdziecie tutaj:
http://historieyaoi.blogspot.com/2015/06/zajaczek-xciii-pozegnanie.html

Przepraszam,ale nie chciałem powielać tego,co już jest napisane.W każdym razie pomysł jest bardzo fajny i jeśli mam taką możliwość,to chciałbym też pomóc.

Durga sprawa jest taka,że kompletnie nie wiem jak spełnić podany warunek.Kryzys twórczy i te sprawy.W ogóle nie mam pojęcia jak mógłbym narysować (lub coś innego) tego pajaca ;-;
Jeśli macie jakieś pomysły to piszcie.Chyba,że lepiej by było napisać dodatkową notkę ... ?

Powinienem pewnie też wciągnąć w tą akcję następne osoby,więc tak wstępnie zgłaszam:
Vanilię:
http://windrose.blog.pl/
oraz Carę:
 http://dalej-od-ziemi.blogspot.com/

Nauczyciel XI

   Ograł mnie...
   Trzy razy z rzędu mnie ograł...
   Jak...?
 
   "Jeszcze raz!"-wysłałem mu SMS.Chyba niedługo skończą się środki na koncie...
 Na stronie,na której graliśmy,nie było chatu,ale nie było też wspomagania gracza.Chodzi o to,że pokazuje się na przykład:gdzie można się ruszyć albo kiedy jest szach.
   "Jeszcze nie masz dość?"
   Normalnie zobaczyłem ten jego krzywy,wredny uśmieszek,którym obdarzał jakże hojnie przy odpowiednich okazjach,wydający mi się niezmiernie pociągający.
   "Jeszcze nie!"
   Byłem w tej chwili niezmiernie głodny.Skoczę sobie zaraz po jakiegoś wafla i się nim zapcham.Nie ma w ogóle takiej opcji,że odpuszczę!

   Laufer,wieża,pionek,skoczek...

   Jakim cudem on jest tak dobry,że znów z nim przegrałem?!
   Tak!Nie umiem znosić porażek przyznaję się!Po prostu jeszcze nigdy nie poniosłem takiej klęski...nie w szachach...
   Buuu...
   Mam focha!Nie mam za co mieć focha,ale będę go mieć!
   ...
   Pomyliłem się...jednak trochę rzuca się w oczy,że jestem gejem...
 
   "Sorka,muszę iść coś zjeść"
   Poza tym musiałem pogodzić się z tą przegraną.
   "Nie zapychaj się batonem"
   ...
   Co on medium jakieś?!
   Podszedłem do lustra,stojącego pod ścianą.No nie wyglądam grubo,czyli nie widać po mnie,że zapycham się słodyczami zamiast czymś normalnym.Pryszczy,żeby o tym świadczyły,też nie mam.To skąd on to kurde wiedział?
   Nieeeee...nieeee...nie bawię się z nim tak...o nie...
   Śledzi mnie czy co?
   Chwila moment...
   Kiedyś chyba mieliśmy pogadankę o swoich nawykach żywieniowych na wychowawczej...
   Czyli,że nauczyciele mnie obgadują,tak?...Świetnie.
   Poważna rozmowa z profesorem Rofocale mnie czeka...

   Mniejsza z tym.
   Olałem temat,bo mój brzuch zaczynał coraz głośniej wyrażać swoje niezadowolenie.Przebiegłem bez namysłu korytarz i tak samo chciałem postąpić ze schodami,ale...
   Poślizgnąłem się na jednym z ostatnich stopni.Zaliczyłem taką glebę,że nie wiem czy się nie połamałem.
   W każdym razie bolało jak cholera i nie mogłem w ogóle się ruszyć.Świetnie kurwa mać!
   Przesunąłem się pod ścianę i podniosłem do siadu,opierając się o nią.Nie miałem najmniejszej ochoty mieć siniaków na twarzy,a podłoga nie była zbyt wygodnym miejscem do leżenia.
   Jeszcze się zadrapałem,bo na nogawce spodni,w miejscu kryjącym piszczel,pojawiła się dość spora czerwona plama.
   I to wszystko w momencie,gdy nikogo nie ma w domu.
   Mógłbym zadzwonić do jakiegoś znajomego,ale u nas w klasie nikt pierwszej pomocy nie ogarnął,bo po co?!Nie ma absolutnie mowy,że napiszę do Sebastiana!...
   Znaczy...do profesora Sebastiana.
   Tak się zbłaźnić upadkiem ze schodów.
   Przejrzałem się w szybce komórki.Chyba nie będę mieć siniaka na twarzy.To już drugi raz dzisiejszego dnia,kiedy moja pierdołowatość sięgnęła szczytu!
    Posiedzę tu i poczekam,aż ciocia wróci z pracy.Choć to wcale nie wydawało się oczywiste,że ona wróci od razu po pracy do domu.Zadzwonię do niej.
    Prywatny zostawiła w domu...znowu...
    Dzwoniłem więc na służbowy i co się okazało?Też go zostawiła...
    Rozłączyłem się,bo nie miałem najmniejszej ochoty,by słuchać Katy Perry,której to jakże irytujący mnie śpiew,dobiegł z kuchni.
    Wszystko przeciwko mnie!
    "Jesteś tam?"
    Nie,nie ma mnie!Zapadam się pod ziemie.Jestem ostatnią ciapą,która przywróciła się na własnych schodach i nie może teraz wstać.Warto też nadmienić,że to nie pierwszy raz...
    Nie odpisałem mu.
    "Coś się stało?"
    "Nie,tylko" zacząłem wpisywać "mam gości"
    Nie czekałem długo na odpowiedź.
    "Kłamiesz"
    Idź ode mnie,jasnowidzu,won!
   
    Kolejne piętnaście minut spędziłem grając w gry na telefonie.Zaczynało mi się już trochę nudzić,a nie miałem przy sobie żadnej książki.No i trochę mnie tyłek bolał od tego siedzenia na podłodze...
    Usłyszałem pukanie,a później odgłos otwieranych drzwi.Na początku pomyślałem,że to ciocia Ann wróciła,ale po chwili zastanowienia...
    Po co ona miałaby pukać?!

środa, 3 czerwca 2015

Fragmenty duszy XLIV

  Przez tego idiotę zbyt często mam ochotę płakać!
  Przysiadłem na murku przy krawędzi budynku.
   - A czy ty...znałaś wcześniej Malfasa? - zapytałem towarzyszącą mi pannę, która za moim przykładem też usiadła na cegłach.
   - Nie zbyt dobrze...czemu pytasz?
   - Chciałem się dowiedzieć, czy zawsze miał tendencję do wahań nastroju... - wymruczałem pod nosem.
   - Aaaa...tak, zawsze miał.
  Czyli nie ma nadziei...
    - Jak się  mu da porządnego kopa, to się pozbiera - uśmiechnęła się szeroko, zaczesując palcami włosy sięgające do ramion za ucho.
    - Mogę ci pokazać jeden ze sposobów. Co ty na to?
    Niepewnie skinąłem głową. Chyba nie powinienem ufać demonom tak łatwo, ale nie miałem niczego do stracenia w tej chwili.
    - Zamknij oczy - posłusznie wykonałem polecenie.
    Poczułem jak wiatr się wzmaga. Przeszedł mnie lekki dreszcz przez oziębienie.
    Alaemon położyła mi delikatne dłonie na ramionach. Nie był to niespodziewany dotyk, ale mimo to nabrałem wątpliwości do jej intencji.
    - Gotowy? - chciałem szybko zaprzeczyć i już nawet otworzyłem usta, ale...
    ...zepchnęła mnie.
    Bałem się otworzyć oczu. Silny pęd powietrza uderzał w moje plecy, a ja czekałem tylko na zderzenie z taflą wody. Ewentualnie z brukiem...
   Pływać nie umiałem, wyszłoby na to samo.
   Nie krzyczałem. Nie byłoby w tym sensu.
   Nie leciałem długo, ale zdecydowanie za długo jak na wysokość kilku pięter.
   Chwila...
   ...czy ja w ogóle spadam?
   Otworzyłem niepewnie lewe oko. Nad sobą widziałem szare niebo. Zerknąłem w dół. Woda...
   Nie od razu zorientowałem się, co się w ogóle stało. Dopiero kiedy spojrzałem w bok i dostrzegłem zirytowaną twarz Sebastiana, zaczęło coś do mnie docierać.
    Ponownie zwróciłem wzrok na miejsce, z którego spadłem. Białowłosa demonica uśmiechała się do mnie.
    - Sorka! Nie musisz dziękować! - zniknęła z mojego pola widzenia.
    Emmm...
    Ponownie zerknąłem w bok. Mężczyzna, trzymający mnie pewnym chwytem pod kolanami i plecami, nie wydawał się być w najlepszym humorze, ale chociaż zniknęła ta niedająca się znieść obojętność.
   Chociaż jeśli teraz ma mnie czekać trudna rozmowa na temat spadania z dachów, to chyba wolałem tą wodę na dole.
    - Będziesz mnie tak trzymał cały dzień, czy wciągniesz mnie do środka?
   Sebastian zabrał rękę, która znajdowała się pod moimi nogami a drugą złapał za kołnierz.
    - To nie jest śmiesznie, kretynie! - skarciłem go, wierzgając nogami w powietrzu.
    - Nie...? Więc na pewno spadanie z większych wysokości jest ciekawsze?
    - Widzisz, co muszę zrobić, żebyś mnie wreszcie zauważył?!
    Grupka ludzi, która jeszcze przed chwilą zwyczajnie rozmawiała, wpatrywała się w nas. Gondolierzy, czekający pod budynkiem, również wsłuchiwali się w tę, cokolwiek głośną, wymianę zdań.
    Demon, widząc ich, prychnął niezadowolony i zręcznym ruchem wciągnął mnie z powrotem do pomieszczenia, z którego niedawno wyszedłem.
   Chciałem odsunąć się od niego na bezpieczną odległość, kiedy zamykał okno, ale nie zdążyłem.
   Brunet unieruchomił moje ręce przyciskając je swoimi dłońmi do ściany. Jęknąłem. Bolało odrobinę.
   Spojrzałem mu w twarz. Znajdowała się na tej samej wysokości co moja, więc demon musiał się bardzo mocno nachylać. Chciałem powiedzieć mu to wszystko jeszcze raz, ale nie byłem w stanie. Język utknął mi w gardle, a ja potrafiłem tylko wpatrywać się w te nieziemsko piękną twarz. Grymas złości już złagodniał, ale nadal czułem złość emanującą od osoby demona.
   Spuściłem wzrok. Może faktycznie moja poprzednia reakcja nie była odpowiednia, ale Sebastian też powinien zwracać na mnie uwagę. To, że zapadła taka a nie inna decyzja, nie oznaczało wcale, że może odcinać się całkowicie od świata.
   Tak teraz będę się usprawiedliwiać, bo poczucie winy i inne pierdoły...
   Sebastian puścił mnie. Nadgarstki, za które mnie chwycił bolały.
   Chyba sam nie wiedział, co powinien w tej chwili zrobić. Bił się przez chwilę z myślami, oglądając się przy tym nerwowo na boki. Westchnął zrezygnowany i usiadł na podłodze pod oknem.
   Przysunąłem się do niego niepewnie.
     - Oboje jesteśmy uczuciowymi kalekami, co? - zażartowałem z własnego zachowania.
   Poczochrał mi włosy, za co zarobił ode mnie z łokcia.
     - Ała!
     - A tobie co? - zapytałem zdziwiony.
     - Doskonalę sztukę kamuflażu.
     - Pff...
     - Co?
     - Nic, nic.


     - To wracamy?
    Popijaliśmy spokojnie kakao. Sebastian dał się na nie namówić.
    Miałem szczerą nadzieję, że takie sytuacje nie zdarzą się prędko ponownie. Bo na pewno kiedyś się jeszcze przytrafi jakaś sprzeczka czy coś podobnego.
    - Muszę jeszcze załatwić jedną sprawę - odpowiedział demon, odsuwając kubek od ust.
    Prawię się zaśmiałem na widok jego brązowych "wąsów". Nic nie powiedziałem na ich temat. Niech sobie tak pochodzi, to chociaż będzie zabawnie.
   Nie pytałem w ogóle o to, co brunet miał do załatwienia. Kiedyś się dowiem. Wątpiłem, że to było coś wielce ważnego, więc nie dopytywałem się. Jeśli Sebastian uzna, że mi to powie, to będę wiedział. Uznałem, że naciskanie nie będzie mieć sensu.
   Nie w tym przypadku...
    - Zaraz wrócę - oświadczył mi i wstał z fotela..
   Przeszedł  połowę pomieszczenia, kiedy odstawiłem swój kubek.
    - Czekaj.
   Demon zatrzymał się i odwrócił, unosząc przy tym pytająco brwi.
   Podszedłem do niego i zachęcającym gestem namówiłem do schylenia .Zlizałem czule brązowe wąsy nad górną wargą mężczyzny. Chyba nie wytarł ich specjalnie, żeby mnie sprowokować...
   Jego język musnął delikatnie moje usta, ale odsunąłem się nim zdążył w pełni mną zawładnąć.
    - Możesz już iść - uśmiechnąłem się niewinnie.
   Brunet wyprostował się na powrót. Jego usta również wygięły się, ale w zdecydowanie nie niewinny sposób.
   Czyli wracamy do gry.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozdrawiam wszystkich moich nowych czytelników!I dziękuje za 6000 wyświetleń ^ ^.
Specjalne podziękowania dla Roszpuncii za bycie komentatorem z najbardziej wyczerpującymi uwagami :3.
  

wtorek, 2 czerwca 2015

Specjalne (?) podziękowania z okazji 5000 wyświetleń i (spóźnionego) Dnia Dziecka !