Do niedzielnego spotkania z profesorem Sebastianem w końcu nie doszło. Nie wymienialiśmy się też wiadomościami. Ani w niedziele. Ani w poniedziałek. Ani we wtorek i w środę...
Tak więc ogólnie złapała mnie w tym tygodniu permanentna chandra.
Widywałem swojego katechetę na szkolnych korytarzach, ale to tyle. Nic więcej. Starałem się unikać kontaktu wzrokowego, lecz przy każdej możliwej okazji wpatrywałem się w niego jak głupi. Kilka razy nawet zwrócono mi uwagę, że gapię się na coś i żadnego kontaktu ze mną nie ma.
Doszedłem do wniosku, że to nasze spotkanie było tylko po prostu jednorazowym wyskokiem samotnego mężczyzny. Nadal trwałem w przekonaniu, że poza moim wychowawcą nie ma nikogo bliskiego. Widziałem czasem, jak rozmawiał z innymi nauczycielami w jego wieku podczas dyżurów. Ale nie było to nic więcej niż niezobowiązująca pogaduszka z kolegą z pracy. Jednak nigdy nie słyszałem, żeby jakiś nauczyciel skarżył się na jego oziębłość i zdystansowanie. Damska część ciała pedagogicznego też wydawała się go lubić, a nie tylko tolerować.
Domyślałem się, że jego zachowanie nie wynika z tego, że jest gburem i nie chce zadawać się z byle kim. Po prostu jest jakby...zacofany w kontaktach z ludźmi.
Nie chodzi o to, że nie umie prowadzić rozmowy. Bo umie i to bardzo dobrze na różne tematy, ale jego mimika wyraża naprawdę niewiele. Tak samo jest z gestami. Ograniczał też kontakt fizyczny z drugą osobą. Tak przynajmniej zaobserwowałem...
Dostrzegałem, w jaki sposób nauczyciele witają się ze sobą. Mocny uścisk dłoni to minimum. W przypadku profesora Sebastiana było to zwykle skinienie głową albo uniesienie dłoni poza zwykłym "hej" czy coś w tym stylu.
Chciałem zapytać o to pana Rafaela, ale wtedy mój, nie ma co ukrywać, stalking wyszedłby na jaw. A to mi się nie uśmiechało.
Na religii, która właśnie trwała, byłem niesamowicie rozbudzony, choć mój wygląd tego nie obrazował. Nie słuchałem jednak tego, co katecheta aktualnie wykłada. Kombinowałem jak go rozgryźć. Przyparcie go do muru nie wchodziło w grę, bo spaliłbym się przy tym zupełnie. Mogłem tylko obserwować go z boku w różnych sytuacjach i starać się odczytywać jego zachowania.
Naprawdę ciężko było mi odgadnąć przyczynę, która zmieniła nonszalancki krok w sztywny, aczkolwiek nie pozbawiony gracji,chód. Dbał o wizerunek surowego nauczyciela? Raczej mało prawdopodobne. Poza tym profesor Rofocale już nam kiedyś powiedział, że zna go od liceum i zawsze taki był. Powiedział nam to podczas którejś z pogadanek na wychowawczej. Przyczyny zachowania oczywiście nie zdradził niestety, choć przypuszczam, że wie jaka jest.
Może kiedyś uda mi się go podpuścić, żeby powiedział coś więcej...
Z takim postanowieniem wyszedłem z sali. Jak zwykle na końcu, mruknąwszy ciche "do widzenia", bez śmiałości spojrzenia na przystojnego katechetę.
W niedziele stworzyłem teorię, że ma mi za złe sobotnie kłamstwo. Nie wiem, na jakiej postawie stwierdził, że kłamię, ale mu się to udało i podejrzewam, że dobrze o tym wie.
Schowałem się jeszcze w męskiej toalecie, żeby posłuchać jak zamyka klasę, przechodzi korytarzem, a potem odkłada dziennik na miejsce w pokoju nauczycielskim. Czekałem, aż wyjdzie na zewnątrz. Z toalety widziałem drogę, którą idzie do domu. Po dłuższej chwili zrezygnowałem, ponieważ jego wysoka osoba nie pojawiła się na chodniku.
Westchnąłem głośno, wychodząc na z powrotem na korytarz. Chciałem już iść do domu. Przechodząc dalej, kątem oka przez otwarte drzwi łazienki nauczycielskiej dostrzegłem bruneta myjącego ręce.
Przyglądałem się temu zabiegowi, stojąc na środku niewielkiego holu. Pierwszy raz w przeciągu dwóch lat widziałem profesora Sebastiana bez rękawiczek na dłoniach. Zorientowałem się, że on wcale ich nie myje, tylko jakby moczy. Trzyma pod strumieniem wody. Może je chłodzi, ale w sumie po co miałby to robić?
Spojrzał na mnie tym swoim przeszywającym, wzbudzającym strach spojrzeniem, które mnie sparaliżowało. Wytarł szybko dłonie w ręcznik, jakby miał coś do ukrycia. Było za daleko i nie widziałem za dobrze jego rąk, które teraz znów skryły się pod rękawiczkami.Gdy gasił światło, coś tknęło mnie, że w sumie to nie powinno mnie tutaj być.
Pognałem ile sił w nogach, a w moich niedużo, bo nie biegam, do szatni. Założyłem tylko szalik. Kurtkę w biegu zarzuciłem na siebie na chodniku, omal się przy tym nie przewracając.
To było dziwne...
W domu przeanalizowałem sytuację jeszcze raz. Nie udało mi się zapamiętać żadnych szczegółów. Ani wyrazu jego twarzy, ani wyglądu dłoni.
A to mogło być przecież takie ważne! Przynajmniej dla mnie!
Opadłem na łóżko. Ciocia urządziła mi przy obiedzie małe przesłuchanie w związku ze szkołą. Nic nadzwyczajnego, jednakowoż to męczy okrutnie. Trzeba uważać co się mówi i jeszcze przekoloryzować nie można.
Przekręciłem się z boku na plecy. Bolał mnie kręgosłup, a w tej pozycji choć odrobinkę się rozluźniał.
Czułem się beznadziejnie. Nie dość że chyba straciłem szansę na znajomość, na której tak mi zależało i o której marzyłem, to jeszcze zbliżały się moje przeklęte urodziny.
Dzień, który cztery lata temu zniszczył mi życie. Nie całkowicie, ale jednak strata rodziców odciska się na psychice dziesięciolatka, a potem nie chce zniknąć.
Najpierw był szok.
Pisk opon. Gwałtowny zwrot. Krzyk mojej mamy. Zderzenia z czymś. A potem cisza. I ogromny ból...
Obudziłem się dopiero w szpitalu. Przy moim łóżku czuwała ciocia Ann oraz ciocia Francis wraz z Lizzie. Nadal ogromnie bolała mnie prawa część głowy. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, co dokładnie mi się stało. Reszta ciała też bolała, ale trochę mniej. Czułem się otumaniony. Nie mogłem się ruszyć i niemrawo wpatrywałem się półprzymkniętym okiem w szpitalny sufit. Udało mi się zapytać, gdzie jest tata. Angelinie, którą widziałem kątem oka, znów poleciały łzy z oczu. Francis, pozostająca poza zasięgiem mojego wzroku, choć zawsze była silną psychicznie kobietą, też zaczęła cicho płakać. Płacz mojej kuzynki słyszałem cały czas. Nawet nie próbowała go ukryć...
Na pogrzebie rodziców mnie nie było. Leżałem wtedy jeszcze w szpitalu i zastanawiałem się, co się ze mną stanie. Jakoś wydarzenia z tamtego dnia do mnie nie docierały. Jednak zostawiły po sobie piękną pamiątkę, którą codziennie muszę oglądać w lustrzę.
Podstawówkę udało mi się jeszcze skończyć w Londynie. Ciocia Angelina została moim prawnym opiekunem i zamieszkała ze mną w mieszkaniu, które wcześniej należało do mamy i taty. Te lata były dla mnie bardzo ciężkie. Potem przeprowadziłem się z ciocią tutaj, do Coldweather. Chciała, żebym był dalej od wspomnień. Poznał kogoś nowego. Odpoczął od tego wszystkiego.
Na początku czułem się obco. I w nowym domu i w nowej szkole. Pierwszy jej tydzień był czymś okropnym. W tym małym miasteczku wszyscy się znali, a ja byłem kimś nowym. Nikt nie wiedział jak się ze mną obchodzić. Niektórzy wypytywali mnie, jak to jest być Londyńczykiem, inni omijali szerokim łukiem. Czułem się źle, ale nikomu o tym nie powiedziałem.
W październiku w szkole pojawił się nowy katecheta. Odciągnął on uwagę ode mnie. Wtedy stałem się w miarę "swoim". Byłem za to skrycie wdzięczny. Znalazł się ktoś bardziej zamknięty w sobie ode mnie. Wtedy pomyślałem, że on nie nadaję się na nauczyciela. Trudno było z nim nawiązać kontakt, a on sam również nie wyrażał chęci jego nawiązania.
Teraz zdałem sobie sprawę, że wcale nie różni nas tak wiele. Więc może też przeżył taką traumę jak ja? Kiedy o tym myślę, wydaje się to całkiem prawdopodobne.
Dochodzę do wniosku, że chciałbym mu pomóc, bo chyba nie umie sobie z czymś poradzić. Ale na razie nie mogę. Muszę znaleźć sposób, by znów zbliżyć się do niego. Smsowanie nadal wydaję się najlepszą opcją. Byłoby mi głupio, gdyby nie odpisał, ale...
Czyli, że i tak wyszedłem na idiotę, co?
A jak mu się zrobi przykro, bo uznałem go za ponuraka?
Zupełnie zbiło mnie to z tropu i nie wiedziałem,co na to odpowiedzieć. Jak powinienem zareagować?
Już mi nie odpowiedział.
Szczerze się zmartwiłem. Raczej to nie przez rozładowane konto. Tym razem chyba naprawdę nie będzie chciał ze mną rozmawiać.
Argh...dałem ciała!
- Ciel! Ciel, chodź tutaj! - ciociu, dlaczego w tym momencie?
Niechętnie zwlekłem się z łóżka. Uważając tym razem, by znów nie "zaschprechać gleby" (powiedzenie powstało na niemieckim i weszło już do kanonu), zszedłem po schodach.
Czerwonowłosa kobieta siedziała przy ławie w salonie. Kanapa obita bordową skórą uginała się lekko pod jej ciężarem.
- Usiądź, proszę.
Zrobiłem jak chciała. Zapowiada się trudna rozmowa.
- Widzę, że masz ostatnio zły humor - zaczęła. - Czy to w związku z twoimi urodzinami? - skinąłem głową, bo poniekąd była to prawda. - Chcesz je spędzić jakoś specjalnie?
- Nie.
- Rozumiem.
Moje dziesiąte urodziny były ostatnimi urodzinami z tortem i gośćmi.
Ręka z pomalowanymi na czerwono paznokciami pogłaskała mnie po głowię. Ciocia Angelina chciała zastąpić mi matkę, ale oboje wiedzieliśmy, że jej się to nie uda.
- Martwię się o ciebie, Ciel. Ostatnio jesteś jeszcze bardziej milczący niż zwykle. Coś się stało?
- Nie.
Po tej lakonicznej odpowiedzi wstałem z kanapy. Kiedy wychodziłem z pomiędzy pomalowanych na szaro ścian, w głowie pobrzmiewały mi moje własne słowa.
"Kłamiesz, prawda?"
Zacznę do tego, że czuję się ukontentowana pojawieniem się nowego rozdziału. Jestem więcej niż zadowolona opisami, które zamieściłeś. Wyszły bardzo dobrze. Całość też fajnie się prezentuje, a okienka wiadomości mnie rozwaliły :D. Co do samej treści, kurde, czyżby rozwód jeszcze przed ślubem? Oddalili się od siebie, chociaż w zasadzie nie było razem. I to mnie martwi. Fajnie, że zamieściłeś w opisach wszystkie spostrzeżenia Ciela, które nabył podczas obserwacji katechety. Ich esemesowa rozmowa, no cóż, jak na Sebusia przystało, oszczędna w słowach :D. A szkoda. Mam tylko nadzieję, że ich dialog stanie się bardziej rozbudowany i usunie mur, którym profesor oddzielił się od świata, a tym samym od Phantomhive'a.
OdpowiedzUsuńCo do dalszego ciągu, utrata rodziców i ból, który się później odczuwa - bardzo ładnie opisane. Mnie osobiście aż za serce chwyciło. Nie dziwię się, że Ciel nie cieszy się na swoje urodziny. Zapewne nikt z nas nie byłby skory do radości i zabawy. Czy coś jeszcze? Może małe resume?
Tak jak pisałam wcześniej, opisy są bardzo ładne, zrozumiałe, dokładne i coraz lepsze pod względem merytorycznym. Od początku używałeś języka literackiego i to Ci się chwali. Ten rozdział był dłuższy niż zazwyczaj, a przynajmniej ja mam takie wrażenie, i bardzo mnie to cieszy. Coś jeszcze? Pisz więcej :).
Pozdrawiam,
R.
No tak. Bujanie w obłokach *zna to* Sebastian z tajemnicami i jakąś przeszłością *wcale ale to wcale nie wie jaką xD* Umknęło mi, że Ciel doznał czegoś z okiem czy dopiero w tym rozdziale to wprowadziłeś? Mogę nie pamiętać, więc przepraszam^^ Śmierć rodziców dobrze wpleciona, fajnie było poczytać o jego przeszłości. Byłam ciekawa ich pierwszego spotkania z Sebestianem, fajnie, że o nim wspomniałeś:) Wymiana smsami wydaje mi się, że jest za bardzo... nieformalna? Mało zaznaczasz granicę między nauczycielem a uczniem, ale to też zależy w sumie, jak na to spojrzeć albo jakie ma się doświadczenia. Po prostu po samym usposobieniu Ciela nie wydaje się, by był tak blisko ze swymi wychowankami, ale to tylko moje odczucia, więc nie musisz się nimi sugerować^^ Rozdział bardzo fajny i jestem ciekawa tajemnic, jakie skrywa katecheta. Bardzo podobało mi się, jak chłopak próbował go rozgryźć. W ogóle super pomysł z wstawieniem zdjęć^^ Ciekawie to wyszło. Pisz dalej:)!
OdpowiedzUsuń