Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

wtorek, 28 lipca 2015

Fragmenty duszy XLVIII

  Notka jakimś cudem wyszła mi +18, ale chyba nikt się z tego powodu nie pogniewa ^ ^"
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
  Po zebraniu i przeanalizowaniu wszystkich myśli, wstałem z leżanki. Byłem zmieszany przez to, co usłyszałem przed chwilą. Domyślałem się oczywiście, że słuchanie historii życia Sebastiana, nie będzie najprzyjemniejszym doświadczeniem i pewnie dowiem się dużo o jakichś krwawych bitwach, mordach i tego typu sprawach, ale nie uwzględniłem wysłuchiwania opowieści o jego życiu seksualnym. Nawet bym nie pytał o coś takiego. Demon nigdy by mi nie powiedział o...no wiadomo.
   Spica uderzyła go w czuły punkt, a ja nie byłem pewien, czy chcę zrobić to samo. Podejrzewam, że skończyłoby się to kolejnym zamknięciem w sobie, a naprawdę nie chciałem przeżywać tego po raz kolejny.
   Wyszedłem z biblioteki i skierowałem się w stronę miejsca, z którego dobiegał hałas, spodziewając się zastać tam białowłosą demonicę maltretująca mojego kamerdynera. Nie powiem, żeby mi się tam specjalnie śpieszyło. Nie chciałem oberwać  rykoszetem...
    Dochodząc w końcu do schodów, nie zobaczyłem żadnego z demonów. Zobaczyłem za to May Rin próbującą sprzątnąć odłamki jakiejś chińskiej zastawy. Biało-niebieskie odłamki rozsypały się po całej podłodze.
     - Nie widziałaś gdzieś może Sebastiana i Spicy? - kobieta odwróciła się w moją stronę.
    Prawdopodobnie próbowała dostrzec gniew na mojej twarzy z powodu stłuczonej zastawy, ale go nie ujrzała.
     - A nie ma ich na piętrze? - odpowiedziała swoim przerażająco wysokim głosem i poprawiła okulary.
     - Sprawdzę. Dziękuję - miałem zamiar odejść. - Uważaj, żeby się nie pokaleczyć rzuciłem jej na odchodne.
   
   Na piętrze było cicho. Podejrzanie cicho, jeśli faktycznie sprawcy całego, dzisiejszego, hałaśliwego zamieszania tu byli.
   Podszedłem do drzwi prowadzących do gabinetu Sebastiana.
    - Jakim cudem narobiłeś tu takiego syfu?!
   Ostrożnie otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka. Zobaczyłem klęczącą na ziemi białowłosą dziewczynę, zbierającą z podłogi różne papierzyska, z wymalowaną złością na twarzy.
    - Sama chciałaś mi pomóc, to teraz nie narzekaj... - mruknął Sebastian, patrząc na mapę wiszącą na ścianie.
    - No, ale nie tak do cholery! - mężczyzna uciszył ją machnięciem dłonią.
   Wszedłem do środka bez pukania, ponieważ wiedziałem, że moja obecność na pewno nie została przeoczona.
    - Ciel~! Sebuś mnie męczy~!
    - Nie tylko ciebie... - odmruknąłem, szukając wśród porozrzucanych kartek, książek i map podłogi.
   Podszedłem do Sebastiana, który intensywnie nad czymś rozmyślał, wpatrując się przy tym w punkciki porozrzucane po narysowanej Europie.
    - Co to? - zapytałem, spoglądając w górę, by móc zobaczyć twarz mężczyzny.
  Brwi miał lekko zmarszczone i wydawał się jakby nie dosłyszeć pytania.
  Pociągnąłem go za rękaw fraka.
    -  Hmmm?        
    - Sebuś udaje, że myśli - odezwała się zza nas Spica.
   Mimowolnie zachichotałem.
    - Co to jest? - zapytałem ponownie, wskazując na jeden z punkcików.
    - Pozaznaczane położenie Księżycowych Pałaców.
   Z mojej miny można było odczytać, że ni w ząb nie wiedziałem o co chodzi.
     - Anielskie siedziby - doprecyzował po chwili.
     - Dziwne miejsca - skomentowała białowłosa.
   Skinąłem głową na znak, że rozumiem.
     - Co w związku z nimi? - drążyłem temat póki miałem okazję.
     - Mamy na nie napaść, tylko niespecjalnie mamy środki, by tego dokonać - wyjaśniła mi Spica. - Nie zebraliśmy jeszcze wszystkich shedimów, które mogą tego zadaniu podołać.
     - Niestety,,. - mruknął Sebastian. - Nie tak łatwo jest znaleźć demona, jeśli nie ma go w akurat w Społeczności.
     - Ale już zrobiłam zwiady w większości Pałaców - pochwaliła się.
     - Ile Rogacjusz zdołał już odszukać?
     - Chyba połowę, ale nie wiem... Nie ma się, co na to targać - znów nic nie rozumiem.
     - Przecież wiem - brunet warknął. - A co z Witeolem?
     - Witeol jest we Wiedniu. Jest jednym ze strażników Rady.
     - Nie dołączy do nas?
     - Chyba dołączy...raczej nas nie wystawi, co nie?
   Dziewczyna dostała tylko wzruszenie ramion w odpowiedzi,
     - Byłoby nieprzyjemnie... - posmutniała.
     - Czy wśród was nie dzieje się najlepiej? - zapytałem cicho.
   Sebastian westchnął i podszedł do okna. Usiadł na parapecie. Przeczesał włosy palcami.
   Demonica usiadła na podłodze, odkładając obok siebie stertę poukładanych dokumentów.
     - Odkąd Sebastian zniknął podczas oblężenia Orleanu wszystko zaczęło się sypać. Nie wiedzieliśmy jak mamy sobie poradzić ze stratą tak ważnej figury, a anioły wykorzystały okazję. Społeczność Demonów dużo wtedy straciła. Po prostu wyrżnęli nas w pień. Nie mogliśmy się pozbierać po tej klęsce,
    - Dlaczego?
    - Przyrost naturalny praktycznie nie istniał. Już nie wspominam o tym, że to wcale nie jest proste urodzić demona. Ludzkie kobiety to w ogóle nie powinny narzekać - wsłuchiwałem się w te wszystkie informację, starając się wyciągać z nich jak najwięcej wniosków. - Sporą część demonów okaleczono. Większość trafiła z powrotem do niewoli, z której tak desperacko uciekaliśmy przez wiele stuleci. Ocalali skryli się w bezpiecznych miejscach, gdzie mogliby pozbierać się po upadku. Ciężko było złapać między sobą kontakt, ale w końcu się udało. Zamieszkaliśmy w dużych miastach, gdzie anioły nie mogły na nas napaść, ani też wyczuć w tłumie, co nie zmienia faktu, że cały czas siedziały nam na ogonie i przypominały o swojej obecności. Zaczepki z ich strony się nie skończyły i nadal dochodziło pomiędzy nami do strać. Jedne były jednoosobowymi pojedynkami, drugie prawdziwymi masakrami. Czasem wygrywaliśmy my, czasem pierzaści. Potem zaczęły się problemy polityczne i w ogóle, ale to już nuda... - mój demon przysłuchiwał się temu ze spuszczoną głową.
    Podejrzewam, że obwinia się o to wszystko. Czy słusznie, nie wiem, ale raczej to nie tylko jego zniknięcie spowodowało tą klęskę. To było raczej spiętrzenie czynników. Tak przynajmniej mi się wydaję.
    Przedarłem się do Sebastiana siedzącego na parapecie i pogłaskałem go po kruczoczarnych włosach. Przesunął się, tak żebym mógł usiąść obok niego. Delikatnie objął mnie ramieniem i pocałował w skroń.
     - Ale jak chcecie się migdalić, to idźcie gdzie indziej, bo mi będziecie przeszkadzać w sprzątaniu!
  Tak właśnie Spica wywaliła nas za drzwi....
 
   - Sebastianie...?
   - Słucham...
   - Co będzie jak już wszystko się zacznie...?
 Wtuliłem się w tors mojego mężczyzny i otoczyłem mocniej jego ramionami. Grzaliśmy się tak przy kominku już jakiś czas. A przynajmniej ja się grzałem.
    - Nie wiem...ale nie musisz się martwić... - szepnął.
 Czułem jego ciepły oddech na moim karku. Miałem wrażenie, że był nawet bardziej ciepły niż zazwyczaj. Zaczął składać subtelne pocałunki na mojej szyi, jednak nie posunął się dalej.
   - Sebastianie, pamiętasz jak w Wenecji ustaliliśmy, że poukładamy twoje wspomnienia...? - usłyszałem za sobą mało wymowne mruknięcie, - Postanowiłem cię nie męczyć, bo widziałem jak pochłonięty jesteś pracą, ale...ja...nie czuję się dobrze... - demon czekał na moją kontynuację.
 Ona jednak nie nadeszła.
   - Nie chcę, żebyś musiał słuchać tych wszystkich okropnych rzeczy...
   - Ale ja chcę - szepnąłem - chcę wiedzieć o tobie wszystko...rozumieć cię...
   - Ciel... - jego oddech przeniósł się na moje prawe ucho, a dłoń pogładziła podbrzusze.
   - Proszę, powiedz mi - Sebastian zastygł. - Miałeś kogoś przede mną, prawda?
  Nastała chwila męczącej ciszy. Choć wiedziałem, co za chwilę usłyszę, to i tak błagałem o inną odpowiedź. Usłyszałem westchnienie.
   - To nie do końca tak...to oni mieli mnie. Traktowali mnie jak swoją własność. Tylko tyle. Jak zabawkę.
  Zamilkłem. Nie miałem pojęcia, czy drążyć temat dalej czy lepiej nie.
   - Robiłeś to z nimi?
   - Tak - odpowiedź wysyczana przez zęby.
  Brunet przycisnął mnie mocniej do swojego ciała, ale nie na tyle mocno, bym poczuł ból.
   - Nie rozumiem...dlaczego to robiłeś?
   - Nie miałem wyjścia tak samo jak ty.
  Wtedy pomyślałem sobie, że powinienem się zamknąć. Ale na zaciśnięte usta cisnęło mi się jeszcze jedno pytanie.
   - A dlaczego...nie chcesz przyjąć ode mnie przyjemności...? - głos zaczynał mi się łamać.
 Czy pod wpływem miłości tak właśnie można się zmienić? Gdzie się podziała moja szydercza i pewna siebie osobowość Kundla Królowej?
   - Ciel... - uwielbiał szeptać moje imię. - ... przecież jeszcze mamy czas...
   - Ale...ale...ja nie chcę tylko brać... - zająknąłem się, zaciskając palce na rękawach fraku demona. - Dlaczego...?
   - Nie chcę, żebyś pomyślał, że cię wykorzystuję. Ciel, ja naprawdę nie mam umiaru. Nie będę potrafił się pohamować, a nie chcę cię skrzywdzić. Zrozum, proszę.,,
   - To ty zrozum...
   - Co mam zrozumieć?
   - To, że ja też chcę móc cię dotknąć...
  Spuściłem głowę. Sebastian przeczesał mnie po włosach. W kącikach oczu zgromadziły mi się łzy, jednak uparcie nie pozwoliłem im spłynąć.
   - Przepraszam, że nie dostrzegłem tego wcześniej...wybacz mi... - pogładził mnie uspokajająco po policzku. - Nie smuć się.
   Fotel, na którym siedzieliśmy, zaskrzypiał, kiedy zmieniałem pozycję. Uwolniłem się z uścisku mężczyzny i usiadłem przodem mu na kolanach twarzą w stronę jego twarzy.
   Spojrzałem na niego wyzywająco jeszcze z lekko załzawionymi oczami. Wpatrywał się we mnie, najwyraźniej niepewny co powinien w tej chwili zrobić.
   - Co? Nawet mnie teraz nie pocałujesz? - wyraźnie go to zaskoczyło.
  Jednak nie kazał mi długo czekać na to, czego chciałem. Pocałował mnie zachłannie, niemal od razu wdzierając mi się do ust. Całował mnie namiętnie, przyciągając mnie do siebie agresywnie za talię. Podobało mi się to. Pogładziłem go jedną ręką po karku, wyczuwając przy tym sigil. Ręce demona zsunęły się z mojej tali i zaczęły gładzić mnie po odsłoniętej skórze nóg, wślizgując się przy tym pod materiał spodenek,
   - Starczy - stwierdziłem, opierając ręce o pierś Sebastiana.
  Uśmiechnąłem się wrednie.
  Mężczyzna wsunął palce lewej dłoni pod tasiemkę przepaski, która i tak lekko się już obluzowała, i ściągnął ją. Wyszczerzył się do mnie przebiegle, ukazując tym samym rządek śnieżnobiałych zębów,  
  - Nie - skrzywiłem głowę i lekko zmarszczyłem brwi.
  Jeszcze nie wiedziałem o co mu chodzi. Nagle podniósł mnie i szybkim krokiem przeniósł mnie przez pokój. Położył mnie na łóżku. To wszystko stało się tak szybko, że nawet nie miałem pewności, czy zdarzyło się naprawdę.
  Demon unieruchomił moje ręce nad nad głową, przyciskając je jedną dłonią do pościeli. Spanikowałem lekko. Nie wiedziałem, czy demon droczy się ze mną, czy jednak jest poważny. On jednak nie wyglądał, jakby miał zamiar przestać. Jego długie palce nakreśliły kilka zygzaków na mojej szyi, po czym zwinnie porozpinały guziki kamizelki i koszuli. Kiedy poczułem jego dużą i ciepłą dłoń na moim brzuchu, zapragnąłem zimnego prysznica.
  - Przestań! - uwolnił moje ręce.
 Mężczyzna zastygł.
 Zastanowiłem się, co powinienem w tej chwili zrobić. Nie wiedziałem też o co chodzi brunetowi górującemu nade mną. Na pewno nie chciał zrobić mi krzywdy, ale...
  - Dziś ty będziesz leżał... - wymruczałem uwodzicielsko, pociągając go za krawat. - Nie przyjmuję odmowy...
  Zmusiłem go do zmiany położenia. Nie wydawał się stracić zainteresowania, więc poszło gładko. Sebastian podparł się na łokciach tak, aby móc obserwować moje poczynania.
  Zdjąłem z siebie rozpięte przez demona ubrania. I tak będą teraz tylko zawadzać. Przyzwyczaiłem się, że mój kamerdyner patrzy się na moje obnażone ciało. Odczuwałem nawet satysfakcję z tego, że nie mógł oderwać od niego wzroku.
  Zbliżyłem się powoli do niego, opierając ręce po obu stronach jego umięśnionego torsu. Pocałowałem go leniwie, aczkolwiek namiętnie. Obsypywałem drobnymi całusami jego żuchwę, siadając mu przy tym na biodrach. Czułem swoje narastające podniecenie, jednak starałem się ignorować chęć bycia zaspokojonym...przynajmniej na razie...
  Poodpinałem guziki koszuli Sebastiana i odchyliłem jej poły. Moim oczom ukazały się delikatnie zarysowane mięśnie brzucha oraz kuszące obojczyki. Ciało demona bardzo różniło się od mojego, nawet pod takim względem jak kolor. Na demoniej piersi gościły nie różowe, a brązowe brodawki, Miały intensywniejszy kolor od ust, które również nie miały ludzkiej barwy.
  Pogładziłem go po szyi, na co odchylił głowę otwarty na pieszczoty. Złożyłem pocałunek na jabłku Adama, po czym zacząłem podgryzać i ssać mleczną skórę. Usłyszałem pobudzające mruczenie. Położyłem dłonie na napiętych mięśniach mężczyzny. Bursztynowy kolczyk nadal tkwił w swoim miejscu. Jego ciało było rozgrzane, ale rumień nie pojawił się na nim.
  Dotykałem dalej seksownego torsu, rozkoszując się tym samym każdą jego podniecającą nierównością. Podgryzałem, ssałem, całowałem i lizałem wystające obojczyki, schodząc coraz niżej i niżej, docierając tym samym do ozdoby w kolorze oczu Sebastiana. Przejechałem ręką wzdłuż jego lewego uda. Wiedziałem jak bardzo napięty jest teraz materiał jego spodni...
   - Jesteś podniecony...
  Pogładziłem drażniąco wypukłość. Z gardła mężczyzny uciekł zduszony jęk.
   - Wystarczy...
   - Hmmm... - zsunąłem się z bioder bruneta pomiędzy jego długie nogi, celowo ocierając się o nabrzmiałą męskość.
   Wiedziałem, że czuje mój oddech przez materiał idealnie czarnych spodni. Dlaczego one jeszcze do cholery go okrywają?!
   - Nie - przez chwilę mocowałem się z paskiem, lecz poszło mi to na tyle sprawnie, że demon nie zdążył zaprotestować.
   Gwałtownie szarpnąłem za spodnie.
   To, co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
   Wpatrywałem się w erekcję mojego kochanka. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była taka...taka...męska.
   Nie zwracając w tej chwili uwagi na reakcję Sebastiana, ująłem w ręce jego nabrzmiałego penisa. Był cholernie twardy i ledwo mogłem chwycić go w obwodzie. Brunet syknął, kiedy moje palce zawędrowały na wyjątkowo czułą, brązowawą żołądź.
   Niepewnie polizałem ją. Demon jęknął przeciągle, więc zrobiłem to jeszcze raz. Byłem pewny, że nie uda mi się zmieścić do ust całej męskości mojego kamerdynera, ale postanowiłem spróbować choć trochę. Udało mi się zmieścić główkę i kawałek trzonu, ale już to musiało sprawić mężczyźnie dużą przyjemność, ponieważ zaczął ciężej oddychać.
   Zaprzestałem na chwilę pieszczot, lecz za moment zacząłem oblizywać trzon. Było mi w tej chwili przerażająco przyjemnie, że miałem wrażenie, że sam zaraz osiągnę spełnienie.
   Chciałem rzucić teraz Sebastianowi jakąś zmysłową, lecz ciętą, ripostę, ale postanowiłem zrezygnować z tego pomysłu. Po prostu ponownie objąłem jego erekcję ustami w obwodzie, dogadzając mu jeszcze rękoma. Spojrzałem na mojego mężczyznę, który, najwyraźniej zadowolony z doznania, zamknął oczy,
   Poczułem jak jego lewa dłoń zaczyna przeczesywać moje włosy, które prześlizgiwały się mu między palcami. Dekoncentrowało mnie to trochę, ale niewątpliwie było przyjemne.
   Miałem wrażenie, że przez lizanie i ssanie, męskość demona zrobiła się jeszcze większa. Chyba drgnęła, chociaż to też mogło mi się wydawać.
   Nagle dłoń Sebastiana chwyciła mnie za kark, odciągając w tył. Nie zabolało mnie to, jednak wywołało zdziwienie.
   Zerknąłem na niego niepewnie spod zmierzwionej grzywki, która trochę zasłaniała mi pole widzenia.
   Coś lepkiego trysło mi na twarz. Parę kropel skapnęło na pościel.
   Oblizałem usta z białej, jak mogłem się spodziewać, cieczy. Miała nietypowy smak, bardzo ciężki do określenia, jednak nie powiedziałbym, że była obrzydliwa czy coś podobnego. Po prostu nie dało się go sprecyzować.
   Demon podniósł się do siadu i przyciągnął mnie do siebie. Zlizał pieczołowicie własne nasienie z mojego policzka i brody. Pocałował mnie. Jeszcze mogłem wyczuć jego smak.
   Zsunął moje spodenki i zaczął mi dogadzać. Nie potrzeba mi było dużo. Ledwie kilka ruchów wystarczyło, bym doszedł.
    - Dobry chłopiec... - Sebastian szepnął, kiedy starałem się złapać oddech i przywrócić panowanie nad bijącym jak oszalałe sercem.
   Przytuliłem się do nagiego, ciepłego torsu mężczyzny. Odchyliłem kosmyk czarnych włosów, by móc szepnąć mu uwodzicielsko do ucha.
    - Chcę jeszcze raz...

sobota, 25 lipca 2015

Nauczyciel XVIII

  Niby miałem wziąć wolne z okazji zrównanej z poziomem chodnika dumy, ale jak zwykle wszystko przeciwko mnie i nie dało rady. Tak więc chodziłem do szkoły, czując się przy tym obnażony jak nigdy wcześniej. Na szczęście dziewczyny i ten jedyny rodzynek na kółku plastycznym nie puścili pary z gęby, czyli jakaś część mojej reputacji nadal istnieje, choć nie wiem na jak długo.
   Oczywiście bez sugestywnych spojrzeń ze strony Patty i Kathy się nie obyło. Na resztę "artystek" nie wpadłem. Ale oczywiście na tym się nie skończyło. To by było za proste. O nie...
   ...ale jak sobie przypomnę wczorajszą lekcję z Sebastianem, to chcę się zapaść pod ziemię. I jeszcze ciupkę dalej...
   A najgorsze było to, że właśnie zmierzałem na drugą planową lekcję religii. Nie wiem czy uda mi się ją przeżyć. Wczoraj chyba wszyscy się na mnie gapili, bo przez całą lekcję siedziałem z takim rumieńcem na twarzy, że aż z drugiej strony klasy było go widać...A ta świadomość powodowała, że czerwieniłem się jeszcze bardziej. I tak w kółko.
   Kiedy wyszedłem ze szkoły, miałem ochotę wsadzić twarz w śnieg, którego zdążyło trochę napadać, i już się z zaspy nie podnieść. Ale skończyłbym zapewne z niemałymi i bardzo widocznymi podrażnieniami skóry, więc jednak się powstrzymałem.
   W każdym razie czekałem już pod ostatnią z sal razem z innymi. Cóż...moja klasa była ogólnie bardzo zżyta ze sobą. A raczej między sobą. Niby udawało nam się jakoś zgrać, kiedy trzeba było coś wspólnie zrobić, jednak w normalnych okolicznościach wszyscy trzymali się ze swoimi. Dzisiaj nie było w szkole Eliota, pewnie znów się rozchorował, więc nie miałem za bardzo z kim słowa zamienić. Przyzwyczaiłem się już do tego, ale i tak czasami czułem się taki wyobcowany. Nie chciałem nikomu narzucać swojego towarzystwa, więc ciężko było mi zawierać znajomości, a co dopiero mówić o przyjaźniach. Profesor Rofocale pytał się czy aby na pewno wszystko gra i czy czuję się dobrze w klasie. Aż tak widać to, że się tak odsuwam? Jednak powiedziałem mu, że jest w porządku, więc już dalej nie pytał.
   Wspominałem już, że początek gimnazjum był dla mnie okropny. Jednym z powodów, był mój kolor włosów. Nikt nie powiedział mi wprost, że nie powinienem mieć naturalny, ale czułem niechęć bijącą od nauczycieli, zwłaszcza tych starszych, oraz wielu uczniów. Ciocia pozwoliła mi przefarbować włosy nawet na taki kolor jak szary. Pewnie wytłumaczyła to sobie, moją chęcią odcięcia się od tamtego życia. Może w sumie miała rację, choć wydaję mi się, że zrobiłem to z czystego kaprysu.
    Jedną z niewielu osób, które nie czepiały się mnie o wszystko, co popadnie, był profesor Rafael oraz Sebastian. Pani od niemieckiego to nawet się spodobałem. Raczej nie wygląda jak nauczycielka, bo najczęściej włosy czesała w irokez, nie wspominając już o tym, że w ciągu półtora roku zdążyła mieć na głowie chyba wszystkie możliwe kolory. Pani Eva, bo tak właśnie miała na imię, była drugą najbliższą osobą dla Sebastiana, przynajmniej z tych które znam. Dla zabawnego kontrastu los obdarzył ją bardzo skąpym wzrostem. Większość uczniów była od niej wyższa. Ja byłem z nią na równi.
    To ona chyba zapoczątkowała nazywanie mojego katechety "dziubusiem", ale tylko wybrańcy mogli tak na niego mówić. Czyli nie ja...
    Tak ogólnie to weszliśmy do klasy. Usiadłem na swoim stałym miejscu, starając się zachować kamienną twarz. Sebastian, podczas odkładania na podłogę teczki, rzucił mi przelotne spojrzenie. Uśmiechnął się przy tym zabójczo, niemal przebiegle.
     Nadal nie wiedziałem jak mam to interpretować, ale najwyraźniej to na wspomnienie wtorkowej akcji z sukienką. Odechciało mi się go przepraszać, po tym przedstawieniu, ale jednak musiałem. Po prostu żeby nie mieć wyrzutów sumienia. Tylko jeszcze nie uzgodniłem tego z ciocią...

     - Ciociu?... - czułem się, jakbym zaczepiał lwa.
     - Hmmm...? - mruknęła mi w odpowiedzi, odpalając kolejnego papierosa.
     - Emm...nomm...wiem, że jeszcze mam szlaban... - zerknęła na mnie znad gazety. - ...ale chciałbym komuś kupić prezent na Święta... - spuściłem głowę, żeby nabrać wiarygodności i uciec przed przeszywającym, kobiecym spojrzeniem. - ... mógłbym jechać z tobą dzisiaj do Londynu? Bo...
     - Ciel, ty już nic nie mów - rzuciła trzymaną w rękach gazetę i przytuliła mnie mocno.
    O co chodzi?!
     - Oczywiście, że cię zabiorę! Tak się cieszę, że wreszcie masz kogoś, komu chcesz kupić prezent! - gdybyś poznała szczegóły mogłabyś już nie być taka szczęśliwa. - Ale będziesz musiał wrócić taksówką, jeśli nie chcesz spędzić nocki w szpitalu - powiedziała, a ja tylko skinąłem na to głową. - To idź się przebierz.
 
     Przebrałem się i wskoczyłem do samochodu za ciocią Ann. Usiadłem za miejscem kierowcy. Nie przepadałem za jazdą na przednim fotelu.
     Wziąłem ze sobą większość oszczędności. Od cioci dostałem jeszcze "kilka drobniaków" i pieniądze na powrót do domu. Kto jak kto, ale Angelina nie była skąpa.
     Ze względu na mnie musieliśmy wyjechać trochę wcześniej niż zwykle. To wszystko przez to, że nie lubiłem, z przyczyn oczywistych, szybkiej jazdy, a ciocia starała się to uszanować. Choć nadal nie wiedziałem jaki prezent mam kupić, to postanowiłem z całą pewnością posłuchać wczorajszej rady profesora Rofocale, czyli "Nie kupuj viagry, bo się obrazi". Ciekawe, czy wpadłbym na to, żeby kupić Sebastianowi coś takiego. Raczej nie...

     Ciocia wysadziła mnie na Oxford Street, czyli w najlepszym miejscu na świąteczne, lub jakiekolwiek inne, zakupy. Sprawdziłem czy mam w plecaku wszystko, czego było mi potrzeba. Rozejrzałem się po całej ulicy. Przez kolorowe ozdoby i świecące lampki dało się już wyczuć zbliżające się Boże Narodzenie. Londyn zawsze był piękny o tej porze roku. No i nie było tu chyba tak zimno jak w Coldweather.
     Przechodząc obok różnych sklepów, przyglądałem się ozdobionym wystawom. Mijałem ludzi z ładnie zapakowanymi prezentami oraz tych, którzy dopiero się na zakupy wybierali. Wyminąłem kilka zakochanych par oraz rodziców z dziećmi. Zazdrościłem im.
     Wszedłem do jednego z moich ulubionych sklepów. Sklep z antykami na Oxford Street był jednym z najwspanialszych miejsc, jakie kiedykolwiek odwiedziłem. W oszklonych gablotkach z ciemnego drewna spoczywały złote i srebrne sztućce, naszyjniki, kolczyki, pierścionki z drogimi kamieniami. Z drugiej strony były poustawiane porcelanowe przedmioty. Dalej wisiały też różne obrazy i jeszcze inne rzeczy, które właśnie przecierał z kurzu starszy pan.
     Zagłębiałem się powoli coraz głębiej, oglądając przy tym każdą najdrobniejszą ozdobę. Na większość z rzeczy leżących za szkłem nie mogłem sobie pozwolić, jednak czasem zdarzał się wyjątek. Jednak dziś byłem tu, żeby poszukać prezentu dla kogoś, a nie kupić coś dla siebie, co sprawy nie ułatwiało.
     Przyjrzałem się pobieżnie kolczykom i wisiorkom. Były damskie, więc raczej nie przypadłyby Sebastianowi do gustu. Zresztą on nawet nie ma przekłutych uszu, to kolczyki i tak odpadały w przedbiegach. Dalej leżały złote zegarki. On nawet nie nosił zegarka na ręku. Chyba, że tego nie zauważyłem, ale wydaję mi się że nie. Poza tym były okropnie drogie. Przeszedłem dalej zostawiając zegarki w spokoju. W gablotce przy kasie znajdowały się chyba jedne z najbardziej podobających mi się rzeczy. Czyli spinki do mankietów, szpilki do krawatów i szpilki do kołnierzy. Pewnie o tych ostatnich mało kto słyszał, ale mi wydają się cholernie seksowne, chociaż prawie ich nie widać.
    Wszystkie razem i każda z osobna były piękne. Zawsze było mi żal, że nie mogę ich nosić, zwłaszcza że kilka zostało jeszcze po moim ojcu. W końcu mój wzrok trafił na te idealne. Był cały komplet i były takie cudowne. Dwie srebrne spinki oraz srebrne szpile do krawatu i kołnierza z bursztynowymi kryształkami. Miały kolor podobny do oczu Sebastiana, może nawet taki sam.
    Pomyślałem, że to koniecznie to muszę mu dać, nie ważne jak drogie by nie było.
     -Proszę pana, czy może mi pan podać cenę tego kompletu? - zwróciłem się do staruszka, odkładającego ściereczkę na szafkę obok niego.
     - Którego? - podszedł do mnie, a ja wskazałem mu na upatrzony prezent. - Komu chciałbyś je dać? - spojrzał na mnie przenikliwymi oczyma, ukrytymi za grubymi szkłami okularów.
     - Komuś...komuś ważnemu... - zastanawiałem się jak mnie przejrzał, ale faktycznie szpilki do mankietów nie pasowały do nastolatka.
     - Ojcu? - pokręciłem głową, mając nadzieję, że nie będzie się już dopytywał.

    Po krótkiej ankiecie u pana sprzedawcy, który najwyraźniej chciał zrobić jakąś statystykę (ahh...ten mój sarkazm) udało mi się zakupić srebrne ozdoby. Dostałem nawet na nie małe pudełko, żeby ich nie zgubić. Muszę znaleźć jakieś odpowiedniejsze, żeby wręczyć w nim prezent Sebastianowi, ale tym zajmę się później.
    Byłem zadowolony z siebie, że tak sprawnie poszedł mi zakup, którym byłem usatysfakcjonowany.
    Wstąpiłem do drogerii. Tak zresztą sobie zaplanowałem. Chciałem wybrać jakiś ładny zapach dla siebie. Kiedy wszedłem do środka od razu rzuciły mi się w uszy słowa "Last Christmas". Nie lubiłem tej piosenki, ale jakoś byłem w stanie ją zdzierżyć.
    Odszukanie alejki z perfumami nie było trudne, dlatego że byłem tutaj już z ciocią. Po swojej prawej miałem zapachy męskie a po lewej damskie. Przebiegłem spojrzeniem po męskich perfumach. Chciałem znaleźć coś delikatnego, więc chyba raczej powinienem rozejrzeć się po drugiej stronie.
    Próbowałem każdego testera po kolei i nie twierdzę, że te zapachy były nie ładne, ale były takie bardzo damskie. Kiedy byłem w połowie środkowej szafki, chciałem już zrezygnować. Chyba cały prześmiardłem mieszanką tych wszystkich perfum. Mam nadzieję, że jak wyjdę na mróz na zewnątrz, to ten zapach się ulotni.
  Odkładałem różowawy flakonik na jego miejsce.
    - Ciel...? - usłyszałem za sobą.
  Na dźwięk tego głosu niemal upuściłem perfumy na podłogę. Udało mi się jednak szybko opanować sytuację i odstawić to co miałem, tam gdzie miało być. Obróciłem się w stronę stojącego za mną mężczyzny.
    - Dobry wieczór, Seba - zorientowałem się w ostatniej chwili. - Profesorze - uśmiechnąłem się zakłopotany.
   Musiałem wywrzeć na nim dziwne wrażenie. W wtorek widzi mnie w sukience, a w piętek złapał mnie przeglądającego damskie perfumy.
    - Szukasz prezentu dla ciotki? - zapytał.
  Skinąłem głową, choć mało przekonująco.
    - Myślałem, że dostaniesz szlaban za ostatni weekend... - stwierdził, odchodząc, a ja, pchany jakąś dziwną siłą, poszedłem za nim.
   Poprawiłem plecak. Sebastian zatrzymał się przy szamponach. Hmmm...tu prędzej znajdę coś dla siebie niż w perfumach. Rzucił mi się w oczy szampon o zapachu zielonej herbaty. Otworzyłem go. Pachniał przyjemnie. Postanowiłem, że go kupię i zerknąłem na katechetę, który ściągnął z półki jakiś niebieski płyn.
    - Długo tu jesteś? - patrzył na mnie przez dłuższą chwilę.
    - Trochę.
   Kiedy zapłaciłem za swój nowy szampon stwierdził, że pewnie jestem głodny. Chciałem zaprzeczyć, ale mój brzuch bardzo donośnie oznajmił otoczeniu, że właśnie tak jest. Momentalnie zrobiłem się cały czerwony, gdy kobieta, która właśnie mnie obsłużyła, zaśmiała się. Sebastian, uśmiechając się w ten sam sposób co na dzisiejszej lekcji, przytrzymał mi drzwi, żebym mógł wyjść.
   - Zapraszam cię na kolację - mój nauczyciel stwierdził, kiedy byliśmy już na zewnątrz.
  Trochę pobełkotałem zanim udało mi się wyartykułować "Co?!".
   - Znaczy się, słucham? - wpatrywałem się w niego otępiały, jakby ta propozycja nie była dla mnie tylko dla kogoś innego.
   - Chcę cię zabrać na kolację - powtórzył.
   - Ale ja nie mogę - kolejne głośnie burknięcie żołądka.
   - Dlaczego? - wydało mi się, że przez twarz mężczyzny prześlizgnął się cień smutku.
   - Muszę jeszcze złapać taksówkę - gdyby nie uliczne światła byłoby całkowicie ciemno.
   - Odwiozę cię.
  Zacząłem się wahać. Wiem, że nie powinienem przystawać na tę ofertę, a jednocześnie bardzo chciałem spędzić czas z Sebastianem. Zacząłem przestępować z nogi na nogę. Nie chciałem podejmować tej decyzji.
   - Proszę - nalegał dalej.
  Niepewnie skinąłem głową, wpatrując się na przemian w moje buty i w buty mężczyzny stojącego przede mną.
   - Co chciałbyś zjeść?
   - Wszystko będzie dobre - jeśli tylko będę z tobą.
   - Może pizze? Znam dobrą pizzerię
  Czułem się dziwnie. Nie obchodził mnie mijający naszą dwójkę tłum, ani to czy słyszą o czym rozmawiamy, ani czy wiedzą jakie relację nasz łączą, a jakie nie powinny. Czułem, jakby ktoś pierwszy raz w życiu okazał się mną zainteresowany w jakikolwiek sposób. To, że Sebastian zapytał się mnie, czy jestem głody, było jednym z milszych gestów, jakich doświadczyłem w ciągu ostatnich czterech lat.
   - Może być.
   - W takim razie chodź
  Sebastian szedł powoli, a ja obok niego. Nadal się na niego nie patrzyłem. Po prostu byłem zbyt zawstydzony, by móc na niego spojrzeć. Przyglądałem się za to mijającym nas ludziom. Zastanawiałem się jak my wyglądamy w ich oczach. Jak ojciec i syn? Nie. Jak wujek i siostrzeniec? Już prędzej.
   Kolejna trzymająca się za ręce para nastolatków przeszła na drugą stronę ulicy.
   Nieśmiale wyciągnąłem rękę w kierunku dłoni mojego katechety. Nie zastanawiając się nad tym, co tak właściwie wyprawiam, złapałem bruneta za palce. Zwolnił trochę krok, jednak nic nie powiedział, więc nie zabrałem dłoni.
   Delikatnie ścisnął moje drobne, w porównaniu do jego własnych, palce.

   Usiedliśmy w najbardziej kameralnym miejscu. Przynajmniej mi się wydawało, że to najbardziej kameralne miejsce. Nikt z siedzących w środku osób nie zwrócił na nas uwagi, kiedy zdejmowaliśmy kurtki.
   Sebastian przysunął w moją stronę kartę dań, dając mi wolny wybór. Przejrzałem ją pośpiesznie, wyszukując pizzy, która najbardziej by mi odpowiadała i nie byłaby okropnie droga. Doszedłem do wniosku, że ta z czterema serami byłaby najlepsza.
    - Mogę poprosić o tą? - zapytałem, wskazując na zabawną włoską nazwę.
    - Tylko wiesz, te pizze to są takie - mężczyzna przede mną zrobił wymowny gest rękoma, który miał obrazować wielkość włoskiego przysmaku.
    - Amm...no...nie moglibyśmy zjeść jej na pół? - spojrzałem znów na kartę dań, po raz kolejny tego wieczoru próbując ukryć zawstydzenie.
    - Jeśli chcesz, to nie widzę problemu - skinął na młodą kelnerkę.
   Katecheta rzeczowo złożył zamówienie, nie zwracając nawet uwagi na okazały biust, zgrabne ciało czy ładną twarz młodej kobiety. Wydała mi się zawiedziona tym faktem.
    - Ciel, chciałbyś coś do picia?
    - Wodę? - mój głos zabrzmiał ze stresu jeszcze bardziej skrzekliwie niż przed chwilą.
    - I dwie szklanki wody do tego.
   Dziewczyna odeszła zostawiając nas samych. Przełknąłem głośno ślinę. Brunet zerknął na mnie, po czym wykrzywił lekko twarz w bliżej nieokreślonym grymasie.
    - Ciel, czy ja cię stresuję? - wymawiał moje imię w taki zmysłowy sposób, choć pewnie nie był to efekt zamierzony.
  Spojrzałem na niego spod swojej długiej grzywki.
    - Odrobinkę... - mruknąłem.
   Uśmiechnął się pokrzepiająco. Chciałem poprawić swoją siedzącą pozycję, by wyglądać bardziej pewnie, jednak przy tym moja noga otarła się o jego. Przeszedł mnie dziwny dreszcz.
   - Zapewniam cię, że stresujesz się niepotrzebnie - stwierdził, odwracając wzrok w inną stronę.
   Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Zastanawiałem się, co ja tu w ogóle robię. Piekielne pociągający katecheta zabiera mnie na kolację, tydzień po tym jak mu wygarnąłem jego zachowanie i to jeszcze w stanie nietrzeźwym. Zapomniał o tym, czy mi wybaczył? Wolałem mu o tym nie przypominać, jednak ciekawość mnie zżerała.
   Tym razem to młody chłopak podszedł do naszego stolika, przynosząc nam pokaźnych rozmiarów pizzę. Myślałem, że Sebastian przesadza, ale ani odrobinę nie wyolbrzymił wielkości tego, czego właśnie połowę miałem zjeść.
    Pizza była tak wielka, że zajęła praktycznie cały stolik, przy którym siedzieliśmy. Zmieściły się jeszcze dwie wysokie szklanki z wodą oraz paleta różnokolorowych sosów. Pachniało świetnie. Mój brzuch wydał z siebie okrzyk szczęścia, kiedy dotarło do niego, co właśnie będzie miał strawić.
    Idąc za przykładem Sebastiana, chwyciłem jeden z ośmiu trójkątnych kawałków w ręce. Ser ciągnął się apetycznie, kiedy ów kawałek podnosiłem do ust. Pierwszy kawałek pochłonąłem bez żadnego dodatku, bo i bez niego był świetny. Rzadko jadałem na mieście, ale miałem nadzieję, że kiedyś jeszcze tu wrócę.
    Nie wiem, jakim cudem podczas jedzenia napięcie we mnie nagromadzone się ulotniło, ale cieszyłem się, że już go nie ma. Byłem zbyt zajęty jedzeniem, by móc prowadzić z towarzyszącym mi nauczycielem rozmowę, jednak wyraźnie rozbawiło go moje ciamkanie i problemy ze zmieszczeniem zjadanych kawałków w usta. To nie moja wina, że były takie duże, a moje usta są takie małe! Ale cieszę się, że się uśmiechał.
    Zastanawiało mnie, czy tylko ja potrafię wywołać uśmiech na jego twarzy. Nie widziałem nigdy, by uśmiechał się przy kimś innym. Chyba jednak za dużo sobie wyobrażam.
   Kiedy zjadłem trzecią część serowego specjału, Sebastian odezwał się:
    - Byłeś już z kimś na kolacji?
   Chwilę zajęło mi znalezienie odpowiedzi na takie pytanie. Od czterech lat w ogóle nie bywałem na wypadach na miasto ze znajomymi, ewentualnie czasem z ciocią Ann, ale wtedy jedliśmy tak tylko przy okazji.
   Wziąłem kolejny fragment pizzy i pokręciłem przecząco głową.
     - Więc cieszę się, że jestem pierwszy.
   Popiłem zjedzony kęs wodą. Sebastian zdążył zjeść już swoje cztery kawałki i próbował zająć czymś ręce. Przy okazji także oczy.
     - Proszę pana, ja już chyba nie mogę... - byłem już najedzony i mimo że miałem wielką chęć jeszcze to zjeść, to nie byłem w stanie.
  Oczy chcą, a brzuch nie może...
  Odłożyłem pozostałą część mojego kawałka na talerz, na którym leżały już tylko okruszki. Zrobiłem skruszoną minę, bo nie byłem w stanie zjeść wszystkiego.
   Znów spojrzałem na mojego nauczyciela przez zasłaniające mi widok włosy. Bez żadnego komentarza wziął odłożony przeze mnie kawalątek i sam go zjadł. Mimowolnie zarumieniłem się. Nie miałem w zwyczaju oddawania komuś nadgryzionego jedzenia, ani też przyjmowania owego, ale w tym momencie w ogóle mi to nie przeszkadzało. Po prostu nikt chyba nigdy po mnie nie dojadał...
   Brunet spojrzał na swoje zabrudzone białe rękawiczki. Westchnął ciężko. Zerknął na mnie. Akurat się w niego wgapiałem, więc zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony.
    - Dlaczego po prostu ich pan nie zdjął? - zapytałem bez zastanowienia.
   Po chwili ciszy mężczyzna się odezwał.
    - Jesteś ubrudzony - zmienił temat.
   Chwycił papierową serwetkę leżącą na stoliku i wytarł mi usta oraz ich okolicę. Uśmiechnął się widząc mój pogłębiający się rumieniec. Następnym razem będę przygotowany i nałożę kilo tapety na twarz, żeby tej cholernej czerwieni nie było widać.
    - Chyba powinniśmy się zbierać... - skinąłem głową.
   Sebastian zapłacił za naszą kolację, po czym ubraliśmy się (powrót do znienawidzonej zimowej kurtki) i wyszliśmy na mróz.
    Na ulicach nie było już takiego tłumu, jak kiedy przyjechałem, więc poczułem się trochę bardziej swobodnie. Palące moje policzki ciepło też już zniknęło.
    Spokojnym krokiem szliśmy po odśnieżonym chodniku. Milczeliśmy, ale to nie przeszkadzało mi w  cieszeniu się obecnością mojego katechety. Po kilkunastominutowym spacerku doszliśmy w końcu do parkingu, na którym nauczyciel zaparkował samochód. Mniej więcej czegoś takiego się spodziewałem, choć nigdy nie widziałem jego samochodu.
   Był to czarny sedan, ale dokładniej nie umiem go określić.
   Mężczyzna otworzył mi drzwi. Bez dyskusji usiadłem na miejscu obok kierowcy, a plecak położyłem sobie pomiędzy nogami. Zapinałem pasy, kiedy brunet siadał za kierownicą. Zanim włożył kluczyki do stacyjki, sięgnął jeszcze do schowka i wyciągnął z niego parę czarnych rękawiczek.
  Mogłem się tego po nim spodziewać...
  Z wielką wprawą zmienił ubrudzoną parę na czystą, tak bym nie mógł przyjrzeć się jego dłoniom. Tym razem nawet tego nie próbowałem, ani o nic nie pytałem. Nie jestem kimś, z kim mógłby podzielić się tym sekretem.
  Rozejrzałem się szybko po wnętrzu auta. Siedzenia były wyłożone białą tapicerką, a na lusterku wisiała urocza figurka kota.
  Powoli wyjechaliśmy z Londynu, a poza nim nabraliśmy większej prędkości. Zaczynałem się niepokoić. Nawierzchnia była śliska. Nie uważam tu Sebastiana za nieodpowiedzialnego kierowcę, ale raczej mnie za strachajłę.
    - Czy mógłby pan trochę zwolnić? - na wspomnienie wypadku, który zniszczył mi życie, zaczynało mi się robić niedobrze.
    - Masz chorobę lokomocyjną? - zapytał, poruszając sprzęgłem.
    - Powiedzmy... - odetchnąłem, kiedy auto zaczęło tracić prędkość.
    - Może zrelaksujesz się trochę przy muzyce? - prawą ręką włączył radio, z którego zaczęły płynąć przyjemne dla mojego ucha dźwięki "Wake Me Up When September Ends" Green Day'a. - Tej stacji zwykle słucham, ale jeśli chcesz możesz znaleźć coś innego.
    - Nie ta jest świetna.

    Puściłem cioci sygnał, że dotarłem do domu. Raczej nie będzie zadowolona, że wróciłem tak późno, no ale mówi się trudno. Było warto.
    Sebastian podrzucił mnie pod sam dom. Chciałem odmówić, ale nie dał mi możliwości odmowy. 
    Wyjąłem z plecaka zakupione ozdoby i położyłem je na biurko. Zachwycałem się nimi chwilkę, aż w końcu przypomniałem sobie,  że muszę się przecież umyć. 
    Przywitałem się z największymi honorami z wypełnioną gorącą wodą wanną. Nie ma to jak gorącą kąpiel z bąbelkami po udanym, zimowym dniu. Sięgnąłem po swój nowy szampon. 
    Ciekawe czy zauważy, kiedy pójdę mu jutro wręczyć prezent?

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Heja! :D
Żyję! Jakoś, a nawet w tej chwili całkiem nieźle :3.
Zmieniłem trochę otoczenie, więc z pisaniem będzie jednakowoż nie wiadomo jak, albowiem Danielek robi setki różnych (czyt.głupich) rzeczy z kumplami. Ale ogólnie to udało mi się jakoś pozbyć chandry, zjadłem górę naleśników, przefarbowałem włosy na niebiesko i wyglądam jak Jinx (tak mam długie włosy dla tych, co nie wiedzą). Z przyjaciółmi lamię w Neverwinter (dlatego rozdział jest tak późno xD). Mam nadzieję, że wy też jakoś spędzacie swoje wakacje.
Pozdrawiam, Daniel :3

PS. Pewnie oczekujecie jakiejś rekompensaty za moją nieobecność, co? Jeśli tak napiszcie mi w komentarzu, co by was usatysfakcjonowało.

sobota, 11 lipca 2015

Nauczyciel XVII

    Kiedy wreszcie pozbyłem się bólu głowy i innych niepożądanych skutków wczorajszego spożycia szampana, przyszła pora na kaca moralnego. Znowu...
    Oszaleję przez te wahania nastrojów. I na co ja mam zwalić winę? Na hormony? No chyba jednak nie... Może jeśli się odseparuję od Sebastiana, to jakoś będę w stanie funkcjonować. Taa...już to wiedzę. Wtedy to już na pewno bym  zdechł. Z jednostronnej tęsknoty...
    Nadal uważam, że moja sytuacja jest beznadziejna i nic nie wskazuje na to, że ma się poprawić!
    Przynajmniej póki nie skończę gimnazjum. Jak pójdę do technikum czy liceum, to będę mieć taki nawał obowiązków, że może uda mi się zapomnieć o tej chorej miłości. Jeśli w ogóle tą dziwną fascynację do mojego katechety można było nazwać miłością. Zdaję sobie sprawę, że jako gimnazjalista nie mam prawa wypowiadać się jakkolwiek o tym przeklętym uczuciu, które nie daje spokojnie żyć, ale przecież kiedyś ja też muszę go doświadczyć. Choć to raczej dziwne, że upatrzyłem sobie akurat dwa razy starszy ode mnie obiekt westchnień, to ja wcale nie zamierzałem z niego zrezygnować. Ale czy można zrezygnować z czegoś, czego się tak faktycznie nie ma na własność...?
    Zerknąłem na rękawiczkę, którą od wczoraj przez cały czas miałem przy sobie. Pogłaskałem biały materiał wierzchem dłoni i westchnąłem ciężko na wspomnienie okaleczonej dłoni mojego nauczyciela. Pewnie jest wściekły na mnie, za to co zrobiłem. Też byłbym wściekły, gdyby ktoś odsłonił bez pozwolenia moje prawe oko. Co już się zresztą kilka razy zdarzyło...
   Czy tylko ja mam wrażenie, że jestem coraz bardziej roztrzęsiony emocjonalnie? 

   W szkolny poniedziałek znów zdychałem. Kolejny raz wracają do mnie problemy ze spaniem. Prawdopodobnie wywołuje je stres, ale ciocia nie musi o tym wiedzieć. Jakoś sobie dam radę. Mam nadzieję.
    Jakimś cudem udało mi się nie zasnąć na lekcji. To chyba zasługa wiszących nade mną punktów ujemnych za takie przysypianie. To jednak nie zmieniło faktu, że nie potrafiłem skoncentrować się na lekcji. Nie miałem pojęcia, co się wokół mnie działo. Usłyszałem tylko jak kilkoro nauczycieli zapowiedziało nam sprawdzian czy coś, ale z czego i kiedy? Zresztą, co mnie to obchodzi...
    Tak. Kac moralny przerodził się w kryzys egzystencjalny. Witaj z powrotem kryzysie!
    Nawet panu Arcadiusowi nie udało się mnie rozweselić. Na koniec powiedział tylko, że wyglądam bladziej niż zwykle i jeśli źle się czuję, to powinienem zostać w domu. Ale taka opcja nie wchodziła w grę.
    Mimo że specjalnie unikałem Sebastiana, nadal wyczuwałem jego obecność. Po prostu wiedziałem, że jest w pobliżu. Chyba tylko dlatego byłem wstanie utrzymać się na nogach. W kieszeni bluzy miałem schowaną należąca do niego rękawiczkę, którą przez cały dzień kurczowo ściskałem. Planowałem ją oddać, jednak wizja stanięcia z moim katechetą twarzą w twarz w tej chwili mnie przerażała. Tak samo jak miesiąc wcześniej. Wszystko wróciło do tego samego punktu. To tak jakby cofnąć się w czasie, bez cofania się w czasie. Jednak żałuję, że nie mam możliwości ponownego rozegrania tego wszystkiego, co się zdarzyło. Może za drugim razem wszystko potoczyłoby się inaczej? Nie. Raczej wciąż popełniałbym te same błędy.
   Ale to nie tak, że absolutnie niczego nie uczę się od życia. Tylko po prostu czasem mam dość tych nauk. Zawsze kończyły się bolesnym upadkiem na tyłek i to najczęściej z wyżyny szczęścia na pogorzelisko smutku. Przynajmniej wobec mnie życie stosuje metodę kija i marchewki. A tak w sumie to samego kija.
 
    Dowlokłem się do domu. Specjalnie szedłem na mrozie niestarannie ubrany, żeby się rozchorować i bez wyrzutów sumienia przesiedzieć w domu kryzys egzystencjalny. A najlepiej go przespać. Plan idealny. Ale jak na złość pewnie tylko rozboli mnie gardło, a gorączki nie dostanę i będę się musiał męczyć w szkole tak czy siak.
    Po drodze obmyśliłem za to plan jak oddać rękawiczkę jej właścicielowi, bez bezpośredniej konfrontacji. Wsadzę ją w kopertę i po prostu podrzucę mu na biurko. Do domu Sebastiana wolałem się nie zbliżać.
    Dzisiaj ciocia była w domu i, chcąc nie chcąc, musiałem zjeść z nią obiad. Praktycznie nic nie chciało mi przejść przez gardło. Nie dlatego, że było niesmaczne, tylko jakoś nie miałem siły przeżuwać i połykać tego, co akurat znajdowało się w moich ustach.
     - Ciel, wszystko w porządku? -  zapytała siedząca obok mnie kobieta.
    Skinąłem nieprzekonująco głową, odchodząc od stołu. Nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Na cokolwiek innego też jej nie miałem.
    Wczołgałem się do mojego pokoju, ciągnąc za sobą torbę z książkami po schodach. Odłożyłem ją niedbale na jej miejsce i zamknąłem za sobą drzwi. Przeszukałem wszystkie szuflady, ale w końcu udało mi się znaleźć w nich kopertę odpowiednich rozmiarów. Wyjąłem też biały papier. Podłożyłem pod niego kartkę w kratkę, żeby równo pisać. Wypadałoby napisać kilka słów z przeprosinami, jednak wszystkiego tego, co cisnęło mi się na usta, nie mogłem przelać na papier. Zdecydowałem się najpierw poukładać myśli.
    Usiadłem na łóżku i wyciągnąłem z kieszeni rękawiczkę. Po raz kolejny zacząłem się w nią wpatrywać. Tak po prostu wpatrywać i gładzić, jakby w środku, była dłoń Sebastiana. Jakby mógł to poczuć.
    Kiedy w końcu udało mi się poukładać to, co miałem w głowie, okazało się, że w sumie nic tam nie ma. Wszystkie dręczące mnie sprawy zniknęły, gdy gładziłem biały, delikatny materiał. Nie wiedziałem co się stało, ale w jakiś magiczny sposób wszystkie zmartwienia zniknęły. Otrząsnąłem się z tego dziwnego otępienia, które mnie w tej chwili ogarnęło.
     Może powinienem iść z tym do lekarza? Tylko jakiego? Psycholog? Czy może lepiej od razu do psychiatry? Chociaż ja nie chcę trafić do czubków, tylko dlatego że jestem beznadziejnie zafascynowany kimś, kim nie powinienem być nigdy w życiu. Jasne, nauczyciela można lubić, co nie oznacza, że można sobie pozwolić zagalopować w tej znajomości tak daleko jak ja. I tak posunąłem się już znacznie zbyt daleko, niż było mi wolno. Powinienem się wycofać z tego jak najszybciej, ale...
     ...ja naprawdę nie chciałem tego robić.

     Dzisiejszej nocy spałem już lepiej. Jednak w szkole i tak dalej byłem nieprzytomny. Prawie zapomniałem o kopercie, którą miałem podrzucić do dwunastki przed piątą lekcją. Ale jakoś mi się ta sztuka udała. Miałem nadzieję, że Sebastian nie postanowi nagle zamienić się z kimś na salę.
    Do wykonania miałem jeszcze dzisiaj jedno ważne zadanie. Podejść profesora Rafaela, żeby mi zdradził, co mogę kupić Sebastianowi w ramach przeprosin. Mogłem też to połączyć z prezentem gwiazdkowym i po prostu zapytać, co kupić osobie, która zachowuje się podobnie do katechety. Ten przekręt powinien jakoś przejść.
     Kończyliśmy lekcje o tej samej godzinie, więc największym problemem będzie złapanie go zanim dojdzie do pokoju nauczycielskiego. Albo póki nie znajdzie się w towarzystwie katechety. To będzie jeszcze gorsze.
     Wyciągałem nogi jak tylko się dało, żeby znaleźć go jak najprędzej. Udało mi się. Właśnie miał wchodzić po schodach na piętro. Na szczęście szedł sam, a świadków w postaci uczniów dookoła nie było dużo.
      Zapytałem go tak, jak sobie przed chwilą obmyśliłem. Mężczyzna zamyślił się przez chwilę na to pytanie, po czym odpowiedział.
       - Hmmm...chyba nawet wiem, ale musisz mi w czymś pomóc, okay? Ty zrobisz coś dla mnie, ja dla ciebie, co ty na to?
       - Emm...no zgoda... - odpowiedziałem niepewnie, widząc jaki podejrzany uśmiech zawitał na twarz mojego wychowawcy. - A co mam zrobić?
       - Dowiesz się, jak dojdziemy na miejsce. Teraz chodź - nauczyciel zszedł ze schodów i skierował się w stronę łącznika.
       Weszliśmy do jedynej klasy jaka się tam znajdowała, czyli sali od plastyki. Dziewczyny z kółka plastycznego, które właśnie teraz się zaczynało, rozkładały swoje sztalugi. Znałem te dziewczyny w sumie tylko z widzenia, bo żadna nie była z mojej klasy. Ta, z czarnymi krótkimi włosami i okularami w fioletowych oprawkach, to była Marie, tego byłem pewny, bo chodziliśmy razem na dodatkową chemię. Jej koleżanka z włosami związanymi w koński ogon i perlistym śmiechem to, o ile się nie myliłem, jest Alice. Dziewczyna o wyróżniającym się wzroście, która się z nami przywitała, miała na imię Kathy. Tak przynajmniej przywitał ją profesor Rofocale. Za nią schowała się drobna i nieśmiała Lily. Chodziły plotki, że ma androfobie i tylko dlatego ją znałem. Jedna dziewczyna, która najwyraźniej jak Lily musiała być z pierwszych klas, pozostała dla mnie zagadką. Z zaplecza wyszedł jeszcze jeden chłopak, który nigdy wcześniej nie rzucił mi się w oczy. Miał przenikliwe zielone oczy i jasnobrązowe, lekko kręcone włosy. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym tylko skinął mi głową i, trzymając sztalugę, udał się na swoje miejsce.
       - Archi!  Znalazłem ci kogoś idealnego na dzisiaj! - zza ściany kantorka na tyłach klasy wychylił się pan od plastyki.
       - Kogo? - zapytał.
    Kiedy zobaczył, że pan Rafael przyprowadził mnie, parsknął krótkim śmiechem. Tak właściwie, to co ja mam tutaj robić? Miałem okropne wrażenie, że nie powinienem tu być...
      - Już mu powiedziałeś?
      - Nie. 
      - A czym go przekupiłeś?
      - Oj, nieważne! Ciel, właśnie zostałeś modelem, ciesz się! - zwrócił się do mnie i klepnął w plecy.
      - Zaraz, zaraz. Ja nic nie rozumiem.
   Nie zdążyłem zaprotestować, kiedy albinos zaczął ciągnąć mnie za rękę w stronę zaplecza.Tymczasem profesor Arcadius przesunął się, żeby zrobić mu miejsce. Trafiłem do małego pomieszczenia wypełnionego wonią farby. Drzwi za mną się zatrzasnęły.
      - W środku masz ubranie, przebież się w nie - usłyszałem zza drzwi.
    Rozejrzałem się po pokoiku. Informacja, którą chcę zdobyć najwyraźniej wymaga poświęceń. W końcu mój wzrok trafił na czarno-niebieski materiał. Niepewnie wziąłem go w dłonie i rozłożyłem.
      - No panowie, to chyba żartują! - usłyszałem śmiech dwóch mężczyzn. Później również całej reszty dziewcząt. Już wiem, co oznaczały ich tajemnicze uśmieszki, które miały na ustach, kiedy tu wszedłem.
      - Zrobisz, co każemy! Bo inaczej nie będzie nagrody!
  To jest to miejsce, w którym moja duma została zaciupana kijem i już chyba nigdy się nie podniesie.
      - Buuu...ale ja nie chcę...- jęknąłem sam do siebie, oglądając czarną sukienkę.

      - Wow! Naprawdę to zrobił! - taka właśnie była reakcja nauczyciela angielskiego, kiedy wyszedłem już z kantorka.
    Normalnie aż czułem osiadające na mojej skórze upokorzenie. Dziewczyny, które rozłożyły się już ze swoim sprzętem, odwróciły się w moją stronę. Najpierw zdębiały, a później zrobiły maślane oczka i zaczęły skandować jaki to ja jestem "prześliczny", "uroczy", "słodki" i inne takie pierdoły. Chłopak, którego nie znałem, pozostawił to bez komentarza. Natomiast pan Arcadius wydawał się totalnie zgłupieć. Ale to była moja rola w tym momencie.
    Pan Rafael natomiast zdążył wyciągnąć z kieszeni spodni telefon i z głośnym okrzykiem "Selifie!" zbliżył się do mnie i zrobił nam zdjęcie. Myślałem, że spalę się ze wstydu. Moja twarz i tak pewnie była teraz cholernie zarumieniona, więc odebrało mi to resztki godności.
     - Niech to nie trwa długo - jęknąłem, błagając o litość.
     - To już zależy od dziewczyn - odezwał się zaskoczony pan od plastyki. - Ogólnie są związane zmową milczenia, więc nie musisz się martwić o przypał.
     - Ale ja nie! - zakrzyknął wesoło mój wychowawca.
     - Nie dobijaj go już.
     - Dlaczego to właściwie muszę być ja?! - zapytałem, poprawiając ramiączko sukienki.
    Sukienka miała je tylko jedno po mojej prawej stronie. Była prosto skrojona, a jedyną jej ozdobą był granatowy, lśniący pas owinięty wokół tali, która niestety należała do mnie.Poza tym miała jeszcze rozcięcie, które ciągnęło się od lewego uda, które też niestety było moje, do kostek w dół, gdzie sukienka się kończyła.
    - Tak jakoś wyszło.
    - I to ma być powód mojego męczeństwa?! - cała zgromadzona ekipa zgodnie skinęła głowami.
    - Nie marudź, tylko siadaj! - nalegała wyraźnie podniecona Alice.
   Kiedy przechodziłem przez salę, modliłem się, by nikt tutaj już nie wszedł. Czułem chłód pod swoimi stopami. Czy wspomniałem już, że miałem na sobie kabaretki? Nie? No to wspomnę. Musiałem ubrać kabaretki! Przecież to okrutne i bezlitosne! Dlaczego takie rzeczy przytrafiają się zawsze mnie?! Czy ja kiedykolwiek coś komuś zrobiłem? No tak, ale przecież nie muszę za to pokutować aż tak ciężko!
   Doszedłem do krzesła, które dziewczyny ustawiły na środku półkola, które utworzyły razem z nieznajomym chłopakiem. Usiadłem na nim, przeklinając to cholerne rozcięcie w sukience.
     - Ciel, ale ty musisz usiąść tak...no wiesz...- zaczęła Kathy. -...bardziej seksowanie.
     - Że jak?!
    Dziewczyna wstała i podeszła do mnie. Bałem się, co mi zrobi jak cholera. Ale tylko zaczęła mnie przestawiać. Ustawiła mnie w takiej pozycji, która według niej była seksowna. Teraz miałem nogi wyciągnięte przed siebie, łokciem opierałem się o oparcie krzesła, a głowę skierowaną ku górze, co miało eksponować moją szyję.
     - Teraz powinieneś powiedzieć "to nie w porządku, przecież jestem chłopcem!" - stwierdziła nieznana mi z imienia dziewczyna.
     - Patty! Uspokój się! Nie wszystko jest takie, jak w tych twoich rysowanych pornoskach czy jak to się tam zwie - sprowadziła ją na ziemie Marie.
     - Proszę pana? A uda nam się następnym razem załatwić jakiegoś seme do kompletu? - zapytała Patty, której entuzjazm najwyraźniej nie osłabł.
     - Pomyślimy - odpowiedział białowłosy nauczyciel za drugiego.
    Najwyraźniej wiedział o co chodzi w przeciwieństwie do mnie.
    Po kilkunastu minutach pozowania zaczął boleć mnie kark. Dziewczyny pozwoliły mi ustawić głowę w normalnej pozycji. Cieszyłem się, że nie tyrały mnie aż tak bardzo. Teraz zamiast na sufit patrzyłem na drzwi. Ehh...jakież to ciekawe zajęcie.
     - Zrobimy wystawę tych prac?
     - Absolutnie wykluczone! - odpowiedziałem natychmiast, na co wszyscy się zaśmiali.
    Usłyszałem jakieś kroki, lecz nadal spokojnie siedziałem. Miałem nadzieję, że moje modlitwy zostały przez kogoś tam wysłuchane i jednak nikt tu nie wlezie. Jak bardzo się pomyliłem. Drzwi otworzyła osoba, którą najmniej chciałem tutaj zobaczyć.
     - Dzień dobry, profesorze Michaelis - przywitały Sebastiana dziewczyny, ale on nie zwrócił na nie uwagi.
    Po prostu wgapiał się we mnie, wciąż trzymając klamkę. Moje ego zrobiło się malutkie jak główka szpilki. Policzki znów zaszły mi czerwienią, która robiła się z każdą chwilą coraz intensywniejsza. Nauczyciel otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale finalnie zamknął tylko drzwi. Myślałem, że rozpłaczę się ze wstydu.
     Po jakiejś niecałej minucie zadzwonił telefon pana Arcadiusa. Plastyk odebrał go nieświadom burzy, która nadchodziła.
     - Coś ty mu kurwa zrobił? - krzyk w słuchawce był tak głośny, że aż ja go usłyszałem, a byłem na drugim końcu sali.
     - To nie ja, to Rafael! - komórka została przekazana w ręce wspomnianego.
     - Dziubuś, czy ty masz jakiś problem?
     - Przecież to podchodzi po molestowanie! Nie, wróć. To jest molestowanie!
     - Oj tam. Nie musimy od razu używać takich ostrych słów...
     - Czy on się w ogóle dobrze czuje? Bo jakiś czerwony był - wszystkie dziewczyny przyglądały się teraz rozmawiającemu przez telefon albinosowi.
     - Ciel, czy ty się dobrze czujesz?
     - Oczywiście, że nie! Czuję się zaszczuty!
     - No dobrze się czuje, o co ci chodzi? - właściwie to nie usłyszałem co w tej chwili Sebastian odpowiedział. - Yhym, tak, jasne. Zrobię ci zdjęcie. To pa! - i się rozłączył, oddając telefon w ręce właściciela.
     - Proszę pana? Może mi pan teraz odpowiedzieć na moje pytanie?
     - Hmm...? A! Wiesz, tak w sumie, to nic nie przychodzi mi do głowy.
    Co? I ja się tak męczę tylko po to, żeby usłyszeć, że on nie ma pojęcia co mam Sebastianowi kupić na przeprosiny?! No tak mogłem przewidzieć fakt, że moje cierpienie będzie daremne. Coś chrupnęło mi w środku. Chyba złamał mi się kręgosłup moralny albo coś.
    Jutro chyba wezmę sobie wolne, żeby odpocząć psychicznie...
      

środa, 8 lipca 2015

Nauczyciel XVI

   Poczułem jak czyjeś palce raz po raz delikatnie uderzają w mój policzek. Przewróciłem się na drugi bok, żeby przestały, zaciskając dłoń na tym, co trzymałem.
   - Ciel, idź spać do siebie.
   - Nieee... - wymamrotałem.
   - Ciel, idź się połóż - z nadal zamkniętymi oczami odwróciłem się w stronę, skąd dobiegał głos.
   - Ty się połószzzz! Ty mi pokaszzz drogę, gsie tfoje łosze spoczywa!
   - Nie ma problemu.

   - Mo-mocniej... - udało mi się wyszeptać pomiędzy błagalnymi jęknięciami. - Mocniej...
   - Nic nie słyszę.
   - Mocniej! Proszę! - kolejny głośny jęk.
   Nawet przez myśl mi nie przeszło, że przecież ciocia mogłaby to usłyszeć. Zresztą pewnie i tak już usłyszała.
   Zamknąłem oczy, żeby móc w pełni rozkoszować się coraz szybszymi pchnięciami.
   - Jeszcze...jeszcze! - byłem już tak blisko...

   Obudziłem się zalany potem. Za oknem było ciemno. Zrzuciłem z siebie kołdrę. Oddychałem szybko i płytko. Co się tak właściwie stało? A tak. Dobra. To ja już nie mam żadnych pytań. Jeszcze na to wszystko dałem plamę! Dosłownie i w przenośni.
  Wstałem, żeby zdjąć z siebie zapocone (i nie tylko) ubrania. Nadal w nich leżałem, choć dziwnym trafem w moim łóżku. Nie pamiętam, żebym tu przechodził. Nieważne.
   Kiedy ustałem na własnych nogach, poczułem jak właściwie kręci mi się w głowie. Chyba nawet zbierało mi się na wymioty, ale jakoś się powstrzymałem. Wyciągnąłem z szafki czyste piżamy. Wszystko, co aktualnie miałem na sobie wylądowało na podłodze. Chyba nie będzie mi miało tego za złe.
   Usiadłem na łóżku i zacząłem analizować, co tak właściwie się stało przed tym, jak obraz mi się wyciemnił. Ehh...miało być dobrze, wyszło jak zawsze...Jedno jest pewne. Już nigdy nie tknę alkoholu. I pewnie nie porozmawiam z Sebastianem...
    Nieudolnie poprawiłem prześcieradło. Podczas tej trywialnej czynności, całkowicie przypadkiem wpadła mi w ręce rękawiczka, którą chamsko mu ściągnąłem. Pewnie trzymałem ją tak kurczowo, że nie udało mu się jej zabrać. Musi być na mnie bardzo zły.
   Pogładziłem biały materiał. Był bardzo przyjemny w dotyku. Nawet z tej odległości czułem, bijący od niego, zapach tytoniu. Muszę mu ją oddać, prawda? Przynajmniej będę mieć jakiś punkt zaczepienia, żeby znów do niego podejść.
   Położyłem tę namiastkę Sebastiana na poduszkę obok mojej głowy.
   Normalnie się zabiję...

   Następny raz obudziłem się już rano. Tym razem bez żadnych ekscesów, za to z jeszcze potężniejszym bólem głowy. Zwlokłem się i niemalże na czworaka doczołgałem się do drzwi. Zdecydowałem się najpierw odwiedzić łazienkę. Umyłem twarz i przy okazji łyknąłem trochę zimnej wody. Zrobiło mi się już ciupkę lepiej.
  Odważnie zszedłem na dół, z zamiarem poszukiwania środków, którymi ciocia Ann zwalcza kaca. Miałem nadzieję, że będzie spała. A tu niespodzianka.
   Siedziała w kuchni, popijając kawę w szlafroku. Chciałem dyskretnie się wycofać, ale niestety zdążyła mnie zauważyć. 
    - Ciel, musimy porozmawiać... - to jestem trupem.
   Niepewnie podszedłem do kobiety. Nawet nie odważyłem się usiąść obok niej. Już wiedziała. Schyliłem potulnie czoło, próbując wymyślić jakiś sposób, by ją udobruchać.
    - Ja rozumiem, że nienawidzisz swoich urodzin, ale sięganie po alkohol nie rozwiąże tego problemu - powiedziała spokojnie.
  Czekałem tylko aż zapyta się z kim piłem. Ze stresu naprawdę chciało mi się wymiotować.
    - Masz coś na swoje usprawiedliwienie? - pokręciłem przecząco głową.

   Skończyło się tym, że wlepiła mi szlaban do Bożego Narodzenia na wychodzenie z domu i telefon. Byłem zły, ale tylko na siebie. To moja wina, że się zapomniałem. Nie miałem prawa mieć pretensji do kogokolwiek. Na szczęście ciocia nie odkryła tego, że Sebastian tu był, choć nie wiem jakim cudem. Może po prostu postanowiła nie pytać o to, dlaczego piłem z dwóch kieliszków. Chyba, że Sebastian usunął dowody, co było raczej wątpliwe po zajściach wczorajszego wieczoru.
   Wróciłem do swojego pokoju z herbatką. Dostałem tabletkę na ból głowy od cioci, więc już nie było tragedii. Popijając gorący napar po przebraniu się i sprzątnięciu ubrań z podłogi, zacząłem rozmyślać nad sposobem na przeproszenie mojego nauczyciela. To, że mało co o nim wiedziałem, nie ułatwiało sprawy. Mogłem poprosić o pomoc profesora Rofocale, ale jeśli zapytałby o powód, to będę potrzebował wiarygodnej wymówki. Coś wymyślę, w końcu nie mam innego wyjścia.
   Włączyłem komputer. Ciocia nie dała mi szlabanu na niego. W sumie i tak nie siedzę na nim zbyt często. Chociaż z telefonem jest podobnie...
   A jak ona go przeszuka?!
   Wtedy to już kij ze mną, ale jakie by mogła narobić Sebastianowi problemy! Jeśli skojarzy, że to akurat mój nauczyciel kryję się pod tym imieniem, to będzie mogiła. Niby nic podejrzanego w tych rozmowach nie ma, ale raczej na dorosłego faceta odwiedzającego nastolatka nie patrzy się przychylnie. Nie wiem gdzie schowała telefon, więc tych wiadomości nie usunę. Co prawda mam blokadę, ale jak Ann się uprze, to i tak zgadnie jaka jest kombinacja.
    Postanowiłem nie dopuszczać do siebie tej myśli i skupiłem się na poszukiwaniu w internecie pomysłu na prezent w ramach przeprosin. Niestety nie udało mi się znaleźć niczego godnego uwagi, a przynajmniej niczego, co mógłbym wręczyć Sebastianowi. Utknąłem w tak martwym punkcie, że już bardziej się chyba nie dało. Zawsze twierdziłem, że gdybym urodził się wcześniej, to wszystko byłoby prostsze. Gdybym był bardziej w wieku Sebastiana, to raczej to, że jestem tej samej płci stanowiłoby główny problem, a nie ten beznadziejny wiek.
    Teoretycznie, jakby jakimś cudem udało mi się go w sobie rozkochać, to wpędziłbym go tym do kryminału...Gdyby ktoś nas przyłapał oczywiście... co w sumie jest mało prawdopodobne...więc... Dobra, lepiej zejdę na ziemię, bo z bujania w obłokach nie wychodzi nic dobrego, przynajmniej w moim przypadku.
   Ale może lepiej przestudiować jakiś poradnik sztuki uwodzenia...? Tak na wszelki niepotrzebny wypadek.

   Więc tak...punkt pierwszy tego co wygrzebałem po ciemnej stronie internetów. Uwodzenie zapachem jest skuteczne. Z własnego doświadczenia wiem, że to prawda, choć chyba tylko mnie przyciąga zapach tytoniu. Po dłuższym zastanowieniu i stwierdzeniu, że nie mam bladego pojęcia o zapachach, stwierdziłem, że do mnie chyba pasowałby jakiś "słodki". Typowa męska woń na mnie raczej nie "prezentowałaby się" dobrze, raczej komicznie.
    Punkt drugi - pewne spoglądanie. Odpadam w przedbiegach. Jeśli tylko patrze się na Sebastiana przybieram barwę cegły, a co tu mówić o patrzeniu w oczy...
    Punkt trzeci - zupełnie nie wiem, co kryje się pod hasłem "kipieć seksem"...
    Punkt czwarty - dbać o wygląd. Nigdy nie uważałem się za zapuszczonego i chyba w istocie nie byłe zaniedbany, więc tu chyba nie muszę nic zmieniać.
    Punk piąty - na randkę ubrać się prowokująco, ale nie do przesady... to wczoraj to była randka? Bo w sumie to w ten punkt chyba wstrzeliłem się idealnie z tą gejowatą bluzeczką...
    Przy ubiorze wypadałoby się na trochę zatrzymać. Mój ubiór raczej mało otoczeniu mówi. Większość ciuchów z mojej szafy jest raczej "bezpłciowa" i nie wskazuje, żebym przynależał do jakiejś subkultury czy coś. O moim charakterze też zbyt dużo nie zdradza, choć raczej na tajemniczego nie wyglądam. Może Sebastian właśnie takich nie lubi? Powinienem ubierać się inaczej? W stylu...nie wiem...słodka idiotka w wersji chłopięcej? Aż się wzdrygnąłem. To na pewno nie przejdzie!
    To może jestem zbyt nachalny, a Sebastian lubi emmm...nieśmiałych? Zakładając, że w ogóle faceci go ruszają...
    Chyba, że nienaturalny kolor moich włosów mu się nie podoba...
    Dlaczego moje życie musi być takie skomplikowane?
    Pomocy~~!

sobota, 4 lipca 2015

Fragmetny duszy XLVII

  Spica bez problemu zmieściła się w ubrania, które jej pożyczyłem. Nie widziałem powodu, dla którego miałaby nie nosić sukienek, ale takt nie pozwalał mi poruszać tego tematu. Cierpliwie poczekam albo będę żył w nieświadomości. Nie miałem pojęcia jak potoczy się nasza znajomość, lecz początek zapowiada ją całkiem obiecująco.
  Całą trójką zeszliśmy do jadalni na śniadanie. Na śniadanie zszedłem przynajmniej ja. Dziewczyna powiedziała, że zadowoli się jakąś porządną kawą. Zapytałem Sebastiana czy czasem też nie ma ochoty. Przytaknął obojętnie.
   Usiedliśmy ze Spicą przy stole, kiedy brunet poszedł po moje śniadanie oraz kawę. Białowłosa demonica usiadła po mojej lewej, przypatrując się wszystkiemu dookoła z ciekawością. Wydało mi się, że moja koszula jest trochę na nią za mała, ponieważ rękawy nie sięgały nadgarstków. Chociaż może ja też już z niej wyrosłem i po prostu została w szafie? Przypatrywałem się przez moment jej dłoniom  i dostrzegłem na nie malutkie czarne plamy. Czasami przybierały one większe rozmiary, ale i tak niezbyt rzucały się w oczy. Były zbyt ciemne jak na pieprzyki. Zastanawiałem się, czy mogę o nie zapytać. Spica nie sprawiała wrażanie osoby biorącej wszystko do siebie, więc jeśli okaże się to jakimś wstydliwym faktem bądź chorobą, to chyba nie popsuję jej tym pytaniem humoru.
   Już miałem pytać, ale powstrzymał mnie Sebastian, wchodzący do jadalni wraz posiłkiem dla mnie i trzema filiżankami. Postawił przede mną tacę z omletem oraz herbatę a przed naszym gościem kawę.
    - Pijałaś z mlekiem, prawda?
    - Yhym - energicznie pokiwała głową w odpowiedzi na pytanie bruneta. - Miło, że pamiętałeś - wyszczerzyła się  zaczepnie.
   Dopiero teraz dotarło do mnie, że w sumie nie wiem jaka relacją łączy tych dwoję. Wydawała się dość zażyła skoro najpierw się tłuką, a później spokojnie piją razem kawę.
   Zabrałem się za pałaszowanie śniadania. Kątem oka zauważyłem Mey Rin i Barda, zaglądających przez uchylone drzwi. Dwa demony raczej też ich dostrzegły, bo uśmiechnęły się nieznacznie.
    - Jak w ogóle planujesz wytłumaczyć reszcie moją obecność? - zapytała dziewczyna, kiedy upiła łyk ciepłej, brązowej cieczy.
    - Przydzielimy ci rolę pokojówki i tak czy siak, będziesz chodzić w sukience - Sebastian odpowiedział, obracając w palcach własną filiżankę i wykrzywiając usta w najbardziej złośliwą parodię uśmiechu, na jaką było go stać.
   - No chyba nie! - ktoś ewidentnie nie mógł znaleźć żadnego argumentu...
   - Sebastianie, nie dokuczaj mniejszym od siebie - uwielbiałem go karcić jak niewychowane dziecko.
   - Pfff...jakby chciała, to nie byłaby taka mała.
  Spica zaprezentowała Sebastianowi swój długi język. Już drugi raz dzisiaj.
  Czyli wracamy do "z demonami jak z dziećmi"?

   - Ciel~! Sebuś mi dokucza! - wróciliśmy do "z demonami jak z dziećmi" prędzej niż myślałem.
  Aż ciężko uwierzyć, że ten krzyk doszedł z drugiej strony posiadłości. Finny stwierdził, że bawią się w berka. Taa...yhymm...na pewno. Niech się gonią, byleby nie zdemolowali czegoś i robili to ciszej.
   Nadal nie wiedziałem, po co właściwie dziewczyna się tu zjawiła, ale cieszyło mnie, że chociaż na chwilę odciąga Sebastiana od pracy.
   Przesiadywałem właśnie w bibliotece. Bez większego celu. Tak dla relaksu i tyle. Odłożyłem filiżankę, z której przed chwilą wypiłem herbatę, i sięgnąłem po kruche ciasteczko. Ułożyłem się wygodniej na leżance, bo czułem, że długo już sobie nie poleżę.
   Tak jak się spodziewałem przez dwuskrzydłowe drzwi wpadła najpierw białowłosa głowa Spicy a potem jej reszta. Szybko zamknęła je i oparła się o ścianę obok, dysząc przy tym ciężko.
    - Gdzie zgubiłaś Sebastiana? - zapytałem rozbawiony z lekka tym widokiem.
    - Nie... - ciężkie sapnięcie. - ...pytaj...
   Nie byłem ani trochę zazdrosny o to, ile czasu Sebastian zmarnował dzisiaj na ustawianie demonicy do pionu zamiast poświęcić go mnie. No może ociupinkę. Ale jakaś odmiana mu się przyda. Niech się z nią bawi w "chowanego".
     - Chciałam trochę rozruszać tego sztywniaka - stwierdziła, gdy oddech jej się uspokoił. - Ale on chyba tego nie potrzebuje.
     Jakby się tak dogłębnie zastanowić, to mężczyzna nie zażywał na co dzień dużo ruchu. Kiedy rozwiązywaliśmy zagadki od Królowej, wtedy owszem musiał się nabiegać, ale nigdy nie powiedziałbym, że jako demon jest w szczytowej formie. Jeśli to, co się teraz dzieje, jest choćby namiastką jego kondycji, to boję się co będzie później.
    - Mogę? - zapytała, dostrzegając talerz z ciasteczkami, które kusiły wyglądem.
   Skinąłem głową, wpatrując się w nią, gdy podchodziła.
   Dostrzegłem więcej czarnych plamek. Między innymi na szyi oraz niezasłoniętych przez nogawki spodni kolanach. Mógłbym przysiąc, że wcześniej ich tam nie było.
    - O co wam się rozeszło, że tak za sobą ganiacie?
    - Co? A o to chodzi! Tak mi się zebrało na wspominki i chyba się wpienił, jak zaczęłam mu opowiadać o wszystkich głupotach, które odwalił ze swoją spółką. - zaśmiała się krótko, wkładając do ust następny wypiek. - Dobre czasy...
    - Mówiąc spółka, kogo masz na myśli?
    - No Rogacjusza oczywiście i Witeola. Akrusa o Altaira. Było nas tam trochę do wymyślania głupot, ale ile przy tym było zabawy. Zwłaszcza jak ostawialiśmy partyzantkę w czasie pierwszej wojny celestiańskiej. Ho ho! Wtedy to się działo! Raz nam się udało przypalić skrzydełka przydupasowi Michałka. Z tego to byliśmy tak dumni, że chyba cały shedimski światek o tym wiedział.
   Oczywiście nic na ten temat nie wiedziałem. Sebastian chyba też tego nie pamiętał.
     - Ty jesteś żołnierzem? - raczej to mnie chyba zdziwiło najbardziej.
     - Nie wyglądam, co nie?
     - Szczere nie - no bo kto widział kobietę na wojnie?
     - Nie myśl sobie, że jestem przez to gorsza od całej reszty! - sprostowała.
     - Ależ jakże bym śmiał.
    Chociaż nie miałem pojęcia jakie to umiejętności Spica posiada jako żołnierz. Nie wiedziałem też jakie ma Sebastian. No i cała reszta zaangażowanych w działania wojskowe shedimów i innych demonów. Tym bardziej nie potrafiłem sobie wyobrazić potęgi aniołów, które stały po drugiej stronie tego konfliktu. Potrzebowałem się douczyć na ten temat. Nie wiedziałem jak przedstawia się rozłożenie siły, sposoby walki. Nie miałem pojęcia, kto jest ważną figurą w tych szachach, a kto tylko pionkiem. O ile w świecie ludzi, to ja mogłem rozkładać karty, to w świecie demonów nie znaczyłem kompletnie nic i byłem nieporadny jak małe dziecko. Ale to zmienię.
     - Po co tak właściwie się tu pojawiłaś?
     - Mam zraportować Sebastianowi - położyła wyraźny nacisk na nadane mu przeze mnie imię. - kogo mamy już w swoich szeregach, a kogo jeszcze trzeba odnaleźć.
     - Rozumiem. A nie mogłaś zrobić tego listownie?
     - Wtedy...
     - ... nie mogłabyś mu przeszkadzać - dokończyłem.
     - Dokładnie, Młody, dokładnie.
   Pytać do kiedy zostanie raczej nie wypadało. Nie przeszkadzała mi jej obecność, w pewnym sensie była nawet wskazana. Ciekawe ile jeszcze demonów poznam?
     - No hej! Gdzie Sebuś zniknął? - Spica zrobiła smutną minkę.
   Zbliżała się pora podwieczorku, więc jak mogę wnioskować poszedł go przygotować. Liczyłem skrycie na ciasto z orzechami, ale nie wiem czy mogę na nie liczyć. Raczej nie, chyba że Sebastian umie czytać w myślach.
   Spica podskoczyła na dźwięk pukania do drzwi. Do biblioteki wszedł Sebastian, ale niestety nie z orzechowym ciastem. Ale tort węgierski też był dobrym wyborem.
    Zawsze lubiłem go jeść. Między innymi dlatego, że zawierał alkohol, a mój kochanek jakże troskliwie nigdy nie pozwalał mi go tykać. Nawet na przyjęciach rzadko udało mi się coś uszczknąć. Tak, wiem, że źle działa, ale raz nie zawsze.
    Sebastian usiadł obok mnie, zdejmując z siebie frak. Chyba też zmęczył się tą gonitwą. Spica zajadała swój kawałek toru siedząc na fotel naprzeciwko nas. Sebastian jak zwykle odmówił sobie słodkiego. Nie wiedziałem czy robi to, bo mimo wszystko jest lokajem i nie powinien robić takich rzeczy, czy po prostu nie lubi słodkich rzeczy. Tyle się znamy, a wciąż tyle niewiadomych.
   Westchnąłem. Nabiłem na widelczyk do ciast wisienkę, która zdobiła mój kawałek i wepchnąłem Sebastianowi do ust. Dziewczyna zrobiła na to duże oczy. Nie rozumiałem z jakiego powodu, bo jak już zdążyłem się dowiedzieć to w świecie demonów jest całkiem normalne. Miałem zamiar zignorować jej reakcję i napić się herbaty. Kiedy przykładałem filiżankę Earl Gray, wypaliła do Sebastiana:
    - To już nie jesteś na dole?!
   Omal nie zakrztusiłem się naparem przez to pytanie. Jeśli ono znaczyło, to co myślałem, że znaczyło, to chyba mamy temat do rozmów.
   Spojrzałem na bruneta, który w tej chwili gromił spojrzeniem Spicę.
    - No co?! - najwyraźniej nie widziała nic nietaktownego w bezpośredniości swojego pytania.
    - Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedział spokojnie, jednak w dobitności tego zdania słychać było gniew.
    - Między innymi to z Kserksem i ... - demonica miała wyraźną ochotę kontynuować.
    - Zamknij się!
    - Sebastianie!
  Brunet zacisnął zęby.
    - Oj, tak sobie tylko żartowałam - zakończyła temat Spica.
  Sebastian wydawał się zadowolony takim obrotem spraw i złość z niego uciekła.
  Kiedy ciasto zniknęło z obydwu talerzyków, demon wyniósł naczynia do kuchni.
    - Przepraszam złotko, ale rozumiesz....wypatroszyłby mnie - uśmiechnęła się i pognała w ślad za mężczyzną, zostawiając mnie samego z myślami.  

czwartek, 2 lipca 2015

Nauczyciel XV

  Wstawiłem swój urodzinowy prezent do wazonu. Zdziwko mnie chapło, że w ogóle znalazłem taki duży. Kwiaty pozostawiłem w salonie, bo wnoszenie ich na górę do pokoju mogłoby skończyć się tragedią...znowu...
  Wysłałem wiadomość z podziękowaniem za życzenia Sebastianowi. Taka mała rzecz a cieszy. Nie licząc oczywiście kwiatów...Nadal nie miałem pewności, że są od niego, ale pomarzyć można!
  Chciałem znów wpaść do niego z wizytą, ale jak na złość Prosiak postanowił nic nam nie zadać. Nie mogłem wymyślić żadnego innego powodu. Partia szachów nie wydawała się najlepszym pomysłem...
   Ale w sumie, to mógłbym go zaprosić do siebie "na herbatę" w ramach rekompensaty za tamto zadanie domowe. To wydawało się być całkiem w porządku, a  skoro nikogo nie ma w domu...
   Zawszę mogę omotać go swoim urokiem osobistym. Wziąć na tekst, że smutno samotnie spędzać urodziny...
   W środku jest posprzątane. Nawet u mnie w pokoju panuje względny ład, chociaż lepiej byłoby ugościć go w salonie. Nie lepiej, tylko to po prostu logiczne.
   Dobra! Wdech, wydech. Nie nakręcaj się tak, bo jeszcze nic nie jest ustalone. Spokojnie.
   Wsiąkłem w kanapę, usiłując się zrelaksować i wyjąłem komórkę z kieszeni szlafroka. Wypadałoby się chyba ubrać...
  
   Wow...zgodził się... Aż się zdziwiłem... Drugi raz dzisiejszego dnia... Martwię się, że jeszcze nie ostatni...

   Ustaliliśmy, że Sebastian przyjdzie o piętnastej, czyli za pół godziny. W tym czasie musiałem ubrać się, wyczesać i umyć zęby. Zacząłem od końca, bo to wydawało mi się najprostsze.
   Wyczesałem się i umyłem zęby już we własnej łazience. Do "porannego" prysznica wykorzystałem tą cioci. Po prostu była bliżej kuchni niż moja. W moim mniemaniu to nie był wcale przejaw lenistwa.
    Zacząłem przegrzebywać szafę w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Ciężko było wyczuć w czym przyjdzie Sebastian, ale coś mi się zdaję, że jednak przyjdzie ubrany elegancko. Bardziej elegancko niż w domu mniej niż w pracy. Czyli, że powinienem ubrać się podobnie...chyba...
    Finalnie wybór padł na dość obcisłą czarną bluzkę z krótkim rękawem (nie trzeba było jej prasować) i ciemnogranatowe jeansy. Nic specjalnego, ale wyglądało nieźle, kiedy przeglądałem się w lustrze. Nie miałem żadnych ozdób w stylu wisiorków, więc nie mogłem nic takiego założyć. Może pora zainwestować w coś takiego? Choć najpierw wolałbym ubłagać ciocię na przekłucie uszu... Zawsze wydawało mi się, że dobrze wyglądałbym w kolczykach. Nawet jeśli musiałbym czasem znosić przytyki ze strony innych uczniów. Przecież mogę ją poprosić o to z okazji urodzin...Przedyskutuję to z nią, jak już wróci.
    Wrzuciłem ciuchy, które w międzyczasie pospadały z półek z powrotem do szafy i zszedłem znowu na dół. Ile ja kalorii muszę spalać na tych schodach?
    Sprawdziłem godzinę. Jeszcze piętnaście minut. Przez ten czas stres mnie zeżre...
    Miałem nadzieję, że nikt nie zobaczy, że Sebastian tu idzie. To byłby przegryw roku.
    Zerknąłem przez okno w przedpokoju, czy przypadkiem nie widać go już na ulicy.
    Nie było, więc tymczasem wyciągnąłem z lodówki sernik na zimno, który ciocia zrobiła ostatnio. Jeszcze trochę go zostało, a był naprawdę dobry. Pewnie dlatego, że długo nie jadłem nic podobnego...Trochę szkoda, że nie mogę ruszyć szampana z barku. Ciocia Ann na pewno by się skapnęła i byłaby wtopa. Chociaż....
    Wyciągnąłem z szafki talerzyki i łyżeczki, żeby zanieść je do salonu wraz z ciastem. Wyłączyłem przy okazji telewizor. Włączenie muzyki było chyba całkiem niezłym pomysłem. Przejrzałem wszystkie płyty stojące na stojaku za sofą. Cóż...ciocia podzielała moje zamiłowanie do rocka, a on niespecjalnie budował atmosferę.Ciekawe czego słucha Sebastian...
    Usłyszałem pukanie do drzwi. Momentalnie wyprostowałem się i poprawiłem bluzkę, która dopiero teraz okazała się ciut za mała. Mam nadzieję, że nie wyglądam przez to zbyt gejowato...Szybko podbiegłem do drzwi, poprawiając jeszcze włosy, które na szczęście zdążyły wyschnąć. Otwarcie drzwi oczywiście skończyło się zmarznięciem i to ponownym, ale tym razem również było warto.
    Do domu wszedł Sebastian, ubrany, wreszcie odpowiednio jak na zimową porę, w długi, czarny płaszcz.
   Oczywiście na ten widok Ciel zapomniał języka w gębie, no bo jakże by inaczej...

   Zaprosiłem Sebastiana do salonu i nałożyłem sernika na talerz. Zaproponowałem też herbatę. Odmówił.
    - To może szampana? - zapytałem i nawet nie czekając na odpowiedź, poszedłem po kieliszki do pokoju cioci. No i po szampana oczywiście.
   Było ciężko wybrać z pomiędzy trzech różnych, stojących w barku, ale w końcu wziąłem ten, który miał najładniejszą etykietę. Bardzo poważne kryterium wyboru...
   Wróciłem do pokoju, w którym zostawiłem bruneta. Akurat kończył jeść ciasto. Otaksowałem szybko jego ubiór i stwierdziłem, że ogólnie ubraliśmy się podobnie. Tylko Sebastian zdecydował się na luźną czarną koszulkę, a ja na zdecydowanie nie luźną. Oczywiście rękawiczki były na swoim miejscu...
    Wpatrywał się na mnie przez dłuższą chwilę. Przez myśl mi przemknęło,  żeby jednak tą bluzkę zmienić, ale już trudno.
   - Dasz radę to otworzyć? - zapytał.
   Tego nie przemyślałem...
   Mężczyzna najwyraźniej dostrzegł moje zakłopotanie i sam otworzył butelkę. Korek wystrzelił, a z zielonej szyjki wyleciał "dymek". Usiadłem na kanapie jak najbliżej niego, ale nadal w stosownej odległości. i postawiłem wysokie kieliszki na ławie. Szkło zastukało o marmurowy blat, a zaraz potem ze sprawnością barmana Sebastian nalał do kieliszków złotawego trunku.
  Puknęliśmy o siebie szklanymi naczyniami, jak to się zwykle robi.
  Upiłem trochę szampana. Nie było w nim przesadzonej ilości bąbelków, więc mogłem uznać, że mi smakował. Ogólnie rzecz biorąc nie lubię gazowanych rzeczy. Jednym okiem wpatrywałem się w katechetę. Wydawał się bardziej rozluźniony niż zazwyczaj. Rozglądał się po pokoju. Żeby obserwować jego twarz musiałem nieźle podnosić głowę, a przy okazji uważać, żeby grzywka nie zsunęła się i nie odsłoniła mojej skazy.
    - Dlaczego przyszedłeś? - zapytałem, odstawiając na ławę puste naczynie.
   Spojrzał na mnie jakby nie rozumiał pytania.
    - Poprosiłeś o to.
    - No niby tak...ale teoretycznie przecież mogłeś się nie zgodzić. 
    - Wtedy byś się na mnie obraził i już w ogóle nie uważał na lekcji... - mruknął.
    - Masz rację. - walnąłem lekko głupawy wyszczerz, nie wiedząc czy mam to brać na serio czy nie.
   Brunet uśmiechnął się nieznacznie. Czyli chyba rozmowa zmierza w jakimś kierunku. Jakimś dobrym...
  
   Przez kolejną godzinę rozmawialiśmy. O różnych rzeczach. Jednych poważnych, drugich trochę mniej. Przemaglowaliśmy problemy trzeciego świata, politykę, zahaczyliśmy o psychologię, przeplatając to zgrabnie dyskusją o książkach w stylu "dlaczego "Pięćdziesiąt twarzy" jest takie popularne i dlaczego to gniot". Nigdy bym nie pomyślał, że katecheci w ogóle wypowiadają się na takie tematy. Po mojej katechetce (moher jakich mało) z podstawówki, to raczej nie spodziewałbym się niczego więcej poza stwierdzeniem, że ta książka to dzieło Szatana.
   Stopniowo rozmowa zaczynała dotyczyć coraz bardziej przyziemnych tematów, co nie zmieniało faktu, że nie była nudna. Nie wiem, ile lampek zdążyłem wypić w międzyczasie...
    - Ej, a z profesorem Rafaelem to zawsze byłeś tak blisko? - zapytałem, choć składnia powoli zaczynała się sypać.
    - Emmm? Tak, a co?
    - No bo jesteście kompletnie różni! - powiedziałem, opierając się o ramię nauczyciela. - Ale wiesz przeciwieństwa się przyciągają... - spojrzałem na niego, nieprzytomnym wzrokiem.
    Moment zastanawiałem się nad tym co powiedziałem, zachłysnąłem się powietrzem i palnąłem jak ostatni cep:
    - To ty z nim sypiasz?! - Ciel, coś ty powiedział niemoto?!
    - Co? Oczywiście, że nie!
    - To dobrze - odpowiedziałem już znacznie ciszej. - Bo wiesz, wtedy byłbym zazdrosny.
 (po tym obiecałem sobie, że nigdy więcej nie tknę alkoholu)
    - O co miałbyś być niby zazdrosny? - odsunąłem się trochę od Sebastiana, żeby móc spojrzeć mu w twarz.
    - No bo zawsze jesteś wobec mnie taki niedostępny! A jak już jesteśmy sami to zachowujesz się tak cholernie zimno! Ja tu kminię jak się u ciebie zaskarbić, a ty mnie olewasz! - co ty pieprzysz, idioto?!
    Brunet wpatrywał się przez chwilę na mnie, jakbym był kimś nienormalnym. W tej chwili, przyznaję, niebezpodstawnie.
    - Jesteś pijany - stwierdził po chwili beznamiętnym tonem.
    - Nieprawda! Poza tym właśnie o tym mówię! Jeszcze chwilę rozmawialiśmy normalnie, a teraz się znów odsuwasz! Co z tobą?!
    - To nie jest takie proste! - nie tylko mnie dzisiaj puściły nerwy.
    - To mi wyjaśnij!
    - Nie zrozumiałbyś! A kim ty niby jesteś, żebym próbował ci to wyjaśnić?!
    - A kim chcesz, żebym był?!
    - A kim chciałbyś dla mnie być?! - krótka, acz zauważalna pauza. - I dlaczego?
   Kiedy chciałem rzucić ripostą w stylu "To nie zgadnij, kto to!", Sebastianowi zadzwonił telefon. Wyciągnął go z kieszeni. To oczywiście nie ja dzwoniłem. Byłem w niefortunnym położeniu i nie mogłem zobaczyć, kto dzwoni. A szkoda!
   Brunet wyraził chęć odebrania i wyciągnął rękę w stronę mojej twarzy najprawdopodobniej po to, żeby zatkać mi dziób. Ale ja byłem szybszy. Jednym zwinnym ruchem pozbawiłem jego prawej dłoni rękawiczki!
   - I co?! Szach mat! - wydarłem się jak nienormalny, unosząc dłoń z rękawiczką wysoko w górę.
  Spojrzałem się na rękę,  która cały czas byłą zawieszona w bezruchu. Nie rozumiałem.
  "Ona w ogóle nie wygląda jak normalna dłoń. O co chodzi? Że jak jest pobliźniona, to trzeba ją od razu chować?" pomyślał chłopiec, który chowa całą prawą część twarzy..
   Ręka zniknęła z mojego pola widzenia. Ogólnie wszystko powili zaczęło z niego znikać.

------------------------------------------------------------------------------------------------------
 Wybaczcie mi ten zastój ;-;
 Zwalam to oficjalnie na wakacyjnego lenia! Obiecuję, że to się już nie powtórzy. Przynajmniej bez zapowiedzi ^ ^"