Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

sobota, 11 lipca 2015

Nauczyciel XVII

    Kiedy wreszcie pozbyłem się bólu głowy i innych niepożądanych skutków wczorajszego spożycia szampana, przyszła pora na kaca moralnego. Znowu...
    Oszaleję przez te wahania nastrojów. I na co ja mam zwalić winę? Na hormony? No chyba jednak nie... Może jeśli się odseparuję od Sebastiana, to jakoś będę w stanie funkcjonować. Taa...już to wiedzę. Wtedy to już na pewno bym  zdechł. Z jednostronnej tęsknoty...
    Nadal uważam, że moja sytuacja jest beznadziejna i nic nie wskazuje na to, że ma się poprawić!
    Przynajmniej póki nie skończę gimnazjum. Jak pójdę do technikum czy liceum, to będę mieć taki nawał obowiązków, że może uda mi się zapomnieć o tej chorej miłości. Jeśli w ogóle tą dziwną fascynację do mojego katechety można było nazwać miłością. Zdaję sobie sprawę, że jako gimnazjalista nie mam prawa wypowiadać się jakkolwiek o tym przeklętym uczuciu, które nie daje spokojnie żyć, ale przecież kiedyś ja też muszę go doświadczyć. Choć to raczej dziwne, że upatrzyłem sobie akurat dwa razy starszy ode mnie obiekt westchnień, to ja wcale nie zamierzałem z niego zrezygnować. Ale czy można zrezygnować z czegoś, czego się tak faktycznie nie ma na własność...?
    Zerknąłem na rękawiczkę, którą od wczoraj przez cały czas miałem przy sobie. Pogłaskałem biały materiał wierzchem dłoni i westchnąłem ciężko na wspomnienie okaleczonej dłoni mojego nauczyciela. Pewnie jest wściekły na mnie, za to co zrobiłem. Też byłbym wściekły, gdyby ktoś odsłonił bez pozwolenia moje prawe oko. Co już się zresztą kilka razy zdarzyło...
   Czy tylko ja mam wrażenie, że jestem coraz bardziej roztrzęsiony emocjonalnie? 

   W szkolny poniedziałek znów zdychałem. Kolejny raz wracają do mnie problemy ze spaniem. Prawdopodobnie wywołuje je stres, ale ciocia nie musi o tym wiedzieć. Jakoś sobie dam radę. Mam nadzieję.
    Jakimś cudem udało mi się nie zasnąć na lekcji. To chyba zasługa wiszących nade mną punktów ujemnych za takie przysypianie. To jednak nie zmieniło faktu, że nie potrafiłem skoncentrować się na lekcji. Nie miałem pojęcia, co się wokół mnie działo. Usłyszałem tylko jak kilkoro nauczycieli zapowiedziało nam sprawdzian czy coś, ale z czego i kiedy? Zresztą, co mnie to obchodzi...
    Tak. Kac moralny przerodził się w kryzys egzystencjalny. Witaj z powrotem kryzysie!
    Nawet panu Arcadiusowi nie udało się mnie rozweselić. Na koniec powiedział tylko, że wyglądam bladziej niż zwykle i jeśli źle się czuję, to powinienem zostać w domu. Ale taka opcja nie wchodziła w grę.
    Mimo że specjalnie unikałem Sebastiana, nadal wyczuwałem jego obecność. Po prostu wiedziałem, że jest w pobliżu. Chyba tylko dlatego byłem wstanie utrzymać się na nogach. W kieszeni bluzy miałem schowaną należąca do niego rękawiczkę, którą przez cały dzień kurczowo ściskałem. Planowałem ją oddać, jednak wizja stanięcia z moim katechetą twarzą w twarz w tej chwili mnie przerażała. Tak samo jak miesiąc wcześniej. Wszystko wróciło do tego samego punktu. To tak jakby cofnąć się w czasie, bez cofania się w czasie. Jednak żałuję, że nie mam możliwości ponownego rozegrania tego wszystkiego, co się zdarzyło. Może za drugim razem wszystko potoczyłoby się inaczej? Nie. Raczej wciąż popełniałbym te same błędy.
   Ale to nie tak, że absolutnie niczego nie uczę się od życia. Tylko po prostu czasem mam dość tych nauk. Zawsze kończyły się bolesnym upadkiem na tyłek i to najczęściej z wyżyny szczęścia na pogorzelisko smutku. Przynajmniej wobec mnie życie stosuje metodę kija i marchewki. A tak w sumie to samego kija.
 
    Dowlokłem się do domu. Specjalnie szedłem na mrozie niestarannie ubrany, żeby się rozchorować i bez wyrzutów sumienia przesiedzieć w domu kryzys egzystencjalny. A najlepiej go przespać. Plan idealny. Ale jak na złość pewnie tylko rozboli mnie gardło, a gorączki nie dostanę i będę się musiał męczyć w szkole tak czy siak.
    Po drodze obmyśliłem za to plan jak oddać rękawiczkę jej właścicielowi, bez bezpośredniej konfrontacji. Wsadzę ją w kopertę i po prostu podrzucę mu na biurko. Do domu Sebastiana wolałem się nie zbliżać.
    Dzisiaj ciocia była w domu i, chcąc nie chcąc, musiałem zjeść z nią obiad. Praktycznie nic nie chciało mi przejść przez gardło. Nie dlatego, że było niesmaczne, tylko jakoś nie miałem siły przeżuwać i połykać tego, co akurat znajdowało się w moich ustach.
     - Ciel, wszystko w porządku? -  zapytała siedząca obok mnie kobieta.
    Skinąłem nieprzekonująco głową, odchodząc od stołu. Nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Na cokolwiek innego też jej nie miałem.
    Wczołgałem się do mojego pokoju, ciągnąc za sobą torbę z książkami po schodach. Odłożyłem ją niedbale na jej miejsce i zamknąłem za sobą drzwi. Przeszukałem wszystkie szuflady, ale w końcu udało mi się znaleźć w nich kopertę odpowiednich rozmiarów. Wyjąłem też biały papier. Podłożyłem pod niego kartkę w kratkę, żeby równo pisać. Wypadałoby napisać kilka słów z przeprosinami, jednak wszystkiego tego, co cisnęło mi się na usta, nie mogłem przelać na papier. Zdecydowałem się najpierw poukładać myśli.
    Usiadłem na łóżku i wyciągnąłem z kieszeni rękawiczkę. Po raz kolejny zacząłem się w nią wpatrywać. Tak po prostu wpatrywać i gładzić, jakby w środku, była dłoń Sebastiana. Jakby mógł to poczuć.
    Kiedy w końcu udało mi się poukładać to, co miałem w głowie, okazało się, że w sumie nic tam nie ma. Wszystkie dręczące mnie sprawy zniknęły, gdy gładziłem biały, delikatny materiał. Nie wiedziałem co się stało, ale w jakiś magiczny sposób wszystkie zmartwienia zniknęły. Otrząsnąłem się z tego dziwnego otępienia, które mnie w tej chwili ogarnęło.
     Może powinienem iść z tym do lekarza? Tylko jakiego? Psycholog? Czy może lepiej od razu do psychiatry? Chociaż ja nie chcę trafić do czubków, tylko dlatego że jestem beznadziejnie zafascynowany kimś, kim nie powinienem być nigdy w życiu. Jasne, nauczyciela można lubić, co nie oznacza, że można sobie pozwolić zagalopować w tej znajomości tak daleko jak ja. I tak posunąłem się już znacznie zbyt daleko, niż było mi wolno. Powinienem się wycofać z tego jak najszybciej, ale...
     ...ja naprawdę nie chciałem tego robić.

     Dzisiejszej nocy spałem już lepiej. Jednak w szkole i tak dalej byłem nieprzytomny. Prawie zapomniałem o kopercie, którą miałem podrzucić do dwunastki przed piątą lekcją. Ale jakoś mi się ta sztuka udała. Miałem nadzieję, że Sebastian nie postanowi nagle zamienić się z kimś na salę.
    Do wykonania miałem jeszcze dzisiaj jedno ważne zadanie. Podejść profesora Rafaela, żeby mi zdradził, co mogę kupić Sebastianowi w ramach przeprosin. Mogłem też to połączyć z prezentem gwiazdkowym i po prostu zapytać, co kupić osobie, która zachowuje się podobnie do katechety. Ten przekręt powinien jakoś przejść.
     Kończyliśmy lekcje o tej samej godzinie, więc największym problemem będzie złapanie go zanim dojdzie do pokoju nauczycielskiego. Albo póki nie znajdzie się w towarzystwie katechety. To będzie jeszcze gorsze.
     Wyciągałem nogi jak tylko się dało, żeby znaleźć go jak najprędzej. Udało mi się. Właśnie miał wchodzić po schodach na piętro. Na szczęście szedł sam, a świadków w postaci uczniów dookoła nie było dużo.
      Zapytałem go tak, jak sobie przed chwilą obmyśliłem. Mężczyzna zamyślił się przez chwilę na to pytanie, po czym odpowiedział.
       - Hmmm...chyba nawet wiem, ale musisz mi w czymś pomóc, okay? Ty zrobisz coś dla mnie, ja dla ciebie, co ty na to?
       - Emm...no zgoda... - odpowiedziałem niepewnie, widząc jaki podejrzany uśmiech zawitał na twarz mojego wychowawcy. - A co mam zrobić?
       - Dowiesz się, jak dojdziemy na miejsce. Teraz chodź - nauczyciel zszedł ze schodów i skierował się w stronę łącznika.
       Weszliśmy do jedynej klasy jaka się tam znajdowała, czyli sali od plastyki. Dziewczyny z kółka plastycznego, które właśnie teraz się zaczynało, rozkładały swoje sztalugi. Znałem te dziewczyny w sumie tylko z widzenia, bo żadna nie była z mojej klasy. Ta, z czarnymi krótkimi włosami i okularami w fioletowych oprawkach, to była Marie, tego byłem pewny, bo chodziliśmy razem na dodatkową chemię. Jej koleżanka z włosami związanymi w koński ogon i perlistym śmiechem to, o ile się nie myliłem, jest Alice. Dziewczyna o wyróżniającym się wzroście, która się z nami przywitała, miała na imię Kathy. Tak przynajmniej przywitał ją profesor Rofocale. Za nią schowała się drobna i nieśmiała Lily. Chodziły plotki, że ma androfobie i tylko dlatego ją znałem. Jedna dziewczyna, która najwyraźniej jak Lily musiała być z pierwszych klas, pozostała dla mnie zagadką. Z zaplecza wyszedł jeszcze jeden chłopak, który nigdy wcześniej nie rzucił mi się w oczy. Miał przenikliwe zielone oczy i jasnobrązowe, lekko kręcone włosy. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym tylko skinął mi głową i, trzymając sztalugę, udał się na swoje miejsce.
       - Archi!  Znalazłem ci kogoś idealnego na dzisiaj! - zza ściany kantorka na tyłach klasy wychylił się pan od plastyki.
       - Kogo? - zapytał.
    Kiedy zobaczył, że pan Rafael przyprowadził mnie, parsknął krótkim śmiechem. Tak właściwie, to co ja mam tutaj robić? Miałem okropne wrażenie, że nie powinienem tu być...
      - Już mu powiedziałeś?
      - Nie. 
      - A czym go przekupiłeś?
      - Oj, nieważne! Ciel, właśnie zostałeś modelem, ciesz się! - zwrócił się do mnie i klepnął w plecy.
      - Zaraz, zaraz. Ja nic nie rozumiem.
   Nie zdążyłem zaprotestować, kiedy albinos zaczął ciągnąć mnie za rękę w stronę zaplecza.Tymczasem profesor Arcadius przesunął się, żeby zrobić mu miejsce. Trafiłem do małego pomieszczenia wypełnionego wonią farby. Drzwi za mną się zatrzasnęły.
      - W środku masz ubranie, przebież się w nie - usłyszałem zza drzwi.
    Rozejrzałem się po pokoiku. Informacja, którą chcę zdobyć najwyraźniej wymaga poświęceń. W końcu mój wzrok trafił na czarno-niebieski materiał. Niepewnie wziąłem go w dłonie i rozłożyłem.
      - No panowie, to chyba żartują! - usłyszałem śmiech dwóch mężczyzn. Później również całej reszty dziewcząt. Już wiem, co oznaczały ich tajemnicze uśmieszki, które miały na ustach, kiedy tu wszedłem.
      - Zrobisz, co każemy! Bo inaczej nie będzie nagrody!
  To jest to miejsce, w którym moja duma została zaciupana kijem i już chyba nigdy się nie podniesie.
      - Buuu...ale ja nie chcę...- jęknąłem sam do siebie, oglądając czarną sukienkę.

      - Wow! Naprawdę to zrobił! - taka właśnie była reakcja nauczyciela angielskiego, kiedy wyszedłem już z kantorka.
    Normalnie aż czułem osiadające na mojej skórze upokorzenie. Dziewczyny, które rozłożyły się już ze swoim sprzętem, odwróciły się w moją stronę. Najpierw zdębiały, a później zrobiły maślane oczka i zaczęły skandować jaki to ja jestem "prześliczny", "uroczy", "słodki" i inne takie pierdoły. Chłopak, którego nie znałem, pozostawił to bez komentarza. Natomiast pan Arcadius wydawał się totalnie zgłupieć. Ale to była moja rola w tym momencie.
    Pan Rafael natomiast zdążył wyciągnąć z kieszeni spodni telefon i z głośnym okrzykiem "Selifie!" zbliżył się do mnie i zrobił nam zdjęcie. Myślałem, że spalę się ze wstydu. Moja twarz i tak pewnie była teraz cholernie zarumieniona, więc odebrało mi to resztki godności.
     - Niech to nie trwa długo - jęknąłem, błagając o litość.
     - To już zależy od dziewczyn - odezwał się zaskoczony pan od plastyki. - Ogólnie są związane zmową milczenia, więc nie musisz się martwić o przypał.
     - Ale ja nie! - zakrzyknął wesoło mój wychowawca.
     - Nie dobijaj go już.
     - Dlaczego to właściwie muszę być ja?! - zapytałem, poprawiając ramiączko sukienki.
    Sukienka miała je tylko jedno po mojej prawej stronie. Była prosto skrojona, a jedyną jej ozdobą był granatowy, lśniący pas owinięty wokół tali, która niestety należała do mnie.Poza tym miała jeszcze rozcięcie, które ciągnęło się od lewego uda, które też niestety było moje, do kostek w dół, gdzie sukienka się kończyła.
    - Tak jakoś wyszło.
    - I to ma być powód mojego męczeństwa?! - cała zgromadzona ekipa zgodnie skinęła głowami.
    - Nie marudź, tylko siadaj! - nalegała wyraźnie podniecona Alice.
   Kiedy przechodziłem przez salę, modliłem się, by nikt tutaj już nie wszedł. Czułem chłód pod swoimi stopami. Czy wspomniałem już, że miałem na sobie kabaretki? Nie? No to wspomnę. Musiałem ubrać kabaretki! Przecież to okrutne i bezlitosne! Dlaczego takie rzeczy przytrafiają się zawsze mnie?! Czy ja kiedykolwiek coś komuś zrobiłem? No tak, ale przecież nie muszę za to pokutować aż tak ciężko!
   Doszedłem do krzesła, które dziewczyny ustawiły na środku półkola, które utworzyły razem z nieznajomym chłopakiem. Usiadłem na nim, przeklinając to cholerne rozcięcie w sukience.
     - Ciel, ale ty musisz usiąść tak...no wiesz...- zaczęła Kathy. -...bardziej seksowanie.
     - Że jak?!
    Dziewczyna wstała i podeszła do mnie. Bałem się, co mi zrobi jak cholera. Ale tylko zaczęła mnie przestawiać. Ustawiła mnie w takiej pozycji, która według niej była seksowna. Teraz miałem nogi wyciągnięte przed siebie, łokciem opierałem się o oparcie krzesła, a głowę skierowaną ku górze, co miało eksponować moją szyję.
     - Teraz powinieneś powiedzieć "to nie w porządku, przecież jestem chłopcem!" - stwierdziła nieznana mi z imienia dziewczyna.
     - Patty! Uspokój się! Nie wszystko jest takie, jak w tych twoich rysowanych pornoskach czy jak to się tam zwie - sprowadziła ją na ziemie Marie.
     - Proszę pana? A uda nam się następnym razem załatwić jakiegoś seme do kompletu? - zapytała Patty, której entuzjazm najwyraźniej nie osłabł.
     - Pomyślimy - odpowiedział białowłosy nauczyciel za drugiego.
    Najwyraźniej wiedział o co chodzi w przeciwieństwie do mnie.
    Po kilkunastu minutach pozowania zaczął boleć mnie kark. Dziewczyny pozwoliły mi ustawić głowę w normalnej pozycji. Cieszyłem się, że nie tyrały mnie aż tak bardzo. Teraz zamiast na sufit patrzyłem na drzwi. Ehh...jakież to ciekawe zajęcie.
     - Zrobimy wystawę tych prac?
     - Absolutnie wykluczone! - odpowiedziałem natychmiast, na co wszyscy się zaśmiali.
    Usłyszałem jakieś kroki, lecz nadal spokojnie siedziałem. Miałem nadzieję, że moje modlitwy zostały przez kogoś tam wysłuchane i jednak nikt tu nie wlezie. Jak bardzo się pomyliłem. Drzwi otworzyła osoba, którą najmniej chciałem tutaj zobaczyć.
     - Dzień dobry, profesorze Michaelis - przywitały Sebastiana dziewczyny, ale on nie zwrócił na nie uwagi.
    Po prostu wgapiał się we mnie, wciąż trzymając klamkę. Moje ego zrobiło się malutkie jak główka szpilki. Policzki znów zaszły mi czerwienią, która robiła się z każdą chwilą coraz intensywniejsza. Nauczyciel otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale finalnie zamknął tylko drzwi. Myślałem, że rozpłaczę się ze wstydu.
     Po jakiejś niecałej minucie zadzwonił telefon pana Arcadiusa. Plastyk odebrał go nieświadom burzy, która nadchodziła.
     - Coś ty mu kurwa zrobił? - krzyk w słuchawce był tak głośny, że aż ja go usłyszałem, a byłem na drugim końcu sali.
     - To nie ja, to Rafael! - komórka została przekazana w ręce wspomnianego.
     - Dziubuś, czy ty masz jakiś problem?
     - Przecież to podchodzi po molestowanie! Nie, wróć. To jest molestowanie!
     - Oj tam. Nie musimy od razu używać takich ostrych słów...
     - Czy on się w ogóle dobrze czuje? Bo jakiś czerwony był - wszystkie dziewczyny przyglądały się teraz rozmawiającemu przez telefon albinosowi.
     - Ciel, czy ty się dobrze czujesz?
     - Oczywiście, że nie! Czuję się zaszczuty!
     - No dobrze się czuje, o co ci chodzi? - właściwie to nie usłyszałem co w tej chwili Sebastian odpowiedział. - Yhym, tak, jasne. Zrobię ci zdjęcie. To pa! - i się rozłączył, oddając telefon w ręce właściciela.
     - Proszę pana? Może mi pan teraz odpowiedzieć na moje pytanie?
     - Hmm...? A! Wiesz, tak w sumie, to nic nie przychodzi mi do głowy.
    Co? I ja się tak męczę tylko po to, żeby usłyszeć, że on nie ma pojęcia co mam Sebastianowi kupić na przeprosiny?! No tak mogłem przewidzieć fakt, że moje cierpienie będzie daremne. Coś chrupnęło mi w środku. Chyba złamał mi się kręgosłup moralny albo coś.
    Jutro chyba wezmę sobie wolne, żeby odpocząć psychicznie...
      

2 komentarze:

  1. Hahaha! No nie wierzę! Ten rozdział był genialny! Zapowiadał się smutno, sentymentalnie i ogólnie przygnębiająco, ale ostatnim, najdłuższym fragmentem, rozbroiłeś mnie. Ciel pozujący w sukience osobom z kółka plastycznego - hahaha! Powiem Ci, że kiedy kręgosłup moralny Ciela upadała, ja śmiałam się do rozpuku. I jeszcze to wejście Sebusia - hahahaha! Biedny Phantomhive! Chociaż w zasadzie, dzięki tej farsie pokazał kawałek ciałka, dzięki czemu katecheta miał okazję obejrzeć go nim dojdzie między nimi do czegoś więcej :D. No rozbawiłeś mnie, naprawdę :). Dziękuję Ci bardzo za ten rozdział. A teraz mówię dobranoc, bo za chwilę zaryję nosem w klawiaturę.

    Pozdrawiam,

    bardzo śpiąca R.

    OdpowiedzUsuń
  2. boskie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń