Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Nowy blog powstał, wszystko już na niego przeniosłem, a jeśli od razu cię na niego nie przeniosło to znaczy, że prawdopodobnie korzystasz z wersji mobilnej. Dlatego wlepiam tutaj linka: 

Fragmenty duszy XV

     Zgrabnie zakończyłem list swoim podpisem. Wreszcie zebrałem się w sobie, by napisać do Mey-Rin tak jak jej obiecałem. Nie mogłem zdradzić jej zbyt wiele, poza tym nie miałem też zbyt wiele do opowiadania. List miał dostarczyć Montgomery. Trochę niezręcznym wydało mi się fatygowanie go, ale Sebastian stwierdził, że tak będzie lepiej niż zwykłą pocztą. Zapewne miał racje, niezręcznie by było, gdyby ktoś przechwycił moją korespondencję. Nadal nie wiedziałem, czy przypadkiem nie jestem na językach angielskich plotkarzy i póki co mało mnie to interesowało.
     Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami i odruchowo zgarbiłem się. 
     Demon czasem wychodził gdzieś i wracał w... nie najlepszym nastroju, delikatnie mówiąc. Wtedy wolałem schodzić mu z drogi. Zaszywałem się w sypialni i czekałem aż mu przejdzie, ewentualnie wychodziłem do ogrodu. 
     Wyminął mnie bez słowa i zniknął za drzwiami, za które nigdy nie zaglądałem. Domyślałem się oczywiście, że prowadziły do miejsca, gdzie Sebastian spędzał noce, ale nie wiedziałem, co tam się znajduje, ani co on tam robi. Jakoś nie było okazji zapytać, może też nie wypadało.
     Wydało mi się, że powietrze dookoła mnie zgęstniało. Przeszły mnie ciarki.
     Wsadziłem pośpiesznie list do koperty, a potem, starając się nie zwracać na siebie uwagi, wyszedłem z pomieszczenia na korytarz. Odetchnąłem, kiedy atmosfera panująca dookoła zirytowanego mężczyzny została za drzwiami. Skierowałem się w stronę spiralnych schodów, żeby zanieść list Montgomery'emu. Zatrzymałem się przy wysokim łuku wychodzącym na korytarz drugiego piętra. Pamiętałem, że znajdują się tam komnaty Hallgrima i nie powinienem tam wchodzić, tym bardziej, że mogłem wyczuć jego obecność przez co najmniej kilka ścian. Jednak nie to przykuło moją uwagę. Słyszałem ciche szarpanie za struny. Chociaż mogło to być również pobrzękiwanie dzwonków lub dźwięki fortepianu. Dużo nieuporządkowanych dźwięków na raz powoli stawało się przyjemną dla ucha melodią, graną przez kilka instrumentów. Otrząsnąłem się z nieplanowanego zasłuchania, choć ciężko było oderwać się od dobywających się zza ścian słodkich dźwięków.
     Zszedłem na parter i zapukałem w drzwi prowadzące do gabinetu blondyna. Pchnąłem je, gdy usłyszałem przyzwolenie na wejście do środka. Zastałem hmmm...badacza? Chyba mogę go tak nazywać. W każdym razie zastałem go w trakcie pakowania się. Miał wyjechać jutro rano do Londynu, z tego co było mi wiadomo.
      - O, dzień dobry, Ciel - powiedział, domykając walizkę. - Przyniosłeś mi list? - zapytał retorycznie, patrząc na kopertę. Położyłem ją na uprzątnięte biurko obok aktówki.
     Zerknąłem na ustawione w stosik zeszyty.
      - Mogę obejrzeć? - Wskazałem na leżący na szczycie kupki szkicownik.
      - Śmiało - powiedział, po czym schował list do wąskiej kieszeni w torbie.
     Otworzyłem notatnik na jednej z pierwszych stron.
      - To Hallgrim, tak? - Ukazał mi się dość staranny rysunek profilu.
      - Owszem.
     Przyjrzałem się dokładniej ilustracji. Tym, co najbardziej przykuwało uwagę, były oczywiście wyrastające z czoła smukłe rogi. Jeszcze nigdy nie widziałem takich w rzeczywistości. Żaden z demonów, które zdążyłem poznać nie obnosił się z nimi. Nawet Damian ich nie eksponował. Przypuszczam, że to zwracałoby niepotrzebną uwagę, jednak ciekawiło mnie jak może wyglądać poroże Sebastiana.
     Rogi Hallgrima były niedługie. Szacowałbym ich długość na około dziesięć centymetrów. Wyginały się mocno w stronę linii włosów, nie sterczały do góry, co sprawiało dość eleganckie wrażenie.
      - Wybacz, ale czy mogę spytać, jaka jest różnica pomiędzy demonem a diablęciem? Nie udało mi się tego wywnioskować samemu, więc gdybyś był tak miły i raczył mi to wytłumaczyć, byłbym wdzięczny.
      - Ah... to całkiem proste - powiedział, podsuwając mi krzesło, na którym usiadłem. Sam natomiast przechadzał się po swoim gabinecie, odpowiadając mi na pytanie. - Demony to upadłe anioły. Nie urodziły się, a zostały stworzone. Diabły są natomiast ich potomkami, czyli musiały się już urodzić. Często mają domieszkę ludzkiej krwi. Z tego co się orientuję najstarszy diabeł pamięta upadek imperium perskiego i jest u nas ogrodnikiem. - Uśmiechnął się, a potem wyjrzał przez okno, jakby spodziewał się go zastać na przycinaniu żywopłotu. - Część diabłów żyje wśród ludzi nie przejawiając żadnych nietypowych cech. Oczywiście żyją w nieświadomości. Gorzej jeśli ich potomstwo urodzi się na przykład z ogonkiem, wtedy zaczynają panikować i najczęściej kończy ono utopione w rzece czy zakopane żywcem. Przykre, niestety ciężko na to cokolwiek poradzić.
      - Dziękuję, że mi to wyjaśniłeś. - Nie chciałem komentować ostatniej części jego wypowiedzi. Podejrzewałem, że będąc mieszańcem, nie do końca dobrze układało mu się z ludźmi, ale oczywiście mogłem się mylić.
     Teraz nabrałem wątpliwości, czy Sebastian tak właściwie jest demonem. Założyłem, że jest, jednak nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić jego będącego aniołem. O mitologii chrześcijańskiej nie wiedziałem zbyt wiele, odsunąłem od siebie religię, gdy tylko mogłem o tym zdecydować. Niby pamiętałem o podstawowych informacjach, ale nigdy nie łączyłem ich ze swoim lokajem, bo wydawał się nie mieć z nimi nic wspóalnego.
     Może powinienem go zapytać, kiedy ochłonie. 
      - Czy ja mogę o coś zapytać? - skinąłem z wolna głową.
     Montgomery oparł się o regał wypełniony opasłymi tomiszczami. Zdawał się ważyć słowa.
      - Kim jesteś dla Sebastiana?
     Gdy dotarł do mnie sens tego pytania, mój oddech zwolnił. Desperacko szukałem odpowiedzi po kątach swojej świadomości, ale nic mi się nie nasuwało. Nic. Absolutnie nic!
      - Hallgrim cię tutaj nie chciał, dlatego wnioskuję, że musisz być dla niego kimś ważnym, skoro postarał się, aby jednak mógł przebywać razem z tobą.
     Dopowiedzenie blondyna dodatkowo podsyciło tlącą się we mnie panikę.
     Nie wiem! Nie wiem! Nie wiem!
     Miałem ochotę zerwać się z krzesła i uciekać gdziekolwiek, choć oczywiście nie było sensu  uchylać się od odpowiedzi. W głowie pobrzmiewał mi jakby tętent końskich kopyt. Kiedy wreszcie wyklarowało się gdzieś w odmętach rozumu klarowne, zdatne do wypowiedzenia zdanie, uciekło ono mechanicznie z moich ust.
      - Ahhh... rozumiem.
     Nie byłem nawet świadom tego, co powiedziałem.

     Tułałem się otępiały po ogrodowych ścieżkach aż do późnego wieczora, aż w końcu usiadłem na ławce, na której siedzieliśmy razem z Sebastianem. Przynajmniej drzewo przy ławce wyglądało znajomo. Starałem się nie tracić posiadłości z oczu, jednak przechodząc niekiedy pomiędzy gęstymi i wysokimi zaroślami, nie potrafiłem powiedzieć, w jakim kierunku powinienem się kierować, by do niej wrócić.
     Nie natknąłem się na nikogo w labiryncie zarośli, pewnie to i dobrze.
     Siedząc pod rozległymi gałęziami, wsłuchiwałem się w cykanie świerszczy. Przez moment miałem wrażenie, że ktoś patrzy się na mnie z okien na pierwszym piętrze, jednak owe uczucie zniknęło prawie tak szybko jak się pojawiło.
     Zaczynałem odrobinę głodnieć. Zbliżała się już pora kolacji. Jednak nie miałem za bardzo ochoty wracać do budynku. Intuicja podpowiadała mi, że Sebastian nadal jest w podłym nastroju. Zapytałbym go, dlaczego jest taki zirytowany, gdybym nie był tylko jego podwieczorkiem.
     Prychnąłem zdenerwowany faktem, że moje myśli zeszły po raz kolejny na beznadziejne tory. Miałem do siebie żal, że dałem się tak łatwo omamić. W głowie mieszały mi się chwilę, gdy demon był dla mnie oschły oraz te, w którym traktował mnie, jak kogoś ważnego. Pamiętałem dokładnie, smak jego warg, z którym styczność miałem jeden jedyny raz. Teraz wydawało mi się to bardzo odległym wspomnieniem. Jakby sprzed kilku lat.
     "Jestem demonem. Co za tym idzie, również egoistą. Działam we własnym interesie"
     Sprowadzenie mnie tutaj nadawało tym słowom sensu. Nikt nie mógł mnie stąd zaciągnąć na publiczne pohańbienie. Nie mogłem stąd również uciec. Jednak Sebastian nie zrobił mi nic nazbyt złego odkąd się tutaj pojawiłem. Ciężko było mi też powiedzieć, że się o mnie troszczył, po prostu wykonywał obowiązki lokaja.
     Nie będę się prosić o jakąkolwiek uprzejmość z jego strony! Nie zamierzam błagać o czułości! Mam jeszcze swoją dumę! 
     Skrzyżowałem ręce na piersi. Zaczynało robić się coraz chłodniej. Wiatr połaskotał mnie po nieosłoniętych kolanach, co wywołało lekkie dreszcze. Pomknął dalej, najwyraźniej zahaczając o jakieś dzwonki, ponieważ skądś dobiegły do mnie subtelne dźwięki uderzających o siebie metalowych rurek.
     Chciałem odetchnąć głęboko, by uszło ze mnie nagromadzone zirytowanie, lecz gdy już wziąłem wdech, powietrze ugrzęzło mi w płucach.
      - Nie uważasz, że pora już wracać? - Usłyszałem tuż przy swoim uchu, a zaraz potem czyjaś dłoń złapała mnie za podbródek. - Aaaa... no tak, Sebastianek jest w złym humorku. - Następnie osoba za mną wydała z siebie przywodzący na myśl muzykę graną na dudach skrzek, który prawdopodobnie miał być śmiechem.
      Prowokowanie Damiana nie było najlepszym pomysłem, dlatego nie odsunąłem się od niego natychmiastowo. Starałem się sprawiać wrażenie jak najbardziej opanowanego, nie dając mu satysfakcji z zastraszania mnie. Nadal pamiętałem, jak przerażająco wyglądał, gdy jego poczerniałą twarz wykrzywił grymas zdziwienia, a z rany postrzałowej na szyi polała się krew.
      Strzepnąłem jego dłoń ze swojej twarzy, co najwyraźniej go rozbawiło. Jego chichot brzmiał jak zarysowywanie szkła.
      Chyba nie ma co czekać, aż znudzi mu się droczenie się ze mną.
     Wstałem z ławki. Przeciągnąłem się. Zignorowałem demona, który nadal pozostawał poza moim polem widzenia. Wysoka, wilgotna trawa przyczepiała się do moich butów, gdy zaczynałem powoli kierować się w stronę wejścia do posiadłości.
      - Jednak wracasz. Jak wierny piesek. Uroczo! - Przeszywający powietrze śmiech spłoszył ptaki z okolicznych krzewów.
     Odwróciłem się za siebie gwałtownie. Już miałem go dość.
      - Stul py-!
     Krzyk stłumiła odziana w białą rękawiczkę dłoń. Próbowałem się wyrwać jeszcze przez chwilę, ale zorientowałem się, że przede mną nikogo nie ma. Zdezorientowany zwiotczałem posłusznie.
      - Szkoda strzępić języka.
     Upewnienie się, że słyszany przeze mnie głos należy do Sebastiana, zajęło mi zdecydowanie zbyt długo.

     Łazienka w Cienistym Dworze różniła się znacznie od tej, z której zazwyczaj korzystałem w swojej posiadłości. Podłogę i ściany wyłożono terakotowymi płytkami, dzięki którym światło świec wydawało się o wiele cieplejsze niż wśród nieskazitelnej bieli. Zagłębienie w podłodze, w której stała wanna, oraz meble łazienkowe wykonano z drewna w kolorze karmelu. Rama pokaźnej wielkości lustra była dębowa, o ile się nie myliłem,
     Wyjrzałem przez okno na ogród oświetlony księżycową poświatą. Rozochocony wiatr przybrał na sile i pogrywał z uginającymi się pod jego siłą gałęziami drzew. Trawa falowała niczym morze. Z pewnością na zewnątrz nie było teraz zbyt przyjemnie.
     Delektowałem się ciepłem wody oraz cudownym uczuciem napełnionego żołądka. Przed kąpielą zjadłem wykwintną. Demon zdążył się opanować, gdy przechadzałem się po ogrodzie. Zachowywał się tak, jak gdyby nigdy nic się nie stało.
     Zerknąłem na niego. Stał wyprostowany przy drzwiach, nie opierając się przy tym o ścianę, jak na porządnego kamerdynera przystało. Wzrok miał pusty, a wyraz twarzy beznamiętny.
     Westchnąłem ciężko, nim powiedziałem:
      - Już możesz. 
     Teraz nie wiedziałem, czy tak właściwie byłem na niego zły czy też nie. Pewnie tak, tylko uczucie to stłumiło zmęczenie i porządny posiłek.
     Przeszedł mnie dreszcz, kiedy mężczyzna potarł mój kark namydloną gąbką. Musiał to zauważyć, ponieważ wstrzymał na chwilę owa czynność. Ponownie przeszły mnie ciarki, gdy dotknął mojego ramienia wilgotną rękawiczką.
      - To nie jest zabawne, Sebastianie - burknąłem.
      - Co nie jest zabawne?
      - To, co robisz. Przestań natychmiast. - Strzepnąłem jego dłoń ze swojego ramienia.
     Demon mruknął coś niewyraźnego, po czym znów złapał za gąbkę. Gdy przetarł nią ramię ponownie, po raz kolejny przeszyły mnie dreszcze. Postanowiłem to zignorować. Nie będę dawał mu satysfakcji z irytowania mnie, wtedy przestanie, pomyślałem.
     Po chwili nieprzyjemne mrowienie zmieniło się w ciepło rozchodzące się z miejsc, których dotykał. Musiałem przyznać, że było to całkiem przyjemne. Rozluźniłem się na tyle, że przymknąłem oczy.
     Mruknąłem cicho, gdy brunet umył moją szyję, a następnie tors. Opanowałem się jednak, zanim zdążyłem wydać z siebie więcej dźwięków, świadczących o tym, jak dużą przyjemność sprawiał mi jego dotyk.
     Nie byłem zachwycony tym, że za kilka minut skończył i odszedł od wanny. Liczyłem na odrobinę więcej.
      - Po co mnie tutaj sprowadziłeś? - zapytałem. Nie żeby to był najlepszy czas i miejsce na tego typu rozmowę.
     Zdziwiło go najwyraźniej to pytanie, ponieważ drgnął ledwo dostrzegalnie, gdy sięgał po ręcznik.
      - Żebyś był bezpieczny, zapomniałeś już?
      - Nie, doskonale o tym pamiętam. - Przechyliłem się w jego stronę. - Pamiętam też, dlaczego musiałem porzucić swoje szlacheckie przywileje. Wydawało mi się wtedy, ze było dla kogo, ale chyba się przeliczyłem - powiedziałem z wyraźnym wyrzutem.
      - Przykro mi.
     Nie oczekiwałem skruchy z jego strony, więc niezbyt dotknęły mnie jego słowa.
      - Z jakiego powodu ty tutaj jesteś? Nie raczyłeś mi tego powiedzieć wcześniej. - Byłem gotów dodać "to rozkaz", w razie gdyby nie chciał mi powiedzieć.
     Atmosfera w niewielkim pomieszczeniu zgęstniała zauważalnie, jednak w końcu odpowiedział.
      - Anioły zalęgły się w Londynie. Niedawno zabiły krewnego, który się tam pałętał, dlatego Hallgrim uznał, że sprowadzam zagrożenie na całą rasę, kręcąc się pod ich nosem. Z tego powodu kazał mnie sprowadzić do siebie. Żebym nie zwracał niepotrzebnie uwagi.
      - Rozumiem - odpowiedziałem, wbijając wzrok w ogromny, biały ręcznik.
     Teraz wydawało się to całkiem logiczne. Skoro istniały demony, musiały istnieć i anioły. Skoro one, to i Bóg? Interesujące...
      Ustałem. Woda sięgała mi do ponad połowy golenia i zaczynała robić się już zimna. Sebastian zręcznie okrył mnie ręcznikiem i wytarł szybko, żebym nie zmarzł.
    
     Leżąc na plecach, wpatrywałem się w połyskujące zdobienia baldachimu. Nie mogłem zasnąć. Jakieś irytujące myśli krążyły mi po głowie, nie dając się wyciszyć. Zmartwienia drwiły sobie ze mnie.
     Wodziłem wzrokiem po pokoju, myśląc o tym, jak podobny do jest do mojej poprzedniej sypali, jednocześnie różniąc się od niej znacznie. Czułem się jednak trochę śmielej, niż w wypadku gdyby wyglądała zupełnie nieznajomo.
     Tęskniłem za swoją posiadłością. Brakowało mi w szczególności gabinetu oraz biblioteki, korytarzy, po których mogłem chodzić swobodnie. Nawet za hałaśliwą służbą było mi trochę tęskno. Tutaj czułem się zagubiony i przede wszystkim niechciany. Powiedziano mi, że moja egzystencja tutaj nie sprawia problemów, jednak wydawało mi się, że jest inaczej. Brak przychylności Hallgrima w stosunku do mnie, stanowił potencjalne zagrożenie, a ja nie miałem pojęcia, jak go do siebie przekonać, ani czy spróbowanie tego będzie bezpieczne.
     Westchnąłem. Grzywka opadła mi na czoło.
     Być może to pełnia księżyca sprawiała, że miałem problem z zaśnięciem.
     Zastanawiałem się, czy Sebastian coś teraz robi. Wątpiłem w to żeby spał. Choć nie zapytałem się o to Montogomery'ego, to chyliłem się ku przekonaniu, że demony nie sypiają. Zapewne nie robił też niczego ważnego.
     Wezwałem do siebie swojego sługę, a zaraz potem usłyszałem znajome pukanie do drzwi. 
      - Przynieś mi filiżankę ciepłego mleka - powiedziałem, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
     Po chwili wrócił razem z tacą, na której stało mleko i nieduży słoiczek miodu z wetkniętą weń łyżeczką. Usiałem, obierając się o wezgłowie i odebrałem od niego filiżankę. Słodki, ciepły płyn połechtał mnie w podniebienie.
     Przywołuje wspomnienia.
     Odegnałem od siebie sentymentalne myśli i wróciłem do tego, co jest tu i teraz. Do obcego miejsca, w którym się znajdowałem, do stojącej obok mnie ugłaskanej bestii.
      - Jesteś demonem, prawda? - zapytałem, gdy oderwałem usta od krawędzi filiżanki.
      - Owszem. Dlaczego pytasz? - Nie wydawał się być szczególnie zaskoczony moim pytaniem.
      - Chciałem się upewnić - mruknąłem do stojącego przy łóżku mężczyzny. - To znaczy, że kiedyś byłeś aniołem, tak?
      - W rzeczy samej. - Jego głos nie zdradzał żadnych uczuć. Jakby ten fakt, był mu obojętny.
      - Pamiętasz coś z tego okresu swojego życia? - pytałem dalej.
      - Kompletnie nic.
      - Czyżby to było tak dawno, że zapomniałeś?
     Uśmiechnął się cierpko i przytaknął.
      - Myślałem, że opowiesz mi coś ciekawego - ironizowałem. - Szkoda.
     Zapadła cisza. Dopiłem resztkę mleka i oddałem Sebastianowi filiżankę. Oczekiwałem, że życzy mi dobrej nocy i wyjdzie, ale zamiast tego powiedział:
      - Mogę z tobą zostać dopóki nie zaśniesz, jeśli chcesz.
     Odrobinę mnie to zaskoczyło. Nie wyczuwałem w tym żadnego podstępu, choć wydało mi się to nieco niespodziewane. Nieczęsto wychodził z jakąś inicjatywą, odkąd tutaj przybyłem praktycznie wcale.
      - Możesz zostać.
     Położyłem się z powrotem. Odwróciłem się plecami do demona.
     Nie liczyłem na to, że pogłaszcze mnie po włosach, jednak przyznaję byłoby to miłe.
      - Dobranoc. Śpij dobrze.
     Wydawało mi się, że nie słyszałem tego bardzo długi czas. Uśmiechnąłem się odrobinę, choć Sebastian tego nie widział. Niedługo potem zasnąłem.
     Myślałem, że nie potrzebuję dobroci z niczyjej strony, jednak dzięki niej czułem się odrobinę pewniej. Spokojniej.

     Szedłem ciemnym korytarzem. Trzymając się otaczających mnie ścian, robiłem drobne kroki na przód. Bałem się, że wpadnę na ścianę lub przewrócę o jakąś nierówność, jednak tunel wydawał się idealnie prostu i niekończący się.
      - Sebastian! - krzyknąłem tak głośno, że aż zabolały mnie uszy. Słowo poniosło się echem wzdłuż korytarza. - Sebastianie, wyprowadź mnie stąd! 
     Czekałem dysząc ciężko, na jakikolwiek odzew. Wydawało mi się, że zaciska mi się gardło. 
     Ruszyłem dalej na przód. Nagle coś błysnęło bardzo jasno. Światło oślepiło mnie, zasłoniłem oczy, ale nie mogłem się do niego przyzwyczaić. Kiedy trochę przygasło. Spojrzałem na, to co znajdowało się przede mną. 
     Ogromne, długie kły wyrastające jakby wprost z policzków. Wychudzona, przerażająca twarz. Czerwone, nierozumne oczy zaślepione przez szaleństwo. 
     Krzyknąłem gdy uzbrojone w pazury silne dłonie zacisnęły się na mojej szyi. Skupiłem wzrok na przedramionach, tak bardzo kontrastujących z bielą ściany i podłogi. 
     To coś wydusiło ze mnie ostatki powietrza. Zobaczyłem własną twarz zastygłą w bezgłośnym krzyku. 

      Otworzyłem szeroko oczy, szarpiąc się z własną pościelą.
      Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jestem bezpieczny w łóżku. Uspokoiłem oddech.
       - Wszystko w porządku?
      Odwróciłem się w stronę, z której dobiegał głos. Brunet wpatrywał się we mnie uważnie. Jego twarzy zdradzała rozbawienie zmieszane z lekkim niepokojem.
       - Tak. - Wziąłem oddech. - W porządku.
      Zarumieniłem się. Nie podobało mi się to, że Sebastian widział moją panikę.
       - Krzyczałeś moje imię przez sen - parsknął.
      Przypomniało mi się, czym moja podświadomość uraczyła mnie przed chwilą. Natychmiast odsunąłem się na przeciwny skraj łóżka, żeby być dalej od demona. Patrzyłem się na niego uważnie, jednak gry mrugnąłem, zniknął mi z oczu.
       - Spokojnie, to tylko ja. - Znalazł się po drugiej stronie i nachylił się nade mną. - Tylko ja.
      Wzdrygnąłem się, gdy położył mi rękę na szczęce oraz policzku. Miałem ochotę uciekać, kiedy poczułem ciepło warg na swoich ustach, jednak demon położył mi rękę na plecach tak, że nie mogłem tego zrobić. Po chwili dotarło do mnie, co tak właściwie się dzieje.
     Odsunął się odrobinę, gdy uznał, że się uspokoiłem, jednak nadal pozostawałem w jego uścisku.
      - Lepszego sposobu na uspokojenie mnie nie mogłeś znaleźć? 
      - Niestety nie.
     Pocałował mnie jeszcze raz, a potem zniknął. Rozejrzałem się po pokoju, ale już go nie było. Drzwi zatrzasnęły się cicho.
      - Idiota - szepnąłem w ciemność. 

sobota, 23 lipca 2016

Fragmenty duszy XIV

     Kilka ostatnich dni minęło mi przede wszystkim na spaniu. Straciłem nawet rachubę dni. Kiedy się budziłem najczęściej czekał na mnie posiłek. Sebastian twierdził, że muszę odzyskać siły. Ciężko było nie przyznać mu racji. Poza tym nie widziałem sensu w polemizowaniu. W końcu pozostawałem na jego łasce.
     Demon nadal pozostawał w stosunku do mnie oschły. Po pewnym czasie przestałem dociekać, dlaczego taki jest i postanowiłem to zaakceptować. Może po prostu taki jest z natury, już za późno, żeby robić mu o to wyrzuty.
     Wyjątkowo obudziłem się wcześnie rano. Okno, jak zwykle w ciągu dnia, było otwarte, żeby wlatywało przez nie świeże powietrze. Wieczorami czuć było morską bryzę. Teraz, przy bezwietrznej pogodzie, zasłony ledwo się poruszały.
     Ziewnąłem i przetarłem kilkukrotnie zmęczone oczy. Leżałem przez dłuższą chwilę w bezruchu, a gdy rozbudziłem się odrobinę bardziej, usiadłem. Przyzwyczaiłem się już do odrobinę twardego materaca, na którym spędzałem większość czasu. Oswoiłem się też z resztą otoczenia.
     Rozejrzałem się powoli po prywatnym pokoju. Spodziewałem się Sebastiana, który zwykle towarzyszył mi przy pobudce. Kiedy mogłem na niego patrzeć, czułem się nieco mniej zagubiony. Kurczowo trzymałem się bliskiego mi mężczyzny, choć nie raz miałem wrażenie, że jest coraz dalej i dalej ode mnie w przenośnym tego słowa znaczeniu.
     Demona nie było w pomieszczeniu, ani też nigdzie w pobliżu. Wyczuwałem to. Bez jego obecności pokoje wydawały się bardzo zimne i obce.
     Powolnie wysunąłem się z pościeli i postawiłem stopy na białym, puszystym dywanie. Chwilę później przechodziłem się po ciemnych, dębowych deskach, żeby chwycić za mosiężną klamkę i pchnąć ciężkie drzwi. Wślizgnąłem się do pokoju przypominającego salon. Zdążył mi się on już opatrzyć. Kiedy potrzebowałem skorzystać z łazienki, musiałem przez niego przejść, ale jak dotychczas nie było okazji by spędzić w nim więcej czasu.
     Poprawiając koszulę nocną, podszedłem do jednego z obitych białym suknem foteli. Usiadłem na nim, przy okazji lustrując wszystkie inne meble. Odnosiłem wrażenie, że są prawie nieużywane. Wyglądały na nowe, jednak były o wiele bardziej proste i skromne od sprzętów zazwyczaj zakupywanych przez szlachtę. Nie twierdziłem jednak, że nie miały one swojego własnego uroku. Zastanawiało mnie, kto je wybierał. Nie wiedziałem jaki Sebastian miał właściwie gust, jeśli chodzi o takie rzeczy, ale przypuszczałem, że mógł zastać taki wystrój i po prostu postanowił go nie zmieniać.
     Usłyszałem trzepot niewielkich skrzydeł. Kiedy zwróciłem wzrok w stronę dochodzącego dźwięku, ujrzałem szarawego ptaszka, który przysiadł na parapecie. Zaglądał do środka, jakby miał zamiar wlecieć. Spojrzał na mnie, przechylił główkę, a po chwili odleciał.
     Westchnąłem. Czułem się nijak. Mieszanka zagubienia, nudy i smutku zaczynała mnie przytłaczać. Z jakiegoś powodu przeszedł mnie dreszcz. Naraz wydało mi się, że nie powinienem tu siedzieć. Zanim jednak zdążyłem wrócić do swojej teoretycznie bezpiecznej przestrzeni, jedne z czworga drzwi otworzyły się.
     Na szczęście to tylko Sebastian.
     Przywitałem się z nim zdawkowo. Chciałem zapytać, gdzie był, ale powstrzymałem się. Poza tym dostrzegłem tacę z herbatą, więc to dało mi jakąś odpowiedź.
     Przyjąłem od niego czarną filiżankę z białym, roślinnym ornamentem. Spodobał mi się ten kontrast. Zapach herbaty był bardzo subtelny, nie potrafiłem rozpoznać jej gatunku.
      - Widzę, że już ci lepiej - powiedział demon, opadając lekko na fotel po przeciwnej stronie stolika do kawy.
     Dużo się zmieniło przez te kilka dni. Przeszliśmy z demonem na "ty". Dało mi to pewne zapewnienie, że małymi krokami dokądś zmierzamy. Dręczył mnie jednak fakt, że tak właściwie nie rozmawiamy. Cisza w towarzystwie demona nie była nieprzyjemna, ale chciałbym móc wciągnąć go w jakąś wyczerpującą konwersację.
     Strzepałem okruszki herbatników, które przyczepiły mi się do palców, na spodek. Ostatnio nie jadałem śniadań, więc Sebastian niczego nie przygotował. Nie byłem zbyt głodny, dlatego nie przeszkadzało mi to.
      - Pomożesz mi się ubrać?
     Demon skinął głową, więc wstałem. Herbata rozgrzała mnie na trochę, ale znów zrobiło mi się chłodno. Czego się spodziewałem, siedząc w samej koszuli nocnej...?

     Sebastian ubrał mnie w te same rzeczy, w których tu przyjechałem, a zaraz potem razem oznajmił mi, że powinienem zapoznać się ze swoim "tymczasowym miejscem pobytu", jak to określił. Wnioskowałbym po jego słowach, że kiedyś to miejsce opuścimy, jednak powiedział to jakoś bez przekonania.
     Brunet przytrzymał mi drzwi, prowadzące na korytarz. Dziś miał on na sobie swój zwykły kamerdynerski uniform, lecz dla odmiany szarą kamizelkę zastąpił bordową. Postanowiłem tego nie komentować.
     Korytarz na drugim piętrze nie różnił się zbytnio od tego, którym... jak właściwie nazywała się ta pokojówka? Nieważne, potem sobie przypomnę. W każdym razie przypominał ten, którym prowadziła mnie pokojówka, kiedy się tu pojawiłem.
     Po prawej stronie ciągnął się rząd pozamykanych drzwi, a naprzeciwko nich znajdowały się okna. Wyglądając przez nie, dostrzegłem przeciwległą część budynku oraz kawałek wybrukowanego przed nim placu.
      - Co chcesz mi pokazać? - zapytałem, zanim zaczęliśmy schodzić po spiralnych schodach na parter.
      - Wszystko, co potencjalnie może okazać się ważne.
     Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Liczyłem, że demon powie mi coś konkretnego, ale najwyraźniej musiałem cierpliwie poczekać.
     Zeszliśmy na parter zachodniego skrzydła. Nigdzie nam się nie śpieszyło. Przynajmniej mnie. Nie miałem teraz niczego do robienia. Prowadzenie przedsiębiorstwa zostawiłem panu Tanace, porzuciłem zadania Psa Królowej oraz obowiązki wynikające z hrabiowskiego tytułu. Jeszcze nie wiedziałem, jak zagospodaruję swój wolny czas, którego nagle miałem jak lodu.
     Zatrzymaliśmy się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, które Sebastian otworzył bez większych problemów. Wymownym gestem ręki zaprosił mnie do środka. Jak się okazało, wszedłem do jadalni. Poza pokaźnymi strzelistymi oknami oraz długim stołem nie było tutaj na czym skupić wzroku.
     Demon wyjaśnił mi, że tutaj zwykle jadają mieszańce. Skinąłem niepewnie głową, nie wiedząc, czy mnie też się to tyczy. Dotychczas jadałem w zamieszkałych przez nas komnatach. Nie przeszkadzało mi opuszczanie ich na czas posiłku, jednak poza Emmą, przypomniałem sobie, oraz Montgomerym, nie poznałem na razie innego półdemona, dlatego nie widziałem, z kim przyszłoby mi przebywać.
    Mężczyzna przeprowadził mnie przez podłużne pomieszczenie. Na jego końcu znajdowały się kolejne podwójne drzwi prowadzące na korytarz. Zanim brunet pokazał mi kolejne pomieszczenie, usłyszałem nieznajome głosy. Instynkt, który ostatnio całkiem dobrze mi doradzał w różnych sprawach, nie sugerował szukania drogi ucieczki, jak to było w wypadku poznania Hallgrima. Mimo panującego we mnie spokoju, obejrzałem się na Sebastiana. Jego twarz nadal była pozbawiona emocji, zupełnie jak rzeźba z marmuru. Posmutniałem trochę na tę myśl, ale postanowiłem tego dalej nie roztrząsać.
     Przeszliśmy przez kamienny łuk. Damskie głosy robiły się coraz wyraźniejsze, ale nie byłem w stanie powiedzieć, o czym rozmawiano. Znajdowaliśmy się w części dla służby, która wyglądała na starszą od pozostałej części posiadłości. Poczułem wyrazisty zapach pieczonego mięsa i przypraw. Przy okazji zorientowałem się, że zaczynam głodnieć.
     Jak można się domyśleć demon zaprowadził mnie do kuchni. Zdziwiło mnie jej wykonanie. Przywodziła na myśl średniowieczną kuchnie w jakimś zamku. Kamienny piec, wyłożona kamiennymi płytkami podłoga, kamienne ściany. Pomimo że powinna wydawać się chłodnym miejscem, ciepły kolor drewnianych mebli oraz błysk ognia, palącego się w palenisku, nadawał jej specyficznego domowego ciepła.
    Sebastian przywitał się z dwiema kobietami, które tam zastaliśmy. Skinąłem im głową, kiedy zerknęły na mnie. Jeszcze nie wiedziałem, jak powinienem się zachować, więc postanowiłem trzymać się rady Montgomery'ego i się nie odzywać.
      - To jest Ciel. Teraz będzie tutaj mieszkać. - Demon przedstawił mnie.
    Kobieta, która wyglądała na starszą z dwóch, odłożyła na kredens trzymaną miskę, wydała z siebie przeciągłe mruknięcie, a na koniec zapytała:
      - Tego maleństwa Hallgrim tak bardzo nie chciał pod swoim dachem? Uosobienie zagrożenia - dodała ironicznie.
      - Jestem Emily - powiedziała lekko speszona wypowiedzią poprzedniej dziewczyna. - A to Lawina - wskazała na niezainteresowaną już nami kucharkę.
     Lawina wyglądała dość specyficznie. Miała długie, czarne włosy i ciemne oczy zdobiące twarz w kształcie migdału. Ubrana była w czarną koszulę, a także jasnobrązowe spodnie znikające za wysokimi cholewami butów pozbawionych obcasa. Taki strój przywodził na myśl Ninę Hopkins, choć był znacznie subtelniejszy od tych, które ona nosiła.
     Emily wydawała się być w wieku Emmy, a wnosząc po stroju pełniła też tę samą funkcję.
      - Mogłabyś być trochę bardziej taktowana, Law.
      - Taaak? - Brunetka gwałtownie odwróciła się, a dosłownie sekundę później stała już przy Sebastianie. Choć jak na kobietę była dość wysoka, to nie dorównywała Sebastianowi wzrostem, dlatego ściągnęła go do swojego poziomu za kołnierz. - Trzeba było nie... - Najwyraźniej ugryzła się w język, ponieważ urwała na chwilę. - Nie kochać się po kątach przez...ygh! - Szarpnęła nim jeszcze raz, po czym, równie szybko jak do niego podeszła, wróciła do swojego poprzedniego zajęcia.
     Emily speszyła się jeszcze bardziej. Wydawało mi się, że próbowała znaleźć odpowiednie słowa, by wyjaśnić całą sytuację. Zerknąłem na demona, który niewzruszony zwyczajnie poprawił wymiętą część koszuli. Potem przeprosił za najście i spokojnie podążył w sobie znanym kierunku. Stałem przez chwilę lekko oniemiały, ale ruszyłem się w końcu, zanim demon zniknął mi z oczu.
     Choć miałem niezmierną ochotę zapytać, dlaczego owa... diablica, jak mogłem przypuszczać, tak się denerwowała, to postanowiłem się wstrzymać dla swojego własnego dobra.
     Minęliśmy kolejny rząd drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do spiżarń, składzików i innych pomieszczeń gospodarczych. Sebastian prowadził mnie w stronę wyjścia na zewnątrz. Kiedy schodziłem po kamiennych schodach, wsłuchałem się w dźwięk stukania obcasów o twardą powierzchnię.
      - Jeśli będziesz chciał zaczerpnąć świeżego powietrza, wychodź tędy - pouczył mnie, gdy stąpaliśmy po żwirowej dróżce.
      - Dlaczego akurat tego? - zapytałem.
      - Gdybyś zapragnął opuścić budynek innym wyjściem, najprawdopodobniej natknął byś się na Hallgrima lub Damiana, a tego, zdaję mi się, byś nie chciał.
     Przyjąłem to dosadne wytłumaczenie do wiadomości. Zaraz potem przez głowę przemknęło mi, że nie czułem obecności Hallgrima, gdy przechadzałem się wraz z Sebastianem. Możliwe, że aura, jeśli można to tak nazwać, demona przy moim boku zakłócała wszystkie pozostałe.
     Wyszliśmy z cienia budynku, kierując się w stronę ogrodów skąpanych w lekkim blasku słonecznych promieni, które jakimś cudem prześlizgiwały się przez warstwę chmur. Ogród również nie wyglądał jak zwykle przylegające do szlacheckich dworów połacie zieleni. Nie było tu mowy o symetrii. Niektóre drzewa i krzewy wyglądały na nigdy nieprzycinane.Z mojej perspektywy wyglądało to na dzieło ekstrawaganckiego ogrodnika, lecz w tym chaosie można by doszukać się spójnej kompozycji.
      - Nie ma tu zbyt wiele do pokazywania - powiedział demon, po czym zaproponował mi miejsce na ławce.
      - Myślę, że jest tutaj ładnie.
     Usiadłem na ławce i rozejrzałem się jeszcze raz. Labirynt z żywopłotu nie był zbyt wysoki, jednak ciężko byłoby się w nim odnaleźć w wypadku zgubienia drogi. Obok ławki, na której usiedliśmy, rosło wyglądające na wiekowe, oplecione ciasnym uściskiem bluszczu drzewo. W dość wysokiej trawie rosły jakieś dzikie kwiaty, a zaraz obok nich w zupełnej zgodzie trwały świadomie przez kogoś posadzone róże. Słychać było nawet cichy świergot ptaków. Niczym z "Alicji w Krainie Czarów".
     Zerkałem na Sebastiana co jakiś czas. Wyglądał na zmęczonego, ale nie potrafiłem powiedzieć, po czym to wnosiłem. Trwaliśmy w ciszy, którą chciałem przerwać, jednak nim zdążyłem powiedzieć cokolwiek, kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Skierowałem na niego wzrok, jednak niezbyt spodobało mi się to, co zobaczyłem.
     Hellgrim przechadzał się kilkanaście metrów dalej. Szedł nieśpiesznie, zapewne dlatego że niósł kogoś na rękach. Przeszedł mnie zimny dreszcz, kiedy na mnie spojrzał, ale nie wydawał się być zbyt zainteresowany moją osobą, ponieważ zaraz odwrócił wzrok. Nie byłem w stanie dostrzec, kto towarzyszy demonowi, ale postanowiłem zapytać o to później Sebastiana.
     Usłyszałem wymowne kaszlnięcie, a zaraz potem stanął przed nami Montgomery. Postawę miał dzisiaj wyjątkowo sztywną, ubranie założył dość oficjalne, a włosy ułożył na pomadę. Możliwe że gdzieś się wybierał.
      - Pamięta pan chyba, co mi obiecał - zaczął. - Nie jest to sprawa niecierpiąca zwłoki, jednak - Sebastian przerwał mu, nim blondyn znalazł odpowiednie słowa.
      - Pamiętam. Jednak zgodziłem się wyłącznie na zęby i mam nadzieje, że będziesz to miał na uwadze.
      - Oczywiście.
     Wkrótce miałem przekonać się, o czym rozmawiało tych dwoje.

      Rozglądałem się po gabinecie wypełnionym różnymi narzędziami. Niektóre z nich wyglądały, jak te używane przez lekarzy, inne nie przypominały mi niczego konkretnego. Na ścianach wisiały różne anatomiczne szkice. Część z nich była ludzka, część nie...
     Schyliłem się, by móc lepiej przyjrzeć się szeregowi metalowych szkatułek o różnych końcówkach. Na kilku z nich o zakrzywionych końcach umieszczono miary, na innych lusterka.
     Montgomery posadził Sebastiana na krześle. Sam zaś zajął się szukaniem czegoś w przepastnych szufladach biurka. W końcu wyciągnął jakiś podniszczony zeszyt i ołówek, po czym podszedł do mojego demona, na co ten otworzył usta, ukazując rząd perłowych zębów.
      - Świetnie. To zajmie tylko chwilę - zapewnił.
     Z tego co zrozumiałem, Montgomery chciał pomierzyć brunetowi zęby. Nie wiedziałem jaki to miało cel, ale pewnie nie była to czynność bezcelowa. Zaczął od sporządzenia szkicu uzębienia z przodu i z boku. Stałem w takiej odległości, że nie przeszkadzałem blondynowi zerkającemu na rysowany obiekt z różnych perspektyw. Po kilkunastu minutach skończył i wziął jedną szpatułkę ze sterylnej tacy. Następnie przyłożył jej koniec do najdłuższego zęba Sebastiana i zapisał pomiar. Tak samo zrobił z kilkoma innymi.
      - Dziękuję - odpowiedział lekko podekscytowany blondyn, po czym odłożył zeszyt na stertę papierów zalegającą na biurku.
     Podszedłem bliżej, żeby zobaczyć rycinę. Próbowałem sam wywnioskować, w jakim celu została stworzona, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Zauważyłem natomiast, że górne zęby Sebastiana różnią się nieco od tych dolnych. Przeczytałem umieszczone obok nich podpisy.
     Siekacz, kieł krótki, kieł krótki, kieł długi, kieł krótki, łamacz, trzonowiec, trzonowiec, Montgomery napisał przy górnym rządku zębów. Przy dolnym natomiast: siekacz, siekacz, kieł długi, kieł krótki, kieł krótki, łamacz, trzonowiec, trzonowiec. 
     Nigdy nie przyglądałem się dokładnie wnętrzu warg demon, dlatego uznałem to za dość ciekawe.
     Blondyn wyciągnął skądś inny rysunek zębów i przyrównał go do tego narysowanego przed chwilą.
      - Czemu to ma służyć? - zapytałem, lustrując obie ilustracje.
      - Chciałbym sprawdzić, czy przebywanie wśród ludzi wpływa znacząco na wygląd demonów. Tu jest moja próba kontrolna. - Wskazał na rysunek bardziej pokaźnego uzębienia.
      - Kto jest tą próbą kontrolną? - W sumie już się domyśliłem, ale potrzebowałem potwierdzenia.
      - Damian - odpowiedział niewzruszony. - Jak widać nastąpiła zmiana. Chociaż nie mogę mieć pewności, że jest ona spowodowana przebywaniem wśród ludzi, choć jestem pewny, że Sebastian i Damian mieli takie same zęby.
      - Interesujące - mruknąłem.
     Nie wykluczone, że będę zaglądać częściej do tego gabinetu. Mógłbym się dowiedzieć dużo ciekawych rzeczy. Demon raczej nie na wszystkie pytania będzie odpowiadać chętnie, dlatego dobrze będzie mieć kogoś dobrze poinformowanego.

     Zapadał zmrok. Cieszyłem się, że dzień spędziłem poza łóżkiem. Po orzeźwiającej kąpieli poczułem się o wiele bardziej pewny siebie. Dodatkowo odzyskane siły również wpływały na dobry nastrój.
     Sebastian siedział na kanapie. Chciałem zapytać, co robił tutaj, gdy mnie nie było, ale to chyba nie było dla niego zbyt wygodne pytanie. Usilnie szukałem innego tematu do rozmowy, jednak nie trafiałem na nic neutralnego.
     Odszedłem od okna, przy którym stałem, i zbliżyłem się do niego. Usiadłem na drugim końcu kanapy, czując, że nie wypada mi siadać bliżej. Nadal byłem stęskniony za jego dotykiem, ale nie dopominałem się o niego. Postanowiłem jednak zasugerować demonowi swoją krew. Przecież musiał być spragniony po tak długim czasie. W dodatku zmarnowałem większość energii, z której on korzystał, byłem mu przecież to winien.
     Źrenice mężczyzny zwęziły się zauważalnie, a zaraz potem znalazłem się w żelaznym uścisku silnych ramion. Dalekie było to jednak od czułości. Nim zdążyłem powiedzieć cokolwiek, zaprotestować lub zrobić coś innego, kły wbiły się we mnie agresywnie. Z ust wydarł mi się nieudolnie stłumiony krzyk, a w kącikach oczu zgromadziły się łzy, których nie zdołałem w porę powstrzymać.
     Bolało. Naprawdę okropnie bolało. Wydawało mi się, że zęby Sebastiana weszły o wiele głębiej, niż poprzednio. Chciałem się odsunąć, lecz ręka opleciona wokół mojego pasa oraz druga trzymająca mnie za włosy skutecznie mi to uniemożliwiały.
     Po chwili się temu poddałem. Nie miałem siły, by się stawiać, poza tym sam go sprowokowałem. Łzy wydawały się trochę koić ból. Nigdy nie myślałem, że oko naznaczone pieczęcią może łzawić. Delikatny materiał wyściełający część opaski, która dotykała skóry, nasiąkał powoli.
     Minęła wieczność, nim demon wysunął ze mnie swoje kły. Nie odsunął się, jednak uścisk jego rąk zelżał. Za chwilę puścił moje włosy, a wolną dłoń położył mi na plecach.
      - Wybacz - usłyszałem po chwili. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
     W jego glosie dostrzegłem wyraźną zmianę, lecz nie znałem jej przyczyny.
     Odsunął się na tyle, żeby móc wyciągnąć chusteczkę z wewnętrznej kieszeni fraka. Ostrożnie wytarł słone krople z moich policzków, a potem suchą stroną przyłożył do wciąż krwawiącego ugryzienia.
      - Opatrzę to, poczekaj chwilę.
     Nigdy przedtem nie zachodziła taka potrzeba, zwykle krwawienie samo ustawało, jednak tym razem nie zanosiło się na to.
     Cierpliwie czekałem, aż demon wróci, starając się ignorować palący ból. Sebastian wbił swoje kły o wiele wyżej niż zwykle. W samą szyję. Spływająca z niej krew poplamiła kołnierzyk.
 
     Ciężko było zasnąć z szyją obwiązaną bandażem. Po jakimś czasie przestał mi sprawiać dyskomfort, jednak miałem wrażenie, że cały czas ucieka ze mnie życiodajna posoka. Powoli kropla za kroplą.
     Kilka lub nawet kilkanaście razy sprawdzałem, czy opatrunek zrobiony przez bruneta nie przesiąkł brunatną cieczą, ale za każdym razem był suchy.
     Przewracałem się nerwowo z boku na bok. Moje tętno przyśpieszało, a ciało oblał zimny pot. Nasłuchiwałem uważnie. Każdy szelest liści za oknem przyprawiał mnie o dreszcz. Kurczowo ściskałem pościel.
     Czy się bałem? Nie, nie bałem się. Nie miałem czego się bać.
---------------------------------------------------------------------------
Rozdział w bólu zrodzony, ale chyba nie najgorszy.
Ogólnie rzecz biorąc, mam w pokoju remont, co w moim wypadku równa się chaosem w całym domu. Moje graty są teraz we wszystkich kontach, a po malowaniu będę je jeszcze znosił (trochę ich jest, a malowanie jeszcze trwa), więc pewnie znów będzie obsuwka...
Jakby coś teraz kolej na Nauczyciela.

czwartek, 16 czerwca 2016

Fragmenty duszy XIII

     W dniu, w którym opuszczałem Londyn, na dworcu King’s Cross panował wyjątkowy tłok. Rozwój transportu kolejowego, który znacznie skracał czas podróży oraz był dużo wygodniejszy niż konny, sprawił, że coraz więcej ludzi decydowało się na podróżowanie pociągami.
      Oparłem się plecami o ceglaną ścianę. Kolor cegieł już wyblakł i zrobił się brązowo-pomarańczowy, kiedyś był bardziej intensywny. Do odjazdu pociągu zostało jeszcze dziesięć minut. Montgomery był na tyle uprzejmy, że zaproponował pomoc przy noszeniu bagaży. Starałem się spakować jak najmniej rzeczy. Zmieściłem się w jednej dużej walizce i jednej małej, którą nosiłem sam. Chciałem jak najmniej wybijać się z tłumu, dlatego pożyczyłem od Finny’ego jego brązowy płaszcz. Charakterystyczne włosy ukryłem pod czapką w tym samym kolorze.
     Wpatrywałem się w zajęty sobą tłum. Nagabywacze, prostytutki, handlarze gazetami, przekupki, podróżni i pracownicy dworca. W szarym tłumie kręciło się pewnie kilku nieletnich złodziejaszków z East Endu. Utkwiłem na moment wzrok w starszej kobiecie sprzedającej papierosy, chodzącej w tą i z powrotem zaczepiając różnych mężczyzn. 
     Zdążyłem westchnąć, zanim usłyszałem odgłosy nadjeżdżającego pociągu, który po chwili zahamował z głośnym zgrzytem przy peronie. 
     Zerknąłem na Montgomery'ego znacząco. Mężczyzna nie odzywał się, jeśli nie zachodziła taka potrzeba. Również jego gestykulacja oraz mimika wydawały się być wyważone, jeśli nie powiedzieć ograniczone. Skinął mi głową i podniósł moją walizkę dotychczasowo stojącą przy prawej nodze. Zrobiłem to samo i ruszyliśmy w stronę pociągu, przepychając się przez tłum. 
     Poczułem zapach dymu, który niósł się od strony lokomotywy. Odrobinę ścisnęło mnie w piersiach, ale bez większych problemów dotarłem do krańca peronu. Montgomery odsunął się, żebym mógł swobodnie wejść do wagonu. Zrobiłem duży krok, zapominając na chwilę o ciężarze walizki, który mnie przeważył... 
      Wydałem z siebie bliżej nieokreślony pisk, spodziewając się tego,  że wpadnę w przestrzeń pomiędzy pociągiem a peronem. Kilkanaście osób stojących w pobliżu spojrzało się w moją stronę.
       - Mieliśmy nie zwracać niczyjej uwagi - zwrócił się do mnie mężczyzna, który na moje szczęście zdołał mnie złapać. 
       - Nie planowałem tego - odburknąłem. Może dla niego takie wypadki były czymś obcym, ale dla mnie niestety nie. 
     Odetchnąłem. Dobrze, że nie zdecydowałem się na buty z wysokim obcasem. Wtedy prawdopodobnie mogłoby się to skończyć na złamanej nodze lub czymś podobnym, bolesnym i długo się gojącym. 
      - W każdym razie dziękuję - powiedziałem, gdy znów pewnie stanąłem na gruncie. 
     Z dużo większą ostrożnością wsiadłem do wagonu, kiedy ludzie przestali się gapić. 

      - Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli otworzę okno? 
      - Nie, śmiało. 
     Wiatr wiał w stronę morza, dlatego dym z lokomotywy nie wlatywał do naszego przedziału. 
     Zastanawiałem się, czy moja posiadłość nadal będzie w jednym kawałku, jeśli kiedyś miałbym okazję do niej wrócić. Miałem nadzieję, że pan Tanaka poradzi sobie z dyrygowaniem tak... problematycznymi osobnikami, ale ufałem, że jakoś wszystko się im ułoży. Obiecałem Mey-Rin, że napiszę, jeśli będę mieć możliwość. Nie wyrażała swojego zdania na temat mojego wyjazdu. Nie powiedziała też, co myślała o Sebastianie. Miałem zapytać ją o rozmowę, którą odbyli, ale wyleciało mi z głowy.
      Miałem ochotę zapytać siedzącego naprzeciwko mnie blondyna o... no cóż... wiele spraw. Naprawdę wiele. Dokąd jedziemy? Czy z Sebastianem na pewno wszystko w porządku? W charakterze kogo przebywa tam, gdzie przebywa? W charakterze kogo ja będę tam przebywać? Czy to nie problem? Wyczekiwałem odpowiedniego momentu, żeby zadać owe pytania, tylko nie mogłem go wyczuć. Chyba jednak wypadałoby przerwać na chwilę tę, niezręczną jak dla mnie, ciszę.
      - Czy z Sebastianem na pewno wszystko w porządku? - zapytałem, gdy za oknem skończyły mi się drzewa do policzenia.
      - Kiedy wczoraj wyjeżdżałem jego stan był stabilny. Ostatnio bywa trochę spięty.
      - Skąd ten wniosek?
      - Hmmm... - Mężczyzna zastanawiał się, jak ubrać w słowa, to co chciał przekazać. - Trochę ciężko to wytłumaczyć. Można powiedzieć, że zajmuje się badaniem demonich zachowań, reakcji na różne czynniki - urwał, a jego twarz przybrała poważny wyraz. - Właściwie tego się spodziewałem po panu Sebastianie, ale wkrótce powinno mu przejść. Choć oczywiście mogę się mylić.
     Skinąłem głową powoli, trawiąc to, co usłyszałem.
      - Demony... dopuściły cię do siebie?
     Spojrzał na mnie z uwagą, przekręcając lekko głowę w prawą stronę.
      - Cóż... - odezwał się, kiedy zrozumiał, o co pytam. - Pewnie masz mnie za człowieka, bo wyglądam dość ludzko, ale nie jestem nim... w całości... Zostałem uznany za jednego z nich, ale pomiędzy mną a... no jest duża różnica.
     Zgubiłem się w tej zdawkowej odpowiedzi.
      - To znaczy, że jedno z twoich rodziców było demonem? - Próbowałem sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek zastanawiałem się nad tym, czy demony są płodne.
      - Moja matka prawdopodobnie była półdiabłem, ale potrafiła żyć jak człowiek. Mnie nie wychodzi to już tak dobrze.
      - Rozumiem. Takich jak ty - miałem nadzieję, że nie brzmi to obraźliwie - jest więcej?
      - Owszem. W Cienistym Dworze są jeszcze trzy takie osoby. Oraz dwie o nieco bliższym pokrewieństwie.
      - A czy... brat Sebastiana - powiedziałem raczej niepewnie, w końcu stwierdzenie to było dość pochopne - też tam jest?
     Na jego twarzy odmalowała się konsternacja, a po chwili zapytał:
      - Który?
     Patrzyliśmy na siebie przez przeciągającą się chwilę.
     Są jacyś poza tym, którego zdążyłem poznać? Łączą ich więzy krwi? Urodzili się? Mają wspólnych rodziców?
      - Spotkałem demona bardzo podobnego do Sebastiana. Nie miałem pojęcia, że są jeszcze jacyś inni.
     Montgomery kaszlnął, zakrywając usta dłonią.
      - Nie ma się co dziwić, że o nich nie wiedziałeś. Będziesz miało okazje poznać każdego z nich. Bez obaw, nie każdy jest taki jak Damian.
      - Damian...? - powtórzyłem.
      - Nie jest to prawdziwie imię. Tym posługuje się wśród ludzi. Zapewne wydaje się to odrobinę skomplikowane, ale po jakimś czasie można przywyknąć.
     Z głowy wyleciały mi wszystkie pytanie, które miałem zamiar zadać. Zastąpiły je natomiast obawy. Co jeśli nie przypadnę do gustu mieszkańcom owego dworu? Nie znam ich zasad dobrego wychowania, nie byłem w stanie pochwalić się żadną wiedzą o nich. Nie potrafiłem się przekonać, że jestem z nimi na równi, bo to nieprawda. Pewnie dla nich bezbronny jak dziecko i nie będą traktowały mnie poważenie. Podejrzewam, że moje starania by tego nie zmieniły.
     Posmutniałem odrobinę. Sebastian posłał po mnie, więc mogłem sądzić, że nadal o mnie dba, nawet jeśli najwyraźniej nie jest mu to teraz na rękę. Zapewne pomoże mi się odnaleźć, jeśli będzie trzeba.
     Na myśl o tym, jak dawno w moim ciele nie zatopiły się demonie kły, szarpnęło mną. Montgomery spojrzał na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem. Być może poinformowano go o tym incydencie.
     Zaczęła mnie świerzbić skóra. Ponownie. Pod ubraniami nadal skrywałem pokryte zadrapaniami ciało.
      - Daleko jeszcze? - Próbowałem opanować irytujące mrowienie.
      - Jeszcze pół godziny - odpowiedział blondyn i schował wyciągnięty przed chwilą zegarem z powrotem do kieszeni. - Łącznie z jazdą dorożką.
      - To dość blisko miasta - stwierdziłem, zaciskając pięści, by nie zacząć się wściekle drapać.
      - Racja, ale zważywszy na ludzkie potrzeby mieszańców bywamy tam stosunkowo często. Demony raczej się tam nie zapuszczają.
      - Rozumiem. Więc nie będzie problemem wyżywienie mnie?
      - Bynajmniej.
     Ucichłem, zastanawiając się, jak dobrze wykorzystać pozostałą garstkę czasu.
      - Czy jest jeszcze coś, o czym powinienem wiedzieć?
      - Prawdopodobnie mnóstwo rzeczy, ale wtajemniczanie cię nie leży w moich kompetencjach. Dam ci radę. Nie odzywaj się niepytany.
      - I nie patrz nikomu w oczy - przerwałem mu.
      - I nie okazuj strachu.

     Montgomery zaoferował mi dłoń i pomógł wysiąść z dorożki. Stanąłem na pokrytym żwirem gruncie, zapatrzony w ogromną posiadłość. Podstarzały tynk szczerzył się do mnie strzelistymi oknami.
      - Tylko wydaje się taka duża.
     Przytaknąłem, jednak nie do końca mnie przekonał. Blondyn przyobiecał zająć się moim bagażem, a potem skierował mnie do głównych drzwi.
      Wszedłem ostrożnie na ciemne, kamienne schody. Poczułem się tutaj jak intruz. O lekko trzęsących się kolanach doszedłem do drzwi. Wyciągnąłem rękę w stronę potężnej kołatki, kiedy jedno ich skrzydło uchyliło się. Drgnąłem, gdy z powstałej szpary wychyliła się najpierw brązowa głowa.
      - Witam - damski głos, który usłyszałem, był dość wysoki, ale całkiem przyjemy. - Na imię mi Emma. Mam pana zaprowadzić do Hallgrima.
      - Hallgrima? - powtórzyłem bezmyślnie.
      - Nie mnie to panu tłumaczyć. Zapraszam.
     Nie siląc się na sprawianie pozorów pewności siebie, wszedłem do sporego holu. Zlustrowałem go najdyskretniej jak umiałem. Wyłożono go ciemnobrązowymi oraz pomarańczowymi kafelkami. Intensywnie czerwony dywan spływał po schodach z ciemnego dębu.
     Proszę za mną - powiedziała pokojówka, jak mogłem wnosić po stroju.
     Ruszyłem za młodą kobietą, której długie warkocze huśtały się w rytm jej sprężystego kroku.
       - Przepraszam? - Zapomniałem na chwilę o radzie Montgomery'ego. - Wybacz, jeśli nietaktownie o to pytać, ale czy jesteś demonem?
     Przystanęła i odwróciła się w moją stronę. Duże, inteligentne oczy w kolorze orzecha spojrzały na mnie.
      - Nie jestem demonem. Jestem diablęciem, ale tylko w niewielkim stopniu - odpowiedziała rzeczowo. - Czy jest jeszcze coś, o co chciałby pan zapytać?
      - Nie, dziękuję.
     Musiałem się dowiedzieć, jaka jest różnica pomiędzy diablęciem a demonem.
     W połowie długiego korytarza straciłem możliwość swobodnego oddychania. Przez długą chwilę nie mogłem zaczerpnąć powietrza, przytłoczony uczuciem, jakby małe ostre pazurki drapały nie po wewnętrznej stronie żeber. Ponadto dobiegła mnie nieznana siła, która przedarła się przez falę nowych widoków i zapachów.
      - Spokojnie, to zupełnie normalne.
     Poczułem, jakby dopadł mnie cały miesiąc nieregularnego jedzenia i spania. Stawo mocno mnie zabolały, ale zmusiłem się do ustania prosto.
     Pokojówka zapukała w ciemne drzwi o złotych klamkach, po czym pchnęła je delikatnie. Ustąpiły pod jej dotykiem, otwierając się z cichym skrzypnięciem.
     Skłoniła się przed kimś, a następnie dłonią dała mi znak, abym wszedł do środka. Z duszącym uściskiem w gardle wszedłem do pomieszczenia, które okazało się czymś na kształt salonu.
     Na jednym z obitych czerwonym suknem foteli siedział Sebastian. Powinienem się na jego widok ucieszyć, jednak nie od razu go rozpoznałem.
     Był ubrany inaczej niż zwykle. Spod czarnej marynarki wychylała się bordowa koszula. Z jego szyi zniknął krawat. Największą różnicę zrobiła jednak gromada ciemnych plamek wokół jego lewego oka rozciągająca się na policzek i czoło. Przypominało to Drogę Mleczną odwróconą kolorystycznie.
     Zabolało mnie to, że demon na mnie nie spojrzał.
     Przeniosłem wzrok na drugi z foteli. Za przykładem Emmy skłoniłem się przed postacią na nim siedzącą.
     Czułem na skórze spojrzenie purpurowych oczu. Niewiele mogłem dostrzec z pochyloną głową. Wydawało i się, że drugi mężczyzna jest niższy od Sebastiana. Domyśliłem się, że to on jest Hallgrimem.
     Przeszedł mnie dreszcz, gdy zobaczyłem, że wstał i nieśpiesznie zaczął zbliżać się do mnie. Powstrzymałem się przed gwałtownym cofnięciem się. Niewiele by mi to zresztą dało, kilka kroków za mną znajdowała się ściana.
     Obca dłoń chwyciła mnie stanowczo za podbródek i uniosła moją twarz bez słowa komentarza. Uciekłem od niego wzrokiem. Wzdrygnąłem się, że kiedy wsunął palce pod tasiemkę i ściągnął opaskę z prawego oka. Nawet gdybym chciał, to nie byłbym w stanie go zamknąć.
     Miałem świadomość tego, że poddawał mnie ocenie. Wiedziałem też, że nie wypadnę w niej najlepiej.
      - Zostaw go. Zaraz zemrze.
     Sebastian stanął obok Hallgrima. Po chwili uścisk na mojej szczęce zniknął. Opuściły mnie wszystkie siły. Uporczywy uścisk w gardle zelżał.
      - Wygłodził się. Gdyby nie pneuma już dawno padłby trupem - powiedział beznamiętnie. Domyśliłem się, że miało to na celu zwrócenie uwagi na moją głupotę i niedbalstwo.
      Chciałem wyjść z tego pomieszczenia. Uścisk, który poczułem w żołądku, rzucił mnie na kolana.
       - Przestań maltretować dzieciaka, bo Sebuś znów ci zniknie. Może na kolejne sto pięćdziesiąt lat.
      Przeraziłem się bardziej, kiedy rozpoznałem głos usłyszany przed chwilą.
      Posłużyłem się wyuczonym niedawno odruchem, pozwalającym uciec od bólu.
      Zemdlałem.

      Otworzyłem oczy powoli, bojąc się tego, co mogłem zobaczyć. Spod przymrużonych oczu ujrzałem niebieski baldachim zdobiony złotą nitką.
      Jestem w domu?
     Podniosłem się tak szybko, że aż zakręciło mi się w głowie. Rozejrzałem się po pokoju, w którym się znajdowałem. Wyglądał jak moja sypialnia, ale po dłuższym zorientowałem się, że jest mniejszy.
     Poza tym wszystko było praktycznie takie samo...
     Nim zdążyłem znaleźć odpowiedź na pytanie, gdzie się znajduję, do pokoju wszedł Sebastian. Przypomniałem sobie, co tak właściwie zaszło.
      - Przepraszam, przyniosłem ci wstyd.
     Ścisnąłem w dłoniach pościel. Nie odważyłem się na niego spojrzeć.
     Podszedł do łóżka bez słowa i położył na nim specjalnie przeznaczony do tego stolik z parującą owsianką. Sam usiadł na fotelu stojącym pod ścianą, gdzie w mojej sypialni znajdowało się wyjście na balkon.
     Zrozumiałem, że mam jeść, a odmowa nie wchodziła w grę.
     Złapałem łyżkę i ostrożnie podniosłem ją do ust. Owsianka była gorąca, ale wyjątkowa dobra. Smakowała malinami.
     Powoli zawartości głębokiego talerza ubywało.
      - Kim teraz jestem? - zapytałem, wpatrując się w uwidocznione przed chwilą dno naczynia.
      - Cielem Phantomhivem, kim innym?
     Odłożyłem łyżkę na talerz.
      - Nie mogę nim już być, skoro uciekłem od tego miana. Nigdy nim nie byłem. Kim ty teeraz jesteś? Nie jesteś już dłużej kamerdynerem Sebastianem.
     Prawie się rozpłakałem. Dopiero w tej chwili poczułem się zagubiony. Nie wiedziałem dokąd trafiłem i kogo powinienem zacząć udawać.
     Brunet podszedł do łóżka. Odezwałem się, nim zdążył coś powiedzieć.
      - Nazwij mnie. - Podniosłem wzrok niepewnie. Demon patrzył na mnie z niezrozumieniem. - Nadaj mi imię. Tak jak ja kiedyś tobie. Przecież nie chcesz mieć bezimiennego kontraktora, prawa Seba...? - urwałem, nie wiedząc, czy nadal mam prawo, tak go nazywać.
      - Wydaje mi się, że Ciel to ładne imię. Pasuje do ciebie.
      Zauważyłem, że ciemne plamki, które widziałem na jego twarzy nim zemdlałem, zniknęły. Nie było po nich śladu.
     Czekałem, aż powie coś jeszcze. Aż po miesiącu oddalenia mnie dotknie. Ale on tego nie zrobił. Nic nie zapowiadało tego, żeby coś miało się pod tym względem zmienić. Chłód bijący od niego aż przyprawił mnie o dreszcze.

sobota, 21 maja 2016

Fragmenty duszy XII

     Kiedy obudziłem się wczesnym rankiem, poczułem wszechobecną pustkę. Bez Sebastiana posiadłość wydawała się martwa. Pogrążona w głębokim śnie, z którego prawdopodobnie nigdy już się nie obudzi.
      Minęła doba, odkąd demon mnie opuścił. Nie wiedziałem, jakim cudem udało mi się przespać jeden dzień, ale byłem za to wdzięczny. Nie czułem głodu, ani doskwierającego pragnienia. Z zewnątrz nie docierał do mnie żaden dźwięk. Sam sen wydawał się być tylko długim pozbawieniem świadomości. Nie przyśniło mi się nic. Przyzwyczaiłem się do tego, jednak czasem przydałoby mi się marzenie, do którego mógłbym uciekać.
     Dopóki słońce nie zaczęło razić mnie w oczy, nie myślałem o tym, żeby wstać z łóżka. Przewróciłem się na prawy bok i zacząłem prosić w myślach o deszczową chmurę. Przykryłem się szczelniej kołdrą, podciągając ją pod brodę. Leżałem tak przez dłuższą chwilę. Z jakiegoś powodu nie przejmowałem się zaistniałą sytuacją, pomimo tego że powinienem. Nie stresowałem się absolutnie niczym, nie myślałem też o niczym konkretnym. Miałem zupełną pustkę w głowię.
     Dopiero pukanie do drzwi wyrwało mnie z bezruchu. Ciche stukanie ustało i miałem nadzieję, że osoba po drugiej stronie drzwi postanowi zostawić mnie w spokoju. Szczęknięcie klamki powiedziało mi, że jednak nie.
      - Dzień dobry, paniczu - przywitał mnie delikatny kobiecy głos. - Pomyślałam, że może chciałby panicz napić się herbaty. Nie jest tak dobra, jak - urwała. - Może poprawi paniczowi humor choć odrobinę.
     Spojrzałem na pokojówkę znad poczochranej grzywki. Uśmiechała się, ale oczy przepełniały się jej przygnębieniem. Nie nosiła okularów, być może się jej stłukły.
     Nie odpowiedziałem jej, ale pomimo braku pozwolenia postawiła ostrożnie srebrną tacę na nocnym stoliku. Zastawa brzdęknęła, jakby wyrażała protest.
     Nie miałem pojęcia, co Sebastian powiedział jej wczoraj, dlatego bałem się powiedzieć cokolwiek. Nie wiedziałem, czy zdawała sobie sprawę z tego, że sprzedałem duszę dla własnych, egoistycznych zachcianek. W każdym razie nie dostrzegłem tego, że mnie potępiała. Właściwie nigdy nie widziałem, by robiła coś podobnego.
      - Wiem, że nie ma sensu pytać o to, czy wszystko jest w porządku. Nie mogę też zapewnić, że będzie dobrze - starała się brzmieć bardzo poważnie i przekonująco, co w moim odczuciu jej się udało. - Z pewnością jednak mogę stwierdzić, że popadanie w apatię nic nie zmieni.
     Brzmiała rzeczowo tak jak Sebastian niekiedy. Pewnie właśnie ten ton, przekonał mnie do ruszenia się z łóżka.
      Zostawiła mnie samego, żebym mógł się spokojne ubrać. Poradziłem sobie z tym, choć nie mogłem chwalić się wprawą w zapinaniu guzików i wiązaniu sznurowadeł. Nadal zachowywałem się, jakbym był w letargu, ale wmawiałem sobie, że gdy tylko Sebastian wróci, ten stan minie.
      May-Rin pojawiła się później w moim gabinecie, w którym przesiadywałem od rana. Próbowała namówić mnie do zjedzenia czegoś, ale stanowczo odmówiłem. Miało się okazać, że nie jadłem nic przez kolejne trzy dni.

     Dni mijały, a on się nie pojawiał. Mey-Rin próbowała mnie pocieszać. Towarzyszyła mi chwilami, jednak nie byłem dobrym kompanem, zwłaszcza gdy nie odzywałem się choćby słowem. Zaproponowała spotkanie z Somą, ale tylko pokręciłem głową, dając do zrozumienia, że to zły pomysł.
     Moim jedynym zajęciem było wyglądanie przez okna. Zazwyczaj wpatrywałem się pustym wzrokiem w to w gabinecie, od czasu do czasu również w bibliotece czy na korytarzu. Po jakimś czasie zaczęło wydawać mi się, że żaden ruch za oknem nie umyka mojemu spojrzeniu. Tym bardziej bolało to, że Sebastian nie wracał. Nie dał też innego, choć najmniejszego znaku, że niedługo znów go zobaczę.
     W posiadłości nie został ślad po Elizabeth. Tak jakby nigdy jej tu nie było. Nie interesowało mnie to, czy już zgłosiła zaistniały incydent, czy jeszcze tego nie zrobiła. Tydzień temu się przejmowałem, a teraz ledwo o tym pamiętałem.
     Na zewnątrz padało. Siedząc na fotelu przy oknie, wsłuchiwałem się w krople bębniące o powierzchnie szyby. Odbijała się w niej moja lekko wychudzona twarz, którą zdobiły dodatkowo sińce po oczami. Miałem problemy z zasypianiem, a kiedy już mi się udawało, budziłem się.
     Sebastian z pewnością nie byłby pocieszony faktem, że tak się zaniedbuję.
     Westchnąłem głośno. Głowa przechyliła mi się bezwiednie w prawą stronę. Odszukałem dłonią laskę, opartą o podłokietnik i z jej pomocą wstałem. Przy akompaniamencie deszczu i stukania laski o podłogę wyszedłem na korytarz.
     Powoli zapadł zmrok. Dni ciągnęły mi się niemiłosiernie, a i tak wydawały się krótsze niż noce. Podczas którejś z nich zastanawiałem się, czy Sebastian pojawiłby się, gdybym targnął się na swoje życie. Z każdym dniem pomysł ten zbliżał się do urzeczywistnienia.
     Zszedłem na parter. Przeszedłem się wzdłuż korytarza, którego podłoga niedawno została splamiona krwią. Skierowałem kroki do części dla służby. Próbowałem sobie przypomnieć, gdzie tak właściwie jest pokój, który lata temu przydzieliłem swojemu demonowi. Zaglądałem do tej części posiadłości niezwykle rzadko, a wnętrze owego pokoju oglądałem łącznie może trzy razy.
     Odszukałem odpowiednie drzwi i otworzyłem je.
     Wewnątrz panował porządek. Nie oczekiwałem tego. Myślałem, że znajdę jakieś ślady po szarpaninie, ale ich nie zastałem. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Sebastian zaścielił łóżko zanim wyszedł. W kominku nie zalegała nawet kupka popiołu, choć nie wiedziałem, czy w ogóle go używał.
     Wszedłem w głąb pomieszczenia i zerknąłem na sprzątnięte biurko. Westchnąłem.
     Po co właściwie tu przyszedłem?
     Usiadłem na białej pościeli. Jeszcze nie zdążyła się zakurzyć. Łóżko, które stało w tym pokoju, było niższe od mojego. Pewnie też o wiele mniej wygodnie się na nim spało. Opadłem na nie i wtuliłem twarz w poduszkę.
     Czy to tak pachną włosy Sebastiana?
     Wtuliłem się mocniej w materiał, który zaszeleścił cicho. Pewnie uroiłem sobie ten zapach. Postanowiłem jeszcze chwilę tu zostać. I tak nie miałem nic innego do roboty.
     Krople deszczu uderzające w okno nad łóżkiem grały uspokajającą kołysankę.

     Powoli zjadałem z talerza miodowe herbatniki. Mey-Rin zagroziła, że sama je we mnie wdusi, dlatego ustąpiłem. Zrobiło mi się od nich niedobrze. Nie wiedziałem, czy to dlatego, że nie jadłem przez dłuższy czas, czy był ku temu jakiś inny powód.
     Dziś znów padało. Woda ściekała szerokimi stróżkami po szybach. Ciepło kominka odciągało myśli od chłodu panującego za oknem. Płonące w nim szczapy trzaskały od czasu do czasu.
     Odłożyłem pustą filiżankę na spodek, a potem zerknąłem na Chinkę, która wpatrywała się w ogień. Ostatnio praktycznie mnie nie opuszczała. Zaglądała od czasu do czasu do Barda, Finny'ego, Snake'a i pana Tanaki, ale poza tym cały czas pozostawała przy mnie.
     Wczoraj wieczorem dostałem dość nagłego ataku gorączki, ale szybko mi przeszło. Właśnie chyba to tak ją zaniepokoiło. Usilnie starała się przejąć choć w części obowiązki Sebastiana. Nie mogłem narzekać, szło jej sprawnie, tylko...
      - Nie tęsknisz za nim? - zapytałem.
     Nie wspominałem o lokaju, odkąd zniknął z posiadłości. Nie było ku temu żadnego powodu, ale wydawało mi się, że zwyczajnie nie powinienem o nim mówić.
      - Nie wiem - burknęła, łapiąc za pogrzebacz. - A ty, paniczu? - Włożyła metalowe narzędzie do kominka.
      - Też nie wiem.
     Nie byłem pewny, czy to, odczuwam, to tęsknota. Nie czułem nic konkretnego poza wyniszczającą od środka pustką.
     Jestem jego częścią. Powinien zabrać mnie ze sobą.
     Nie odzywałem się więcej tego wieczoru. Wykąpałem się i poszedłem spać. Coraz łatwiej mi się zasypiało, dlatego miałem nadzieję, że będę w stanie normalnie funkcjonować nawet jeśli on nie wróci.

     Z otartych nadgarstków wolno sączyła się krew. Wsiąkała w materiał, którym związano mi ręce za plecami. Miałem się dzięki temu nie kaleczyć paznokciami, ale do większej części pleców nadal miałem dostęp.
     Drapałem się, bo miałem wrażenie, ze coś z mojego ciała, chce się wydostać, ale nie znajduje ujścia, dlatego próbowałem mu je dać. Zdawałem sobie sprawę z tego, jakie to irracjonalne, ale nie potrafiłem przestać. Nawet oczyszczanie nowo powstałych zadrapań przez pokojówkę mnie nie powstrzymywało, choć do nie należało do najprzyjemniejszych doznań.
     Na świeżo zmienionym prześcieradle zaczęły pojawiać się czerwone plamy.
     Zostałem na chwilę sam. Delektowałem się ulgą, która spłynęła na mnie, gdy ustąpiły dokuczliwe drgawki. Ciężko było mi ułożyć się w jakiejś komfortowej pozycji. Nie mogłem leżeć na plecach, ponieważ przeszkadzały mi związane za nimi dłonie. Natomiast gdy leżałem na boku przeszkadzały mi ocierające się o siebie kolana.
     Szarpnąłem się. Nie przyniosło to najmniejszego rezultatu, ale pozwoliło wyładować skrywane pokłady irytacji. Szarpnąłem się ponownie, by pozbyć się włosów wpadających do oka. Gdyby komuś ze służby przyszło do głowy, żeby zadzwonić po lekarza, z pewnością trafiłbym do zakładu dla obłąkanych.
     Czas wypełniało mi oczekiwanie. Oczekiwanie na cokolwiek. Coraz bardziej przytłaczała mnie świadomość tego, że Sebastian mnie zostawił. Z logicznego punktu widzenia powinienem się cieszyć, w końcu dzięki temu teoretycznie będę miał szanse żyć dłużej. Tylko ja nie miałem ochoty na skakanie z radości. Wręcz przeciwnie. Dzięki demonowi byłem w stanie kroczyć przez życie z uniesioną głową. Głównie dlatego, że nie chciałem pokazywać mu swojego słabego oblicza, jednak zawsze była to jakaś motywacja.
     Teraz nie robiłem nic, by z własnej woli utrzymać się przy życiu. Nie jadłem, nie piłem, praktycznie nie spałem. To nawet już nie życie, to wegetacja.
     Wzdrygnąłem się na niespodziewany dźwięk pukania do drzwi.
      - Paniczu, ktoś do ciebie. 
     Tylko jedna osoba przychodziła mi w tej chwili do głowy. W ostateczności dwie. Komisarz Randall z inspektorem Abberlinem. Nie wiedziałem, czy takie przypadki należą do jego obowiązków, ale z przyjemnością skorzystałby z możliwości upokorzenia mnie.
     Nie obróciłem się w stronę drzwi. Czekałem, aż usłyszę drwinę lub coś podobnego. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Obróciłem lekko głowę.
      - Witaj - zabrzmiał nieznany mi głos.
     Przewróciłem się na drugi bok. Związany na pewno nie sprawię najlepszego wrażenia, ale już się z tego nie wywinę.
     Przy łóżku przykucnął mężczyzna o włosach w kolorze rudego blondu. Patrzył na mnie z zainteresowaniem beżowymi oczami. Nie znałem go, co do tego miałem pewność. Wyglądał zbyt młodo na lekarza czy policjanta.
     Wpatrywałem się w liczne piegi rozsiane po jego nosie i policzkach, kiedy powiedział, że stawił się tu z polecenia Sebastiana. Wymówił jego imię z nieznacznym naciskiem, jakby nie był pewny, czy właściwie je wymówi.
     Źrenica widocznego oka zapewne rozszerzyła się, gdy ta informacja do mnie dotarła. Ponadto dawno nie słyszałem tego imienia. Nie padło ono wciągu ostatnich tygodni z moich ust ani też z żadnych innych. Uspokoiło mnie ono w jakiś niezrozumiały sposób.

     Siedziałem w największym salonie, jaki mieliśmy w posiadłości. Ponownie przyjrzałem się gościowi, który zajmował się zjadaniem szarlotki. Miał na sobie marynarkę oraz kamizelkę w brązowym kolorze. Nie miał krawatu ani muchy.
     Zastanawiałem się, czy również był demonem. Tylko demony nie jadały ciast, przynajmniej Sebastian nie jadł ludzkiego jedzenia bez wyraźnej potrzeby. Nie wiedziałem, czy wypadało wypytywać o takie rzeczy, ale zdawało mi się, że raczej nie.
      - Wie pan może dlaczego Sebastian sam się do mnie nie pofatygował? - zapytałem, poprawiając bandaż na nadgarstku.
      - Naprawdę nie wiem. Niespecjalnie może ruszyć się z miejsca, w którym obecnie przebywa, więc to pewnie dlatego.
      - Czy coś mu się stało?
      - Nie, nie ma powodu do zmartwień, wszystko jest w porządku.
     "Wszystko w porządku" i "nie może ruszyć się z miejsca" trochę się ze sobą kłóciły według mnie, ale to przemilczałem.
       - Jak tak właściwie ma pan na imię? Wnioskuję, że moje pan zna.
       - Na imię mi Montgomery.
      Czekałem na dalszą część, jednak Montgomery nie powiedział nic więcej.
       - A na nazwisko? - dopytałem się.
       - Nie mam nazwiska. Po prostu Montgomery.
      Skinąłem głową. Nie wyglądał na zakłopotanego odpowiedzią, dlatego nie widziałem powodu, by przepraszać za swoje pytanie.
       - Sebastian życzyłby sobie, żebym cię do niego zawiózł. O ile nadal tego chcesz.
       - Wolę jego niż stryczek - wyrwało mi się.
       - Cóż... - najwyraźniej nie wiedział, jak powinien zareagować na moją wypowiedź, dlatego jej nie skomentował. -Najwygodniej byłoby pojechać pociągiem. Właśnie tak tutaj dotarłem.
       - To zrozumiałe. Nie stanowi to żadnego problemu.
      Montgomery nie wyglądał na demona. Zachowywał się jak na człowieka w jego wieku przystało. Miał ludzką gestykulację i mimikę.
      - Zapewne jest pan zmęczony. Mey-Rin pokaż panu, gdzie może odpocząć - zwróciłem się do pokojówki, która stała przy moim fotelu. Teraz wydawało mi się zabawne to, jak bardzo wczuła się w rolę.
      - W takim razie będę gotowy jutro rano, mam nadzieję, że panu to odpowiada.
     Skinął głową w odpowiedzi i poszedł za Chinką, która miała wskazać mu odpowiedni pokój.
     Zacząłem się zastanawiać, czy to na pewno dobra decyzja, ale innej opcji po prostu nie było.

wtorek, 10 maja 2016

Fragmety duszy XI

     Siedziałem w fotelu w moim gabinecie, wpatrując się w nieokreślony punkt za oknem. Czułem się zupełnie pusty w środku. Nawet myśli mnie nie dręczyły. Nie wiedziałem, ile czasu już tak przesiedziałem, ale mógłbym siedzieć tak nawet całą wieczność, byleby nie musieć wychodzić naprzeciw rzeczywistości.
     To, co się stało, nie powinno mieć miejsca, jednak nie było sensu tego roztrząsać. Teraz liczyły się tylko konsekwencje.
     Mimowolnie wbiłem paznokcie w podłokietniki. Krzyk Elizabeth nadal rozbrzmiewał gdzieś w podświadomości, sprowadzając mnie piekielnie bolesnym sposobem na ziemię. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak mocno ją skrzywdziłem, jednak w tamtej chwili nie umiałem wydukać ani słowa usprawiedliwienia czy przeprosin. Gdybym mógł, oszczędziłbym jej tego. Nie wiedziałem, jak dużo widziała, ale na pewno zbyt wiele. Nie pofatygowałem się do niej, żeby sprawdzić jak zareagowała, gdy w pełni to do niej dotarło.
     Nie uważałem się za osobę niekonsekwentną, ale kara, którą prawdopodobnie będę musiał ponieść, wydawała mi się wręcz absurdalna i chciałbym jej uniknąć. Nie chciałem przepłacić życiem jednorazowego wybryku, lecz nie uważałem, żebym miał prawo prosić ją, by przemilczała tę sytuację. Miała prawo być na mnie wściekła.
      - Paniczu, wszystko w porządku? Nie odpowiedziałeś, więc wszedłem, wybacz.
     Sebastian stanął za oparciem fotela. Przez dłuższą chwilę trwaliśmy w milczeniu. Nawet nie wiedziałem, co chciałbym powiedzieć. Sytuacja była dość jasna, demon wiedział, co mi teraz groziło.
     Mężczyzna pogładził opuszkami palców moją szczękę. To, co robił, i tak było bez znaczenia. Pozostawałem bierny w stosunku do tego. Po raz kolejny czułem się martwy, spróchniały, zepsuty od środka.
      - Dlaczego to zrobiłeś, Sebastianie? Dlaczego mnie...? - Uniosłem rękę w górę, żeby strzepnąć rękę kamerdynera z policzka, a zamiast tego dotknąłem swoich ust bezwiednie.
      - Wydawało mi się, że właśnie tego chciałeś.
     Demon schylił się tak, że jego głowa znajdowała się na tej samej wysokości, co moja. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby wpatrywał się w ten sam nieistniejący punkt co ja.
      - Tak ludzie okazują uczucia, nieprawdaż? - zapytał.
      - Masz rację. Jednak ty nie jesteś człowiekiem, Sebastianie.
     Nie widziałem jego twarzy, ale wydawało mi się, że go to uraziło.
     Westchnąłem.
      - Co teraz zrobimy? - rzuciłem niby w pustą przestrzeń. 
     Problemy wydawały się piętrzyć. Najpierw ten demon, teraz Elizabeth. Chciałem pozbyć się tego ciężaru ze swoich ramion i zrzucić go na Sebastiana. Nie było to ani odrobinę dojrzałe, ale niezaprzeczalnie lokaj ponosił za to część, mógłbym pokusić się o stwierdzenie, że na dodatku tą większą, winy.
      - Wiedziałeś, że Elizabeth idzie w naszą stronę. Powinieneś przestać, więc dlaczego tego nie zrobiłeś? - Głos miałem chłodny. Odciąłem się od wszelkich emocji, żeby nie dać się im ponieść.
      - Jestem demonem, jak już dzisiaj zauważyłeś - stwierdził, prostując się. Co za tym idzie również egoistą. Działam we własnym interesie i niechętnie dzielę się swoją własnością.
      - Od kiedy jestem twoją własnością? - Rozmowa sprawiła, że znów zacząłem stąpać po ziemi.
      - Od kiedy się za nią uznałeś, paniczu? - To na powrót zamknęło mi usta. - Demonom nie należy ukazywać swoich słabości, myślałem, że o tym wiesz.
       - Nie uznałbym tego za słabość, Sebastianie.
       Wstałem. Przeszedłem kilka kroków w stronę lokaja. Oparłem się o biurko i spojrzałem mu w oczy.
      - Jeśli uznajesz to za słabość, uważasz za słabego również siebie. Podporządkowanie demonowi, czy jak to nazwałeś "bycie jego własnością", nie wydaje się być czymś... - zatrzymałem się, by znaleźć odpowiednie słowo. - ...przykrym. Nie dałeś mi tego odczuć dotychczasowo.
     Nie byłem w pełni świadom tego, co mówiłem.
      - Skoro jestem twoją własnością, to zadbaj o to, bym kontynuował swój żywot. Chyba że nie zależy ci na zabawce.
     Jego oczy zalśniły przez chwilę czerwienią. Zirytowałem się. Nie chodziło o to, jak mnie traktował, ale o to, że nie ponosił za to odpowiedzialności.
     Czekałem, aż coś powie. Cisza sprawiła, że zacząłem się zastanawiać nad tym, co powiedziałem.
     Szlachecką dumę diabli wzięli. Dosłownie.
     Sebastian sprawiał wrażenie nieporuszonego.
      - Nie obchodzi cię to, że przez ciebie otrzymam wyrok skazujący - powiedziałem nieświadomie i na pozór obojętnie.
      - Nie uważam tego za zagrożenie, paniczu, choć wątpię, że panienka Elizabeth przemilczy tą sytuację. Niewątpliwie unieważnienie małżeństwa nie dotknęłoby jej wtedy tak boleśnie, gdyż wina zdawałaby się leżeć po twojej stronie. Poza tym ona nie jest zaręczona z tobą i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie kocha ciebie (Odwołanie do Two-Ciels Theory, jakby ktoś o tym nie słyszał. Dla mnie owa teoria jest całkiem prawdopodobna, dlatego zdecydowałem się o nią zahaczyć). Nie widzę więc powodu, dla którego miałbyś nazbyt frasować się jej obecnym zachowaniem.
      - Co nie zmienia faktu, że grozi mi kara śmierci za to, co mi zrobiłeś.
     Nadal patrzyłem mu w oczy, które przybrały ludzki, brązowy kolor.
      - Nie znasz, paniczu, demoniej etykiety, jednak utrzymywanie kontaktu wzrokowego przez dłuższy czas traktowane jest jako podważenie pozycji w hierarchii.
      - Zapamiętam, jednakowoż nadal jesteśmy w świecie rządzącym się ludzkimi zasadami. Nie widzę, więc powodu, bym musiał znać owe maniery.
      - Demony żyją o krok od ludzi, myślałem, że zdajesz sobie z tego sprawę, paniczu.
     Spuściłem wzrok. Nie patrzyłem się już w jego oczy, tylko przenosiłem wzrok z ust na grdykę, wsłuchując się w to, co mówi.
      - Nie byłem tego świadomy, gdyż mi tego nie powiedziałeś.
      - Mówię teraz, paniczu.
      - Jaki w tym cel?
     Tym razem, to on zbliżył się do mnie. Odwróciłem głowę w prawą stronę wpatrując się w pustą ścianę. Czułem, że na mnie patrzy.
      - Paniczu, w świecie ludzi nie ma już dla ciebie miejsca. Wkrótce stracisz autorytet i przywileje do czasu aż cię nie skarzą. Jeśli chcesz się ratować, zabiorę cię-.
      - Wymyśliłeś to sobie od początku, tak? - zapytałem z wyrzutem. - Chciałeś mnie od siebie uzależnić. - Gniew był pierwszym uczuciem, które w tej chwili mnie naszło. - Świetnie to sobie wymyśliłeś! - Uderzyłem w jego tors nieco poniżej lewego obojczyka dłonią zaciśniętą w pięść, która potem zatrzymała się w tym miejscu.
      Czyli jednak stracę wszystko, co osiągnąłem. Moje imię okryje się hańbą.
      Mimo tego nie potrafiłem być na niego wściekły za to, co zrobił. Chciałem tego w tamtej chwili. Było mi dobrze.
      - Weź mnie gdzie tylko chcesz, tylko nie zapominaj, że to nadal ja jestem twoim panem.
      - Oczywiście. - Chwycił moją pięść, która rozluźniła się pod wpływem jego dotyku.
     Zbliżył się na tyle, by móc swobodnie oprzeć rękę na ciemnym blacie biurka. Utknąłem pomiędzy nim, a meblem.
      - Na co czekasz? Nie mamy dużo czasu. Pakuj walizki.

     Nie próbowałem snuć domysłów na temat tego, co się stanie. Jeszcze nie do końca docierał do mnie fakt, że opuszczę swoją posiadłość na czas nieokreślony.
     Leżałem w zupełnym bezruchu. Nie wiem, ile minęło, odkąd Sebastian życzył mi dobrej nocy, ale miałem wrażenie, że nie mniej niż trzy godziny. W ogóle nie czułem się senny. Nie potrafiłem znaleźć jednak powodu, dla którego nie mogłem zasnąć. W głowie miałem pustkę. Oddzieliłem od siebie nieprzyjemne myśli. Przyjemne raczej mi się nie przytrafiały.
     Chciałem, żeby Sebastian do mnie przyszedł, ale wiedziałem, że to nie najlepszy pomysł. Nie byłem w stanie przewidzieć, czym by się to skończyło. Straciłem kontrolę nad tym, co działo się w moim życiu. Nie do końca cieszyłem się z tego powodu, jednak w pewnym sensie mnie to ekscytowało.
     Utkwiłem wzrok w kolumience łóżka. Nie było w niej nic nadzwyczajnego, po prostu zdążyłem już napatrzeć się na wszystkie rzeczy w zasięgu wzroku.
     Westchnąłem ciężko. Najchętniej zrezygnowałbym ze snu, jednak potrzebowałem jakiegokolwiek wypoczynku, który na przekór mnie nie chciał nadejść.
     Usiadłem i oparłem się o obite granatowym materiałem wezgłowie. Po chwili zastanowienia wystawiłem nogi za łózko i dotknąłem stopami przyjemnie chłodnej podłogi. Wstałem i lekko chwiejnym krokiem wyszedłem na korytarz. Bez konkretnego celu.
     Skierowałem swoje kroki w stronę schodów. Miękkie włókna dywanu łaskotały przyjemnie. Zdałem sobie sprawę, że tak właściwie chciałem iść do Sebastiana. Potrząsnąłem energicznie głową, żeby wyswobodzić się spod wpływu tej nieracjonalnej myśli.
     Chciałem wrócić do swojej sypialni, jednak usłyszałem hałas, głuche uderzenie o podłogę.
     Instynkt samozachowawczy podpowiadał mi, żeby nie szukać źródła owego dźwięku, jednak inna, nieznana mi siła, ciągnęła mnie w stronę holu. Podszedłem do poręczy. Ostrożnie wychyliłem się i zlustrowałem opustoszały parter. Cisza. Przeżywałem déjà vu.
     Zszedłem na dół, nie wywołując przy tym najmniejszego szmeru. Wejrzałem w głąb wschodniego skrzydła. Wyglądało tak jak zwykle. Tak samo zresztą zachodnie.
     Może mi się wydawało, pomyślałem. Zaraz po tym usłyszałem stłumiony... ryk?
     Wbiłem wzrok w ścianę na końcu wschodniej części posiadłości. Przełknąłem głośno ślinę. Serce waliło mi jak oszalałe. Pośród panującej znów ciszy, byłem w stanie usłyszeć jego przyśpieszone uderzenia.
      Skierowałem kroki w tę stronę. Oczywiście się bałem i przeczucia podpowiadały mi, że nic dobrego nie wyniknie z tego, że tam pójdę. Obawiałem się również, że dotyczy to mojego demona, dlatego postanowiłem to skontrolować.
     Stąpałem ostrożnie, wsłuchując się w niepokojącą ciszę.
     Ponownie usłyszałem ryk, tym razem jednak dużo głośniejszy.
     Kolana się pode mną ugięły. Nie miałem już wątpliwości. Przyszedł tutaj.
     Zastanawiałem się, czy powinienem się wycofać. Ciężko było mi się ruszyć, sparaliżował mnie strach. Sebastian nie wydawał mi się groźny, dlatego że go znałem, jednak po obcym demonie spodziewałbym się najgorszego.
     Zanim zdążyłem dojść do jakiegoś wniosku, śmignęła mi przed oczyma czarno-biała plama. Zamarłem. Nie miałem nawet odwagi, by zacząć drżeć.
     Przyglądałem się spanikowany, aczkolwiek świadomy tego, co się dzieje, przypartemu do ściany nośnej Sebastianowi. Z rozbitego łuku brwiowego spływała strużką ciemna krew bądź coś, co ją imitowało. Ubranie miał ubrudzone jakimś pyłem, pomijając fakt, że jest praktycznie w strzępach.
     Przeniosłem wzrok na drugiego demona. Ledwo dostrzegałem w nim osobę, którą miałem okazję zobaczyć w warsztacie Niny. Szczęka wydawała się być ubrudzona jakąś czarną mazią, spod której wystawały ostre, ciemne zęby. Oczy świeciły nienaturalnym, różowawym blaskiem, jednak pomimo niego mogłem dostrzec w nich niemal szał.
     Sebastian najwyraźniej dostrzegł moją obecność, ponieważ zerknął na mnie. Skarcił mnie krótkim spojrzeniem. Zacząłem robić drobne kroki w tył. Nie byłem pewien, czy drugi demon mnie nie dostrzega, czy po prostu ignoruje, ale nie chciałem rozjuszyć go jeszcze bardziej.
     Mój lokaj miał siłę mu się opierać, co też robił. Utrzymywał dystans, trzymając drugiego za dłonie. Wydawało mi się, że ich ruchy są w pewnym sensie ograniczone, jednak nie zastanawiałem się wtedy dlaczego.
     Nie słyszałem, żeby coś do siebie mówili. Mogli rozmawiać wcześniej, z owej sytuacji wynikałoby, że Sebastian nie przystał na postawione warunki.
     Drugi demon odwrócił głowę w moją stronę. Mogłem wtedy dostrzec, że prawa strona jego twarzy również wydawała się być czymś ubrudzona. Wykrzywił się, co zauważyłem dzięki nieznacznemu ruchowi zębów. Chyba najgorsza parodia uśmiechu jaką kiedykolwiek przyszło mi zobaczyć.
     Ustałem. Obawiałem się, że on zaraz rzuci się na mnie. Wiedziałem, że nie zdołam uciec, jednak pobiegłem w stronę holu. Miałem nadzieję, że Sebastian wykorzysta okazję i wbije mu nóż w plecy lub coś podobnego.
     Czarna smuga śmignęła mi przed oczami, po czym przybrała jednolitą postać, chylącą się w stronę mojej twarzy. Wzrok utkwiłem w długich, szarych palcach wyciągniętych w stronę prawego policzka. Odchyliłem się zbyt mocno do tyłu, straciłem równowagę i upadłem. Nie przejmowałem się stłuczoną kością ogonową.
     Serce biło mi jak oszalałe. Próbowałem nie wpatrywać się w rozbawione - dostrzegłem w nich coś na kształt radości - oczy.
     Desperacko próbowałem podnieść się z podłogi, ale spanikowałem.
     Demon nachylił się nade mną bardziej. Najwyraźniej napawał się moim przerażeniem. Nie potrafiłem odebrać mu tej przyjemności. Nie potrafiłem przestać się trząść. Nie potrafiłem się uspokoić.
     Wpatrywał się w znak paktu umieszczony na moim oku. Zmrużyłem je szybko, przed chwilą było jeszcze szeroko otwarte. Poczułem jak zwężają mi się oskrzela. Fatalny czas na atak astmy.
     Rozproszony demon został kopnięty w twarz. Pewnie gdyby nie ograniczenia na poły ludzkiego ciała nawet by się tego nie zauważył. Skrzywił się, odrobinę wytrącony z równowagi. Sebastian rzucił się na niego zza moich pleców i szybko przyparł do podłogi.
     Pozbierałem się z podłogi. Nie mogłem jednak odwrócić wzroku od pokaźnych pazurów, które wbijały się w ramiona niechcianego posłańca. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Wtedy zrozumiałem, że żaden z nich nie miał ubrudzonej skóry. Ona po prostu przybrała czarny kolor z jakiegoś powodu.
     Demon próbował się wyszarpać. Po chwili mu się udało. Przewrócił mojego lokaja na plecy i przycisnął ręce do jego gardła.
     Wyglądało na to, że chce coś powiedzieć, jednak pierwsze głoski zagłuszył huk.
     Spojrzałem w stronę, z której dobiegł hałas. Mey Rin stała na półpiętrze ze strzelbą w ręku.
     Demon podniósł wzrok, w którym odmalowało się niedowierzanie. Z dziury, którą zrobił nabój, zaczęła sączyć się gęsta krew. Zabrudziła białą koszulę Sebastiana, który chyba sam do końca nie był świadom zaistniałej sytuacji.
      - Ty suko - wychrypiał na tyle głośno, żeby to usłyszała.
     Kobieta chciała najwyraźniej przeładować broń. Zapewne strzeliłaby jeszcze parę razy, gdyby zaszła taka potrzeba, ale Sebastian wydawał się już opanować sytuację.
     Zacząłem kaszleć dość głośno. Oparłem rękę na ścianie i złapałem się za klatkę piersiową. Nie mogłem się opanować.

       - Paniczu, wybacz, on nigdy nie przestrzegał zasad dobrego wychowania.
     Nie powiedziałem, że nic się nie stało. Stało się. Dostałem ataku astmy, stłukłem sobie kość ogonową, nie przespałem nocy, tożsamość Sebastiana wyszła na jaw. Należałoby jeszcze doliczyć ewentualne straty materialne, ale przykuty do łóżka nie mogłem zrobić oględzin.
      - Nie podoba mi się takie rozwiązanie sytuacji - stwierdziłem. -A jeśli już nie wrócisz?
      - Wtedy będziesz prawdopodobnie bezpieczniejszy niż teraz.
     Poprawiłem sobie poduszkę, która służyła mi za oparcie.
      - Przypomnij raz jeszcze, dlaczego nie możesz wziąć mnie ze sobą.
      - Podróż z tobą zajmie zbyt wiele czasu, paniczu.
      - No tak, jestem ciężarem - mruknąłem urażony, mimo że rozumiałem sytuację. - Ale musisz po mnie wrócić. To jest rozkaz.
      Nie chciałem pozwolić mojemu demonowi załatwiać spraw, o których nie miałem pojęcia, dlatego kazałem mu wszystko wytłumaczyć. Po tym miałem jeszcze większy mętlik w głowie, ale poniekąd rozumiałem przymus.
      - Zdążysz nim zacznę tracić rozum? - zapytałem.
      - Wydaje mi się, że tak.
     Skinąłem powoli głową, wpatrując się w fałdy pierzyny. Nie wiedziałem, czy powinienem coś jeszcze powiedzieć. Pożegnać się czy też nie.
      - Czy z Mey-Rin wszystko w prządku?
      - Tak. Już wszystko jej wyjaśniłem.
     Zapewne nie była to najłatwiejsza rozmowa w długim życiu Sebastiana.
     Ponownie zapanowała dość niezręczna cisza. Zmierzyłem swojego lokacja wzrokiem. Ubranie znów miał w jednym kawałku. Wyglądał, jakby właściwie nic się nie stało. Spojrzałem na jego ręce. Wyglądały jak zwykle. Ludzko. Zapewne pod białym materiałem rękawiczek nie było śladu po wydarzeniach z dzisiejszej nocy.
      - Powinieneś odpocząć, paniczu - zwrócił mi uwagę.
      - Wiem. Nie chcesz zrobić tego zanim pójdziesz? - Pokręcił głową w zaprzeczeniu. - Rozumiem.
     Liczyłem na jakieś słowa otuchy, jakiś czuły gest. Powstrzymywanie się nie miało już wtedy żadnego znaczenia. Nie uraczono mnie nim jednak.
      - Śpij dobrze, paniczu.

-------------------------------------------------------------------------------------
Krótkie info związane ze spisem treści z prawej strony ekranu. Rozdziały od dziesiątego wzwyż będą pojawiać się we wspomnianym miejscu tylko na blogu, którego bezpośrednio dotyczą. Czyli odnośnika do jedenastego rozdziału Fragmentów na La Douleur Exquise nie będzie z boku, ale w zakładce spisu treści się znajdzie.

Następne krótkie info: zacząłem pisać rozdział specjalny z okazji nadchodzących 50 k. Nie wiem, czy mi się z tym uda wyrobić, ale powoli zaczyna mi ubywać szkolnych obowiązków, więc się postaram. Dodatkowo najprawdopodobniej będę pisał niedługie opowiadanie yuri, z którym muszę wyrobić się do następnego tygodnia. Nie wiem, czy ktoś byłby chętny je zobaczyć, dlatego pytam o opinię. Jeśli się uda to skrobnąć, to mogę na bloga wrzucić.

Przepraszam za zwłokę
Daniel