Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

czwartek, 24 grudnia 2015

Fragmenty duszy IV

     Moje życie wróciło do normy. A przynajmniej zwykła rutyna dnia codziennego na nowo w nim zagościła. Po tych specyficznych napadach było to wręcz zbawienne i postanowiłem przynajmniej przez jakiś czas rozkoszować się spokojem. Niestety dziwny strach nadal skrywał się gdzieś w głębi mnie, ale podejrzewałem, że nie było na to rady.
     Ostatnimi czasy, praktycznie rzecz biorąc odkąd się obudziłem się tamtego wieczoru, rozmyślałem o tym, co się wydarzyło. Co się ze mną działo? Czemu się działo? Co zrobił Sebastian? Tyle pytań a na żadne nie znalazłem jak dotąd odpowiedzi.
     Nie oszalałem. Na pewno nie postradałem zmysłów. Przecież tego nie można zlikwidować od tak, jak to zrobił demon, prawda? Nie pamiętam, co się działo po tym, jak błagałem go, żeby mnie uśmiercił. Nie chciałem do tego wracać, więc o to nie zapytałem. Teraz żałuję.
      - Ciel? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
     Rozzłoszczony, piskliwy, choć na szczęście nie tak jak kiedyś, głos wyrwał mnie z zamyślenia.
      - Przepraszam, Elizabeth. - Wzdrygnąłem się lekko, gdy młoda kobieta chwyciła mnie za policzki i uważnie przyjrzała twarzy.
      - Coś się stało? Jesteś jakiś nieswój - zmartwiła się.
      - Wydaje ci się.
     Odsunąłem się od niej. Posmutniała.
      - Czy to przez tą chorobę?
     Jak mogłem się domyślić, Mey-Rin jej powiedziała. Nie planowałem jej tym trapić, ale już trudno.
      - To nic takiego. - Chociaż diagnozy od kilku lekarzy na to nie wskazują. - Naprawdę nie masz się czym przejmować. - Dziewczyna posmutniała pomimo zapewnień.
     Zrobiło mi się jej żal, więc na powrót zbliżyłem się do niej i objąłem jej szczupłe ramiona. Bladożółta suknia zafalowała lekko, gdy oparła się o mój bark. Poczułem jej słodkawy zapach.
     Trwaliśmy tak w ciszy przez chwilę, aż w końcu blondynka odezwała się.
      - Nie chcesz mieć mnie za żonę, prawda? - wypowiedziała to tak, że zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
     Elizabeth nie była głupia. Dostrzegała więcej, niż mogłoby się wydawać, ale nie dzieliła się z nikim swoimi przemyśleniami, jeśli uważała, że nie powinna. Podejrzewałem, że zdawała sobie od dawna sprawę z tego, że nasze małżeństwo nie byłoby szczęśliwe, jednak nic nie mówiła.
     Zapewne tego po mnie nie widać, ale ja naprawdę ją kocham. Nie romantycznie czy namiętnie, ale kocham. Jak rodzinę, jako kogoś bliskiego. Nie wiedziałem, jak ubrać w słowa to, co czułem i jednocześnie jej nie zranić.
      - Zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie - przerwałem, czując ciepłą łezkę, która skapnęła mi na nogawkę spodni.
     Nie zasługiwałem na nikogo. Tym bardziej na nią i jej łzy.
     Cichy płacz zlał się z dźwiękami majowego deszczu. Cudowny, świeży zapach wlatywał przez otwarte okno.
      - Nie płacz, Lizzie. Nie masz powodu.
     Wyciągnąłem z marynarki chustkę i otarłem mokre, dziewczęce policzki.
      - Spokojnie. - Przytuliłem ją trochę mocniej. - To nie jest twoja wina. Będzie dobrze.
     Szeptałem czułe słówka, żeby ją uspokoić. Udało mi się po jakimś czasie.
      - Czy jest jakaś inna? - zapytała, wtulając się we mnie.
      - Słucham? - zaskoczyła mnie
      - Czy kochasz jakąś inną kobietę? - Głos ponownie zaczął drżeć.
      - Oczywiście, że nie. - Pogładziłem ją po zaczesanych w dwa kucyki, zadbanych włosach. - Uwierz mi, nie kocham nikogo.
     Jestem sam z moją zemstą.

     Nie poruszaliśmy już więcej tego tematu, chociaż wyraźnie wisiał on w powietrzu i powodował nieprzyjemną atmosferę. Sebastian wydawał się bardziej oschły i mniej dokuczliwy niż zwykle,  ale cały mój czas zajęło rozweselanie Elizabeth, więc nie miałem kiedy się nad tym zastanawiać. Nawet ledwo zwróciłem na to uwagę.
     Dopiero, gdy kładłem się spać, miałem okazję przemyśleć i przetrawić to, co się stało. Niepokój spowodowany ciemnością i samotnością powrócił, lecz uparcie starałem się go ignorować. Przewracałem się z boku na bok, naprzemiennie odkrywając się i przykrywając świeżo zmienioną pościelą.
     Nie byłem w stanie się skoncentrować. Ta cała dzisiejsza sytuacja, która na dodatek nie została do końca wyjaśniona, zupełnie zbiła mnie z tropu. Czemu wszystko zawsze musi się tak skomplikować w najmniej odpowiednim momencie?
     Pewnie przeklinałbym los jeszcze przez chwilę, gdyby nie nieśmiałe pukanie do drzwi. Odwróciłem się w ich stronę.
      - Wejdź, Lizzie. - Czemu zacząłem ją tak nazywać, skoro nigdy tego nie robiłem?
     Do sypialni weszła cicho niczym zbłąkany duszek. W białej koszuli nocnej wyglądała dużo bladziej niż zwykle. Zaczęła nerwowo przestępować z jednej nogi na drugą.
      - Nie mogłam zasnąć i pomyślałam, że ty też możesz jeszcze nie spać, więc - powiedziała na jednym oddechu, po czym zacięła się.
     W jednej chwili oblała się rumieńcem.
      - To pewnie przez pełnię - stwierdziłem, siadając. - Jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, żeby łatwiej ci było zasnąć? Może przynieść ci ciepłego mleka? - zaoferowałem.
      - Czy ja mogłabym dzisiaj spać z tobą?
     Na taki obrót sytuacji nie byłem przygotowany.
      - Ale... - starałem się wymyślić jakikolwiek argument, by do tego nie dopuścić, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. - Emmm...
     Duże, zielone oczy zaszkliły się, przynajmniej taki mi się wydawało, więc chcąc oszczędzić dziewczynie kolejnej porcji płaczu, zgodziłem się. Było to skrajnie głupie, bo gdyby jej matka się dowiedziała najpewniej skończyłoby się to źle dla nas obojga.
     Przesunąłem się, żeby zrobić jej miejsce. Wsunęła się pod kołdrę, pilnując, żeby nie podwinęła jej się halka.
      - Możesz się przytulić - mruknąłem.
     Zbliżyła się do mnie, jednak nie przytuliła. Odszukałem jej dłoń i położyłem na niej swoją własną.
      - Jak długo stałaś pod drzwiami? - Jej ręce były zimne.
      - Chwilkę - odpowiedziała, a następnie schowała twarz za poduszką.
    Westchnąłem i objąłem ją, by użyczyć choć odrobiny własnego ciepła.Odwróciła się do mnie plecami i przylgnęła do mojego torsu, jednocześnie obejmując za lewą rękę.
      - Dobranoc - szepnąłem.

     Obudziło mnie wymowne kaszlnięcie. Któreś z kolei, ponieważ wcześniej starałem się nie zwracać na nie uwagi. Otworzyłem niechętnie lewe oko. Skupienie wzroku trochę mi zajęło, ale w końcu udało mi się dostrzec dość zirytowanego Sebastiana.
     Dopiero po chwili zrozumiałem, dlaczego patrzy na mnie z takim wyrzutem.
      - Paula zastanawiała się, gdzie też podziała się panienka Elizabeth - niemalże wysyczał.
     Zerknąłem na śpiącą obok dziewczynę, potem znów na demona.
      - Nie mogła zasnąć, więc przyszła do mnie - wyjaśniłem, rozwiewając ewentualne domysły.
      - Wątpię, by markiza uwierzyła w tą wymówkę, paniczu - stwierdził na pozór beznamiętnym tonem, jednak dało się w nim wyczuć kroplę jadu...albo i trochę więcej... - Proponuję, by panienka stąd zniknęła, zanim Paula przyjdzie szukać w tej części posiadłości.
     Uwolniłem prawą rękę z jej uścisku.
      - W takim razie przenieś ją do innej sypialni.
     Sebastian zamyślił się, jednak bez żadnych pytań wziął na ręce drobną w porównaniu do niego dziewczynę. Zrobił to delikatnie, tak by jej nie obudzić, lecz wzrok przy tym miał taki, jakby chciał skręcić jej kark.
     Przyglądałem mu się, kiedy znikał za drzwiami. Nie wiem, co go ugryzło.

      - Ciel... Widziałeś w jakim Mey-Rin jest stanie?
     Byłem w trakcie porządkowania zaległych dokumentów, gdy Elizabeth zawitała w moim gabinecie.
      - W ogóle jej ostatnio nie widywałem - mruknąłem, zapisując kilka nazw na pierwszej lepszej, znalezionej, czystej kartce. - Czemu pytasz?
     Podeszła bliżej zakłopotana. Podniosłem wzrok znad stery papierzysk, zastanawiając się, o co też może jej chodzić tym razem.
      - Bo widzisz, jest taka sprawa... - przerwała i zamyśliła się. - Obiecaj, że nie będziesz zły.
     Skinąłem powoli głową. Instynktownie wyczułem, że nie usłyszę nic trywialnego.
      - Mey-Rin mi powiedziała, że chyba jest w ciąży.
     Wpatrywałem się w stojącą przede mną blondynkę oniemiały. Zamrugałem kilka razy, aż w końcu przetworzyłem te słowa.
      - Rozumiem... - powiedziałem wolniej, niż się tego spodziewałem.
      - Nie jesteś zły? - zapytała lekko zdziwiona.
      - A mam ku temu jakiś powód?
      - Chyba nie - odpowiedziała niepewnie.
     Elizabeth sprawiała wrażenie, jakby jeszcze miała mi coś do powiedzenia.
      - Więc...jak do tego doszło?
     Stojąca przed biurkiem dziewczyna zarumieniła się i przyłożyła rękę do ust.
      - Czemu mnie o to pytasz? Przecież wiesz, jak to działa - mruknęła ledwo dosłyszalnie przez palce.
      - Nie o to chodzi! Inaczej. Kto jest ojcem?
      - Nie chciała powiedzieć. - Rozluźniła ramiona. - Sugeruję, żebyś z nią porozmawiał.
     Poluźniłem wstążkę zawiązaną na kołnierzyku, która jakby zacisnęła się na mojej szyi.
      - Dlaczego ja? - Raczej nie miała powodu, by wyjawić to mnie.
      - Obawiała się, że straci pracę, jeśli się dowiesz. - Skinąłem głową na znak zrozumienia.
      - Dobrze. Zaraz do niej pójdę. Daj mi chwilę.

     Powoli kroczyłem korytarzem. Nie do końca jeszcze przyswoiłem informację, którą usłyszałem. Nie chodzi o to, że byłem na pokojówkę zły, czy coś podobnego. Po prostu nigdy nie spodziewałem się, że może do tego dojść.
     Odetchnąłem głęboko, gdy wchodziłem na schody. Główny podejrzany nasunął mi się sam, ale na razie nie było sensu się nad tym rozwodzić. Chociaż ta myśl irytowała mnie, odkąd tylko usłyszałem, co się stało, a mimo tego, że starałem się ją odepchnąć, wracała natrętnie.
     Wszedłem w część parteru, która przeznaczona była dla służy. Rzadko tu zaglądałem, jednak zdawałem sobie sprawę, że ta część posiadłości, choć skromniej urządzona, nie ustępowała reszcie pod względem czystości i zadbania, co nieraz wprawiało mnie w zaskoczenie. Chyba nie muszę tłumaczyć, ile razy zdarzają się tutaj wypadki, które powodują mnóstwo bałaganu.
     Przystanąłem pod drzwiami, prowadzącymi do pokoju Mey-Rin. Wziąłem ponownie kilka głębokich oddechów, a potem zapukałem. Nie usłyszałem odpowiedzi, więc przekroczyłem próg pomieszczenia bez wyraźnego przyzwolenia.
     - Teraz... to już na pewno... nikt mnie nie zechce... - Ciche pochlipywanie odbijało się o ściany.
    Widok, który ukazał się moim oczom, lekko mnie zszokował. Pokojówka wyglądała tak, jakby nie spała od kilku dni. Wychudła i zapuściła się, więc pełnej energii i atrakcyjnej Chinki prawie nie można było dostrzec w osobie skulonej na łóżku. Paula, służąca Elizabeth, pochylała się nad nią i głaskała uspokajająco po głowie.
     Nie wiedziałem, jak powinienem zacząć. Zerknąłem na Lizzie, która z krzesła zachęcała mnie do działania. Najpierw odkaszlnąłem, żeby w ogóle zwrócić na siebie uwagę. Gdy nieobecny wzrok Mey-Rin skupił się na mnie, spanikowana podniosła się natychmiast z łóżka, a z jej ust wypłynął potok niezrozumiałych słów, mieszających się z łkaniem .
      Zbliżyłem się do niej i położyłem dłonie na ramionach w uspokajającym geście. Udało mi się ją zrównać z nią wzrostem, więc nie było to trudne.
      - Spokojnie. Będzie dobrze. - Umiejętności w pocieszaniu nie posiadałem żadnych, na więcej nie było mnie już stać, ale starałem się brzmieć wiarygodnie.
      - Panicz nie jest zły? - zapytała z niedowierzaniem wypisanym na twarzy.
     Pokręciłem przecząco głową i wykrzesałem z siebie mierny uśmiech. Z pokojówki jakby w magiczny sposób wyparowała większość zmartwień. Ku mojemu zdziwieniu wyściskała mnie.
      - Tak się cieszę, że panicz się na mnie nie gniewa! - niemalże wykrzyczała przez łzy.
      - No dobrze już, dobrze. - Odsunąłem ją od siebie. - Komu powinienem gratulować zostania ojcem? - Kandydatów w posiadłości było tylko dwóch. Siebie i Finniana nie liczyłem.
     Chince natychmiastowo zrzedła mina.
  
      Elizabeth wróciła do domu tego wieczora razem z niewyjaśnioną kwestią małżeństwa. Ja zostałem na swoim miejscu z kwestią ojcostwa. Pokojówka milczała jak grób, więc pozostało mi tylko przeprowadzenie "dochodzenia".
      Zastałem swojego kamerdynera na czyszczeniu kominka w mojej sypialni.
       - Sebastianie, czy ty już wiesz?
       - O czym mam wiedzieć, paniczu?
       - O tym, że Mey-Rin jest w ciąży - warknąłem.
      Demon uśmiechnął się półgębkiem.
       - Co w związku z tym, paniczu?
      Porządnie już mnie zirytował i najwyraźniej nie miał zamiaru przestać.
       - Czy ona ciebie przypadkiem nie kryje. Sebastianie?
       - Mnie? Ależ co panicz sugeruje? - zapytał z udawanym zdziwienie, zgarniając popiół.
       - Sebastianie, nie denerwuj mnie. - Nie dawałem się zupełnie wytrącić z równowagi. - Doskonale wiesz, o co cię pytam!
       - Nie, to nie moja sprawka, jeśli o to ci chodzi, paniczu. - Wyraz obojętności powrócił na twarz lokaja.
       - Więc czyja? Bard też zaprzeczył. - Zacząłem stukać prawym obcasem o podłogę nerwowo.
       - Mey-Rin zgwałcono trzy miesiące temu, gdy wysłałeś ją po sprawunki do Londynu - stwierdził, jakby mówił o pogodzie.
     Z początku wydało mi się to niemożliwe. Oczywiście pokojówka była bardzo atrakcyjna, jednak ciężko mi uwierzyć, że nie potrafiła się obronić w takiej sytuacji.
       - To dlaczego nic nie powiedziała?!
      Brunet odłożył pogrzebacz na miejsce.
       - Najwyraźniej nie odczuwała takiej potrzeby. Poza tym uwierz paniczu, żadna kobieta nie rozpowiada o takich rzeczach.
       - W takim razie skąd ty o tym wiesz?
       - Obserwuję i wyciągam wnioski, paniczu.
      Zakląłem w myślach, choć starałem się tego unikać. Miałem ogromną ochotę uderzyć mężczyznę, który akurat wstawał z podłogi. Z drugiej strony jednak ulżyło mi, że to nie Sebastian jest ojcem tego dziecka.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Daniel z racji tego, że nie umie pisać one-shotów, olał świątecznego specjala, za co się kaja ;u;
       Wesołych Świąt!

środa, 16 grudnia 2015

Drugi blog

Skoro jednak trochę osób lubiących "Nauczyciela" się znalazło, on również zostanie napisany w porządny i ogarnięty sposób (przynajmniej bardziej niż dotychczas...). Bloga, na którym będzie się on pojawiał można znaleźć klikając w ten link lub klikając na listę blogów z prawej strony. Pierwszy rozdział najprawdopodobniej pojawi się w piątek wieczorem, a kolejne będą pojawiać się w soboty naprzemiennie z "Fragmentami", chyba że uda mi się napisać coś bonusowego w co wątpię, biorąc pod uwagę ilość materiału do zakucia. Nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Przypominam też o możliwości skontaktowania się ze mną pod tym numerem GG: 47282282.
Pozdrawiam.
Daniel

sobota, 12 grudnia 2015

Fragmenty duszy III

     Zmierzchało. Choć znacznie się ochłodziło, nie wróciłem do ciepłego wnętrza sypialni. Opierając się na balustradzie balkonu, wpatrywałem się w ciemny skraj lasu. Próbowałem ochłonąć. Dzisiejszy dzień był... inny? Może to nie jest zbyt dobre określenie. Po prostu byłem jakiś nieswój. Nie czułem się zbyt dobrze i zdawało mi się, że męczą mnie uderzenia gorąca. Poza tym rutyna dnia zaczynała mnie już nużyć, a zupełnie nie miałem pomysłu na to, jak ją przełamać.
     W dodatku Sebastian był dziś jakiś, lekko mówiąc, poddenerwowany. Nie chodzi o to, że był dla mnie nieprzyjemny czy coś w tym rodzaju. Wyczułem, że jest zirytowany, co odbiło się na moim humorze. Tak mi się wydawało. Ale to, że ja czuję się źle wtedy kiedy on, nie ma większego sensu. Dotychczas tak nie się nie działo, więc czemu teraz?
      Bez sensu. Właśnie. To jest kompletny nonsens. Nie rozumiem, o co chodzi. To przez kontrakt? Czy to jakieś demonie sztuczki, o których nie mam pojęcia? Sebastian nie ośmieliłby się zabawiać mną w taki sposób, prawda? Chociaż kto go tam wie...
     Czułem jak potęguje się we mnie gniew. Krew zaczęła się burzyć. A za chwilę wszystko wróciło do normy. Wziąłem kilka głębokich oddechów. Nie mogłem pozwolić sobie na panikę. To nie wchodziło w grę.
     Zacząłem krążyć pomiędzy jednym końcem balkonu a drugim. Zimne powietrze nie rozjaśniło mi umysłu. Jak na złość po głowie zaczynały mi krążyć coraz bardziej uciążliwe myśli. Wizję, które pojawiały mi się przed oczami, a choć były znajome nie potrafiłem ich rozpoznać. Wspomnienia mi nieobce, a jednak nie moje. A gdy próbowałem sobie je przypomnieć, nie potrafiłem przywołać żadnego z nich.
     Nie bałem się tego stanu, jednak był on uciążliwy i powoli zaczynał doprowadzać mnie do szału...
     Rozbolała mnie głowa. Może to objaw jakiejś choroby? Tylko czy to początkowe objawy, czy już w pełni rozwinięta choroba? Chyba przesadzam. Pewnie te napady gonitw myśli niedługo mi przejdą. Przez nie nie byłem w stanie ostatnio myśleć racjonalnie. Zresztą stało się to dość widoczne. Nawet Snake, czy raczej jego węże, zaniepokoiły się ostatnio o moje zdrowie. Sebastian również starał się poprawić mi nastrój i utwierdzał w przekonaniu, że to tylko chwilowa dolegliwość. A dni mijały...
      - Zanieś mnie do wanny, skoro już tu przyszedłeś.
     Demon stał w drzwiach, lecz nie powiedział nic, żeby dać znać o swojej obecności. Dobrze, że nie myślę na głos, bo jeszcze zmieniłby do mnie stosunek.
     Podszedł do mnie i bez słowa wziął na ręce. Był przyjemnie ciepły.
      - Nie powinieneś wychodzić na zewnątrz o tej porze, paniczu. Możesz w ten sposób złapać przeziębienie.
     Nie odpowiedziałem, tylko wzmocniłem uścisk na karku mężczyzny. Spokojny chód Sebastiana sprawił, że przyśpieszone tętno unormowało się podobnie jak oddech. Woń, którą roztaczał, przywodziła na myśl siłę, zapewniającą mi bezpieczeństwo. Z drugiej strony mogła wydawać się groźna. Dzika i nieobliczalna.
     Stukot butów kamerdynera ucichł, gdy zatrzymał się przed drzwiami łazienki. Nacisnął klamkę i wniósł mnie do środka. Oczekiwał, aż zechcę ustać na podłodze. Tylko że mi było tak dobrze. Nie chciałem go puścić. Mógłbym  nawet spokojnie zasnąć w, jakkolwiek beznadziejnie by to nie brzmiało, jego ramionach.
      - Coś się stało, paniczu? - Głos demona sprowadził mnie na ziemię.
     Puściłem go, zapewniając, że wszystko jest w porządku.

     W nocy obudził mnie krzyk. Mój własny krzyk.
     Oddychałem płytko. Rozglądałem się po pokoju w panice. Niemalże lepiłem się od potu.
      - Sebastianie, chodź tu - rozkazałem cicho, jakbym się bał, że ktoś mnie usłyszy.
     Podskoczyłem, gdy demon zapukał do drzwi i zajrzał do środka. Gdy ciepły blask świec oświetlił pokój, opadłem na poduszki.
      - Przynieś mi ciepłe mleko. - Mój głos załamywał się na prawie każdej sylabie.
      - Jak sobie życzysz.
     Obrócił się i już miał wychodzić, ale jeszcze go zatrzymałem.
      - Zostaw świecznik.
     Na ciepłe mleko nie musiałem czekać długo. Przestałem drżeć. Chyba naprawdę powinienem się zacząć martwić moim stanem zdrowia. Psychicznego i fizycznego.
      - Miał panicz koszmar?
      - Nie...nie wiem, co to było...
     Spojrzałem demonowi w oczy, szukając odpowiedzi. Przez krótką chwilę dostrzegłem w nich coś na kształt zmartwienia. Zapewne to tylko jeden z elementów gry pozorów, w którą wplątałem go, czyniąc zeń mojego kamerdynera.
      - Która jest godzina? - Wbiłem wzrok w pustą filiżankę.
     Zerkałem kątem oka, jak mężczyzna wyciąga z kamizelki zegarek.
      - W pół do czwartej.
      - Czy mógłbym już wstać? - Dlaczego o to pytałem? Przecież mógłbym po prostu oświadczyć, że chcę wstać.
      - Obawiam się, że nie jesteś jeszcze w pełni wypoczęty i lepiej byłoby, gdybyś położył się spać, paniczu. - Schował zegarek do kieszeni.
      - Nie dam rady zasnąć - stwierdziłem, lecz oddałem Sebastianowi filiżankę po mleku i przykryłem ciepłą kołdrą. - Zostań ze mną.
      - Yes, my lord.
     Przekręciłem się na prawy bok. Nie potrafiłem wytłumaczyć, dlaczego nie chcę, żeby patrzył jak zasypiam. Zresztą nikomu nie dałbym patrzyć, jak próbuję zasnąć, przecież to oczywiste. Za dużo myślę.
     Zamknąłem oczy i próbowałem się rozluźnić. Nie udawało się. Nie trząsłem się już ze strachu, to fakt, ale nadal byłem okropnie spięty. Sebastian zgasił świece.
      - Opowiedz mi coś - mruknąłem.
      - W jakim celu, paniczu?
     Zdziwiłem się, bo nie wiedział o co mi chodzi. Obróciłem się w jego stronę.
      - Żeby mi się lepiej zasypiało.
     Nadal nie wydawał się do końca rozumieć, czego od niego oczekuję. W sumie nigdy nie chciałem, żeby robił coś takiego.
      - Chodzi o bajkę na dobranoc?
      - Nie do końca o to chodziło... - zacząłem. - ale mniej więcej właśnie coś takiego.
      - O czym w takim razie chciałbyś posłuchać, paniczu?
      - Nie wiem...
      Zastanawiałem się przez dłuższą chwilę, jednak żaden pomysł nie przychodził mi do głowy. Oczywiście opowiadanie bajek nie wchodzi w grę. W żadnym razie.
      - Sebastianie...czym właściwie różni się demon od człowieka? Da się to wytłumaczyć naukowo, czy nie podlegacie pod empiryczne poznanie? - sprostowałem po chwili.
      - Cóż... pod względem funkcjonowania organizmów nie różnimy się od ludzi zbyt wiele. Odżywiamy się, oddychamy, poruszamy. Niektórych narządów nam brak, mają inny rozmiar, są w innym miejscu, ale funkcja zwykle pozostaje ta sama. Skład chemiczny ciała jest mniej więcej taki sam, chociaż różnią się proporcje poszczególnych składników.
      - Skoro demony są podobne do ludzi, to oznacza, że też umierają?
      - Tak, choć nie w sposób naturalny. Nie dotykają nas choroby, a komórki ciała ulegają natychmiastowej regeneracji, co zapobiega starzeniu.
      - Dlaczego nie chorujecie?
      - Choroba to przywilej ludzi, zwierząt czy roślin. My albo żyjemy, albo umieramy. Tak jest od zawsze.
      - Rozumiem.
     W pomieszczeniu było zupełnie ciemno, więc nie mogłem dostrzec wyrazu twarzy Sebastiana. Na powrót zamknąłem oczy. Zrobiło mi się lepiej, kiedy lokaj tu przyszedł. Poczułem się wreszcie bezpiecznie.
      - Opowiadaj dalej - mruknąłem sennie, czując, że powoli odpływam.

     Zacząłem łapać się na obgryzaniu paznokci. A byłem święcie przekonany, że udało mi się pozbyć tego paskudnego tiku nerwowego. Jak widać wrócił.
     Kierowałem się w stronę jadalni na obiad, jednak w połowie korytarza prowadzącego do schodów zaczęło kręcić mi się w głowie. Zignorowałem to i szedłem dalej. Jednak tępy ból uderzył mnie ponownie po przejściu kilku kroków. Oparłem się o ścianę. Oddychało mi się ciężko, ale zdążyłem się do tego przyzwyczaić.
      - Coś się stało, paniczu?!
     Skrzekliwy głos Mey Rin wydał się tak głośny, że aż zabolały mnie uszy. Nie spojrzałem w stronę, z której dobiegał głos, ale pokojówka pewnie idzie w moją stronę.
     Pozwolę sobie zemdleć.

      - Nie mam apetytu. Nie zjem dziś obiadu.
     Sebastian nie sprzeciwiał się. Zaparzył mi kolejną filiżankę ceylon.
      - Zupełnie opadniesz z sił, jeśli przestaniesz jeść, paniczu.
     Obracałem porcelanowe naczynie w dłoniach. W ciemnym płynie odbijała się moja zmarniała twarz. Ostatecznie demon nie przyciął mi włosów, przez co wydawało mi się, że policzki jeszcze bardziej mi się zapadły.
      - Wybacz na chwilę, muszę iść sprawdzić, czy reszta służby daje sobie beze mnie radę. Zaraz wrócę, paniczu. - Głos miał spokojny i mówił do mnie wyraźnie, tak jakby przebijał się przez otoczkę obłąkania, która coraz ciaśniej mnie spowijała.
      - Nie! - rzuciłem się niespokojnie na łóżku, wylewając przy tym większość naparu na pościel. - Zostań!
     Tylko przy moim demonie opuszczał mnie niepokój, towarzyszący mi ostatnimi czasy bez ustanku. Nie wiem, ile czasu minęło odkąd go nie czułem. Chyba traciłem zmysły. Zbadało mnie kilku lekarzy, jednak żaden z nich nie wykrył przyczyny moich napadów lękowych.
      - Sebastianie, co się ze mną dzieje? - Zdawało mi się, że do oczu napływają mi łzy. Kiedy ostatni raz płakałem? - Kiedy to się skończy? Zrób coś z tym! Ja już nie chcę!
     Zacisnąłem mocno palce na ubrudzonej pościeli.
      - Wydaję mi się, że nie mogę z tym nic zrobić, paniczu. Przykro mi.
      - Przecież ty wiesz, co się ze mną dzieje! Ja wiem, że ty wiesz.
     Dostałem ataku dreszczy i gorączki. Czułem się, jakbym miał zaraz zemdleć.
      - Zrób coś z tym. Błagam.
     Nie miałem już siły krzyczeć. Próbowałem wykrzesać z siebie choć tyle energii, by złapać Sebastiana za rękę, ale nie dawałem rady chociażby wychylić się z łóżka.
      - Zabij mnie, skoro nie możesz nic na to poradzić. Proszę. Ja już tego dłużej nie wytrzymam.
     Słabo widziałem. Maiłem problemy ze skupieniem wzroku, jednak udało mi się uchwycić litościwe spojrzenie bruneta.  Zobaczyłem jak wyciąga ku mnie rękę. Delikatnie pogładził mnie po policzku. Nie wiem, kiedy zdążył zdjąć rękawiczkę. Następnie jego dłoń zsunęła się niżej. Miejsce, które dotknął, zrobiło się ciepłe. Lepkie krople spływały po mojej skórze. Dziwnie kojące uczucie. Nie byłem w pełni świadom co się dzieje, jednak zdawałem sobie sprawę, że powinienem odczuwać ból.
     Powieki zaczęły zamykać mi się mimowolnie. Ostatkami sił utrzymałem się w pozycji siedzącej i skierowałem wzrok na demona. Chyba się uśmiechnąłem, choć jakby się nad tym zastanowić wydaje się to niemożliwe.
     Traciłem przytomność.
     Wypuściłem z ręki delikatną porcelanową filiżankę, która sturlała się łóżka i roztrzaskała na podłodze.
     Prawie jak ja w tej chwili.
    
     Lekkie kołysanie. W przód i w tył. Spokojny oddech. Subtelne ciepło.
     Potrzebowałem tego. Bardzo tego pragnąłem.
     Ale tak właściwie czego...?

     Otworzyłem niepewnie oczy. Lewe było bardziej przydatne, ponieważ na prawe praktycznie nie widziałem. Mruknąłem cicho, po czym przetarłem lekko powiekę. Ziewnąłem dyskretnie. Czułem się trochę dziwnie, jakbym obudził się z długiego snu. Jednak nie pamiętam, żebym kładł się spać.
     Poruszyłem się, rozchylając pościel, w którą byłem zawinięty. Nieznacznie bolała mnie szyja. Zdrętwiałem. Niezbyt spodobało mi się też to, jak bardzo się spociłem.
     Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Nie było wątpliwości, że to leżałem we własnej sypialni. Tak samo wyglądające meble ustawione w tych samych miejscach co zawsze.
     Po czole spływały mi kropelki wody z okładu, który miałem na czole. Podniosłem się do siadu. Trochę zakręciło mi się w głowie. Ile tak naprawdę spałem...?
     Chciałem zawołać Sebastiana, ale głos ugrzązł mi w gardle i tylko zaniosłem się krótkim, duszącym kaszlem. Zaczęło mi doskwierać pragnienie.
     Próbowałem wstać z łóżka, jednak na próbach się skończyło.
     Miałem nadzieję, że demon niedługo do mnie przyjdzie...
     Chyba wyczuł, że się obudziłem, ponieważ po chwili stał już przy moim łóżku.
      - Dzień dobry. Jak się panicz czuje?
     Podał mi szklankę chłodnej wody. Wypiłem ją duszkiem, nie zważając na upomnienia o możliwości zakrztuszenia.
      - Jeszcze - zignorowałem zupełnie pytanie o samopoczucie.
     Na szczęście Sebastian przyniósł cały dzbanek. Wypiłem znaczną część jego zawartości, dopiero udało mi się pozbyć suchości w gardle.
      - Co się stało?
      - Zemdlałeś, paniczu.
      - Kiedy?
      - Dwa dni temu.
     Obracałem szklankę w dłoniach, zastanawiając się, czy nie powinienem jeszcze czegoś powiedzieć.
      - Która godzina?
      - Kwadrans po dwudziestej pierwszej.
     Czyli dwa dni robocze przepadły.
      - Przygotuj kąpiel. Muszę się odświeżyć.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka :3
Bardzo mnie cieszy to, że blog odżywa, choć wydawało mi się to wręcz niemożliwe ;u;
W każdym razie za tydzień pojawi się pierwszy rozdział "Nauczyciela". Link do bloga, na którym teraz będzie publikowany zamieszczę niedługo.
Pozdrawiam.
Daniel

sobota, 5 grudnia 2015

Fragmenty duszy II

      - Paniczu. Już pora wstać. - Głos Sebastiana wydobywał moją świadomość z pajęczyny odpoczynku bez sennych marzeń. - Paniczu?
     Przewróciłem się na drugi bok, ignorując kamerdynera. Wtuliłem się w ciepłe pielesze i zacisnąłem palce na poduszce.
      - Jeszcze moment.
      - Jest już późno - zaczął. - Powinien panicz już dawno wstać.
     Powoli otworzyłem lewe oko. W kominku palił się ogień, cicho trzaskało muskane językami ognia drewno. Za oknem było szaro. Zapowiadało się na ulewę.
      - Mam na dziś zaplanowane jakieś spotkanie?
      - Żadnego.
      - Więc jest to świetna okazja, żeby zrobić sobie dzień wolny - mruknąłem sennie, zagrzebując się w pościeli. - Ostatnio stwierdziłeś, że jestem spięty. Potrzebuję odpoczynku, Sebastianie.
      - Dobrze. Jednak nalegam, żeby panicz już nie spał.
      - Tak, tak, bo rozreguluję sobie rytm dobowy, pamiętam o tym.
     Przeciągnąłem się, jednak nie miałem najmniejszej ochoty na wyjście z łóżka. Przewróciłem się na plecy. 
       - Życzę sobie na śniadanie naleśniki z truskawkami. Przynieś mi je do łóżka. Nie przyjmuję odmowy.
     Demon nie oponował, tylko bez gadania poszedł przygotować posiłek. Lekko mnie to zdziwiło, ale nie miałem powodu do narzekań. Sięgnąłem po pozostawioną na szafce nocnej filiżankę. Upiłem z niej łyk ciepłego naparu i wziąłem do ręki gazetę. Nieśpiesznie zacząłem zaczytywać się w niezbyt pouczające artykuły, jednakowoż dziś mogłem sobie na to pozwolić.
     Szelest papieru i trzaskanie opału w kominku w jakiś sposób mnie odprężało. Nie chodzi o to. że obudziłem się spięty. Choć faktycznie może trochę, ale nie było ku temu żadnego powodu. W sumie nie spałem zbyt dobrze. Byłem lekko skołowany, bo nie potrafiłem wyjaśnić dlaczego.
     Odsunąłem rozmyślania od siebie i zabrałem się za czytanie artykułu o nowym leku, który rzekomo miał być tym "cudownym lekiem". Czysta głupota.
     Oczekiwanie na Sebastiana zaczęło mi się lekko dłużyć. Złożyłem gazetę i rozprostowałem kręgosłup. Zacząłem wpatrywać się w niebieski baldachim haftowany złotymi i srebrnymi nićmi.
     Nawet najcudowniejszy lek już by mi nie pomógł. Dotknąłem policzka pod prawym okiem. Nie żałowałem. Po prostu nie byłem pewny, ile czasu mi pozostało. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak dni przeciekają mi przez palce. Cel, który miałem osiągnąć przy pomocy Sebastiana, nie wydawał się przybliżać. Nie miałem pojęcia, kiedy wpadnę na jakikolwiek trop, ale na razie się na to nie zapowiadało. Pewnie nikt nie widziałby w tym powodu do zmartwień, przynajmniej dłużej pożyję. Obawiałem się jednak, że demon zaczyna się mną nudzić. Chyba każdy zaniepokoiłby się, skoro nie wiadomo, co dokładnie taka istota jest w stanie zrobić, gdy znuży się swoją dotychczasową zdobyczą. Mam nadzieję, że nie to samo, co koty ze swoją ofiarą...
     Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie, po którym nastąpiło skrzypnięcie drzwi. Doprowadziłem się do porządku, żeby nie zbłaźnić się przed Sebastianem. Odrzuciłem gazetę na etażerkę. Po pokoju rozszedł się cudowny zapach słodkich naleśników. Wprost uwielbiałem jeść takie śniadania w łóżku. Szkoda, że lokaj tak rzadko zgadzał się na coś takiego. Gdybym mu rozkazał się na to zgodzić, wypadłoby to okropnie dziecinnie.
     Demon postawił przede mną ostrożnie srebrzystą tacę. Przez chwilę delektowałem się samym aromatem truskawek i rozpuszczonej czekolady. Najlepsze z możliwych zestawień. Nie trzeba mnie było zachęcać do jedzenia. W jednej chwili z talerza zniknął pierwszy naleśnik, którego popiłem świeżo parzoną czarną herbatą. Zdawało mi się, że na wargach bruneta, stojącego przy łóżku, pojawił się cień uśmiechu.
      - Co cię tak cieszy? - zapytałem prawie bez wyrzutu, po czym odkroiłem następny kawałek zrolowanego ciasta.
      - Pomyślałem, że to urocze, ile radości potrafi sprawić niektórym zajadanie się słodkościami.
      - Wcale mnie to nie uszczęśliwia - zaprzeczyłem, a następnie wbiłem wzrok w talerz.
     Sam często nie rozumiałem, dlaczego coś mówię bądź robię. Po prostu nie chciałem, żeby Sebastian uznał mnie za dziecko. Choć czasem podobało mi się to, jak okazjonalnie mnie rozpieszcza, to nigdy nie zmusiłbym się do przyznania tego na głos. Nie mogłem pozwolić sobie na okazywanie słabości. Nie przy nim.
     Poza tym, czy aby przed chwilą nie zostałem nazwany uroczym...? Przecież doskonale wiedział, jak bardzo nie ciepię być tak nazywanym.
     Skończyłem się posilać .
      - Czy życzy sobie panicz, bym przygotował  ubrania?
      - Nie, chcę jeszcze trochę poleżeć. Ostatnio bolą mnie plecy. - Po co mu się w ogóle tłumaczyłem?
      - Rozumiem. W takim razie, pozwolę sobie zasugerować masaż.
      - To nie będzie konieczne - stwierdziłem beznamiętnym tonem. - Możesz się już oddalić. Wezwę cię, jeśli zapragnę wstać z łóżka.
      - Yes, my Lord.
     Mężczyzna zabrał ze sobą brudne naczynia i zostawił mnie ze samym sobą.


     Zaczynam nabierać przekonania do tego, że nie umiem spędzić dnia nie zaglądając chociażby do gabinetu. Musiałem przyznać, że czułem się tu bardzo komfortowo. Bo paradoksalnie nie w każdym miejscu w posiadłości tak było.
     Wylegiwałem się na szezlongu i czekałem, aż najdzie mnie ochota na robienie czegokolwiek. To chyba wina pogody. Choć nie wykluczam swojego rozleniwienia. Brakowało mi kryminalnych spraw, przy których mógłbym pracować. Wydawało mi się, że zdolności dedukcji maleją z każdym dniem. Czyżby Królowa o mnie zapomniała? Bo wątpię, żeby nie znalazło się dla mnie choćby najbardziej błahe zajęcie.
      - Sebastianie. Przyjdź tutaj.
     Nie musiałem długo czekać na pojawienie się mojego sługi.
      - Czy panicz czegoś sobie życzy? - zapytał, gdy zamknął za sobą drzwi.
     Tak właściwie to niczego.
      - Nudzi mi się.
     Może udałoby mi się wciągnąć go w jakąś grę?
      - A napisał już panicz list do panienki Elizabeth? - kontynuował, widząc moją nietęgą minę. - Polecam się za to zabrać jak najprędzej.
     Parsknąłem, lekko zirytowany takim obrotem spraw. Szczerze wolałem mieć awanturę o nieodpisanie, niż ułożyć tą pseudo troskliwą i czułą odpowiedź.
      - Nie dałoby się unieważnić jakoś tych zaręczyn?
      - Obawiam się, że nie.
     Westchnąłem dość głośno na myśl o zbliżającym się ślubie. Elizabeth już go sobie dokładnie zaplanowała. Opowiadała mi o tym kilka razy. Raz udało mi się nawet wysłuchać do końca i byłem wręcz przerażony tym, co ona sobie wyobraża.
      - Nie chcę się z nią żenić.
      - Z tego co zaobserwowałem nie wyrażasz chęci wiązania się z kimkolwiek, paniczu. Czy jest ku temu jakiś konkretny powód?
      - Nie - odpowiedziałem, po czym wstałem z leżanki i skierowałem się w stronę swojego biurka.
      - Wydawać by się mogło, że jednym z największych ludzkich pragnień jest znalezienie partnera. - Po takim wstępie nie mogłem oczekiwać niczego innego, niż jakiejś ciętej riposty lub przytyku. - Czyżby coś panicza przerażało we współżyciu?
      - Stosunek płciowy mnie nie przeraża, jeśli to masz na myśli.
     Starałem się nie brzmieć na zirytowanego, ale niezaprzeczalnie poczułem się odrobinę urażony.
     Usiadłem wygodnie przy mahoniowym blacie. Nadal obserwowałem demona. Wyglądał tak, jakby miał ochotę jeszcze coś dodać, tylko nie był pewny mojej reakcji.
      - Masz ochotę coś jeszcze zasugerować? - Chwyciłem w rękę pióro i ścisnąłem je mocno między dwoma palcami.
      - Cóż...wydaję mi się, że potrafię dostrzec pewne niuanse, których ty nie zauważasz, paniczu.
     Miałem zamiar zapytać, o co konkretnie mu chodziło, ale wykręcił się przygotowywaniem obiadu.
     Cholerny demon.

     Co mógł mieć na myśli? Teraz to już nic nie rozumiem.
     Według niego jestem złym kandydatem na męża? Przyznaję, jestem dość oschły, ale to jeszcze nie przesądza sprawy. Przecież nie każdy musi być od razu romantykiem. Może faktycznie chciał zasugerować to, że kochankiem będę marnym. Ale skąd on to mógł wiedzieć, do cholery? Poza tym on sam żyje w agamii, więc niech się lepiej nie wypowiada. Nie zauważyłem, żeby wychodził poza teren posiadłości, a z tego, co było mi wiadomo, zainteresowania Mey-Rin nie wykazywał nawet najmniejszego. Więc...
     Potrząsnąłem gwałtownie głową, by wyrzucić z niej dziwne obrazy. Miałem się skupić na pisaniu tego przeklętego listu, a tymczasem słowa demona nie chciały dać mi spokoju. Na dodatek nachodziły mnie te dziwne myśli.
     Zdawałem sobie sprawę, że przez to, co się stało, mam spaczony obraz stosunku. Pewnie dlatego wizja wchodzenia w trwały związek, który będzie wymagał mojego zaangażowania pod tym względem, nie była zbyt kusząca. To to jeszcze pół biedy. Jak ja przeżyję ojcostwo, skoro do dzieci nie zbliżam się na odległość mniejszą niż trzy metry?
     Uderzyłem głową w blat zrezygnowany.
      - Panicz źle się czuje?
     Prawie zapomniałem o obecności Sebastiana, który układał książki na regałach w gabinecie. Patrzył na mnie lekko zdziwiony, ignorując moje wściekłe spojrzenie. Nie poruszałem ponownie tematu, ponieważ nie chciałem się już dzisiaj denerwować. Postanowiłem nie ciągnąć też demona za język w żadnej innej kwestii. Odegram się na nim innym razem. W ten czy inny sposób, to bez znaczenia. Byle tylko toczyła się ta gra, stanowiąca jedną z nielicznych rozrywek, jakimi się interesowałem.
     Chociaż może jest jednak wypada złamać postanowienie o nie ciągnięciu za język...
      - Sebastianie - zacząłem, przyjmując bardziej godną postawę. - Co tak właściwie o mnie myślisz?
      - W jakim sensie, paniczu? - Odłożył na półkę wytartą przed chwilą z kurzu encyklopedię.
      - Pytam o to, jak mnie postrzegasz.
     Oparłem głowę na prawej ręce. Nie spuszczałem wzroku z demona.
      - Cóż... dla mnie liczy się tylko twoja dusza. Wszystko inne jest drugorzędne.
      - Taaa... dusza... co w niej właściwie takiego niezwykłego?
      - Obawiam się, że jako człowiek nie zrozumiesz tego, paniczu. - Wymijającej odpowiedzi nie mogło przecież zabraknąć.
      - Dobrze, więc... skoro jest taka wyjątkowa, że nie jestem w stanie tego pojąć, dlaczego nie weźmiesz jej już teraz? - Wiedziałem, że stąpam po cienkim lodzie, bo takie podpuszczanie demona mogło się dla mnie kiedyś źle skończyć, ale w tej chwili nie zastanawiałem się nad tym.
      - To wbrew kontraktowi, który zawarliśmy, nieprawdaż?
      - Och... no tak... kontrakt... - Zrobiłem zamyśloną minę, po czym wbiłem wzrok w papier z kilkoma plamami po atramencie. - Co byś zrobił, gdyby przestał cię obowiązywać przez jakiś czas? Hmmm? - Wróciłem wzrokiem do demona. Bezszelestnie znalazł się tuż przy moim biurku, gdy na niego nie patrzyłem.
      - Do czego zmierzasz, paniczu?
      - Do niczego. Po prostu jestem ciekaw.
      - Wystarczy tylko rozkaz...
      - Dziękuję. Będę o tym pamiętał - zakończyłem rozmowę, czując, że wreszcie mogę zabrać się za udzielenie odpowiedzi swojej narzeczonej.
     Na moich wargach zaigrał złośliwy uśmieszek, kiedy Sebastian powrócił do swoich obowiązków. Skoro i tak zapewne nie pozostało mi zbyt wiele czasu, czemu nie spożytkować go odpowiednio?
     Zabrałem się za pisanie. Szło mi zadziwiająco dobrze. Szkoda, że tylko na początku. Gdy docierałem do środka, zaczęła mnie boleć głowa. Zlekceważyłem to, jednak po kilkunastu minutach czułem się, jakby miało rozsadzić mi głowę od środka. Zrobiło mi się dziwnie ciepło, gorąco wręcz.
      - Możesz sprawdzić, czy nie mam gorączki? - zwróciłem się do bruneta, który właśnie miał zamiar wychodzić z pomieszczenia.
      - Oczywiście, paniczu. - Obrócił się i zbliżył do mnie.
     W miarę zmniejszania się dzielącej nas odległości, ból słabł. Kiedy demon delikatnie dotknął mojego czoła wierzchem dłoni, zniknęła też podwyższona temperatura, która przecież nie była urojeniem.
      - Wydaje mi się, że wszystko jest w porządku.
      - To dobrze.
     Uciekłem wzrokiem od spojrzenia bursztynowych oczu. Wydawało mi się, że przez chwile zaigrał w nich szkarłat, ale mogło być to zwykłe przewidzenie. Sebastian wpatrywał się we mnie przed dłuższą chwilę, jednak nic więcej nie powiedział.
 
     Raz...dwa...trzy...
     Mey-Rin znów rozbiła jedną z moich ulubionych zastaw... Może udałoby się dostać chociażby podobną. Ehhh...
     W sumie nie byłem na nią zły. Przyzwyczaiłem się już do takich wypadków, więc z czasem przestały mnie zbytnio denerwować. Odczuwałem jednak irytację. Ale ona nie była moja. Nie moja.Mimo że od zdarzenia minęło kilka dłuższych chwil, stan ten nie przechodził.
     Wypadek był o tyle niefortunny, że odłamki porcelany wbiły się Sebastianowi w lewę ramię i dłonie, gdy po dżentelmeńsku uchronił pokojówkę przed pokaleczeniem się tymi okruchami. Chinka poślizgnęła się na własnym fartuchu, który rozwiązał się i zsunął.
      Demon nie dał Mey-Rin opatrzyć drobnych ran i zajął się nimi sam. W sumie nie stanowiły one dla niego żadnego zagrożenia, ale wbite w ciało drobinki trzeba było powyciągać.Wątpię, żeby go to bolało, ale jednak marnowało czas. W związku z tym podwieczorek opóźnił się nieznacznie. Naprawdę nieznacznie.
      - Czyżby Mey-Rin zmusiła cię do opatrunku? - zapytałem, dostrzegłszy ledwo widoczny biały bandaż pomiędzy mankietem koszuli a rękawiczką.
      - Niestety. Prawdopodobnie będę zmuszony nosić je przynajmniej przez kilka dni, by nie wzbudzić podejrzeń.
      - Rozumiem.
     Z jakiegoś nieznanego powodu nie podobała mi się myśl o tym, że pokojówka dotykała mojego demona. Zdarzało się to poprzednio, ale zgoła innych okolicznościach, więc nie poświęcałem temu uwagi. Teraz jednak wyraźnie mi to przeszkadzało...
      - Nie dawaj się jej więcej dotykać.
     Sebastian zerknął na mnie pytająco.
      - Masz się nie dawać dotykać Mey-Rin - powtórzyłem dobitnie, wbijając mocno widelec w kremówkę.
      - Czy jest ku temu jakiś powód? - odezwał się po krótkim zastanowieniu.
      - Nie muszę podawać ci powodów. Rozkaz to rozkaz. Masz się dostosować.
      - Yes, my Lord.
     To nie zazdrość, ani nic w tym guście. Po prostu nie pozwalam, żeby ktoś bez pozwolenia robił cokolwiek z moją własnością.