Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

piątek, 27 listopada 2015

Fragmenty duszy I

     Przełożyłem kolejny podpisany dokument na stosik innych przeczytanych i wypełnionych papierów. Nie wyczytałem w nich nic zaskakującego. Wydatki były praktycznie takie same jak w raporcie z poprzedniego miesiąca. Zyski zwiększyły się nieznacznie. Sprzedaż we Francji wzrosła. Budowa fabryki w Niemczech przebiegła pomyślnie.
     Przeciągnąłem się w fotelu, na którym siedziałem. Strzeliło mi w kręgosłupie. Usiadłem wygodniej, odsuwając się od biurka i papierkowej roboty.
     Pozostało mi jeszcze odpisać na ważniejsze listy, jednak zwlekałem z tym. Chciałem najpierw odprężyć się przy podwieczorku, a właśnie zbliżała się jego pora.
     Zacząłem porządkować hebanowy blat, by mógł się na nim spokojnie zmieścić talerz z ciastem i filiżanka z herbatą. Odsunąłem dokumenty na sam skraj pulpitu, po chwili dostawiając do nich pióra wraz z kałamarzem. Gazety schowałem do szafki pod blatem, gdzie ostatnio je trzymałem.
     Muszę powiedzieć Sebastianowi, żeby je stąd wyniósł.
     Gdy tylko pomyślałem o swoim lokaju, rozległo się jakże znajome pukanie do drzwi.
      - Wejdź - mruknąłem.
     Zwykły człowiek nie usłyszałby tego, stojąc za dębowymi drzwiami znajdującymi się na drugim końcu pomieszczenia. Ludzkie ograniczenia nie tyczyły się jednak bruneta, który wszedł do środka wraz z  podwieczorkiem.
      - Co dziś przygotowałeś? - zapytałem podczas obserwowania zbliżającego się do mnie mężczyzny.
      - Ciastka francuskie z nadzieniem jabłkowo-cynamonowym oraz herbatę Darjeeling z najlepszej plantacji Zachodniego Bengalu podane w zastawie Myott - odpowiedział, po czym postawił przede mną porcelanowy talerz z niebieskim, kwiatowym wzorem, na którym umieszczone były posypane cukrem, apetycznie wyglądające ciastka.
     Przyglądałem się, jak nalewał w swój popisowy sposób czarną herbatę do filiżanki ozdobionej tym samym niebieskim wzorem, a potem kładzie ją bezdźwięcznie na blacie.
      - Życzę smacznego, paniczu.
     Chwyciłem srebrny widelec do ciasta i nabiłem na niego pierwszy z brzegu smakołyk. Przeżułem go powoli, delektując się idealnym smakiem. Sebastian stał przy moim fotelu z beznamiętnym wyrazem twarzy. Nie wiem, czy mnie to irytowało, ale chyba jego cyniczny uśmieszek błąkający się od czasu do czasu w kącikach ust był bardziej denerwujący.
     Zatopiłem się ponownie w fotelu, popijając średnio słodki napar. Westchnąłem cicho, gdy mój kręgosłup rozluźnił się.
      - Dostał dziś panicz list od panienki Elizabeth, prawda? - Niski, głęboki ton dotarł do moich uszu.
      - Tak. - Siliłem się na spokój, gdyż to, co przeczytałem w owym liście, nie przywołało bynajmniej uśmiechu szczęścia na moją twarz, a rozmowa o tym nie należałaby do najprzyjemniejszych.
      - Czy mógłbym wiedzieć, co było w nim napisane? - Lokaj najwyraźniej próbował mnie wciągnąć w kolejną grę. - Nie wydawałeś się być zadowolony z wieści od niej, mylę się?
      - Elizabeth stwierdziła, że jej matka domaga się ustalenia daty ślubu - odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą.
      - To było nieuniknione, paniczu.
      - Wiem. - Potarłem lekko skroń, która nagle mnie rozbolała.
      - Trudno się dziwić markizie Midford, skoro jesteś już u schyłku okresu dojrzewania, paniczu.
      - Zamilcz - warknąłem przez zęby.
      - Och... Czyżbym trafił w czuły punkt? Wydawało mi się, iż śpieszy ci się do osiągnięcia fizycznej dojrzałości, paniczu.
     Oczywiście! Gdyby nie pewne niuanse związane z niekontrolowaniem własnych reakcji byłoby doprawdy wspaniale.
      - Zrobił się panicz bardzo podobny do swego ojca.
     Trudno było zaprzeczyć, że powoli upodabniałem się do poprzedniego hrabiego. Wyglądałem dużo dojrzalej niż ponad pięć lat temu, gdy zawierałem kontrakt z istotą z piekielnych czeluści. Jednak nadal nie udawało mi się urosnąć zbyt wiele.
     Zjadłem kolejne ciastko, zastanawiając się, jaki znaleźć pretekst, by do ślubnego kobierca nie zaciągnięto mnie przez możliwie jak najdłuższy okres czasu. Nie podobała mi się wizja wchodzenia w intymne stosunki z Elizabeth. Ona po prostu mnie nie pociągała. Nie wydawała mi się atrakcyjna w żaden sposób. Poza tym nadal była strasznie dziecinna, co bardzo mnie w niej irytowało. Pomyśleć, że niektórzy uważają coś takiego za urocze. Akurat to nie jest nic osobistego, w nikim nie potrafiłem dostrzec potencjalnego partnera.
     Dopiłem herbatę. Sebastian sprzątnął z biurka i opuścił mnie, życząc przy wychodzeniu owocnej pracy.
     Odpisywanie na listy zawsze mnie nużyło. Szczególnie wtedy, gdy chodziło o listy, w których trzeba było silić się na grzeczność. Lanie wody i owijanie w bawełnę nie należało do moich mocnych stron, więc wymyślenie odpowiedzi było czasami dla mnie dość trudne. Zdecydowanie lepiej radziłem sobie z formalnościami.
     Wyciągnąłem spod biurka kartkę papieru listowego. Nie wypadało ignorować korespondencji z narzeczoną, więc miałem zamiar odpowiedzieć jej od razu. Rozmyślałem nad tym, co powinienem napisać, jednak nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Stukałem nerwowo piórem o drewniany blat. Pocierałem brwi, drapałem się po nosie. Koncepcja jednak nie przychodziła. Odłożyłem zrezygnowany odpisanie Elizabeth na później i zająłem się pozostałymi sprawami, które wymagały mojej uwagi.
     Kiedy skończyłem było już późno. Zrobiło mi się trochę zimno, gdyż ogień w kominku zaczął przygasać, a od dużego okna za moimi plecami zdawał się bić chłód. Nie widziałem sensu w przywoływaniu Sebastiana, by podsycił ogień, skoro właściwie skończyłem pracę na dziś. Uznałem dzień za zakończony, zapominając o liście, który przecież był ważny.
     Zszedłem na dół w poszukiwaniu swojego kamerdynera. Zawołałem go, gdy zbliżałem się schodów na szczycie korytarza.
      - Panicz sobie czegoś życzy?
     Demon pojawił się od razu za mną. Ostatnio miał tak w zwyczaju. Nie wiedziałem skąd wziął się u niego ten nawyk.
      - Nie mam apetytu, nie zjem dziś kolacji - stwierdziłem chłodno i stawiałem kolejne kroki, jakby obecność Sebastiana nie była dla mnie niczym szczególnym, a przecież zdawałem sobie sprawę z tego, że demon jest dla mnie równie ważny co tlen w powietrzu. - Przygotuj kąpiel.
      - Yes, my Lord.
     Przystanąłem i odwróciłem się. Po mężczyźnie nie został żaden ślad, zupełnie jakby nigdy go tu nie było.

      - Dzień dobry, paniczu.
     Usłyszałem głęboki głos, który budził mnie codziennie rano od ponad pięciu lat.
      - Jak się spało?
      - Dobrze - mruknąłem, rozprostowując na leżąco kończyny.
     Nie miałem tej nocy żadnych snów, które mogłyby zakłócić mój spokojny sen. Problemy z zaśnięciem, które przytrafiały się od czasu do czasu, również mnie nie dopadły.
     Podciągnąłem się do siadu, jednak myśl o opuszczeniu ciepłego łóżka nie napawała mnie entuzjazmem. Choć Sebastian zdążył już rozpalić ognień w kominku, w sypialni nadal było dość chłodno, a ja nie lubiłem, gdy niska temperatura przyprawiała mnie o dreszcze.
     Lokaj po zwyczajowym odsłonięciu żaluzji, zza których sączyło się mdłe światło poranka, przygotował mi herbatę. Czarna niezbyt słodka zazwyczaj działała pobudzająco. Starając się nie zerkać na  mężczyznę ukradkowo, gdy wchodził do garderoby, przeglądałem otrzymaną od niego gazetę. Scotland Yard jak zwykle popisywał się swoją głupotą, aż czasem żal było patrzeć. Przewracałem kolejne strony i czytałem artykuły, które bardziej przykuwały moją uwagę niż reszta. Osiągnięcia naukowe wydały mi się znacznie ciekawsze niż kilka umieszczonych przed nimi opisów rodzinnych tragedii. Archeologia niespecjalnie mnie interesowała, jednak rzuciłem okiem na artykuł o kolejnym odkryciu. Nie spodobał mi się mężczyzna uwieczniony na fotografii ponad tekstem. Wydał mi się jakiś nieokrzesany. Mniejsza z tym.
     Dopiłem herbatę i odłożyłem pustą filiżankę i spodek na szafkę nocną. Złożyłem gazetę, która po chwili znalazła się za filiżanką.
     Byłem już gotowy na kolejny dzień. Poza tym, że nadal nie byłem ubrany.
     Sebastian wrócił do mnie, niosąc w prawej ręce szarą kamizelkę, biała koszulę i ciemnogranatową marynarkę, a w lewej trzymając wysokie, wiązane na sznurowadła buty.
     Niechętnie i powolnie odkryłem się, a następnie ustałem na dywanie, którego miękkie włókna łaskotały w nagie stopy.
      - Pośpiesz się. Nie mam ochoty marznąć - mruknąłem do rozpinającego guziki mojej koszuli nocnej kamerdynera.
      - Oczywiście - odpowiedział, odsłaniając przy tym skórę, która potrafiła być niekiedy bielsza od noszonego na niej materiału.
     Ubranie poszło szybko jak zwykle zresztą. Przyglądałem się, jak demon zawiązuje mi czarne, lśniące buty. Wywoływało to dziwne, aczkolwiek przyjemne, uczucie. Uczucie posiadania władzy. Potęgi wynikającej ze sprawowania kontroli nad istotą tak niebezpieczną, a jednocześnie chroniącą mnie i gotową spełnić każdą moją zachciankę, jak Sebastian. Bestia skrywająca się za fasadą idealnego kamerdynera. Jakże interesującą grę można było prowadzić. Mimo iż byłem z góry skazany na porażkę, cieszyłem się prowadzaniem na łańcuszku własnego kata. Jednak zwykle unikałem myślenia o własnym lokaju, jak o oprawcy. Hah...oprawca i wybawiciel w jednym...zabawne.
     Brunet zawiązał rzemyki przepaski, którą nosiłem na co dzień. Z racji pozostawionego przez niego znaku, będącego przypieczętowaniem naszej umowy, zmuszony byłem to robić. Nie przeszkadzało mi to, lecz czasami wywoływało pewien dyskomfort związany z pewnym specyficznym rodzajem połączenia. Pojawiło się ono pomiędzy mną a Sebastianem tamtego dnia. Nie wiedziałem, jak dokładnie to działa, ale zdawałem sobie sprawę z istnienia tej specyficznej więzi, która nas łączyła.

     Ciche postukiwanie obcasów o drewnianą podłogę odbijało się echem o ściany długiego korytarza prowadzącego do biblioteki. Uporałem się już ze wszystkimi obowiązkami na dziś, więc mogłem sobie pozwolić na odrobinę relaksu przy jakiejś książce.
     Uchyliłem dwuskrzydłowe drzwi i wślizgnąłem się do przestronnego pomieszczenia. W powietrzu igrało kilka drobinek kurzu oświetlonych światłem zachodzącego słońca, które wpadało przez okna. Postanowiłem pozostać tutaj do podwieczorku, więc miałem trochę czasu, by odpocząć od głośnej służby. Nie miałem tutaj na myśli Sebastiana, lecz pozostałą gromadkę potrafiącą doprowadzić mnie do porządnego bólu głowy, choć przebywali w niemałej odległości od mojego gabinetu. Na szczęście Snake nie odzywał się, jeśli nie było to potrzebne, czym zyskał sobie moje uznanie.
     Usiadłem wygodnie na leżance. Przez moment zastanawiałem się, czy aby się nie zdrzemnąć, ale porzuciłem ten pomysł. Sięgnąłem po spoczywającą na stoliku obok książkę, niedawno wydany utwór Oscara Wilde'a. "Portret Doriana Graya" wywołał niemałe poruszenie wśród śmietanki towarzyskiej, która uznała liczne aluzje do homoseksualizmu za obrzydliwe. Jakby łaskawie nie mogła skupić swojej uwagi na czymś innym, niż umoralnianie na siłę książek. Może wtedy wydawcy chętniej publikowaliby dzieła odchodzące od wszelkich utartych norm społecznych.
     Przeczytałem kilka stron, a w oczy rzucił mi się pewien cytat. "Wyradzamy się w obrzydliwe marionetki, w których, jak upiór, jedno tylko pokutuje wspomnienie – wspomnienie namiętności, przed którymi cofaliśmy się z lęku, i wspomnienie pokus, którym nie mieliśmy odwagi ulec". Uleganie pokusom, ta? Cóż...mnie już się udało ulec tej największej i przyjdzie mi za nią zapłacić wysoką cenę. Nie żałowałem tego mimo wszystko. A namiętność? Namiętności nie było we mnie wcale.
     Zamknąłem książkę. Czułem irytację, jednak nie potrafiłem dokładnie stwierdzić, co ją wywołało. Odetchnąłem głęboko, odchylając głowę w tył. Szare kosmyki grzywki, zsunęły się z mojego czoła. Chyba trzeba będzie je podciąć przy najbliższej okazji, bo zaczynały robić się zbyt długie.
     Wstałem i podszedłem do jednego z dużych okien, wychodzących na ogród. Kątem oka dostrzegłem Finny'ego zajmującego się przycinaniem żywopłotu.
     Naprawdę upodobniłem się do mojego poprzednika. Ślady niedojrzałości jeszcze gościły na mojej twarzy, ale pewnie i one niedługo znikną. Westchnąłem, gdy przywołałem obraz mojego ojca przez jego śmiercią. Czasami zastanawiałem się, czy byłyby ze mnie dumny, gdyby zobaczył, jak sprawnie idzie mi zarządzanie korporacją.
      - Znów się przeglądasz, paniczu. Czyżby twój wygląd tak cię fascynował?
     Dopiero teraz zauważyłem stojącego za mną Sebastiana. Powstrzymałem się od przypomnienia mu o tym, że powinien pukać.
      - Bez obaw, nie popadnę w samozachwyt - odpowiedziałem, jednak nie odwróciłem się od okna.
     Zerkałem na odbicie demona w szybie. Ostatnio zacząłem dostrzegać pewne drobne, wspólne cechy pomiędzy nami. Może stawał się podobny do mnie? A może ja upodabniałem się do niego? Chyba jednak przesadzam.
      - Przygotowałeś już podwieczorek?
      - Jestem w trakcie przygotowań, paniczu.
      - Przynieś mi go do gabinetu - mruknąłem.
     Odwróciłem się, tracąc zainteresowanie własnym odbiciem i Sebastianem. Wyminąłem mężczyznę i skierowałem się do mojego azylu.

      - Na dzisiejszą  kolację przygotowałem risotto z kurczakiem i grzybami - oświadczył Sebastian, stawiając przede mną talerz z porcją wspomnianego dania. - Mam nadzieję, że będzie smakować.
     Chwyciłem srebrne sztućce i obracałem je przez chwilę w dłoniach. Demon jak zazwyczaj stał za krzesłem, na którym siedziałem. Ostatnio jego obecność zaczęła mnie przytłaczać. Irytujące było to, że nie potrafiłem podać żadnego racjonalnego argumentu, dlaczego tak się dzieje.
      - Sebastianie, przynieś mi lampkę wina. - Wymyśliłem powód, by na chwilę go czymś zająć.
      - Jakieś specjalne życzenia, paniczu?
      - Zdaję się na ciebie - mruknąłem, nabijając na widelec kawałek apetycznie wyglądającego mięsa.
      - Yes, my lord. 
     Przytłaczająca aura bruneta zniknęła na chwilę, gdy odszedł. Odetchnąłem z ulgą, zabierając się za jedzenie.
     Jak można było się spodziewać po Sebastianie, posiłek przygotował świetnie. Przyprawy były subtelne i dobrze dobrane, a proporcje pomiędzy mięsem, grzybami i ryżem były odpowiednie.
     Kamerdyner wrócił, przynosząc ze sobą butelkę i kieliszek do wina. Podał jego nazwę i rocznik zanim nalał go do kieliszka, ale nie wsłuchiwałem się w jego słowa w tym momencie, ponieważ zastanawiałem się nad czymś, czego nie potrafiłem wyjaśnić od dawna.
     Przed chwilą nie chciałem, by demon tutaj był, jednak teraz jego obecność w ogóle mi nie przeszkadzała. Przeciwnie, dawała poczucie bezpieczeństwa. Nie rozumiałem, jak to się dzieje, ale nigdy nie pytałem o to Sebastiana. Rzadko poruszałem z nim temat kontraktu, a także jego istnienia i przeszłości. Gdy odważyłem się zapytać, otrzymywałem krótką, niczego nie wyjaśniającą odpowiedź. Tak więc żyłem już ponad pół dekady, mając za sługę istotę, o której nie wiedziałem praktycznie nic. Nie powiedziałbym, że czułem się z tym dobrze. Im więcej nad tym rozmyślałem, tym bardziej czułem się odsłonięty przed Sebastianem. Przecież on wiedział o mnie wszystko. Począwszy od moich skłonności oraz nawyków, skończywszy na wzroście i rozmiarze buta.
      - Coś panicza martwi? - usłyszałem niski głos tuż przy moim uchu.
     Kiedy się odwróciłem, nie ujrzałem przy sobie lokaja. Stał on w odległości na tyle dużej, że nie mógł tak po prostu szepnąć mi czegoś.
      - Nie - odpowiedziałem, kończąc posiłek. - Nic godnego uwagi.

     Napawałem się subtelnym zapachem lawendy, który unosił się w łazience. W pomieszczeniu panowała odprężająca cisza. Byłem w stanie usłyszeć swój oddech, a także ciche pękanie bąbelków. Chociaż zwracałem Sebastianowi uwagę na to, że pianę może sobie odpuścić i tak zwykle stanowiła mój dodatek do kąpieli. Nie zabroniłem mu tego dobitnie, więc w sumie nie był zobowiązany bezwzględnie się do tego dostosować.
      - Już możesz.
     Oparłem się wygodniej o brzeg wanny. Woda ze zmoczonych włosów spływała po mojej skórze, lekko łaskocząc po twarzy i szyi.
      - Wybacz, paniczu.
     Przymknąłem oczy, gdy namydlone dłonie demona przeczesały mi włosy. Przez kręgosłup przebieg dreszcz, kiedy sprawne palce pogładziły skórę na karku. Starałem się ignorować przyjemne, mrowiące uczucie, które Sebastian zapewne naumyślnie wywoływał za każdym razem, gdy nadarzała się okazja, żeby mnie dotknąć.
     Splotłem palce brzuchu i czekałem, aż demon spłucze mi głowę, co powinno niedługo nastąpić. Dłonie odziane w zmoczone rękawiczki zaczęły błądzić po moich ramionach i odsłoniętych łopatkach. Właśnie miałem zamiar zganiać kamerdynera, że pozwala sobie na za dużo, ale mnie ubiegł.
      - Wydajesz się ostatnio bardzo spięty, paniczu - szepnął niemalże zmysłowo demon. - Czy mógłbym coś z tym zrobić?
     Jego prawa dłoń nadal niemal czule gładziła mnie po ramieniu. Miałem okropną ochotę po prostu ją strzepnąć, ale powstrzymałem się. Odpowiedziałem natomiast spokojnie:
      - Możesz mnie zanieść do łóżka.

      - Czy jeszcze czegoś ci trzeba, paniczu? - zapytał Sebastian po przebraniu mnie w nocną koszulę.
      - Nie, możesz odejść.
     Wtuliłem się w ciepłą, świeżo wypraną pościel. Przyglądałem się, jak brunet wychodzi, zabierając ze sobą kandelabr, który stanowił jedne źródło światła w sypialni.
     Zostałem sam spowity zupełną ciemnością. Nie przeszkadzało mi to. W końcu całe życie kroczę w mroku.
      - Słodkich snów, paniczu.
-----------------------------------------------------------------------------------
Ymmm... well... chyba nie umiem żyć bez pisania ;-;
Przerwa wyszła krótsza, ale to chyba dobrze, co nie? ^ ^
Niedługo wszystkie wcześniejsze posty znikną z bloga, więc jeśli ktoś jest nowy, to niech lepiej się spręża z czytaniem, jeśli mu na tym zależy.
Pytanie pozostaje jeszcze o "Nauczyciela"...
Nie wiem, czy ktoś reflektowałby na zobaczenie go w bardziej ogarniętej odsłonie, więc zrobię ankietę. Bo podobno czytelnicy chętniej klikają, niż zostawiają komentarze :3
Pozdrawiam wszystkich, którzy ze mną zostali ^ ^!

PS. Jeśli chodzi o następny rozdział, to pojawi się w sobotę za tydzień.