Niby miałem wziąć wolne z okazji zrównanej z poziomem chodnika dumy, ale jak zwykle wszystko przeciwko mnie i nie dało rady. Tak więc chodziłem do szkoły, czując się przy tym obnażony jak nigdy wcześniej. Na szczęście dziewczyny i ten jedyny rodzynek na kółku plastycznym nie puścili pary z gęby, czyli jakaś część mojej reputacji nadal istnieje, choć nie wiem na jak długo.
Oczywiście bez sugestywnych spojrzeń ze strony Patty i Kathy się nie obyło. Na resztę "artystek" nie wpadłem. Ale oczywiście na tym się nie skończyło. To by było za proste. O nie...
...ale jak sobie przypomnę wczorajszą lekcję z Sebastianem, to chcę się zapaść pod ziemię. I jeszcze ciupkę dalej...
A najgorsze było to, że właśnie zmierzałem na drugą planową lekcję religii. Nie wiem czy uda mi się ją przeżyć. Wczoraj chyba wszyscy się na mnie gapili, bo przez całą lekcję siedziałem z takim rumieńcem na twarzy, że aż z drugiej strony klasy było go widać...A ta świadomość powodowała, że czerwieniłem się jeszcze bardziej. I tak w kółko.
Kiedy wyszedłem ze szkoły, miałem ochotę wsadzić twarz w śnieg, którego zdążyło trochę napadać, i już się z zaspy nie podnieść. Ale skończyłbym zapewne z niemałymi i bardzo widocznymi podrażnieniami skóry, więc jednak się powstrzymałem.
W każdym razie czekałem już pod ostatnią z sal razem z innymi. Cóż...moja klasa była ogólnie bardzo zżyta ze sobą. A raczej między sobą. Niby udawało nam się jakoś zgrać, kiedy trzeba było coś wspólnie zrobić, jednak w normalnych okolicznościach wszyscy trzymali się ze swoimi. Dzisiaj nie było w szkole Eliota, pewnie znów się rozchorował, więc nie miałem za bardzo z kim słowa zamienić. Przyzwyczaiłem się już do tego, ale i tak czasami czułem się taki wyobcowany. Nie chciałem nikomu narzucać swojego towarzystwa, więc ciężko było mi zawierać znajomości, a co dopiero mówić o przyjaźniach. Profesor Rofocale pytał się czy aby na pewno wszystko gra i czy czuję się dobrze w klasie. Aż tak widać to, że się tak odsuwam? Jednak powiedziałem mu, że jest w porządku, więc już dalej nie pytał.
Wspominałem już, że początek gimnazjum był dla mnie okropny. Jednym z powodów, był mój kolor włosów. Nikt nie powiedział mi wprost, że nie powinienem mieć naturalny, ale czułem niechęć bijącą od nauczycieli, zwłaszcza tych starszych, oraz wielu uczniów. Ciocia pozwoliła mi przefarbować włosy nawet na taki kolor jak szary. Pewnie wytłumaczyła to sobie, moją chęcią odcięcia się od tamtego życia. Może w sumie miała rację, choć wydaję mi się, że zrobiłem to z czystego kaprysu.
Jedną z niewielu osób, które nie czepiały się mnie o wszystko, co popadnie, był profesor Rafael oraz Sebastian. Pani od niemieckiego to nawet się spodobałem. Raczej nie wygląda jak nauczycielka, bo najczęściej włosy czesała w irokez, nie wspominając już o tym, że w ciągu półtora roku zdążyła mieć na głowie chyba wszystkie możliwe kolory. Pani Eva, bo tak właśnie miała na imię, była drugą najbliższą osobą dla Sebastiana, przynajmniej z tych które znam. Dla zabawnego kontrastu los obdarzył ją bardzo skąpym wzrostem. Większość uczniów była od niej wyższa. Ja byłem z nią na równi.
To ona chyba zapoczątkowała nazywanie mojego katechety "dziubusiem", ale tylko wybrańcy mogli tak na niego mówić. Czyli nie ja...
Tak ogólnie to weszliśmy do klasy. Usiadłem na swoim stałym miejscu, starając się zachować kamienną twarz. Sebastian, podczas odkładania na podłogę teczki, rzucił mi przelotne spojrzenie. Uśmiechnął się przy tym zabójczo, niemal przebiegle.
Nadal nie wiedziałem jak mam to interpretować, ale najwyraźniej to na wspomnienie wtorkowej akcji z sukienką. Odechciało mi się go przepraszać, po tym przedstawieniu, ale jednak musiałem. Po prostu żeby nie mieć wyrzutów sumienia. Tylko jeszcze nie uzgodniłem tego z ciocią...
- Ciociu?... - czułem się, jakbym zaczepiał lwa.
- Hmmm...? - mruknęła mi w odpowiedzi, odpalając kolejnego papierosa.
- Emm...nomm...wiem, że jeszcze mam szlaban... - zerknęła na mnie znad gazety. - ...ale chciałbym komuś kupić prezent na Święta... - spuściłem głowę, żeby nabrać wiarygodności i uciec przed przeszywającym, kobiecym spojrzeniem. - ... mógłbym jechać z tobą dzisiaj do Londynu? Bo...
- Ciel, ty już nic nie mów - rzuciła trzymaną w rękach gazetę i przytuliła mnie mocno.
O co chodzi?!
- Oczywiście, że cię zabiorę! Tak się cieszę, że wreszcie masz kogoś, komu chcesz kupić prezent! - gdybyś poznała szczegóły mogłabyś już nie być taka szczęśliwa. - Ale będziesz musiał wrócić taksówką, jeśli nie chcesz spędzić nocki w szpitalu - powiedziała, a ja tylko skinąłem na to głową. - To idź się przebierz.
Przebrałem się i wskoczyłem do samochodu za ciocią Ann. Usiadłem za miejscem kierowcy. Nie przepadałem za jazdą na przednim fotelu.
Wziąłem ze sobą większość oszczędności. Od cioci dostałem jeszcze "kilka drobniaków" i pieniądze na powrót do domu. Kto jak kto, ale Angelina nie była skąpa.
Ze względu na mnie musieliśmy wyjechać trochę wcześniej niż zwykle. To wszystko przez to, że nie lubiłem, z przyczyn oczywistych, szybkiej jazdy, a ciocia starała się to uszanować. Choć nadal nie wiedziałem jaki prezent mam kupić, to postanowiłem z całą pewnością posłuchać wczorajszej rady profesora Rofocale, czyli "Nie kupuj viagry, bo się obrazi". Ciekawe, czy wpadłbym na to, żeby kupić Sebastianowi coś takiego. Raczej nie...
Ciocia wysadziła mnie na Oxford Street, czyli w najlepszym miejscu na świąteczne, lub jakiekolwiek inne, zakupy. Sprawdziłem czy mam w plecaku wszystko, czego było mi potrzeba. Rozejrzałem się po całej ulicy. Przez kolorowe ozdoby i świecące lampki dało się już wyczuć zbliżające się Boże Narodzenie. Londyn zawsze był piękny o tej porze roku. No i nie było tu chyba tak zimno jak w Coldweather.
Przechodząc obok różnych sklepów, przyglądałem się ozdobionym wystawom. Mijałem ludzi z ładnie zapakowanymi prezentami oraz tych, którzy dopiero się na zakupy wybierali. Wyminąłem kilka zakochanych par oraz rodziców z dziećmi. Zazdrościłem im.
Wszedłem do jednego z moich ulubionych sklepów. Sklep z antykami na Oxford Street był jednym z najwspanialszych miejsc, jakie kiedykolwiek odwiedziłem. W oszklonych gablotkach z ciemnego drewna spoczywały złote i srebrne sztućce, naszyjniki, kolczyki, pierścionki z drogimi kamieniami. Z drugiej strony były poustawiane porcelanowe przedmioty. Dalej wisiały też różne obrazy i jeszcze inne rzeczy, które właśnie przecierał z kurzu starszy pan.
Zagłębiałem się powoli coraz głębiej, oglądając przy tym każdą najdrobniejszą ozdobę. Na większość z rzeczy leżących za szkłem nie mogłem sobie pozwolić, jednak czasem zdarzał się wyjątek. Jednak dziś byłem tu, żeby poszukać prezentu dla kogoś, a nie kupić coś dla siebie, co sprawy nie ułatwiało.
Przyjrzałem się pobieżnie kolczykom i wisiorkom. Były damskie, więc raczej nie przypadłyby Sebastianowi do gustu. Zresztą on nawet nie ma przekłutych uszu, to kolczyki i tak odpadały w przedbiegach. Dalej leżały złote zegarki. On nawet nie nosił zegarka na ręku. Chyba, że tego nie zauważyłem, ale wydaję mi się że nie. Poza tym były okropnie drogie. Przeszedłem dalej zostawiając zegarki w spokoju. W gablotce przy kasie znajdowały się chyba jedne z najbardziej podobających mi się rzeczy. Czyli spinki do mankietów, szpilki do krawatów i szpilki do kołnierzy. Pewnie o tych ostatnich mało kto słyszał, ale mi wydają się cholernie seksowne, chociaż prawie ich nie widać.
Wszystkie razem i każda z osobna były piękne. Zawsze było mi żal, że nie mogę ich nosić, zwłaszcza że kilka zostało jeszcze po moim ojcu. W końcu mój wzrok trafił na te idealne. Był cały komplet i były takie cudowne. Dwie srebrne spinki oraz srebrne szpile do krawatu i kołnierza z bursztynowymi kryształkami. Miały kolor podobny do oczu Sebastiana, może nawet taki sam.
Pomyślałem, że to koniecznie to muszę mu dać, nie ważne jak drogie by nie było.
-Proszę pana, czy może mi pan podać cenę tego kompletu? - zwróciłem się do staruszka, odkładającego ściereczkę na szafkę obok niego.
- Którego? - podszedł do mnie, a ja wskazałem mu na upatrzony prezent. - Komu chciałbyś je dać? - spojrzał na mnie przenikliwymi oczyma, ukrytymi za grubymi szkłami okularów.
- Komuś...komuś ważnemu... - zastanawiałem się jak mnie przejrzał, ale faktycznie szpilki do mankietów nie pasowały do nastolatka.
- Ojcu? - pokręciłem głową, mając nadzieję, że nie będzie się już dopytywał.
Po krótkiej ankiecie u pana sprzedawcy, który najwyraźniej chciał zrobić jakąś statystykę (ahh...ten mój sarkazm) udało mi się zakupić srebrne ozdoby. Dostałem nawet na nie małe pudełko, żeby ich nie zgubić. Muszę znaleźć jakieś odpowiedniejsze, żeby wręczyć w nim prezent Sebastianowi, ale tym zajmę się później.
Byłem zadowolony z siebie, że tak sprawnie poszedł mi zakup, którym byłem usatysfakcjonowany.
Wstąpiłem do drogerii. Tak zresztą sobie zaplanowałem. Chciałem wybrać jakiś ładny zapach dla siebie. Kiedy wszedłem do środka od razu rzuciły mi się w uszy słowa "Last Christmas". Nie lubiłem tej piosenki, ale jakoś byłem w stanie ją zdzierżyć.
Odszukanie alejki z perfumami nie było trudne, dlatego że byłem tutaj już z ciocią. Po swojej prawej miałem zapachy męskie a po lewej damskie. Przebiegłem spojrzeniem po męskich perfumach. Chciałem znaleźć coś delikatnego, więc chyba raczej powinienem rozejrzeć się po drugiej stronie.
Próbowałem każdego testera po kolei i nie twierdzę, że te zapachy były nie ładne, ale były takie bardzo damskie. Kiedy byłem w połowie środkowej szafki, chciałem już zrezygnować. Chyba cały prześmiardłem mieszanką tych wszystkich perfum. Mam nadzieję, że jak wyjdę na mróz na zewnątrz, to ten zapach się ulotni.
Odkładałem różowawy flakonik na jego miejsce.
- Ciel...? - usłyszałem za sobą.
Na dźwięk tego głosu niemal upuściłem perfumy na podłogę. Udało mi się jednak szybko opanować sytuację i odstawić to co miałem, tam gdzie miało być. Obróciłem się w stronę stojącego za mną mężczyzny.
- Dobry wieczór, Seba - zorientowałem się w ostatniej chwili. - Profesorze - uśmiechnąłem się zakłopotany.
Musiałem wywrzeć na nim dziwne wrażenie. W wtorek widzi mnie w sukience, a w piętek złapał mnie przeglądającego damskie perfumy.
- Szukasz prezentu dla ciotki? - zapytał.
Skinąłem głową, choć mało przekonująco.
- Myślałem, że dostaniesz szlaban za ostatni weekend... - stwierdził, odchodząc, a ja, pchany jakąś dziwną siłą, poszedłem za nim.
Poprawiłem plecak. Sebastian zatrzymał się przy szamponach. Hmmm...tu prędzej znajdę coś dla siebie niż w perfumach. Rzucił mi się w oczy szampon o zapachu zielonej herbaty. Otworzyłem go. Pachniał przyjemnie. Postanowiłem, że go kupię i zerknąłem na katechetę, który ściągnął z półki jakiś niebieski płyn.
- Długo tu jesteś? - patrzył na mnie przez dłuższą chwilę.
- Trochę.
Kiedy zapłaciłem za swój nowy szampon stwierdził, że pewnie jestem głodny. Chciałem zaprzeczyć, ale mój brzuch bardzo donośnie oznajmił otoczeniu, że właśnie tak jest. Momentalnie zrobiłem się cały czerwony, gdy kobieta, która właśnie mnie obsłużyła, zaśmiała się. Sebastian, uśmiechając się w ten sam sposób co na dzisiejszej lekcji, przytrzymał mi drzwi, żebym mógł wyjść.
- Zapraszam cię na kolację - mój nauczyciel stwierdził, kiedy byliśmy już na zewnątrz.
Trochę pobełkotałem zanim udało mi się wyartykułować "Co?!".
- Znaczy się, słucham? - wpatrywałem się w niego otępiały, jakby ta propozycja nie była dla mnie tylko dla kogoś innego.
- Chcę cię zabrać na kolację - powtórzył.
- Ale ja nie mogę - kolejne głośnie burknięcie żołądka.
- Dlaczego? - wydało mi się, że przez twarz mężczyzny prześlizgnął się cień smutku.
- Muszę jeszcze złapać taksówkę - gdyby nie uliczne światła byłoby całkowicie ciemno.
- Odwiozę cię.
Zacząłem się wahać. Wiem, że nie powinienem przystawać na tę ofertę, a jednocześnie bardzo chciałem spędzić czas z Sebastianem. Zacząłem przestępować z nogi na nogę. Nie chciałem podejmować tej decyzji.
- Proszę - nalegał dalej.
Niepewnie skinąłem głową, wpatrując się na przemian w moje buty i w buty mężczyzny stojącego przede mną.
- Co chciałbyś zjeść?
- Wszystko będzie dobre - jeśli tylko będę z tobą.
- Może pizze? Znam dobrą pizzerię
Czułem się dziwnie. Nie obchodził mnie mijający naszą dwójkę tłum, ani to czy słyszą o czym rozmawiamy, ani czy wiedzą jakie relację nasz łączą, a jakie nie powinny. Czułem, jakby ktoś pierwszy raz w życiu okazał się mną zainteresowany w jakikolwiek sposób. To, że Sebastian zapytał się mnie, czy jestem głody, było jednym z milszych gestów, jakich doświadczyłem w ciągu ostatnich czterech lat.
- Może być.
- W takim razie chodź
Sebastian szedł powoli, a ja obok niego. Nadal się na niego nie patrzyłem. Po prostu byłem zbyt zawstydzony, by móc na niego spojrzeć. Przyglądałem się za to mijającym nas ludziom. Zastanawiałem się jak my wyglądamy w ich oczach. Jak ojciec i syn? Nie. Jak wujek i siostrzeniec? Już prędzej.
Kolejna trzymająca się za ręce para nastolatków przeszła na drugą stronę ulicy.
Nieśmiale wyciągnąłem rękę w kierunku dłoni mojego katechety. Nie zastanawiając się nad tym, co tak właściwie wyprawiam, złapałem bruneta za palce. Zwolnił trochę krok, jednak nic nie powiedział, więc nie zabrałem dłoni.
Delikatnie ścisnął moje drobne, w porównaniu do jego własnych, palce.
Usiedliśmy w najbardziej kameralnym miejscu. Przynajmniej mi się wydawało, że to najbardziej kameralne miejsce. Nikt z siedzących w środku osób nie zwrócił na nas uwagi, kiedy zdejmowaliśmy kurtki.
Sebastian przysunął w moją stronę kartę dań, dając mi wolny wybór. Przejrzałem ją pośpiesznie, wyszukując pizzy, która najbardziej by mi odpowiadała i nie byłaby okropnie droga. Doszedłem do wniosku, że ta z czterema serami byłaby najlepsza.
- Mogę poprosić o tą? - zapytałem, wskazując na zabawną włoską nazwę.
- Tylko wiesz, te pizze to są takie - mężczyzna przede mną zrobił wymowny gest rękoma, który miał obrazować wielkość włoskiego przysmaku.
- Amm...no...nie moglibyśmy zjeść jej na pół? - spojrzałem znów na kartę dań, po raz kolejny tego wieczoru próbując ukryć zawstydzenie.
- Jeśli chcesz, to nie widzę problemu - skinął na młodą kelnerkę.
Katecheta rzeczowo złożył zamówienie, nie zwracając nawet uwagi na okazały biust, zgrabne ciało czy ładną twarz młodej kobiety. Wydała mi się zawiedziona tym faktem.
- Ciel, chciałbyś coś do picia?
- Wodę? - mój głos zabrzmiał ze stresu jeszcze bardziej skrzekliwie niż przed chwilą.
- I dwie szklanki wody do tego.
Dziewczyna odeszła zostawiając nas samych. Przełknąłem głośno ślinę. Brunet zerknął na mnie, po czym wykrzywił lekko twarz w bliżej nieokreślonym grymasie.
- Ciel, czy ja cię stresuję? - wymawiał moje imię w taki zmysłowy sposób, choć pewnie nie był to efekt zamierzony.
Spojrzałem na niego spod swojej długiej grzywki.
- Odrobinkę... - mruknąłem.
Uśmiechnął się pokrzepiająco. Chciałem poprawić swoją siedzącą pozycję, by wyglądać bardziej pewnie, jednak przy tym moja noga otarła się o jego. Przeszedł mnie dziwny dreszcz.
- Zapewniam cię, że stresujesz się niepotrzebnie - stwierdził, odwracając wzrok w inną stronę.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Zastanawiałem się, co ja tu w ogóle robię. Piekielne pociągający katecheta zabiera mnie na kolację, tydzień po tym jak mu wygarnąłem jego zachowanie i to jeszcze w stanie nietrzeźwym. Zapomniał o tym, czy mi wybaczył? Wolałem mu o tym nie przypominać, jednak ciekawość mnie zżerała.
Tym razem to młody chłopak podszedł do naszego stolika, przynosząc nam pokaźnych rozmiarów pizzę. Myślałem, że Sebastian przesadza, ale ani odrobinę nie wyolbrzymił wielkości tego, czego właśnie połowę miałem zjeść.
Pizza była tak wielka, że zajęła praktycznie cały stolik, przy którym siedzieliśmy. Zmieściły się jeszcze dwie wysokie szklanki z wodą oraz paleta różnokolorowych sosów. Pachniało świetnie. Mój brzuch wydał z siebie okrzyk szczęścia, kiedy dotarło do niego, co właśnie będzie miał strawić.
Idąc za przykładem Sebastiana, chwyciłem jeden z ośmiu trójkątnych kawałków w ręce. Ser ciągnął się apetycznie, kiedy ów kawałek podnosiłem do ust. Pierwszy kawałek pochłonąłem bez żadnego dodatku, bo i bez niego był świetny. Rzadko jadałem na mieście, ale miałem nadzieję, że kiedyś jeszcze tu wrócę.
Nie wiem, jakim cudem podczas jedzenia napięcie we mnie nagromadzone się ulotniło, ale cieszyłem się, że już go nie ma. Byłem zbyt zajęty jedzeniem, by móc prowadzić z towarzyszącym mi nauczycielem rozmowę, jednak wyraźnie rozbawiło go moje ciamkanie i problemy ze zmieszczeniem zjadanych kawałków w usta. To nie moja wina, że były takie duże, a moje usta są takie małe! Ale cieszę się, że się uśmiechał.
Zastanawiało mnie, czy tylko ja potrafię wywołać uśmiech na jego twarzy. Nie widziałem nigdy, by uśmiechał się przy kimś innym. Chyba jednak za dużo sobie wyobrażam.
Kiedy zjadłem trzecią część serowego specjału, Sebastian odezwał się:
- Byłeś już z kimś na kolacji?
Chwilę zajęło mi znalezienie odpowiedzi na takie pytanie. Od czterech lat w ogóle nie bywałem na wypadach na miasto ze znajomymi, ewentualnie czasem z ciocią Ann, ale wtedy jedliśmy tak tylko przy okazji.
Wziąłem kolejny fragment pizzy i pokręciłem przecząco głową.
- Więc cieszę się, że jestem pierwszy.
Popiłem zjedzony kęs wodą. Sebastian zdążył zjeść już swoje cztery kawałki i próbował zająć czymś ręce. Przy okazji także oczy.
- Proszę pana, ja już chyba nie mogę... - byłem już najedzony i mimo że miałem wielką chęć jeszcze to zjeść, to nie byłem w stanie.
Oczy chcą, a brzuch nie może...
Odłożyłem pozostałą część mojego kawałka na talerz, na którym leżały już tylko okruszki. Zrobiłem skruszoną minę, bo nie byłem w stanie zjeść wszystkiego.
Znów spojrzałem na mojego nauczyciela przez zasłaniające mi widok włosy. Bez żadnego komentarza wziął odłożony przeze mnie kawalątek i sam go zjadł. Mimowolnie zarumieniłem się. Nie miałem w zwyczaju oddawania komuś nadgryzionego jedzenia, ani też przyjmowania owego, ale w tym momencie w ogóle mi to nie przeszkadzało. Po prostu nikt chyba nigdy po mnie nie dojadał...
Brunet spojrzał na swoje zabrudzone białe rękawiczki. Westchnął ciężko. Zerknął na mnie. Akurat się w niego wgapiałem, więc zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony.
- Dlaczego po prostu ich pan nie zdjął? - zapytałem bez zastanowienia.
Po chwili ciszy mężczyzna się odezwał.
- Jesteś ubrudzony - zmienił temat.
Chwycił papierową serwetkę leżącą na stoliku i wytarł mi usta oraz ich okolicę. Uśmiechnął się widząc mój pogłębiający się rumieniec. Następnym razem będę przygotowany i nałożę kilo tapety na twarz, żeby tej cholernej czerwieni nie było widać.
- Chyba powinniśmy się zbierać... - skinąłem głową.
Sebastian zapłacił za naszą kolację, po czym ubraliśmy się (powrót do znienawidzonej zimowej kurtki) i wyszliśmy na mróz.
Na ulicach nie było już takiego tłumu, jak kiedy przyjechałem, więc poczułem się trochę bardziej swobodnie. Palące moje policzki ciepło też już zniknęło.
Spokojnym krokiem szliśmy po odśnieżonym chodniku. Milczeliśmy, ale to nie przeszkadzało mi w cieszeniu się obecnością mojego katechety. Po kilkunastominutowym spacerku doszliśmy w końcu do parkingu, na którym nauczyciel zaparkował samochód. Mniej więcej czegoś takiego się spodziewałem, choć nigdy nie widziałem jego samochodu.
Był to czarny sedan, ale dokładniej nie umiem go określić.
Mężczyzna otworzył mi drzwi. Bez dyskusji usiadłem na miejscu obok kierowcy, a plecak położyłem sobie pomiędzy nogami. Zapinałem pasy, kiedy brunet siadał za kierownicą. Zanim włożył kluczyki do stacyjki, sięgnął jeszcze do schowka i wyciągnął z niego parę czarnych rękawiczek.
Mogłem się tego po nim spodziewać...
Z wielką wprawą zmienił ubrudzoną parę na czystą, tak bym nie mógł przyjrzeć się jego dłoniom. Tym razem nawet tego nie próbowałem, ani o nic nie pytałem. Nie jestem kimś, z kim mógłby podzielić się tym sekretem.
Rozejrzałem się szybko po wnętrzu auta. Siedzenia były wyłożone białą tapicerką, a na lusterku wisiała urocza figurka kota.
Powoli wyjechaliśmy z Londynu, a poza nim nabraliśmy większej prędkości. Zaczynałem się niepokoić. Nawierzchnia była śliska. Nie uważam tu Sebastiana za nieodpowiedzialnego kierowcę, ale raczej mnie za strachajłę.
- Czy mógłby pan trochę zwolnić? - na wspomnienie wypadku, który zniszczył mi życie, zaczynało mi się robić niedobrze.
- Masz chorobę lokomocyjną? - zapytał, poruszając sprzęgłem.
- Powiedzmy... - odetchnąłem, kiedy auto zaczęło tracić prędkość.
- Może zrelaksujesz się trochę przy muzyce? - prawą ręką włączył radio, z którego zaczęły płynąć przyjemne dla mojego ucha dźwięki "Wake Me Up When September Ends" Green Day'a. - Tej stacji zwykle słucham, ale jeśli chcesz możesz znaleźć coś innego.
- Nie ta jest świetna.
Puściłem cioci sygnał, że dotarłem do domu. Raczej nie będzie zadowolona, że wróciłem tak późno, no ale mówi się trudno. Było warto.
Sebastian podrzucił mnie pod sam dom. Chciałem odmówić, ale nie dał mi możliwości odmowy.
Wyjąłem z plecaka zakupione ozdoby i położyłem je na biurko. Zachwycałem się nimi chwilkę, aż w końcu przypomniałem sobie, że muszę się przecież umyć.
Przywitałem się z największymi honorami z wypełnioną gorącą wodą wanną. Nie ma to jak gorącą kąpiel z bąbelkami po udanym, zimowym dniu. Sięgnąłem po swój nowy szampon.
Ciekawe czy zauważy, kiedy pójdę mu jutro wręczyć prezent?
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Heja! :D
Żyję! Jakoś, a nawet w tej chwili całkiem nieźle :3.
Zmieniłem trochę otoczenie, więc z pisaniem będzie jednakowoż nie wiadomo jak, albowiem Danielek robi setki różnych (czyt.głupich) rzeczy z kumplami. Ale ogólnie to udało mi się jakoś pozbyć chandry, zjadłem górę naleśników, przefarbowałem włosy na niebiesko i wyglądam jak Jinx (tak mam długie włosy dla tych, co nie wiedzą). Z przyjaciółmi lamię w Neverwinter (dlatego rozdział jest tak późno xD). Mam nadzieję, że wy też jakoś spędzacie swoje wakacje.
Pozdrawiam, Daniel :3
PS. Pewnie oczekujecie jakiejś rekompensaty za moją nieobecność, co? Jeśli tak napiszcie mi w komentarzu, co by was usatysfakcjonowało.
Cudowne *-* Z resztą jak zwykle xD Naprawdę nie mogę się doczekać dalszej części. To było urocze- tyle rumieńców w jednym rozdziale :3 Mam nadzieję że Sebuś się ucieszy z prezentu :D
OdpowiedzUsuńAch, Danielu!
OdpowiedzUsuńCzytam Twojego bloga już jakiś czas. Wczesniej nie pisałam komentarzy ale teraz to zrobię, aby powiedziec Ci jak bardzo Cie uwielbiam! To zdecydowanie najlepsze opowiadanie jakie widziałam o tym paringu. Zdecydowanie. I Fragmenty i Nauczyciel. Z wielkim wyczekiwaniem czekam na każdy nowy rozdział i aż mi się serduszko cieszy gdy go widzę. Ale powiem szczerze... Przeżyłam załamanie nerwowe gdy wracam z wakacj, otwieram twojego bloga a tam notka tak jakby pożegnalna! Cieszę się jednak ze dałeś rade i układa ci się. Pisz jak najwięcej i ciesz się życiem moj chodzący brylancie *^*
Z Anonima ale zmienię to.
No, nareszcie przybyłam, przeczytałam i komentarz stworzyłam. A w zasadzie tworzę :D. Przyznam szczerze, że jak zawsze zadziwia mnie Twój talent doboru słów i tworzenia opisów. Wszystko dokładnie przedstawiłeś, oddając w całości specyficzne zachowanie Ciela i Sebastiana. Najbardziej podobała mi się scena z kupnem prezentu dla katechety, którą totalnie przebiła akcja w pizzerii ;). No słodko normalnie! Przyznam szczerze, że odebrałam dokończenie przez Sebusia pizzy za Ciela, jako coś bardzo intymnego, coś, co mówi o ścisłej bliskości z drugą osobą. Może to początek zacieśniającej się relacji między tą dwójką? Oby! Bo po cichu na to liczę :). Czy coś jeszcze? Tak! Cieszę się, że wróciłeś do nas i mam nadzieję, że problemy będą omijać Cię szerokim łukiem :).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
R :D.
Jak mnie tu dłuuuugo nie było!
OdpowiedzUsuńTrzeba teraz nadrabiać xD
Więc no...
Akcja na kółku plastycznym- bezcenna. Śmiałam się i
współczułam Cielowi jednocześnie. To, że widział go
Sebastian było zajebiaszcze.
Lol, ciocia Ann jaka nagle miła, że Ciel ma komu kupić prezent xD
Ale fakt, szczegóły by ją pewnie nie zachwyciły:D
Prezent całkiem chwytliwy, długo zastanawiałam się, co
to będzie. Och, Sebuś w galerii! Jaka kompromitacja:D
Wyobraziłam sobie minę Ciela^^
"Wszystko będzie dobre - jeśli tylko będę z tobą." soł sweet!
I trzymanie za rękę! Jestem ciekawa tej kolacji :3
Zajebiaszczeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!
Jak na razie chyba moja ulubiona scena z tym zamawianiem w Pizzeri:D
I jazda autem :3 rozpieszczasz czytelnika!
Będę starać się nadrabiać teraz na bieżąco!