Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

środa, 14 października 2015

Nauczyciel XXVIII

     Klęknąłem przez rozłożonymi na podłodze walizkami i pudłami. O futrynę drzwi prowadzących do mojego pokoju opierała się zdenerwowana Francis oraz chowająca się za nią Elizabeth.

      - Nie chcę jechać! Nie chcę, nie chcę, nie chcę! - krzyczałem, nie potrafiąc się opanować. 
      - Nie mam cię komu powierzyć pod opiekę. Przykro mi, nie możesz tutaj zostać.
     Wrzeszczałem przeraźliwie dalej. Nie kontrolowałem swoich chaotycznych reakcji. 
      - Nie jadę! Nie jadę! Nie jadę!
     Cichłem z każdym wykrzyczanym słowem, opadając na podłogę.
   
     Teraz było mi głupio. Narobiłem sobie wstydu przed jedną z tych osób, u której najmniej bym tego chciał. Nie wiem jak długo ryczałem przed swoim wybuchem, ale było to mnóstwo czasu. Zapadłem po nim w niespokojny sen. Obudziłem się zlany potem, spanikowany. Kiedy dotarło do mnie, że jestem we własnym pokoju, dostrzegłem te porozstawiane pudła.
     Postawiono mnie przed faktem dokonanym....
     Nie było już lamentowania ani niczego podobnego. Nie odezwałem się słowem. Tylko tępo wpatrywałem się w pakowane rzeczy. Wkładałem różne przedmioty do pudełek powoli i ociężale. Nieważne czy były ubraniami, książkami bądź zwykłymi ozdobami. Nie miało znaczenia to, czy są ciężkie, czy lekkie. Wszystkie moje ruchy były przytłumione, spowolnione.
     W pokoju zrobiło się cholernie pusto i przytłaczająco, kiedy z półek, szafek i biurka zniknęły zwykle poustawiane tam przedmioty. Pościągałem obrazki ze ścian. Nie było ich dużo. Portret Sebastiana schowałem do teczki, która teraz leżała na wierzchu znajdujących się w pudle przyborów plastycznych.
     Przyklęknąłem obok niego i zacząłem chować do innego kartonu odświętne ubrania. Nie miałem ich dużo, a choć okazja do założenia ich też trafiała się rzadko, lubiłem je.
     W tym momencie przypominały mi o Sebastianie, któremu muszę jeszcze oddać bluzę i czapkę. Stwierdził, że nie puści mnie do domu w taki ziąb, tak samo jak do niego przybiegłem. Chciał mnie podwieźć, ale odmówiłem. Nie pochorowałem się dzięki niemu.
     Ciocia odeszła wraz z Lizzie, gdy zauważyły, że zbliża się kolejna porcja płaczu. Ostatnia zyskała już miano nie do przebicia. Kroki na schodach ucichły. Czułem się swobodniej, kiedy zostawiły mnie samego.
     Ciężko mi było podnieść się z podłogi. Dowlokłem się do łóżka, na którym leżała wyprana i wyprasowana, granatowa bluza. Uklęknąłem przy łóżku i objąłem ją ramionami, tak jakbym chciał objąć właściciela za kolana, prosząc, by pogłaskał mnie po głowie. Po praniu nie pachniała już jak Sebastian, jednak świadomość, że on w niej chodził, wystarczyła, żebym poczuł jego bliskość.
     Założyłem ją na siebie ostrożnie, jakby była eksponatem muzealnym albo dziełem sztuki. Oczywiście nie pasowała na mnie, ale była ciepła i miła w dotyku. Zaciągnąłem kaptur na głowę i oparłem się o zimną  ścianę.
     W domu nie panował chłód, jednak wszystko, czego się dotknąłem, było niczym z lodu. Wszystko poza tą bluzą. Zamknąłem oczy i wsunąłem odziane w zbyt długie rękawy ręce do kieszeni.
     Ciekawe, co teraz robi Sebastian...?
     Ciekawe czy pomyślał o mnie, odkąd od niego wyszedłem...?
     Zsunąłem się po ścianie i opadłem na łóżko.
     Sięgnąłem po telefon, macając za nim na oślep po biurku. Po chwili poczułem znajomy kształt.
     Włączyłem ekranik. Chciałem tylko sprawdzić godzinę. Poza "14:16" ukazał mi się komunikat o czterech nieodebranych połączeniach. Nie spodziewałem się, że ktoś spróbuje złapać ze mną kontakt inny, niż złożenie kondolencji, więc wyciszyłem komórkę.
     Te połączenia nie były jednak od nikogo z mojej rodziny, ale od Sebastiana. Zdziwiłem się, a oczy zaszkliły mi się jeszcze bardziej niż przed chwilą.
     Pewnie chciał się dowiedzieć, kiedy oddam mu bluzę. Tak, to logiczne. Przywróciłem się do porządku.
     Za moment dostałem smsa.
     Przez trzęsące się dłonie miałem trudności z odpisywaniem.
     Zrobiło mi się raźniej, gdy do mnie napisał. Nie zadawał zbędnych pytań, nie pocieszał na siłę.
     Brzmiało to prawie tak, jakby wszystko było w porządku, a przecież tak naprawdę cały świat walił mi się po raz drugi. I to dopiero, gdy wreszcie udało mi się uprzątnąć gruzy po pierwszym razie.
  
     Dzień był spokojny. Nawet pogoda dopisywała. Wiatr nie wiał, świeciło słońce. Nie było zbyt ciepło, ale jednak całkiem przyjemnie.
     Chodnik posypano piaskiem, więc nie musiałem się obawiać o wywinięcie orła. W lewej ręce trzymałem własność Sebastiana, a w prawej kartonik z mały ciastem kupionym przed chwilą w pobliskiej cukierni. Upewniłem się, że nie jest za słodkie, bo przecież mój nauczyciel nie lubi słodyczy.
     Przed wyjściem z domu upewniłem się, że na pewno wyglądam jak człowiek. Z oczu zeszła mi opuchlizna, jednak nadal były lekko zaczerwienione. Ułożyłem włosy, ale chyba czapka, którą wcisnęła mi na głowę Lizzie, zniszczy ten efekt. Ubrałem się na tyle dobrze, by nie wyglądać jak barachło. Miałem wrażenie, że okropnie schudłem przez te kilka dni. Zupełnie straciłem apetyt i nie jadłem zbyt wiele.
     Otworzyłem lewą ręką metalową furtkę pokrytą szronem. Przed domem skakał Absurd, którego brzuszek i łapki całe pokryte były białym śniegiem. On sam stawał się ledwo widoczny, gdy przeskakiwał z jednej zaspy w drugą. Zastrzygł radośnie uszami na mój widok. Przynajmniej tak mi się wydawało. Poskoczył kolejny raz i przebieg obok garażowych drzwi, a potem zniknął za domem.
     Zapadałem się trochę w grząskim śniegu, ale bez większych problemów dotarłem do drzwi. Zapukałem i wszedłem do środka, nie czekając, aż Sebastian mi otworzy.
      - Dzień dobry - przywitałem się i zacząłem ściągać rękawiczki, kurtkę, czapkę i buty,  które otrzepałem na zewnątrz.
      - Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie. - Usłyszałem uwielbiony niski głos, dochodzący z głębi domu.
      - Ammm...przepraszam... - Odwiesiłem swoje rzeczy na wieszak.
     Straciłem na moment równowagę, ponieważ przeważyło mnie ciasto, ale zaraz złapałem ją ponownie.
      - Nie wiem, czy później byłbym w domu. Pewnie wyjedziemy wieczorem. - Zrobiłem kilka kroków, wchodząc do dużego pokoju.
      - Nic się nie stało - stwierdził, gdy wyszedł z prowadzącego do gabinetu korytarza.
      - Mogę prosić kawy? - zapytałem. - Mam ciasto.
     Mężczyzna odebrał ode mnie kartonik i torbę, którą postawił pod ścianą. Poszedł do kuchni, a ja podążyłem za nim.
      - Wybrałem najmniej słodkie - powiedziałem, kiedy otworzył żółte pudełko z deserem. - Kawowe.
      - To miłe, że o mnie pomyślałeś.
     Wyciągnął z szafki ciemny duży talerz, na który wyłożył brązowy deser, i dwa małe talerzyki. Potem wyjął z szuflady nóż i dwie łyżeczki.
     Rozpiąłem bluzę. Zrobiło mi się dziwnie ciepło, gdy chwycił w długie, zręczne palce nóż, który zaraz potem zatopił się w przyniesiony smakołyk.
     Przecież on tylko kroi ciasto! Opanuj się!
     A jednak ten zimny, bezlitosny wzrok, gdy przełamuje ostrzem polewę z gorzkiej czekolady...
     Ja chyba potrzebuję leczenia. Tak. Zdecydowanie.
      - Wszystko w porządku? - zapytał brunet, dostrzegłszy mój dziwny wyraz twarzy, który zdradzał moje mało elokwentne przemyślenia.
      - Jasne~... - udzieliłem odpowiedzi nie do końca przytomnym głosem.
      - Nie wyspałeś się?
      - Trochę~...
     O Boże, Ciel zejdź na ziemie. Przywołuję cię do porządku!
      - Chyba potrzebuję mocnej kawy...
     Zerknął w moje nieobecne spojrzenie.
     Zrobiło mi się jeszcze cieplej i obawiam się, że uwidoczniło się to w postaci rumieńców na policzkach.
     Naprawdę, uspokój się ofermo!
     Czy to przez to, że to nasze ostatnie spotkanie?

      - Jak po pogrzebie?
     Rozmawialiśmy długo, zanim zeszliśmy na ten temat.
      - Emm...spokojnie. Nie było tłumu, więc nie musiałem się kryć przed masą osób składających kondolencje. Zaprosiliśmy tylko najbliższą rodzinę. Przyszło też kilku kolegów Ann z pracy. I Grell. Powiedział, że mam się trzymać - gadałem jak najęty.
     Chciałem jak najlepiej wykorzystać czas, który mi został i ubywał z każdą mijającą sekundą. Coraz mniej i coraz mniej. Panikowałem lekko. Nie chciałem stąd wychodzić, ale wiedziałem, że muszę to zrobić.
      - Będzie dobrze - zapewnił mnie Sebastian, po czym przeczesał moje włosy prawą dłonią.
      - Hah... - Nie byłem w stanie udzielić innej odpowiedzi.
     W ciągu godziny, którą tu spędziłem, zdążyliśmy zjeść połowę ciasta. Brunet stwierdził, że jest dobre. Absurd wrócił też do domu i zaraz po tym, jak Sebastian wytarł go ze śniegu, poszedł spać.
      - Będę mógł do pana czasem napisać?
      - Yhymm... - mruknął, biorąc łyka drugiej kawy.
     Wyglądał trochę gorzej niż zwykle, ale uznałem, że pewnie mi się wydaje.
      - Jest pan zmęczony?
      - Nie za bardzo - powiedział, po czym ziewnął, zasłaniając usta ręką.
      - To może lepiej już pójdę, a pan się zdrzemnie?
      - Nie! - Ożywił się. - Znaczy, nie musisz wychodzić. Nie mam zamiaru spać.
     Skinąłem głową i przysunąłem się do niego trochę bliżej, chyba trochę przekroczyłem przyzwoitą granicę, ale cóż. Nie miałem już nic do stracenia.
      - A da się pan w wakacje wyciągnąć na pizzę? Tam gdzie wtedy? - dopytywałem, zbliżając się do niego.
      - Pewnie tak. - Wziął głęboki oddech i wzdrygnął się, gdy oparłem głowę na jego ramieniu.
     Czułem na policzku przyjemny dotyk bawełny.
      - Proszę mi pozwolić zostać tak na chwilę.
     Nie zareagował, więc trwaliśmy w tej pozycji jeszcze przez chwilę. Włosy zasłaniały mi pole widzenia i nie mogłem zobaczyć jego miny.
      - Czy ja pana obrzydzam? - Głos załamał mi się w połowie zdania.
      - Nie, dlaczego?
     Nie dostrzega tego? Może nie chce tego widzieć? Albo to ignoruje.
      - Nieważne.
     Odsunąłem się. Spojrzałem uważnie na twarz siedzącego po mojej lewej mężczyzny. Nie wyrażała nic innego poza spokojem. Nic, zupełnie nic.
     Jak mogłem w ogóle pomyśleć, że ja coś dla niego znaczę? Że moja przeprowadzka będzie dla niego czymś ważnym? Jak mogłem być taki dziecinny?!
      - Pójdę już. - Im mniej czasu z nim spędzę tym lepiej.
     Podniosłem się.
      - Może cię odprowadzić kawałek? - zaoferował, ale odmówiłem.
     Ubrałem buty i czapkę. Trzymałem w rękach kurtkę i patrzyłem się lekko zaszklonymi oczami na stojącego przede mną bruneta. Jak zaczęły się moje wizyty u niego?
     Nie wiedziałem, jak mam się z nim pożegnać. Może po prostu powiedzieć "do widzenia", a potem wyjść. Ale on zasłużył z mojej strony na dużo więcej.
      - Przemyślałem coś. Chyba będę tęsknił.
     Powiedział to beznamiętnie, ale to chyba mi wystarczyło, żeby znów się rozkleić.
      - Hej? Coś się stało? - Zapytał, schylając się i przyglądając z bliska mojej twarzy.
      - Stało się - powiedziałem, gdy ocierał spływającą po moim policzku łezkę. - Nie potrafię przestać pana kochać.
     Nie umiałem się całować. Widziałem to tylko na filmach, czasami w internecie, ale co mi po tym skoro teraz, będąc totalnie spanikowanym, umiałem się zdobyć tylko na delikatnie muśnięcie jego warg swoimi?
      - Do widzenia. - Wyszedłem, zostawiając Sebastiana zupełnie oszołomionego.
     Byłem już za furtką, gdy krzyknął do mnie, stojąc w drzwiach:
      - Czekaj!
     Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem, jak wybiega na mróz tylko w pośpiesznie założonych butach.
      - Spokojne! To nie pana wina! Nikt się nie dowie! - odkrzyknąłem i, nie czekając na jakąkolwiek reakcję, pobiegłem do domu. I tak byłem już spóźniony.

      - Ciel! Gdzieś był tak długo?
      - Przepraszam, tak wyszło. - Otarłem pozostałą przy oku łzę rękawem.
      - Nie będę dopytywać - powiedziała Francis. - A teraz idź zjeść z Lizzie obiad.
     Zrobiłem jak mi kazała. Dziś jedzenie miało dla mnie jakiś smak, nie tak jak w przeciągu ostatnich dni.
      - Pożegnałeś się ze swoim przyjacielem? - zapytała mnie kuzynka, zerkając znad swojego talerza.
      - Nom.
      - Pewnie zrobiło mi się smutno. Ale myślę, że mama da się czasem namówić na wypad do niego.
     Hah. To już raczej nie będzie możliwe.
     Komórka Elizabeth, różowa!, zaczęła odtwarzać jakiś słodziutki utwór, którego nie znałem. Blondynka odłożyła sztućce i odebrała.
     - Halo?
     - Hej Lizzie. Tu Patric.
     - O! Hej!
     - Słuchaj, masz tam pod ręką mamę? 
     - Yhym. Dać ci ją? - zaszczebiotała.
     - Tak.
     - Maaaaaaaaamo! Patric do ciebie dzwoni!
     Patric był kuzynem Elizabeth od strony ojca. Nigdy nie miałem przyjemności go spotkać. Ciocia wpadła do kuchni i szybko zabrała telefon córce.
      - Ciocia! Jest sprawa! Nie mogłabyś mnie przenocować trochę u siebie?
      - Czemu pytasz?
      - A bo kamienicę, w której dotychczas mieszkałem, dają do rozbiórki, no! A nie mam na razie czasu szukać mieszkania. Rozumiesz, studia i w ogóle. 
      - Yhhhh - Francis chyba nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy.
      - Może zamieszkać tutaj na jakiś czas - zasugerowała Lizzie. - Stąd będzie miał bliżej do Londynu niż od nas.
      - W sumie racja - mruknęła.
      - Chwila, chwila, a co ze mną? - upomniałem się, bo przecież to ja tu dotychczas mieszkałem.
      - Jakby zamieszkał tutaj, to nie musiałbyś się do nas przeprowadzać, bo Patric by cię pilnował. - Uśmiechnęła się. - I nadal mógłbyś spotykać się z tym swoim przyjacielem.
      - Mam rozumieć, że postanowione? - odezwał się głos w telefonie. - Świetnie! Będę jutro!
      - Co się przed chwilą stało? - zapytałem.
      - Zostajesz w domu. To chyba dobrze, co nie? - zapytała Elizabeth.
      - Przecież tego chciałeś, prawda? - powiedziała Francis.
      - Ale, ale...przecież ja go nawet nie znam!
      - Patric jest fajny. Na pewno się dogadacie.
     No ale...ale... jak ja mam chodzić tutaj do szkoły po tej akcji, którą odstawiłem Sebastianowi?!
     

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Danielku, potworze... Dobrze wiesz, że ja nie mam czasu ani siły rozklejać się przy każdym nowym rozdziale. ;) Borze szumiący, umarłam. Ciel był... A Seba.. Oni... Ja... Awwww. *.* Loffki kisski furewerki, Danny. Pisz, pisz. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Danielku rozdział jak zwykle cud, miód xD *klaszcze w dłonie* Czekam na ciąg dalszy!^^ Cóż ten Sebuś sobie pomyśli...*rape face*

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż ja mogę powiedzieć? Długość rozdziału mnie zadowala, a najbardziej podobało mi się pożegnanie Sebusia z Cielem ♥. Było smutne, ale cieszy mnie, że nasz chłopaczek odważył się na pocałunek. Bardzo ciekawi mnie Patric, z którym przyjdzie mieszkać Cielowi. Ciekawe, czy będzie interesował się swoim współlokatorem? Przeczuwam prucie i zazdrość, ale mogę się mylić :). A teraz trochę betowania. Co prawda mało, bo nie wszystkie błędy wyłapałam na śpiocha, ale co tam!
    - "tempo" - powinno być "tępo", bo nie chodzi tu o szybkość.
    - "Nie ważne" - razem! i najlepsze jest to, że raz napisałeś dobrze,a drugi - źle :D.
    - "kiedy zostawiły mnie same" - a nie "samego"?
    No i to w sumie tyle rzuciło mi się w oczy. Weny!

    Pozdrawiam ciepło.

    R.

    OdpowiedzUsuń