Powiedziałbym, że weekend minął mi spokojnie...
...ale to było by wielkie kłamstwo.
Ciotka Angelina imprezowała przez całe dnie i nie doczekałem się mojej upragnionej ciszy. Przynajmniej dała mi się wyspać, żebym znów nie chodził w półśnie po szkole. Jak dalej tak będzie gości spraszała, to ja się wypisuję z tego przybytku. Nie mam pojęcia, gdzie bym się miał podziać, ale gdziekolwiek byleby tam było cicho.
Czas, gdy ciocia Ann spała, czyli od popołudnia do wieczora, to najspokojniejszy czas, jakim obdarowano mnie w sobotę i niedziele. Jednak ten czas też nie był zbyt spokojny. Nie mogłem się skupić na moich ulubionych zajęciach.
Nie byłem w stanie przeczytać choćby kawałka książki. Na szkolne podręczniki i zeszyty nie chciałem nawet zerknąć, a co dopiero przypominać sobie z nich informacje na następne lekcje. Nawet w ukochaną muzykę nie byłem w stanie się wsłuchać. Dobijający stan rozdrażnienia towarzyszył mi przez całe dwa dni wolne...
A wszystko przez ten incydent z piątku...
Beznadzieja...
Przez cały czas moje myśli krążyły tylko wokół jednej osoby. Nie były w żadnym wypadku jakimiś odkrywczymi myślami. Stwierdzały oczywistości i namolnie powracały, jakby ustawiały się wciąż i wciąż w kolejce, żeby mi o tej osobie nie dać zapomnieć.
I w ten właśnie sposób utrwaliła mi się w pamięci perfekcyjnie wręcz postać profesora Michaelisa. Nie znałem się zbytnio na chorobach psychicznych, ale takiej obsesji to chyba jeszcze nikt nie miał.
Bez ustanku miałem przed oczami jego szczupłą sylwetkę. Kruczoczarne włosy. Urzekające oczy...
Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy z tego, jak bardzo pomocne się to okaże...
Zwleczenie się z łóżka w poniedziałek rano było chyba najtrudniejszym zadaniem przed jakim stawiał mnie tydzień. Łóżko wtedy wydawało się być takie smutne, kiedy orientowało się, że mam zamiar je tak zostawić w samotności na całe sześć godzin. Biedny, wygodny przyjaciel...
Z wielkim trudem wypełzłem, bo inaczej się tego nazwać nie dało, z pościeli. Moje ubieranie się w pierwszy dzień czystej męki wyglądało tak, że wyciągałem przypadkowe rzeczy z szafy i zakładałem je na siebie. Jeśli coś bardzo nie pasowało do reszty, była jakaś szansa, że niepasujący element zmienię. Dzisiaj jednak maszyna losująca spisała się znakomicie i nie musiałem dodatkowo nadwyrężać się, co rano było bardzo niewskazane w moim przypadku, żeby szukać zamienników w postaci koszulki pod kolor lub skarpetki do pary.
Nie siląc się jeszcze na czesanie, zszedłem do kuchni na śniadanie. Ciocia Ann była już zapewne w szpitalu. Nigdy nie udało mi się dojść do tego, jak ona pracuje jako chirurg z takim kacem...
W domu robiło się zwykle bardzo chicho, kiedy płomiennowłosej kobiety nie było w pobliżu.
Na śniadaniu powitała mnie May Rin, nasza pokojówka, podając mi przy tym tosty z dżemem. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale przez cztery lat uczyła się robić nieprzypalone tosty. I nieprzypalone co innego. W sumie to nie należało do obowiązków pokojówki, ale Chinka uparła się, że to też będzie robić. Nie było zatem sensu oponować.
Wolno przeżuwając śniadanie, próbowałem uruchomić mój ledwo działający w tej chwili mózg. Zawsze potrzebował dłuższej chwili na rozruch, ale dzisiaj wybitnie przesadzał. Herbata trochę pomogła go ożywić, jednak wciąż byłem śnięty. Podziękowałem Mey Rin i mozolnie doczłapałem się do łazienki.
Głównie po to, żeby umyć zęby, bo stan moich włosów wcale tak bardzo nie przerażał. Wszyscy już przyzwyczaili się do mojego nieładu na głowie, więc jeśli nie zdążę się wyrobić ze wszystkim, to na pewno nikomu nie zrobi różnicy, czy jestem uczesany czy też nie.
Udało mi się jednak ze wszystkim zdążyć i w porę wyszedłem z domu. Pierwsze lekcje nie były jakieś specjalnie tragiczne, więc nie musiałem się martwić przeciążeniem zaspanego rozumku. Na początku mieliśmy WF, na którym nie mogłem ćwiczyć, ponieważ miałem astmę. A z powodu solidarności z resztą chłopaków, przychodziłem na tą pierwszą lekcje, choć często rozważałem pospanie sobie o godzinę dłużej.
Później lekcja angielskiego oraz godzina wychowawcza z profesorem Rafaelem minęły jak z bicza strzelił. Z fizyką było gorzej, albowiem pani od fizyki, która pamięta jeszcze czasy tworzenia się węgla brunatnego, okropnie przynudzała. Jak zwykle zresztą. Dobrze, że jestem na tyle cwany, żeby załapać co potrzeba z książek, bo inaczej byłoby tak źle jak z całą resztą klasy. Pani Holly nigdy nie nabyła umiejętności pracy z uczniami, więc nikt nie mógł złapać o czym ona mówi. Następnie matematyka, która minęła w przyjemnej atmosferze, jak to zwykle bywało.
Dużo zabawy wbrew pozorom przynosiła mi w poniedziałki plastyka. Nie posiadałem powalających umiejętności manualnych, ale zmysł estetyki jakiś tam miałem i potrafił się odzywać, kiedy zaszła taka potrzeba.
Na dzisiejsze zajęcia pan Snare przewidział rysowanie portretów. Zawsze wysoko stawiał nam poprzeczki, ale to chyba już była lekka przesada. Powiedział jednak, że jak wyjdzie karykatura to też będzie dobrze, więc trochę dodał nam otuchy. Jednakowoż narysowanie portretu nauczyciela, bo taki właśnie mieliśmy narysować, stanowiło nie lada wyzwanie dla każdego.
Nie jestem artystą i wszystkie techniki są wyuczone tak samo jak wzory na fizykę. Mimo tego, moje prace najgorzej nie wychodziły.
Niepewnie zabrałem się za robienie szkicu. Nie miałem oczywiście, żadnych problemów z wybraniem rysowanego nauczyciela.
Powoli narysowałem na białym papierze kształt twarzy. Potem naniosłem na kartkę oczy, nos i usta. Stwierdzając, że nie wyszło najgorzej zabrałem się za naszkicowanie szyi oraz włosów i ucha. Do ubrania nie przywiązywałem na razie tak dużej wagi. Miałem nadzieje skończyć to jeszcze dzisiaj na lekcji, więc musiałem się sprężać.
Wyjąłem z torby zestaw ołówków w metalowym pudełku i zabrałem się za zacieniowywanie konturów.
Westchnąłem, kiedy uświadomiłem sobie, że dzisiaj nie miałem okazji zobaczyć profesora Sebastiana.
Drzwi od sali, przy których siedziałem w ławce, otworzyły się nagle z łoskotem, a przez nie zajrzał do klasy czarnowłosy mężczyzna. Wykrakałem...
Spuściłem głowę, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Całą siłą woli powstrzymywałem się przed spojrzeniem na mężczyznę, który stał teraz przede mną i próbował odszukać wzrokiem pana od plastyki.
Pan Snare zawsze krążył pomiędzy ławkami, by zerkać na postępy swoich uczniów, doradzając coś komuś od czasu do czasu.
- Arcadius, czy ty masz może dziennik IIa ? - do moich uszu doszedł aksamitny głos.
Pan od plastyki przestał przyglądać się pracy Annie i spojrzał na stojącego przed drzwiami nauczyciela.
- Mam. Chcesz pożyczyć?
Profesor Michaelis chyba skinął głową, bo plastyk wziął z biurka dziennik i oddał go brunetowi.
Zerknął na mój rysunek kątem oka.
- Ciel, ale się przyłożyłeś. Sebastian patrz jak świetnie wyszedłeś!
W jednej chwili z pod moich rąk zniknęła zapełniona już kartka papieru. Miałem ochotę schować się pod ławkę, bo nie koniecznie uśmiechało mi się, żeby katecheta to widział...
- Nie najgorzej... - usłyszałem w końcu opinie mężczyzny.
Nie wiem czy uznać to za pochwałę czy nie. Nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać. Płakać chyba prędzej...
Tak jak teraz o tym pomyślę, to po co profesorowi teraz dziennik naszej klasy. Jeśli to przez ten incydent z okularami chce zadzwonić do ciotki, to ja jestem szeroko i głęboko...w dole...
Wyszedł.
Niech nie dzwoni, błagam, niech nie dzwoni...
Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?
Dan, super notka! :D Jestem dumna, tak trzymaj. Jako Twoja korekta przybijam Ci piątkę. :P Całuski :*** Życzę weny!
OdpowiedzUsuńJak już wspomniałam wcześniej, przecudowny rozdział, a rysunek to już w ogóle miód malina. XD
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się następnych części i ciekawa jestem czy Ciel dokończy owe arcydzieło. ^ - ^ Weny życzę i oczywiście co ruszt nowych pomysłów. Pozdrawiam. c:
Zajebisty rysunek:D No i notka też, czekam na więcej!^^
OdpowiedzUsuńWidzę, że Madam Red nic się nie zmieniła. Imprezy kocha jak kochała i daje czadu :D. Biedny Ciel, zawsze taki niewyspany, bo impra w domu, a on musi się uczyć, zamiast bansić :D. W każdym razie, liczy się to, że odespał :D. A reszta sama przyjdzie. No na przykład myśli o Sebusiu :D. Toż to zawsze samo przybywa! A od tego przybytku, głowa nie boli :D.
OdpowiedzUsuń"Łóżko wtedy wydawało się być takie smutne,kiedy orientowało się,że mam zamiar je tak zostawić w samotności na całe sześć godzin." - No boskie! Po prostu boskie :D. U mnie budzik nie akceptuje mojego idealnego związku z moim łóżkiem i co zrobić? Spać na podłodze, ot co :D.
"Maszyna losująca" - seriously? To już wiemy, kto stoi za wynikami losowań w lotto :D. Sebuś & Ciel Company maczała w tym palce ;D. A swoją drogą, Ciel, szykuj ciuchy dnia poprzedniego! Bierz przykład ze mnie! *blask* Bo R taka porządna ;D. Ta... Ale w sumie ta :D. Tak mam :D. Nie umiem pozbyć się tego nawyku. Ale ja znowu nie na temat. Sumimasen!
Hahaha! I traf tutaj do takiego chirurga :D. Chyba wolałabym iść do aniołków, aniżeli poddać się jej drżącym dłoniom :D. Ann rządzi! Nie ma co :D.
Mo i ta lekcja plastyki! Cóż za zaskoczenie :D. W ogóle nie spodziewałam się, że Ciel narysuje Sebusia :D. Ale tak serio - właśnie na to liczyłam :D. I jeszcze pojawienie się wymienionego wcześniej z imienia nauczyciela - o tak! Ciel, trzęś portkami, aż je zgubisz :D. W każdym razie zakończenie jest bardzo pozytywne :D. I masz ten komentarz, boś chciał :D.