Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?

środa, 29 kwietnia 2015

Nauczyciel VII

   Dlaczego jak potrzebny jest czas na zastanowienie się,to dni mijają tak okropnie szybko?
   Pomiędzy naszą wymianą wiadomości we wtorek a piątkiem,czyli dniem ostatecznej decyzji,godziny uciekały mi z przerażająca szybkością.
   Oczywiście nie było mowy,żebym odmówił,ale bałem się,że zrobię coś głupiego i się ośmieszę.A tego bym chyba nie przeżył.
   Stosunki pomiędzy mną i profesorem Sebastianem w szkole nie uległy zmianie.Nadal traktował mnie z zimną obojętnością.Nie przeszkadzało mi to.Może to po prostu zwykłe przyzwyczajenie,ale on chyba wszystkich traktował z dystansem.Nawet pana Rofocale wydawał się czasem od siebie odsuwać,a z tego co wiem był jego najbliższym znajomym.
  Jak już mówiłem pora na odpowiedź przyszła zdecydowanie za prędko.Ciężko mi było zebrać się w sobie,by napisać cokolwiek do mojego katechety.Zaczynanie jakichkolwiek rozmów było dla mnie niełatwe,a co dopiero miałem zacząć rozmowę,którą porównywałem w myślach do gry w szachy.
  Ciocia Ann jutro rano miała dyżur w szpitalu,więc nie byłoby krzyku,jeśli niepostrzeżenie wymknąłbym się z domu.Zastanawiałem się czy powiedzieć jej o tym,że wychodzę na korepetycje do swojego nauczyciela,czy skłamać.Zdecydowanie lepiej było chyba nie mówić w ogóle.
 Jednakowoż,uwadze kobiety nie uszło moje zdenerwowanie,o które bez zastanowienia się zapytała.
 Przystanąłem na schodach,gdyż właśnie tam dorwała mnie ze swoim pytaniem,wpatrzony w nią.Próbowałem coś wymyślić,ale nic wiarygodnego nie przychodziło mi do głowy,a z ust wymykały się coraz bardziej niezrozumiałe zwroty z gatunku "ten tego" ,służące tylko wykupywaniu sobie czasu.
 Ciotka zrezygnowała z wysłuchiwania tych dziwnych dźwięków i zwaliła mój stres na dojrzewanie.
  Wdzięczny jestem za to...

  Układając się wygodnie na łóżku złapałem komórkę i otworzyłem edytor wiadomości.
  To nic,że kompletnie nie wiedziałem,co mam napisać...
  Najlepiej prosto z mostu,nie owijając w bawełnę.
  "O której jutro mogę przyjść?"
  Przewróciłem się nerwowo na plecy.
  "Możesz przyjść,o której chcesz"
  Właśnie o tej obojętności mówiłem.Niby to miło z jego strony,że chce mi pomóc,ale na takie sprawy pozostaje obojętny.Ale nie można być idealnym,co nie?
  "Może być 10?"
  Zaproponowałem pierwszą lepszą godzinę,która przyszła mi na myśl.
  "Może być"
  "A co robisz?"
  Ah...te błahe pytania,byleby tylko podtrzymać rozmowę...
  "Nic wartego uwagi.A ty?"
  Miałem ochotę napisać coś w stylu "myślę o tobie",ale to by był strzał w kolano.
  "Odpoczywam"
   Chociaż bardziej pasowało "lenię się",ale cii...

   Nie panikować!Nie panikować!
   Spokojnie!
   Ubrałeś się odpowiednio?Ubrałeś.
   Zęby umyłeś?Umyłeś.
   To co potrzebne spakowałeś?Spakowałeś.
   To teraz się ogarnij i przestań gadać do siebie!
  Ciocia Angelina twierdziła,że stresowanie się wszystkim co możliwe odziedziczyłem po mamie.Dlaczego tej cechy geny nie mogły pominąć?Jakże byłoby mi w życiu prościej,gdybym odziedziczył chłodne opanowanie po ojcu.
   Kiedy wreszcie stwierdziłem,że wyglądam odpowiednio,chociaż włosy na pewno i tak potargają mi się po kapturem,i wszystko ze sobą zabrałem,ruszyłem w kierunku drzwi.
  Mey Rin  nie zauważyła na szczęście,że nie zjadłem śniadania i nie próbowała go we mnie wmusić,bo najpewniej bym je zwrócił,a szczerze nie uśmiechało mi się to.
  Zerknąłem jeszcze na zegarek wiszący na ścianie pomiędzy kuchnią,a salonem.Do dziesiątej było jeszcze dwadzieścia minut,więc nieśpiesznym krokiem zdążę punktualnie dojść do domu nauczyciela.
  Nogi jednak miałem jak z waty i nie wyrażały one chęci do pójścia gdziekolwiek,a zwłaszcza nie wyjścia na ziąb.No przykro mi,ale nie macie wyjścia.
  Za drzwiami naprawdę panował niezły mróz.Takie zmarźluchy jak ja nienawidzą zimy.
  Truchtając powolutku w kierunku domu katechety,odwracałem się co jakiś czas.Tak,obawiałem się,że ktoś mnie nakryje,a to nie byłoby miłym doświadczeniem.
  Żałowałem,że nie mogę bardziej schować głowy w puchowy kaptur.
  Chodnik znów był lekko oszroniony,więc przez ten krótki spacer towarzyszyło mi wrażenie,że zaraz się poślizgnę i posiniaczę.Nie raz miałem tyle szczęścia...
  Z każdym krokiem denerwowałem się coraz bardziej,choć ciężko mi stwierdzić jednoznacznie czym.Po prostu sama obecność tego akurat mężczyzny działała na mnie tak...tak...elektryzująco.
  Tym bardziej,że jeszcze nigdy nie przebywaliśmy sam na sam,nie licząc incydentu z okularami.

  Przeszedłem już ostatni odcinek spaceru,czyli brukowaną dróżkę prowadzącą do drewnianej werandy.
  Nacisnąłem dzwonek,ale miałem wrażenie,że zagłuszył go odgłos przełykanej przeze mnie śliny.
  Nie musiałem długo czekać,aż drzwi staną przede mną otworem.
  Błyskawicznie wślizgnąłem się przez nie,by móc pożegnać się z tym cholernym mrozem.
  Kaptur oczywiście skutecznie zasłonił mi pole wiedzenia,tak więc chwilę zajęło mi odszukanie profesora i odpowiednie przywitanie się z nim.Kręciłem się przy tym niczym mucha przewrócona na skrzydełka,co wywołało ciche parsknięcie ze strony gospodarza.Jednym zwinnym ruchem ściągnął mi z głowy futrzane nakrycie.
  Po wymianie zwyczajnego przywitania,chwała za to,że głos mi się nie załamał,udało mi się trzęsącymi rękoma zdjąć z siebie kurtkę i zimowe buty.
  -Herbaty?-skinąłem tylko głową.
  Tak naprawdę miałem ochotę na kawę,ale większość nauczycieli w szkole nie wiedzieć czemu miała do tego nieprzychylne podejście.
  Ustawiłem buty pod ścianę przedpokoju przypatrując się jednocześnie wszystkim stojącym obok.Moje ocieplane wydały się śmiesznie małe przy całej tej reszcie.Nie zauważyłem,żadnych butów w innym rozmiarze.Czyli nie miał żony.Odetchnąłem z ulgą.
  Kiedy się wyprostowałem,zobaczyłem jeszcze jak,idąc nonszalanckim krokiem,nauczyciel znika za ścianą najprawdopodobniej kuchni.
  Wszedłem niepewnie w głąb mieszkania.Było większe,niż mogłoby się wydawać,ale było urządzone bardziej przytulnie niż moje i cioci.Wszystkie meble w zasięgu mojego wzroku były zrobione z ciemnego drewna.Z drewna,a nie ze sklejki.
  Nie wiedziałem co mam  tej chwili ze sobą zrobić,zacząłem więc rozglądać się po salonie.Był praktycznie cały zastawiony regałami,na których stały książki.Dostrzegłem też,kilka drobiazgów.Takich zwykłych małych przedmiotów,które ludzie zwykle stawiają w pustych miejscach.W przypadku mojego katechety były to drewniane,ładnie wykonane figurki kotów.
  Kiedy uświadomiłem sobie jedną ważną rzecz,która wcześniej gdzieś mi umknęła,kichnąłem dość głośno i bez ani odrobiny wdzięku.A potem jeszcze raz i jeszcze raz.
  Alergia na koty.Nie przewidziałem,że profesor może jakiegoś mieć,ale żadnego nie widziałem też w pobliżu.
  Opanowałem kichanie.Samemu sobie jesteś winien,że o tym nie pomyślałeś.I znów ze stresu zaczynam gadać sam do siebie.
  Katecheta wrócił z kuchni z kubkami parującego,ciemnego naparu,które postawił na ławie.Wpatrywałem się w jego zgrabne dłonie,nadal skryte pod białymi rękawiczkami.Ale chyba jednak nie był mizofobikiem,skoro wpuścił mnie do domu...
  Usiadł na kanapie i zapraszającym gestem poklepał miejsce obok siebie.Co ja bym dał za takie chłodne opanowanie...
  Przysiadłem obok mężczyzny,wyciągając z torby plik papierów,który był zadaniem domowym z historii.Byłem cholernie spięty i niewątpliwie uwadze nauczyciela to nie umknęło.Sztywnymi ruchami wyciągnąłem też zeszyt i podręcznik do historii.Wziąłem na wszelki wypadek.
  Kichnąłem po raz kolejny,zasłaniając usta rękawem.
  Nie miałem zielonego pojęcia jak przerwać panującą ciszę,utkwiłem więc wzrok w herbacie.Była bardzo smaczna,choć na mój gust może trochę za mocna.
  -Ma pan kota,prawda?-wpadłem wreszcie na jakiś pomysł,nie genialny,ale zawsze jakiś.
  Brunet skinął lekko głową.
  -Masz uczulenie?
  Zaśmiałem się nerwowo.Czyli jednak nie dało się tego ukryć...
  Rozejrzałem się po pokoju szukając jeszcze jakiegoś punktu zaczepienia w rozmowie.Na małej półce narożnikowej,obok sterty gazet stała popielniczka.Ładna,z kamienia trochę przypominającego bursztyn.Nie widziałem z tej odległości dobrze.
  Odwróciłem się,by móc spojrzeć na nauczyciela.Nerwowo,obracał kubek w dłoniach.Albo tylko wydawało mi się,że robi to nerwowo.
  Odważyłem się zmierzyć go wzrokiem.Był ubrany mniej formalnie niż zwykle,ale swojej zwykłej elegancji nie potrafił pozbyć się nawet w domu.Biała koszulka z krótkim rękawem zwisała luźno ze zbyt wąskich ramion.Na pewno ciężko było dostać dopasowane ubrania przy takim wzroście.Z szyi zwisały dwa wisiorki.
Mogłem im się dobrze przyjrzeć,bo akurat na tej wysokości miałem twarz.
  Jeden z nich był w kształcie łezki i niewątpliwie był wykonany z bursztynu.Na drugim łańcuszku zwisała żyletka,ze stępionymi krawędziami,ale dalej żyletka.
  Czarne kosmyki włosów,które miałem jeszcze w zasięgu wzroku poruszyły się,dając mi znać,że katecheta się na mnie patrzy.Patrzy się,jak się na niego patrzę.Frustrująca sytuacja...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo przepraszam za ten chwilowy brak nowych rozdziałów,ale mam spory problem na głowię i szczerze nie wiem kiedy uda mi się go rozwiązać,więc czasem może się taki zastój zdarzyć,ponieważ ja całą swoją uwagę poświęcam temu oto problemowi.Naprawdę przepraszam wszystkich czytelników,których zniecierpliwiłem czekaniem.

środa, 22 kwietnia 2015

Fragmenty duszy XXXVII

  Demon zasnął wyjątkowo szybko. Szybciej nawet ode mnie.
  Nie widziałem wielkiej potrzeby, żeby zażyć kąpieli. Zresztą już się dzisiaj kąpałem. Rozebrałem się ze wszystkich rzeczy, zostawiając na sobie tylko to, co wypadało i tak przespałem noc.
  Obudziłem się też dużo wcześniej od Sebastiana. Przez niezasłonięte okno zaczęły wpadać pierwsze promyczki grudniowego poranka. Przykryłem się szczelniej pierzyną, bo zrobiło mi się trochę zimno.  Przytuliłem się do demona, ale jego ciało nie było tak ciepłe jak zwykle. Pewnie to skutek odniesionych obrażeń...
  Miałem nadzieje, że dzisiaj będzie już z nim lepiej. Nie chciałem go oczywiście poganiać, żeby kurował się szybciej, ale chciałem jak najprędzej wrócić do posiadłości. Miałem nadzieje, że ta niekompetentna, wesoła kompania poradzi sobie sama i rezydencja będzie cała kiedy wrócę. I jeszcze trzeba będzie się wytłumaczyć Elizabeth z mojej nieobecności, a to do najłatwiejszych zadań należeć nie będzie...
  Odwróciłem się, by móc popatrzeć sobie na śpiącego Sebastiana. Wyglądał wtedy tak spokojnie, że prawie aż uroczo. Oddychał spokojnie, a spomiędzy rozchylonych warg widać było jego wydłużone kły. Szkoda byłoby go obudzić...
  Ostrożnie podniosłem jego rękę i przysunąłem się bliżej torsu bruneta.
  Mruknął cicho.
  Już bałem się, że się obudzi, ale on tylko zagrzebał się bardziej w pościeli. Kiedy poczuł jak jego ręka dotyka skóry moich pleców, przysunął mnie do siebie jeszcze bliżej. Przez chwilę zastanawiałem się, co mogła by pomyśleć osoba, która by nas teraz zobaczyła, ale czując zapach demona, jakoś przestało mnie to obchodzić.
  Pomiędzy naszymi ciałami nie było w tej chwili praktycznie żadnej przerwy. Nadal zadziwiał mnie fakt jaki drobny byłem w porównaniu do Sebastiana. Nie przeszkadzało mi to jednak, a nawet często ułatwiało pewne sprawy. Na przykład wspólne kąpiele...
  Miałem wrażenie, że się rumienie na wspomnienie pytania, które wczoraj zadał mi Halfas. Wciąż mnie dręczyło, choć przez chwilę udało mi się o nim zapomnieć.
  Wyobrażenie sobie, jak...jak...jak kocham się z moim demonem, było bardzo ciężkie.Co nie zmienia faktu, że próbowałem sobie to wyobrazić kilkakrotnie...może trochę cześciej...
  Ale to było jeszcze przed tym...no przed tym wszystkim! Nigdy bym sobie nie pomyślał, że kiedyś granica między mną, a brunetem zatrze się tak bardzo. Nie minął nawet miesiąc, a ja już zapomniałem o tym, że ona kiedykolwiek istniała.
  Nierzadko wydawało mi się to takie nierzeczywiste, że aż bałem się zasnąć wieczorem, bojąc się, że kiedy się obudzę, wszystko okaże się tylko pięknym snem. Snem zamkniętym w złotej szkatułce, niemającym prawa się spełnić marzeniem, które mimo wszystko cieszyło wizją szczęścia i zasmucało, ponieważ nie dało się go spełnić. Ale moja szkatułka została rozbita, a sen stał się rzeczywistością...
  Mam nadzieje,że nie wróci do środka już nigdy...

  Przysnąłem.
  Zamknąłem oczy tylko na chwilę, a obudziłem się po jakiś dwóch godzinach. Nie pojmę jak to działa...
  Sebastian nadal spał. Słońce było już wysoko, bo światło wpadające przez okiennice rozświetlało cały pokój. Postanowiłem jednak go obudzić, żeby sprawdzić czy wszystko z nim w porządku.
  Choć brunet i tak był bardzo blady, jego mleczna skóra wydawała się jeszcze bielsza, po wczorajszym wypadku. Zerknąłem pod pierzynę, by sprawdzić stan opatrunku. Nie przesiąkł krwią. Nie wiem w jakim stanie były rogi demona po wbiciu w ścianę, ale miałem nadzieję, że nic się z nimi nie stało.
   - Sebastianie...? - szepnąłem.
  Mężczyzna nie wykazał żadnych oznak chęci obudzenia się.
   - Sebastianie - powtórzyłem głośniej i stuknąłem go w ramie.
  Nadal nic.
   - Sebastianie! - prawie krzyknąłem mu wprost do ucha.
  To podziałało.
  Demon zmierzył mnie zaspanym spojrzeniem, skrzywił się i przewrócił się na drugi bok.
  ...
  ...
  ...
  No po prostu mnie chamsko zignorował! Nie tak nie będziemy się bawić!
   - Nie ma spania! - klepnąłem go w plecy, czym niespecjalnie się przejął.
  Usiadłem na łóżku i pochylając się nad brunetem, zacząłem pstrykać go w nos. To była moja mała zemsta za budzenie mnie bladym świtem.
   Zmarszczył brwi, pokręcił nosem, ale oczu nie chciał otworzyć.
   Przekręcił się  na brzuch i schował twarz w poduszkę.
    - Sebastianie! Nie denerwuj mnie! - to było już prawie krzyk rozpaczy, choć mężczyzna jakoś się nim nie przejął .Postanowiłem spróbować z innej strony - Bo ty mnie w ogóle nie kochasz... - powiedziałem zasmuconym głosikiem, spuszczają głowę, żeby ukryć chytry uśmieszek.
   Demon podniósł się na jednej ręce, a drugą wykonał ruch, którego nie widziałem. Opadł z powrotem na poduszkę i cisnął we mnie jej mniejszą odpowiedniczką. Poduszeczka pachniała jak Sebastian, ale to była zniewaga rzucać we mnie czymś takim...
   Usiadłem okrakiem na plecach leżącego i w ogóle nie przejmując się stanem jego zdrowia, zacząłem podskakiwać.
   - Wstawaj!
  Po kilku chwilach zrezygnowałem z tej metody, bo nie miałem już na nią siły.
  Wyciągnąłem się na plecach bruneta i objąłem go ramionami za szyję.
  - Wstań, proszę...
  - Nie można tak było od razu...?

  Co prawda Sebastian z łóżka ruszyć się nie mógł, ale to że był przytomny już mi wystarczało. Zresztą i tak jakoś nie miałem ochoty wychodzić z łóżka,a okazja do wylegiwania się może się już prędko nie trafić.
  Demonowi wróciły już siły na tyle by mówić składnie i żeby ciskać we mnie poduszką, więc nie było z nim źle. Stwierdził,że na jutro powinniśmy już wrócić do domu.
  Leżeliśmy, patrząc sobie w oczy.
  Chciałem zadać brunetowi pytanie, które postanowiłem wczoraj mu zadać. Problem w tym, że kompletnie nie wiedziałem jak zacząć. Byłem beznadziejny, jeśli chodzi o rozmowy w tym konkretnym temacie.
  - Sebastianie... - zacząłem niepewnie i nagle zupełnie nie wiedziałem jak mam poruszyć taką krępującą kwestię. - ...czy ja ci się podobam?
   Spojrzał na mnie jak na głupiego. Nienawidziłem jak to robił.
   - Oczywiście. Jak mogłeś pomyśleć, że jest inaczej? - zapytał z wyrzutem.
   - To przez to, że...że...no jakby to powiedzieć... - język zaczął się plątać, a wzrok uciekać - ...nie dotknąłeś mnie tak drugi raz..
  Schowałem swoją czerwoną twarz za poduszkę.
  Nie od razu usłyszałem odpowiedź. Mężczyzna ważył słowa, byłem tego pewny. Albo nie do końca wiedział, o co mi teraz chodzi.
  Poczułem jak jego ręce oplatają się wokół mojego ciała przyciągając mnie z powrotem do niego, przez co zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony. Chwycił mnie za podbródek, zmuszając bym spojrzał mu w oczy.
  -  Nie chciałem, żebyś pomyślał, że zależy mi tylko na twoim ciele... - wyszeptał owiewając moje wargi, kuszącym ciepłym oddechem.
  Pocałował mnie. Zatraciłem się w tym doznaniu. Przez krótką chwile mnie zamroczyło.
  Rozchylił usta, oblizując je zwinnym językiem. Nie mogłem oderwać od tego wzroku i zapewne nie prędko bym to zrobił...
  ...gdyby nie odgłos otwieranych drzwi.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Nauczyciel IV cz.1


     Tej nocy spałem podejrzanie spokojnie. Chyba nawet coś mi się przyśniło. Zwykle nic mi się nie śniło, a jeśli nawet, to było to zwykle wspomnienie wypadku rodziców z przed kilku lat.
     Ale chyba to był przyjemny sen, skoro się tak wyspałem.
     Choć nie miałem ochoty wstawać jeszcze, to niestety pani Bell uszczęśliwiła mnie dodatkową chemią o 7:15...
     Podniosłem się i wyjrzałem za okno. Pogoda nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz. Wszystko było pokryte szronem, więc na pewno nie było ciepło. Zbliża się najgorsza pora roku...
     Jak ja nienawidzę zimy...
    
     Mey Rin siłą wcisnęła mi czapkę na głowę, kiedy wychodziłem z domu. Nie lubiłem czapek. Zawsze wyglądałem w nich jak przygłup. Jak już owy przeklęty przedmiot zdjąłem, wyglądałem jeszcze gorzej, bo moje włosy były wtedy tak potargane, że rzucały się wtedy w oczy jeszcze bardziej. Już sam ich kolor wzbudzał zainteresowanie, żeby nie powiedzieć na głos niechęć
. Już kilka moherów powiedziało mi, że czeka mnie wieczne potępienie...
     Cóż... czeka mnie raczej za coś innego, ale niech żyją w nieświadomości.
     Pod nogami chrupał mi cicho szron przylegający do chodnika. Przy każdym oddechu pojawiał się biały obłoczek. Sezon grzania się przy szkolnych kaloryferach właśnie się dla mnie zaczął. Jestem okropnym zmarźluchem, nie ma co ukrywać.
     Czapka zaczęła mnie już porządnie irytować. Zasłaniała większość pola widzenia.
     Wchodząc na szkole schody, trzeba było bardzo uważać, żeby się nie przewrócić na śliskich stopniach.
     Uśmiechnąłem się wrednie pod nosem, przypominając sobie jak pani od chemii wywróciła się tu w zeszłym roku.
     Chwyciłem za klamkę od drzwi. Taki przynajmniej miałem zamiar...
     Nie udało mi się złapać klamki, ale za to złapałem czyjąś dłoń.
     Tak to jest, jak na chwilę stracę kontakt z otoczeniem.
     Podążając wzdłuż długiego ramienia zorientowałem się kogo palce właśnie ściskałem.Nie musiałem nawet patrzeć na twarz,wystarczyło zerknięcie na szalik...
      - Dzień dobry !- wydukałem speszony i puściłem dłoń mojego katechety.
     Odwróciłem głowę w drugą stronę.
     Wszystko jest winą tej czapki! Jakbym jej nie miał na pewno bym go zauważył!
      - Dzień dobry... - odpowiedział, otwierając przede mną drzwi.
     Wyczułem w głosie mężczyzny zmęczenie. Albo nie spał za dobrze, albo zaczynała brać go grypa. Biorąc pod uwagę fakt, że nadal nie zmienił kurtki na cieplejszą, raczej go coś brało.
     Szybko wślizgnąłem się do środka i jak najprędzej się da ukryłem w szatni. Byłem chyba w tym momencie cały czerwony i to wcale nie od chłodu. Zdjąłem z siebie całe "uzbrojenie" i powolnym krokiem poszedłem w stronę klasy.
     Do rozpoczęcia zajęć było jeszcze trochę czasu, więc trochę się pośpieszyłem. Wyjrzałem za okno. Pogoda pod psem raczej nie motywowała do nauki, ani żadnego innego pożytecznego zajęcia. Chyba, że czytania. Czytanie jest dobrym wyjściem w każdą pogodę.
     Wyciągnąłem z kieszeni telefon, żeby sprawdzić czy ciocia nie wysłała do mnie jakiejś wiadomości. Najwyraźniej odsypiała po nocnej zmianie.
     Jednak ostatni otrzymany SMS skutecznie odwrócił moją uwagę od wszystkiego innego. Na ekraniku telefonu wyświetlał się napis "Dobranoc". Zrobiło mi się przyjemnie ciepło i nabrałem ochoty na wysłanie mu kolejnej wiadomości. To było cholernie głupie i wiem o tym doskonale. Zwłaszcza że teraz może mnie za to skarcić publicznie, ale skoro o wczorajszego SMS się nie przyczepił, to chyba nie zaszkodzi.
     Drobnymi palcami szybko wystukałem na ekranowej klawiaturze:
     Długo zastanawiałem się, czy nie lepiej napisać było "pan powinien", ale już poszło, więc trudno się mówi.
     Na odpowiedź nie trzeba mi było czekać długo, a choć była krótka i zwięzła, to i  tak cieszyła.
     Mam wrażenie, że profesor Sebastian jest bardziej rozmowny w taki sposób, niż podczas normalnej konwersacji. Niewątpliwie jest intrygującym przypadkiem...

     Nie mogłem skupić się nad pisaniem rozprawki, ponieważ moją głowę zaprzątały różne dziwne myśli. Nie byłem szczególnie dobry z przedmiotów humanistycznych, ale chciałem mieć tą pracę już za sobą, chociaż była do oddania na koniec tygodnia. Zawsze odrabiałem zadanie domowe w dzień, w którym je zadano. To było takie zabezpieczenie, żeby na pewno o nim nie zapomnieć.
     Spojrzałem na telefon leżący obok kubka z ciepłą herbatą. Znowu miałem ochotę napisać do mojego katechety.
     W pewnej chwili pomyślałem, że piszę z nie tą osobą co trzeba, ale w tym przypadku nie było mowy o pomyłce.
     Odłożyłem na bok niezapisane ani jednym słowem kartki i zabrałem się za rozwiązywanie testu z historii. Pan Adams niewątpliwie powinien mieć miano najbardziej wymagającego nauczyciela w szkole. Przy nim nawet profesor Sebastian wydawał się być łaskawy.
     Szybko przejrzałem kilka zapełnionych pytaniami stron, a w mojej głowie rozległo się głośne przekleństwo.
     Przecież ja tego w życiu nie zrobię...
     Nie mogąc się już dłużej powstrzymywać chwyciłem komórkę i znów zacząłem pisać wiadomość
     Nie mogłem się powstrzymać przed drążeniem tematu.
     Mam nadzieję, że nie uzna mnie za zbyt nachalnego.
    
     Będę musiał koniecznie sprawdzić o czym to jest Chyba kiedyś o tym słyszałem,ale nie jestem pewien czy o to właśnie chodzi.
    Przekartkowałem zadanie z historii jeszcze raz i wybrałem pierwsze lepsze pytanie, które rzuciło mi się w oczy.
     Chciałem ciągnąć dalej te rozmowę i miałem nadzieję ,że nie zostanę odprawiony z kwitkiem w stronę Internetu.
     Chciałem napisać, że rozumiem i że przepraszam za kłopot, ale kolejna wiadomość mnie ubiegła.
        ...
        ...
        ...
     Że co?!
     Spojrzałem na komórkę jeszcze raz. Nie, nie przewidziało ci się Ciel, więc nie ześwirowałeś do końca.
     Eeee....że hę?
     Może jest pijany i nie powinienem brać tego na poważnie...?
     Ale profesor niewygląda na takiego, co zagląda do kieliszka za często. No i pisze też składnie...
   Chciałem pójść i bałem się pójść. Bez sensu, ale tak było.
   Tu nie było nic do przemyślenia,nie ma mowy, żeby nie przyjął takiej oferty, nie ważne jak podejrzana by się nie wydawała.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
 Wow!Już 3000 wyświetleń 0.0
Nie wiem jakim cudem wytrzymujecie z moimi głupotkami,ale i tak dzięki ;P

sobota, 18 kwietnia 2015

Fragmenty duszy XXXVI

  Mężczyzna opadł ciężko z powrotem na krzesło.
  Jak mogłem zapomnieć o tak ważnym fakcie?! Przecież Sebastiana wszyscy uznali z martwego już wieki temu. Nic dziwnego, że Rogacjusz uznał to za bezczelne kłamstwo. Muszę się bardziej pilnować, bo jeszcze coś mi się stanie...
  Spojrzałem na Lunę, która intensywnie wpatrywała się w coś za moimi plecami. Odwróciłem się, by sprawdzić, co może być takie interesujące. Jednak, kiedy się odwróciłem się w tym kierunku, nie ujrzałem niczego ciekawego. Tylko beżowa ściana i łuk drzwiowy z ciemnego drewna. Nic nadzwyczajnego.
  Po chwili jednak zrozumiałem, że dziewczyna wsłuchuje się w odgłosy kroków, które zmierzały w naszą stronę.
  Przez łuk przeszedł Lucyfer. Dziewczynka na jego widok zeskoczyła z krzesła, z którego jej nogi zwisały bezwładnie nad podłogą, i podbiegła szybko do białowłosego mężczyzny. Czekałem jeszcze chwilę, ale do pomieszczenia nie wszedł nikt inny. Rozczarowało mnie to...
  Miałem nadzieję, że Sebastian po mnie przyjdzie.
  Skoro jest tu Lucyfer, to obrady musiały się już zakończyć. Postanowiłem, więc poszukać go sam.
  Wstając z krzesła, zerknąłem na Rogacjusza, który nadal chyba nie mógł przyswoić wiadomości o żyjącym Sebastianie. Skierowałem się do wyjścia.
  Luna wdrapała się na ręce swojego ukochanego. Trzeba przyznać, że razem wyglądali naprawdę uroczo. Demon zerknął na mnie spod srebrzystej grzywki i obejrzał się za siebie, jakby sobie o czymś przypomniał.
  - Malfas szedł za mną ...powinien się zaraz pojawić.
  Wyczułem niepokój w tej przerwie.
  Usłyszeliśmy potem jak coś z dużą siłą uderza o ścianę.

   - Jesteś zwykłym zdrajcą! - głośny krzyk przeszył korytarze.
  Dotarliśmy na miejsce najszybciej jak tylko się dało. Zrobiło mi się duszno od biegu.
  Podniosłem wzrok zamroczony jeszcze wysiłkiem.
  Jakiś demon z Rady przyciskał Sebastiana za gardło do ściany. Chciałem krzyczeć w proteście, ale nie miałem siły. Nie bałem się, że Sebastianowi coś się stanie od uścisku na szyi, ale nie mogłem znieść tego,że ktokolwiek go poniża.
  - Baalim, puść go!
  Białorogi demon ani myślał wykonać rozkazu Lucyfera. Przycisnął za to pazury do torsu Sebastiana, tam gdzie powinno znajdować się serce.
  - Jest podłym zdrajcą! Nie widzisz tego?
  Rogi mojego ukochanego zaczęły wbijać się w ścianę. Zacisnął zęby, by nie zawyć z bólu.
  - Niech rozłoży skrzydła! Niech udowodni, że nadal jest po naszej stronie! - pazury zaczęły się wbijać pomiędzy jego żebra, sprawiając, że czerwona koszula barwi się na jeszcze ciemniejszy szkarłat.
 Stałem oszołomiony, nie wiedząc co mam robić. Mogłem tylko patrzeć. Luna, która teraz chowała się za mną, była tak samo zszokowana jak ja.
   Myślałem, że srebrnowłosy demon należy raczej do osób spokojnych, jednak prędkość z jaką pokonał dystans dzielący jego i Baalima oraz siła z jaką powalił go na ziemie, zmieniła moje zdanie o nim.
   Sebastian zsunął się na podłogę, próbując złapać oddech. Podbiegłem do niego ostatkiem sił, jednak odsunął mnie od siebie. Zdawałem sobie sprawę, że nie chce być widzianym w takim stanie. Rozumiałem.
   - Dobrze wiesz, że pytanie o skrzydła jest wbrew etykiecie, prawda? - nie widziałem twarzy Lucyfera, ale czułem, że sili się na uprzejmy ton.
  Przyciśnięty do gardła radnego obcas mówił sam za siebie. Czyli wcale nie tak trudno zdenerwować władcę piekieł.
  Sebastian podniósł się i na chwiejnych nogach próbował zachować godną postawę. Oparł się ręką o ścianę, a ja chwyciłem go za drugą. Nadal miał problemy z oddychaniem, a po podbródku ściekała mu strużka krwi, kapiąc na podłogę.
  - Nawet jeśli nie jest zdrajcą, jego instynkt osłab. Nie będzie przydatny - leżący na ziemi demon wychrypiał ledwo wyraźnie.
  Obcas wbił się bardziej w szyję Baalima, na co ten zasyczał z bólu.
  Zupełnie nie wiedziałem jak mam się zachować w tej sytuacji. Nie chciałem tu teraz być, ale nie mogłem zostawić tak Sebastiana. Nie ma szans, żebym sam zdołał zaprowadzić go do pokoju. Luna, która wyrażała chęć pomocy, też niewiele by zdziałała.
  - Lu... - zaczęła niepewnie -...Malfas tak długo nie wytrzyma...
  Lucyfer odszukał wzrokiem osłabionego demona. Najwyraźniej się zapomniał. Rzucił jeszcze jedno mordercze spojrzenie leżącemu na ziemi mężczyźnie.
  - Zejdź mi z oczu... - wysyczał.
  Radny zniknął w jednej chwili.

  - Już dobrze? - zapytał białowłosy demon, jeszcze raz przyglądając się opatrunkom na torsie Sebastiana.
  Ten tylko skinął głową w odpowiedzi.
  Demon dał sobie zabandażować ranę na piersi po dłuższym przekonywaniu, ale szyje wciąż szpeciły szramy pozostawione przez jednego z Rady.
  Lucyfer powiedział mi, że nasz pobyt tutaj przeciągnie się trochę ze względu na ten nieprzyjemny incydent. Trzeba poczekać, aż ta rana się wygoi. Dopiero wtedy mój demon wróci do zdrowia.
  Miał też nie ruszać się z łóżka pod żadnym pozorem. Nie był zadowolony, kiedy to usłyszał, ale nawet nie miał siły dyskutować.
  Po udzieleniu mi wskazówek na każdą możliwą okoliczność, Lucyfer i Luna zostawili nas samych.
  Miałem już dość tego dnia. Za dużo zmartwień i problemów...
  Przysiadłem na łóżku obok Sebastiana. Leżał na plecach, więc mogłem patrzeć na niego z góry, bez żadnego sprzeciwu. Spojrzał na mnie spod półprzymkniętych powiek i zbierając w sobie wszystkie siły, przewrócił się na bok. Wpatrywałem się teraz w jego plecy.
   - Obraziłeś się na mnie? - zapytałem.
  Kiwnął głową na "nie".
  Dlaczego tak ciężko go zrozumieć?
  Przybliżyłem się do niego i delikatnie pogłaskałem po głowie. Rogi już dawno z niej zniknęły.
  Męczyła mnie panująca w pomieszczeniu cisza. Noc była spokojna i nie było słychać nawet szumu wiatru za oknem.
  Dalej bawiłem się jego włosami, nie wiedząc,co mam teraz zrobić. Chciałem mu zadać te wszystkie pytania, które nasunął mi dzisiejszy wieczór, ale wiedziałem, że mężczyzna nie będzie miał siły na nie odpowiedzieć. Nie chciałem zostawić go samego.
   - Eh...jestem beznadziejny... - westchnąłem cicho, kierując tę uwagę do samego siebie.
  Demon znów przewrócił się na bok. Patrzył na mnie tak, jakby chciał zaprzeczyć mojemu stwierdzeniu.
  Uśmiechnąłem się lekko, kiedy wtulił się w moją dłoń, która wciąż głaskała go po głowie.
  "Prawie jak kociak" pomyślałem.
  Zdałem sobie sprawę z tego, że demony wcale nie są takie silne jak się wydaje. Najwyraźniej wystarczyło naruszyć serce, by demon zaczął cierpieć i słabnąć.
  Położyłem się obok Sebastiana, wpatrując się w jego oczy. Jak ktokolwiek mógł śmieć pozbawić je blasku?!
   - Nie...nie jesteś...głodny? - zapytał z trudem.
   - Nie - zaprzeczyłem, modląc się, aby nie zaburczało mi w brzuchu.
  Pogłaskałem go po policzku.
   - Powiesz mi później, co się stało?
  Nie odpowiedział, nie wykonał żadnego ruchu. Spuścił tylko smętnie wzrok.
   - Co ja z tobą mam...
  Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Nie chciałem, żeby się przemęczał, ale chyba nie dałbym rady go powstrzymać.
   - Przepraszam...że... - zaniósł się krótkim kaszlem - ...zapomniałem...o twoich...urodzinach...
   A no tak. Mam dzisiaj urodziny. Nawet mnie umknął ten fakt.
   - Nie szkodzi - zapewniłem. - I tak cie kocham.
   Cmoknąłem go w czoło i obserwowałem reakcje.
   Po policzku demona spłynęła pojedyncza łza.
   Nie tego się spodziewałem....

czwartek, 16 kwietnia 2015

Nuczyciel III cz.2

   Wracając do domu powolnym krokiem oraz okrężną drogą, zastanawiałem się co mam teraz zrobić. Jeśli katecheta zadzwonił do cioci Angeliny i na mnie nakablował, to będzie mogiła. Szlaban do końca życia, a na dodatek profesor będzie się nade mną pastwił jeszcze bardziej niż nad innymi.
     Wsłuchiwałem się właśnie w piosenkę jednego z moich ulubionych zespołów. Słuchawki to zdecydowanie najlepszy z wynalazków człowieka zaraz po łóżku. Powstrzymując się, by nie zacząć niekontrolowanie machać głową na środku chodnika albo co gorsza zacząć śpiewać na głos "No Jesus Christ", zastanawiałem się czy powrót do domu jest najlepszą decyzją dzisiejszego dnia.
     Przemyślałem już zostanie na noc u Eliota, ale nie miałem przy sobie książek na następny dzień...
     Tak więc jednak muszę udać się na wielce prawdopodobną konfrontację z moją opiekunką...
     Ciocia Ann jest straszna, gdy się wścieknie. Jak w zeszłym roku poszedłem się jej zapytać, czy mogę przekuć sobie ucho, to przez cały dzień robiła mi o to wyrzuty. Może nie wygląda, ale jest bardzo konsekwentna i surowa...
     Nie to co mama...
     Odgoniłem od siebie złe myśli i wszedłem w zakręt. Mieszkałem na Heather Street w niewielkim domku jednorodzinnym. Poza mną i ciocią mieszkała z nami jeszcze Mey Rin, okazyjnie odwiedzająca rodzine pokojówka, która obrała sobie za cel także gotowanie.. Przyzwyczaiłem się już do tego, że jem węgiel na obiad, ale podejrzewałem, że to może mieć jakiś wpływ na mój beznadziejnie niski wzrost. Byłem najniższy w klasie, ale na szczęście nikt nie dokuczał mi z tego powodu.
     Dochodząc do drzwi własnego domu, potrzebowałem chwili, by zastanowić się po raz wtóry, czy wchodzenie tam to dobry pomysł. Niepewnie nacisnąłem klamkę...
      - Ciel! - No to mam przekichane...
     Ciotka stała najwyraźniej na sępa blisko drzwi wejściowych i czekała aż wrócę.
     Moja męska duma stwierdziła, że to będzie dla niej ujmą, jeśli ucieknę.Rozum z kolei podpowiadał co innego...
     Nie widząc jednak sensu uciekania, ciocia wkurzyłaby się jeszcze bardziej, wszedłem do domu z miną, jakbym szedł na ścięcie.
     Usłyszałem głośne kroki dochodzące zza ściany i po chwili ujrzałem czerwonowłosą kobietę, biegnącą do mnie z wyrazem twarzy, który nie wyrażał szczęścia na widok siostrzeńca.
      - Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?! - zapytała z wyrzutem.
     Nie ukrywam, zbiło mnie to z tropu. Zdołałem wydać dźwięk zdziwienia zmieszany z błaganiem o litość.
      -Czemu mi nie powiedziałeś, że odniosłeś okulary temu nauczycielowi?
     Z gardła uciekło mi jeszcze kilka bliżej nie określonych dźwięków.
     - No bo...yyy...zapomniałem... - Zabrzmiało to raczej jak pytanie, niż stwierdzenie,ale może jednak uda mi się wybrnąć z sytuacji.
     Z kobiety faktycznie odparował cały gniew. Nigdy nie zrozumiem, jak udaje jej się tak szybko zmieniać nastroję...
     -Ale wiesz co? Taki straszny sztywniak z tego profesora.
     -Taaa....-zaśmiałem się nerwowo.
    Szkoda, że uznawałem tę cechę za jeden z jego największych atutów....

     Czyli jednak zadzwonił...
      ...najwyraźniej z podziękowaniami. Miło...
     Jakoś nie miałem teraz ochoty na robienie niczego pożytecznego. Odrobiłem już zadania domowe, a na sprawdziany jakoś nie miałem siły się uczyć. Dopadło mnie masakryczne przygnębienie .Często tak miałem, że po prostu traciłem chęć do życia. Przechodziło mi po kilku godzinach lub dniu, ale egzystencja w tym konkretnym okresie była okropna. Wszystko się tak ciągnęło, a ja nie miałem na nic ochoty...
     Przekręciłem się na łóżku znudzony wpatrywaniem się w sufit. Dochodziła już dziewiąta, a ja nadal nie zjadłem kolacji. Zszedłem na dół, ciesząc się, że nie napotkałem po drodze May Rin. Mógłbym powiedzieć jej coś nieprzyjemnego w takim stanie, a nie chciałem tego.
     Otworzyłem lodówkę. Nie zauważyłem w niej niczego ciekawego, więc przeszukałem szafki z jasnego drewna, w których mogłem znaleźć coś zjadliwego i coś, co byłbym skłonny w tej chwili zjeść. Po dokładnym przeszukaniu szafek i stwierdzeniu, że tu również nie ma nic wartego uwagi, wróciłem do lodówki. Wyciągnąłem z niej budyń w kubeczku. Przynajmniej nie będę musiał go przeżuwać...
     Usiadłem przy wysepce i zacząłem powoli pochłaniać czekoladowy budyń. Ciocia zostawiła w domu prywatny telefon. W tej chwili była w pracy w szpitalu i zabrała ze sobą tylko służbowy.
      Czułem nieodpartą pokusę sprawdzenia, czy aby się numer profesora Sebastiana nie zapisał. Tak profilaktycznie...
     Dobra kogo ja oszukuję, po prostu chciałem go znać!
     Chwyciłem komórkę i szybko przeszukałem listę połączeń przychodzących. Znalezienie numeru w telefonie cioci wcale nie jest łatwym zadaniem. Udało mi się go w końcu odszukać, po chyba pięćdziesięciu innych odebranych lub nieodebranych połączeniach.
     Przepisałem go do swojej komórki.
     Dopiero gdy miałem wcisnąć na ekranie zapisz, zorientowałem się, co ja właściwie wyprawiam.
     Jak ktoś ze znajomych, to zobaczy będzie afera na całą szkołę...!
     *klik*

     Wpatrywałem się w okienko kontaktu. Chciałem napisać...
     Tylko kto normalny by tak zrobił?!
     Zadzwonienie nie wchodziło w grę. Rozmowa w cztery oczy z nim sprawiała trudność, więc przez telefon nie będzie lepiej. No i pozostaje ryzyko niewygodnych pytań.
     SMS był lepszą opcją.
     Przed oczyma wyświetliła mi się klawiatura ekranowa. Tylko co można napisać do swojego nauczyciela po 22....?
     Nie zastanawiając się wiele, bo to nie miałoby już sensu, wystukałem na klawiaturze "Dobranoc" i wysłałem.
     Później sparaliżował mnie strach na myśl o tym, co się teraz stanie. Jeśli zadzwoni to nie odbiorę, bo nie będę w stanie wykrztusić ani słowa.
     Cichy dźwięk obwieścił mi, że przyszła do wiadomość. Nie było wątpliwości od kogo. Prawie wcale nie zdarzało mi się rozmawiać z kimś w taki sposób.
     Przeczytałem tekst wyświetlony na ekraniku.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Nauczyciel III cz.1

     Powiedziałbym, że weekend minął mi spokojnie...
     ...ale to było by wielkie kłamstwo.
     Ciotka Angelina imprezowała przez całe dnie i nie doczekałem się mojej upragnionej ciszy. Przynajmniej dała mi się wyspać, żebym znów nie chodził w półśnie po szkole. Jak dalej tak będzie gości spraszała, to ja się wypisuję z tego przybytku. Nie mam pojęcia, gdzie bym się miał podziać, ale gdziekolwiek byleby tam było cicho.
     Czas, gdy ciocia Ann spała, czyli od popołudnia do wieczora, to najspokojniejszy czas, jakim obdarowano mnie w sobotę i niedziele. Jednak ten czas też nie był zbyt spokojny. Nie mogłem się skupić na moich ulubionych zajęciach.
     Nie byłem w stanie przeczytać choćby kawałka książki. Na szkolne podręczniki i zeszyty nie chciałem nawet zerknąć, a co dopiero przypominać sobie z nich informacje na następne lekcje. Nawet w ukochaną muzykę nie byłem w stanie się wsłuchać. Dobijający stan rozdrażnienia towarzyszył mi przez całe dwa dni wolne...
     A wszystko przez ten incydent z piątku...
     Beznadzieja...
   Przez cały czas moje myśli krążyły tylko wokół jednej osoby. Nie były w żadnym wypadku jakimiś odkrywczymi myślami. Stwierdzały oczywistości i namolnie powracały, jakby ustawiały się wciąż i wciąż w kolejce, żeby mi o tej osobie nie dać zapomnieć.
     I w ten właśnie sposób utrwaliła mi się w pamięci perfekcyjnie wręcz postać profesora Michaelisa. Nie znałem się zbytnio na chorobach psychicznych, ale takiej obsesji to chyba jeszcze nikt nie miał.
     Bez ustanku miałem przed oczami jego szczupłą sylwetkę. Kruczoczarne włosy. Urzekające oczy...
     Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy z tego, jak bardzo pomocne się to okaże...

     Zwleczenie się z łóżka w poniedziałek rano było chyba najtrudniejszym zadaniem przed jakim stawiał mnie tydzień. Łóżko wtedy wydawało się być takie smutne, kiedy orientowało się, że mam zamiar je tak zostawić w samotności na całe sześć godzin. Biedny, wygodny przyjaciel...
     Z wielkim trudem wypełzłem, bo inaczej się tego nazwać nie dało, z pościeli. Moje ubieranie się w pierwszy dzień czystej męki wyglądało tak, że wyciągałem przypadkowe rzeczy z szafy i zakładałem je na siebie. Jeśli coś bardzo nie pasowało do reszty, była jakaś szansa, że niepasujący element zmienię. Dzisiaj jednak maszyna losująca spisała się znakomicie i nie musiałem dodatkowo nadwyrężać się, co rano było bardzo niewskazane w moim przypadku, żeby szukać zamienników w postaci koszulki pod kolor lub skarpetki do pary.
     Nie siląc się jeszcze na czesanie, zszedłem do kuchni na śniadanie. Ciocia Ann była już zapewne w szpitalu. Nigdy nie udało mi się dojść do tego, jak ona pracuje jako chirurg z takim kacem...
     W  domu robiło się zwykle bardzo chicho, kiedy płomiennowłosej kobiety nie było w pobliżu.
     Na śniadaniu powitała mnie May Rin, nasza pokojówka, podając mi przy tym tosty z dżemem. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale przez cztery lat uczyła się robić nieprzypalone tosty. I nieprzypalone co innego. W sumie to nie należało do obowiązków pokojówki, ale Chinka uparła się, że to też będzie robić. Nie było zatem sensu oponować.
     Wolno przeżuwając śniadanie, próbowałem uruchomić mój ledwo działający w tej chwili mózg. Zawsze potrzebował dłuższej chwili na rozruch, ale dzisiaj wybitnie przesadzał. Herbata trochę pomogła go ożywić, jednak wciąż byłem śnięty. Podziękowałem Mey Rin i mozolnie doczłapałem się do łazienki.
     Głównie po to, żeby umyć zęby, bo stan moich włosów wcale tak bardzo nie przerażał. Wszyscy już przyzwyczaili się do mojego nieładu na głowie, więc jeśli nie zdążę się wyrobić ze wszystkim, to na pewno nikomu nie zrobi różnicy, czy jestem uczesany czy też nie.
     Udało mi się jednak ze wszystkim zdążyć i w porę wyszedłem z domu. Pierwsze lekcje nie były jakieś specjalnie tragiczne, więc nie musiałem się martwić przeciążeniem zaspanego rozumku. Na początku mieliśmy WF, na którym nie mogłem ćwiczyć, ponieważ miałem astmę. A z powodu solidarności z resztą chłopaków, przychodziłem na tą pierwszą lekcje, choć często rozważałem pospanie sobie o godzinę dłużej.
     Później lekcja angielskiego oraz godzina wychowawcza z profesorem Rafaelem minęły jak z bicza strzelił. Z fizyką było gorzej, albowiem pani od fizyki, która pamięta jeszcze czasy tworzenia się węgla brunatnego, okropnie przynudzała. Jak zwykle zresztą. Dobrze, że jestem na tyle cwany, żeby załapać co potrzeba z książek, bo inaczej byłoby tak źle jak z całą resztą klasy. Pani Holly nigdy nie nabyła umiejętności pracy z uczniami, więc nikt nie mógł złapać o czym ona mówi. Następnie matematyka, która minęła w przyjemnej atmosferze, jak to zwykle bywało.
     Dużo zabawy wbrew pozorom przynosiła mi w poniedziałki plastyka. Nie posiadałem powalających umiejętności manualnych, ale zmysł estetyki jakiś tam miałem i potrafił się odzywać, kiedy zaszła taka potrzeba.
     Na dzisiejsze zajęcia pan Snare przewidział rysowanie portretów. Zawsze wysoko stawiał nam poprzeczki, ale to chyba już była lekka przesada. Powiedział jednak, że jak wyjdzie karykatura to też będzie dobrze, więc trochę dodał nam otuchy. Jednakowoż narysowanie portretu nauczyciela, bo taki właśnie mieliśmy narysować, stanowiło nie lada wyzwanie dla każdego.
     Nie jestem artystą i wszystkie techniki są wyuczone tak samo jak wzory na fizykę. Mimo tego, moje prace najgorzej nie wychodziły.
   Niepewnie zabrałem się za robienie szkicu. Nie miałem oczywiście, żadnych problemów z wybraniem rysowanego nauczyciela.
     Powoli narysowałem na białym papierze kształt twarzy. Potem naniosłem na kartkę oczy, nos i usta. Stwierdzając, że nie wyszło najgorzej zabrałem się za naszkicowanie szyi oraz włosów i ucha. Do ubrania nie przywiązywałem na razie tak dużej wagi. Miałem nadzieje skończyć to jeszcze dzisiaj na lekcji, więc musiałem się sprężać.
     Wyjąłem z torby zestaw ołówków w metalowym pudełku i zabrałem się za zacieniowywanie konturów.
     Westchnąłem, kiedy uświadomiłem sobie, że dzisiaj nie miałem okazji zobaczyć profesora Sebastiana.
     Drzwi od sali, przy których siedziałem w ławce, otworzyły się nagle z łoskotem, a przez nie zajrzał do klasy czarnowłosy mężczyzna. Wykrakałem...
     Spuściłem głowę, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Całą siłą woli powstrzymywałem się przed spojrzeniem na mężczyznę, który stał teraz przede mną i próbował odszukać wzrokiem pana od plastyki.
     Pan Snare zawsze krążył pomiędzy ławkami, by zerkać na postępy swoich uczniów, doradzając coś komuś od czasu do czasu.
      - Arcadius, czy ty masz może dziennik IIa ? - do moich uszu doszedł aksamitny głos.
     Pan od plastyki przestał przyglądać się pracy Annie i spojrzał na stojącego przed drzwiami nauczyciela.
      - Mam. Chcesz pożyczyć?
     Profesor Michaelis chyba skinął głową, bo plastyk wziął z biurka dziennik i oddał go brunetowi.
     Zerknął na mój rysunek kątem oka.
      - Ciel, ale się przyłożyłeś. Sebastian patrz jak świetnie wyszedłeś!
     W jednej chwili z pod moich rąk zniknęła zapełniona już kartka papieru. Miałem ochotę schować się pod ławkę, bo nie koniecznie uśmiechało mi się, żeby katecheta to widział...
      - Nie najgorzej... - usłyszałem w końcu opinie mężczyzny.
     Nie wiem czy uznać to za pochwałę czy nie. Nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać. Płakać chyba prędzej...
     Tak jak teraz o tym pomyślę, to po co profesorowi teraz dziennik naszej klasy. Jeśli to przez ten incydent z okularami chce zadzwonić do ciotki, to ja jestem szeroko i głęboko...w dole...
     Wyszedł.
      Niech nie dzwoni, błagam, niech nie dzwoni...



  

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Fragmenty duszy XXXV

   - Hej, smarku! - usłyszałem sarkastyczny głos, dochodzący od strony drzwi.
  Właśnie tego się obawiałem...
   Podczas bankietu nie rzucił mi się w oczy Halfas i miałem szczerą nadzieje, że nie będę musiał przebywać w jego towarzystwie. Nie wiem, dlaczego mną tak pogardza, nie chcę tego wiedzieć, ale mógłby chociaż zostawić mnie w spokoju.
   Zerknąłem na Lunę, oceniając, czy będę miał w niej jakieś wsparcie. Wnioskując po jej wyrazie twarzy, też nie przepadała za towarzystwem bruneta. Zastanawiające jest to, dlaczego on we wszystkich wzbudzał taką niechęć do swojej osoby. Sebastian wydawał się wśród demonów bardzo szanowany, takie przynajmniej odniosłem wrażenie, ale on...
  Odwróciłem głowę w stronę drzwi.
  ...to jest zupełnie inna bajka...
  Wyglądali niemalże identycznie, a mimo to łatwo było ich odróżnić. Halfas miał na twarzy wypisane szaleństwo. Niezaspokojona chęć mordu odbijała się w szkarłatnych oczach.
   Okropnie ciężko było powstrzymać się od natychmiastowego zajścia z krzesła i oddalenia się od tego osobnika jak najdalej, jednak byłoby to bardzo poniżające. Jestem całkowicie pewien, że ten demon nie dałby mi o tym zapomnieć.
   Dziewczyna obok mnie nie wydawała się zachwycona tym, że shedim się do nas przysiadł. Właściwie sprawiała wrażenie, jakby miała wielką ochotę go stąd przegnać, ale chyba też zdawała sobie sprawę z tego, że na chwilę obecną nie wypadało.
  Mężczyzna usiadł na przeciwko nas i nałożył sobie pokaźny kawałek cista z karmelem. Widziałem, jaką ilość ciastek demon pochłonął w apartamencie, w którym wraz z Sebastianem się zjawiliśmy, i mimo, że sam potrafiłem zjeść sporo słodyczy, to zadziwiało mnie to, że brunet jeszcze nie miał ich dość.
  - To jak było? - zapytał po skonsumowaniu połowy zawartości talerzyka.
 Spojrzeliśmy po sobie z Luną, nie mogąc wywnioskować o co Halfas pyta. Wyskoczył z tym tak, że nie było do czego tego przypiąć.
  Podniósł wzrok znad talerza, kiedy nie doczekał się odpowiedzi.
   - Nie powiesz mi? - patrzył na mnie, więc wniosek był taki, że pytanie kierował do mnie.
  Zaśmiał się krótko, widząc moje zmieszanie.
   - Pytam się, czy już się z tobą przespał?
  W jednej chwili zrobiłem się czerwony jak dojrzałe jabłko. Luna chyba też, bo odwróciła się w drugą stronę.
  To pytanie można było odebrać dwojako, ale jemu chyba nie chodziło o to czy spaliśmy z Sebastianem w jednym łóżku...
  - Co za sierota...no kaleki życiowej większej chyba nie ma...! - demon wysnuł własne wnioski, gdy nie wypowiedziałem żadnego słowa.
   - Nie wiesz chyba, że to niekulturalne rozmawiać o nieobecnych - warknęła przez zęby wyraźnie już zirytowana dziewczynka.
  Miała racje, to było niegrzeczne, ale chyba bardziej nie wypadało pytać o takie rzeczy, prawda?
  - Chodź, Ciel.
  Luna złapała mnie za rękę i robiąc urażoną minę wyciągnęła mnie z sali. To się nazywała ucieczka z klasą.
  Niebieskowłosa, nie puszczając mojej ręki zaczęła kluczyć wśród korytarzy i przez chwilę zastanawiałem się czy ona wie w ogóle, gdzie idzie. Nie martwiłem się jednak o to długo, bo moje myśli zaczęły się kłębić wokół innego problemu.

  Chyba pora zakończyć tą dyskusję, bo zaczynała powoli zbaczać z tematu. Jednakowoż postanowiono, że wojna jednak się rozpocznie, ale nie do końca wiadomo kiedy. Nie było sensu zaczynać jej w tej chwili.
  Demony nie były odpowiednio zorganizowane, by móc zacząć tak poważna starcie.
  Martwiłem się jednak czym innym, niż tym czy da mi się kolejną wojnę przeżyć...
  Zapomniałem o urodzinach Ciela...
  Przecież ja na tę chwilę niczego nie wymyślę. Nigdy nie chciał obchodzić swoich urodzin, ale teraz wypadałoby sprawić mu jakiś prezent.
  Nie wydawał się o tym pamiętać, jednak naprawdę chciałem mu uczynić jakąś przyjemność. Tylko w tej chwili nie miałem żadnych środków, żeby tak zrobić.
  Eh...spieprzyłem sprawę!

  Sprawa, którą chciał poruszyć brat Sebastiana, wywołała w mojej głowie ogromny mętlik.
  Ciężko mi było chociażby wyobrazić sobie swoje współżycie z brunetem, a co dopiero o tym mówić. Wiedziałem jak odbywa się taki  stosunek pomiędzy mężczyzną a kobietą, ponieważ tego uczono mnie kiedyś na lekcji biologi, ale o stosunkach homoseksualnych się nie mówiło.
  Zniesiono co prawda karę za sodomię, ale to nie zmieniało faktu, że nadal pozostawała tematem,  którego się nie poruszało. Dowiedziałem się o niej przypadkiem, przeglądając jedną z książek w bibliotece, ale była to tylko krótka natka. Napisane było, że jest to grzech "wołający o pomstę do nieba". Może dlatego wydała mi się taka...interesująca? Po tym co mi zrobiono, nigdy bym nie pomyślał, że coś takiego może uchodzić za przyjemne.
   Poza tym jakże pamiętliwym wydarzeniem w wannie, Sebastian nie okazał mi zainteresowania "tym", a ja nie miałem pojęcia czy to dobrze czy źle. Może on wcale nie kocha mnie w taki sposób...?
  Może kocha mnie jak syna albo coś w tym stylu, a ja po prostu wyobrażam sobie nie wiadomo co...?
  Albo w ogóle mnie nie kocha, tylko myli to uczucie z czymś innym...?
  Ale ja naprawdę chcę, żeby mnie kochał! Chcę, żeby mnie pożądał! Chce, żeby był tylko mój...
 ...naprawdę tego chcę...
  - Ciel?Halo? Jesteś tu? - wysoki głosik wyrwał mnie z moich przemyśleń.
 Spojrzałem na Lunę już przytomnym wzrokiem. Byłem jej wdzięczny za to, że sprowadziła mnie na ziemie, ale nieprzyjemne myśli pozostały.
  Zapytam o to! Zapytam się Sebastiana, co on do mnie czuje!
  A jak już to usłyszę to...
  to...
  to zastanowię się co zrobić dalej...

   Mógłbym zabrać Ciela na kolację, ale znając go na pewno powyjadał wszystkie pozostałe w sali balowej słodkości, więc zapewne nie będzie w stanie niczego więcej przełknąć.
   Nie zdążę mu też niczego kupić. Wszystkie sklepy są już pozamykane o tej porze.
   Tak samo wszystkie ciekawe miejsca w Wenecji, do których mógłbym go zabrać.
   Może zabiorę go na przechadzkę. Albo przepłyniemy się gondolą po Canal Grande. Tutaj zimy nie są zbyt mroźne, ale nie wiem jak pogoda wygląda o zmroku. Nie chcę ,żeby zmarzł i się przeziębił, bo byłoby nieciekawie.
  Chcę ,żeby na długo zapamiętał ten dzień, ale nie wiem czy to dobry pomysł, żeby wziąć Ciela na spacer. Choć Wenecja ma niewątpliwie swój urok, nie wiem czy gustuje w takich rzeczach. Nigdy nie dzielił się ze mną takimi rzeczami...

   - Ciel,dlaczego płaczesz? - wpatrywałem się w błękitne oczka małej dziewczynki, ale jej słowa nie potrafiły do mnie dotrzeć. - Przejmujesz się tym, co powiedział ten imbecyl? Rozchmurz się. No już.
  Drobna rączka otarła zbłąkane łzy, spływające po moim policzku.
   - Przepraszam, naprawdę ja... - zabrakło mi słów.
  Ojciec zawsze powtarzał, że nie wypada płakać w obecności damy, więc jak najprędzej próbowałem przywrócić się do pionu, jednak smutek pozostał i dręczył nachalnie.
   - Spokojnie.... - uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Masz ochotę na herbatę?
  Skinąłem głową na znak potwierdzenia i znów podążyłem za trzymającą mnie za rękę osóbką.

  Kiedy zaciągnąłem się zapachem wspaniałego naparu, uspokoiłem się. Luna poprosiła o herbatę jednego z demonów, które krzątały się w hotelowej kuchni. Jak poinformowała mnie dziewczyna Rogacjusz, bo tak zwał się ów demon, był mistrzem w parzeniu herbaty.
  Miała racje. Napar, który nam przyniósł, gdy usadowiliśmy się przy stoliku, był wyborny.
  Luna zapytała się, czy nie chciałby się do nas przysiąść. Było to bardzo miłe z jej strony.
  Wydawało mi się, że podział wśród demonów na panów i służących nie jest tak wyraźny jak w przypadku ludzi.
   Rogacjusz chętnie przyjął ofertę i usiał pomiędzy mną a Luną.
   Był ubrany bardzo skromnie, w szarą kamizelkę i białą koszule. Ciemne włosy miał w nieładzie, a niebieskie oczy biły optymizmem. Jak na demona urodę miał dość przeciętną, ale zdziwiła mnie skóra w delikatnie szarawym odcieniu.
   - Wszystko już dobrze?
   - W porządku - siliłem się na uśmiech, ale nie specjalnie wychodziło mi uśmiechanie się, więc zaniechałem prób.
   - Mogę wiedzieć, co cie zasmuciło? - zapytał mężczyzna, który się do nas przysiadł.
   - Ja po prostu...zwątpiłem w czyjeś uczucie wobec mnie... - zwiesiłem smętnie głowę.
   - Jesteś człowiekiem, więc wnioskuję, iż jakiś demon wziął cię ze sobą jako osobę towarzyszącą. Nie martw się. To, że nie potrafimy okazywać uczuć, nie oznacza,że nie potrafimy kochać.
   - W takim razie Malfas jest mistrzem w nie precyzowaniu uczuć.
  Celowo użyłem tego imienia Sebastiana, mając nadzieje, że Ragacjusz będzie go znał i potwierdzi moje przypuszczenia.
   - Malfas nie żyje! Co mnie wkręcasz?! - mężczyzna wstał wyraźnie zdenerwowany.
   - Uspokój się! Malfas żyje! Siedzi na obradach! - Luna stanęła w mojej obronie.
   - Ale...ale...ale...książę był martwy...
  

niedziela, 5 kwietnia 2015

Wesołych Świąt!

(Te życzenia miały się pojawić wczoraj,ale oczywiście
 Dan jest taką pierdołą,że zapomniał -.-")

 To,żeby nie owijać w bawełnę,bo jestem w tym okropny,tak samo jak w składaniu życzeń...

Wesołego Alleluja i Mokrego Poniedziałku !

Mam nadzieję,że wszyscy wypoczniecie w te święta i będziecie się dobrze bawić :3

sobota, 4 kwietnia 2015

Nauczyciel II cz. 2

       - Brown, nie gadaj!
     W kierunku siedzącego pod ścianą chłopaka poleciała wytarta już trochę skórzana zośka. To było kolejna z metod wychowawczych profesora Michaelisa. Niewielka piłka trafiła w sam środek czoła biednego Edgara. Chyba jeszcze nie zdarzyło się, żeby katecheta chybił.
     Edgar Brown wydał z siebie dość żałosny dźwięk, informujący otoczenie o tym, że uderzenie bolało. Spojrzałem jak pociera czoło. Jak mogłem przypuszczać, przez weekend pochodzi z pokaźnym siniakiem.
     Skórzana piłeczka wróciła odrzucona na biurko do swojego właściciela, który w tej chwili uśmiechał się wrednie pod nosem. W sumie to nie był uśmiech, ale lekkie wygięcie ust w samozadowoleniu. Nie wiem kiedy nauczyłem się odczytywać mimikę tak osobliwego nauczyciela.
   Przerobiliśmy już dzisiejszy temat o małżeństwie. Lepiej nie pytać, kto układa programy nauczania i po co gimnazjalistą lekcje o wierności małżeńskiej i podobnych bzdurkach. Teraz zaczynaliśmy odrabiać zadanie domowe, jak zwykle gdy skończyliśmy lekcje wcześniej. Mieliśmy w nim wypisać czym różni się ślub kościelny od ślubu cywilnego.
     Cała klasa zastanawiała się w ciszy nad tym zadaniem, a ja tylko wpatrywałem się w kamienną twarz nauczyciela, starając się przy tym wyglądać na głęboko dumającego nad pracą domową. Mężczyzna zdjął okulary, a przy tym drobnym ruchu spojrzał na mnie mimochodem. Nie mając lepszego pomysłu, wbiłem wzrok w zeszyt. Nauczyciel nie widział w tym chyba nic podejrzanego, bo nie usłyszałem żadnego komentarza. Albo po prostu mi się wydawało i wcale na mnie nie zerknął. Chyba popadam w paranoję.
     Dzwonek nie pozwolił mi dalej rozwodzić się nad tym. Szybko spakowałem się, chcąc jak najprędzej pojawić się w domu. Chciałem odpocząć po tym tygodniu. Nawet odmówiłem kilku znajomym, bo chcieli się umówić na wspólny wyjazd do kina. No cóż nie miałem siły, więc i tak nie mógłbym się nim w pełni cieszyć.
     Wszystkie klasy drugie i pierwsze kończyły teraz lekcje, więc na korytarzach robiło się dość tłoczno. Szybko zgarnąłem kurtkę z szatni i już prawie miałem wychodzić z budynku, kiedy przypomniałem sobie o dość ważnej rzeczy...
      ...zapomniałem piórnika z klasy...
     Jest duże prawdopodobieństwo, że jak się wrócę to natknę się na profesora....a jak się nie wrócę to zostanę bez piórnika...
     Niechętnie zawróciłem. Większość uczniów zdążyła już wyjść ze szkoły, więc po drodze nie spotkałem już nikogo. Trzecie klasy i uczniowie czekający na zajęcia zostali na parterze, tak więc piętro było puste.
     Klasa w której przed chwilą miałem lekcje była otwarta. Korzystając z okazji, przyśpieszyłem kroku. Zatrzymałem się jednak niepewnie przed drzwiami. Zajrzałem najpierw do środka, ale w środku nie było nikogo poza jedną ze sprzątaczek. Podała mi piórnik i jeszcze jakieś pudełko, domyślając się, że to zapewne moje. Podziękowałem jej i odszedłem.
      Piórnik był mój i co do tego nie miałem żadnych wątpliwości, ale etui to nie moje. Nie przypominam sobie również, żeby należało do kogoś z mojej klasy.
      Otworzyłem czarne pudełko, a w środku były okulary. Mogłem się tego domyślić.
      Wypadałoby oddać swojemu nauczycielowi tak ważny przedmiot, tylko był jeden problem. Profesora Sebastiana nie było już w szkole.  Mojego wychowawcy też nie.
      Dlaczego takie sytuacje muszą zdarzać się akurat mnie?
     Przechować ich na weekend nie mogę, bo jak je będę oddawał to ktoś sobie jeszcze pomyśli, że chciałem je opchnąć czy coś. Nie było też komu tego zostawić...
     Mógłbym pójść i oddać je katechecie osobiście, ale nie wiedziałem gdzie mieszka.
     Na pewno w przeciwną stronę niż ja, bo nigdy nie widziałem go, gdy wracałem do domu, a zawsze ostatnią lekcje miał z moją klasą. Nie mógł też mieszkać zbyt daleko, bo zawsze do szkoły przychodził piechotą. Teoretycznie jakbym się pośpieszył, może udałoby mi się go złapać po drodze. Nie żebym liczył na jakąś wdzięczność czy coś podobnego...
     Wybiegłem ze szkoły jak najszybciej mogłem. Nie za bardzo wolno mi było biegać z powodu astmy, ale pozwoliłem sobie na krótki bieg.
     Nie pomyliłem się i wkrótce dojrzałem znajomą sylwetkę znikającą za żywopłotem przy Lime Street. Chciałem podbiec szybko i po prostu oddać trzymane kurczową w ręku etui, ale chyba nic się nie stanie, jeśli pozwolę sobie trochę pośledzić mojego nauczyciela. Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie do końca zgodne z prawem, ale jakoś nie mogłem się powstrzymać. Chyba uda mi się wymyślić jakąś wiarygodną wymówkę, jeśli katecheta zauważy moją obecność wcześniej, niż bym tego chciał.
     Skręcając w tą samą ulicę co mężczyzna, miałem okazje mu się przyjrzeć. Nigdy nie miałem okazji zrobić tego dokładnie z bliska, czego zawsze żałowałem.
     Pomimo tego że był listopad, katecheta był ubrany tylko w wiatrówkę. Na szyi miał niedbale przewieszony szalik, który służył raczej za ozdobę, niż chronił przed przeziębieniem.
     Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego profesor Michaelis tak elegancko ubiera się do pracy. Zwykle był ubrany w koszule i kamizelkę, choć czasem zdarzało mu się przyjść też w marynarce. Wyglądał w tym oczywiście bardzo przystojnie i w ogóle, ale na prawdę nie rozumiem sensu noszenia rękawiczek, kiedy jest się nauczycielem. Może cierpiał na mizofobie i to dlatego nosił rękawiczki. Nie wydawał się też być osobą, która lubi być dotykana i zachowywał dystans od innych osób. Całkiem prawdopodobne.
     Chyba w domu nie chodził tak ubrany, prawda? Nie powinno mnie to interesować w sumie...
     Ech... może faktycznie powinienem mu oddać te okulary teraz zamiast się za nim skradać.
    Po głębszym zastanowieniu...prościej będzie mi zadzwonić do drzwi, niż zaczepić go teraz na ulicy.
     Jak się przekonałem brunet wcale nie mieszkał daleko od szkoły. Mieszkał w domku jednorodzinnym na końcu Beech Street. Dom wyglądał na zadbany. Niewielki ogród przed nim zresztą też.
     Nikt nie przypuszczał, że postrach w naszej szkole może mieć jakiegoś partnera, więc raczej on zajmował się tym wszystkim. Cóż... przy mnie wszystkie kwiaty więdły, więc doceniam.
     Profesor Sebastian zniknął za drzwiami. Było by to pewnie podejrzane, jakbym od razu po jego wejściu zapukał do drzwi. Postanowiłem odczekać chwilę, ale zaczęło się już ściemniać. No i nie ukrywam, że było mi troszkę zimno.
     Nie zastanawiając się już dłużej, wszedłem przez metalową furtkę na brukowany chodniczek, który prowadził do drzwi wejściowych. Miałem nadzieje, że nie spotkam żadnego psa, który by mnie teraz obszczekał, bo byłoby kiepsko.
     Udało mi się bez żadnych przeszkód dojść do wejścia. Przełknąłem ślinę i nacisnąłem dzwonek. Oby nie zadawał zbędnych pytań.
     Nie musiałem długo czekać, żeby zobaczyć właściciela tego przybytku.
      - Dobry wieczór... - przywitałem się niewyraźnie zestresowany.
     Mężczyzna spojrzał na mnie podejrzliwie, unosząc przy tym jedną brew.
      - Przyniosłem panu okulary, bo zostały w szkole - wyjaśniłem szybko, by nie mógł zadać żadnego niewygodnego pytania.
     Wyciągnąłem z kieszeni kurtki skórzane etui i podałem je mężczyźnie.
     Miałem zamiar odwrócić się teraz na pięcie i pożegnać, ale zatrzymał mnie głos nauczyciela.
      - Dziękuję. - Wydawało mi się,że na twarzy bruneta pojawił się cień uśmiechu. - Chciałbym ci podziękować należycie, ale mam drobny rozgardiasz w mieszkaniu.
      - Nie trzeba! - Czułem jak cały robię się czerwony w tej chwili.
     Mimo że było to powiedziane tak oficjalnym tonem, po prostu zdałem sobie sprawę, że ten człowiek inaczej nie umie. Uśmiechnąłem się nerwowo, kiedy zmierzył mnie wzrokiem.
      - To ja już pójdę. - Zaśmiałem się krótko, nie wiedząc jak mam ukryć zakłopotanie.
     Widziałem po zachowaniu mężczyzny, że też nie wie jak ma się w takiej sytuacji zachować
     Pożegnałem się i skierowałem swoje kroki do furtki.
      - Dziękuję, Phantomhive! - usłyszałem za sobą jeszcze.
     Chciałem mu powiedzieć, że wystarczy Ciel, ale byłoby to trochę nie na miejscu....

czwartek, 2 kwietnia 2015

Nauczyciel II cz.1

     Ręka mi chyba odpadnie!
     Albo sam ją odetnę, żeby przestała mnie boleć!
    Teraz rozumiałem sens tej metody wychowawczej. Zawsze myślałem, że przepisywanie zdania za karę jest do przeżycia, ale teraz jestem przekonany, że nie. Minęła dopiero pierwsza lekcja, a po odrobieniu zadanej "pokuty" pisać nie mogłem, bo tak mnie prawa dłoń bolała. Na szczęście to była matematyka, to pisania samego w sobie dużo nie było, ale jak pomyślę o robieniu notatek z biologii i historii...
    A wszystko przez to, że goście ciotki Angeliny nie dali mi spać...
    Jednak to przysypiania na lekcji, jak się zdążyłem dowiedzieć, nie usprawiedliwiało.
    To przepisywanie było cholernie stresujące. Nie dość, że trzeba było to zrobić starannie i bezbłędnie, to jeszcze trzeba było liczyć te wszystkie linijki. Jeszcze dodatkowo denerwowałem się, czy aby na pewno dobrze zdanie zapamiętałem. Jak wychodziłem z domu to kilka razy sprawdzałem, czy wszystkie te zapisane kartki schowałem do teczki.
     Takie ponoszenie konsekwencji wykańczało chyba bardziej psychicznie niż fizycznie. Pewnie będę miał teraz kazanie na wychowawczej od pana, no ale trudno. W końcu niby zasłużyłem.
     Kiedy doczłapałem się pod odpowiednią klasę, zadzwonił dzwonek. Przełknąłem głośno ślinę, nie tylko ja zresztą, gdy zobaczyłem kto w naszą stronę zmierza korytarzem.
     Wysoki i białowłosy mężczyzna, który uczył angielskiego i był jednocześnie wychowawcą klasy IIa. Stanowił on drugi w kolejności obiekt westchnień wszystkich dziewczyn w szkole. Cóż chłopacy naprawdę mieli czasem przekichane, bo jak kręci się ktoś taki, to żadna nie chce na nich zwrócić uwagi. Niemniej jednak nie obecność Rafaela Rofocale sprawiła, że uczniowie czekający na nauczycieli w korytarzach milknęli.
     Obok niego szedł jego najlepszy przyjaciel ze swoim stałym wyrazem twarzy. Takim poważnym sugerującym, że gardzi wszystkim dookoła.
    Kiedyś w szkole ktoś puścił plotkę, że sypiają ze sobą. Mnie jednak ciężko było w to uwierzyć.
    Byli swoimi kompletnymi przeciwieństwami nie tylko z wyglądu, ale również z charakteru. Inni nauczyciele często nazywali profesora Rafaela dużym dzieckiem, mając przy tym różne intencje. Wielu osobom optymizm, którym emanował mój wychowawca się podobał, ale niektórzy uznawali jego wybryki za zbyt infantylne.
     Ja osobiście bardzo go lubiłem i szanowałem.
     No ale wracając do osoby, która wzbudzała taki strach, że aż wszyscy milki. Koło tego jakże pozytywnie nastawionego do życia mężczyzny, idzie drugi,niosący za sobą aurę...
 ...skrajnego zdenerwowania, to delikatnie powiedziane w wypadku mówienia o profesorze Michaelisie, ale miałem się starać nie przeklinać.
     Tak więc wszyscy obok, których przechodziła dwójka nauczycieli, witali ich grzecznie. Wpatrujące się w nich maślanymi oczkami dziewczęta trochę bardziej grzecznie niż ustawa przewidziała. Nie żeby mężczyzn to jakoś ruszyło, bo pewnie zdążyli się już przyzwyczaić albo po prostu byli zbyt zaabsorbowani rozmową, by to zauważyć.
     Rozstali się dopiero przy naszej sali. Profesor Sebastian skierował swoje kroki ku klasie Ib...trochę im współczułem, bo katecheta w piątek potrafił być niewyobrażalnie wredny...
     Mimo tej jego wredoty i nadmiernej kąśliwości patrzyłem za nim przez całą tą odległość. Nie wiem czy zdaję sobie sprawę z tego jak często i jak intensywnie się w niego wgapiam, ale chyba lepiej, żeby nie był tego świadom. Miałbym jeszcze więcej pisania...
     Religię miałem na szczęście zawsze na ostatniej godzinie, więc miałem czas, żeby przygotować się na nią psychicznie. Dla mnie religia była najbardziej stresującym przedmiotem ze wszystkich. Przede wszystkim dlatego, że musiałem się porządnie skupić nad tym, żeby na bruneta się nie gapić, co dla mnie było okropnie trudne. No i musiałem uważać, żeby nie zdenerwować go moją "emo grzywką" jak to koledzy z klasy określali. Nie wiem co go w niej irytowało, ale miałem wrażenie, że jednak go irytuje. Jeśli oczywiście cała moją osoba w jego oczach nie była irytująca. Miałem cichą nadzieję, że jednak nie...
     Profesor Sebastian był jedną z tych osób, która miała tyle taktu, by pod moją "emo grzywkę" nie zaglądać. Chowałem pod nią paskudną bliznę, która towarzyszyła mi od tego wypadku... Zawsze ciężko było mi się z niej tłumaczyć.
     Wewnętrznie wydałem z siebie cichy jęk zawodu, kiedy zniknął za drzwiami.
     Ja zrobiłem to samo. Usiadłem na swoim miejscu. W tej klasie akurat ulokowałem się przy biurku nauczyciela.
     Z naszą klasą nie było zbyt wielkich problemów, dlatego sprawy wychowawcze zawsze załatwialiśmy szybko i mieliśmy jeszcze jakieś pół godzinki, żeby poplotkować albo odrobić lekcje, których nie chciało się odrobić w domu.
     Wychowawca usiadł i nachylił się do mnie nad biurkiem, kiedy już skończyliśmy rozmawiać o tym, gdzie chcemy pojechać na szkolną wycieczkę. Jego długie, białe włosy wypadły nieposłusznie zza ucha, a czerwone oczy zabłysły z zainteresowania.
      - To czym podpadłeś Sebusiowi? - zapytał uśmiechając się przy tym zaczepnie.
     Tak właśnie nazywano postrach naszej szkoły, kiedy nie było go w pobliżu. Nadawało mu to chyba jeszcze bardziej okrutnego charakteru, ale może mi się tak tylko wydawało.
      - Przysnąłem na lekcji...
      - Ile musiałeś pisać?
     Wyciągnąłem z torby zapisane tym samym zdaniem kartki. Albinos przejrzał je szybko, po czym stwierdził:
      - Chyba się nad tobą zlitował, bo coś krótkie masz to zdanie...
     Też odniosłem takie wrażenie, że to zdanie jest za krótkie i dlatego tak się stresowałem, ponieważ dręczyła mnie myśl, że je źle zapamiętałem. Profesor Sebastian zadawał niektórym takie zdanie, że w pięciu linijkach się potrafiło nie zmieścić...
     Jednak koncepcja, że siejący postrach nauczyciel się nade mną zlitował, zadając mi tak lekką jak na jego standardy karę, była dość śmieszna. Nie widziałem powodu, dla którego miałby w ogóle mi pobłażać.
      - Ja ci nie będę wmawiać, że to spoko facet, bo to nie prawda, ale moim zdaniem się nad tobą zlitował.
      - Nie będę się nad tym zastanawiać, skoro miałem mniej pisania.
      - Racja, co się będziesz nad tym rozwodzić.

     Kolejne trzy godziny minęły jak z bicza strzelił i nim się obejrzałem nadeszła religia. Na myśl o niej miałem mieszane uczucia. Nie lubiłem religii, bo wydawała mi się bezsensowna, ale z drugiej strony coś ciągnęło mnie do "Sebusia". Może to przez ten wypadek coś poprzestawiało mi się w mózgu i dlatego coś sprawiało, że tak bardzo ekscytowało mnie samo patrzenie na niego.
     Nie miałem żadnego sensownego powodu, by się nim taki interesować. Po prostu jego osoba wydawała się być tak inna od pozostałych, że aż chciało się rozgryźć dlaczego tak jest. Oczywiście logicznego powodu, ku temu dlaczego wydawał się mi taki pociągający też nie miałem. Albo nie chciałem się do tego przyznać...
     Postać katechety zawsze budziła wątpliwości, co powodowało powstanie wielu plotek na temat jego przeszłości, tym co robi w domu i tym podobnych rzeczy. Słuchałem ich często i znałem już chyba wszystkie na pamięć, ale nic co usłyszałem nie zadowalało mojej ciekawości. Chciałem się sam dowiedzieć wszystkiego o tym mężczyźnie, jednak jego niedostępność skutecznie mi to uniemożliwiała. Dystans, który powinien być pomiędzy nauczycielem a uczniem, też był dość dużą przeszkodą...

środa, 1 kwietnia 2015

Fragmenty duszy XXXIV

  Siedziałem na jednym z krzeseł ustawionych pod ścianą za stołem, opustoszałej już teraz sali balowej. Zebranie już się zaczęło i ci, którzy w sprawie wojny nic do powiedzenia nie mieli, rozeszli się do swoich pokoi. Dlaczego zatem ja tutaj zostałem? Odpowiedź jest prosta.
  Dobre ciasta nie były jeszcze pozjadane.
  Siedzieliśmy, więc razem z Luną i zjadaliśmy pozostałe słodkości.
  Tak...
  Sebastian zostawił mnie właśnie z nią. Nie,żebym miał mu to za złe, ale chciałbym zobaczyć obrady demonicznej Rady. Szkoda, że było to niemożliwe.
  Wracając do tego pod czyją opieką się teraz znajduję. Luna może faktycznie wyglądała na osobę godną zaufania, ale to nie zmienia faktu, że wyglądała jak dziecko i nie byłem do końca pewien czy mogę czuć się przy niej w pełni bezpieczny.
  Mierzyła mnie wzrokiem od czasu do czasu, kiedy przerywała pałaszowanie czekoladowego ciasta. Była naprawdę urocza, szczególnie umazana brązową polewą na twarzy.
  Kiedy ogromny kawałek, który sobie nałożyła zniknął z jej talerza, zapytała:
   - Jesteś człowiekiem, prawda?
 Speszyło mnie to pytanie. Doszedłem jednak do wniosku, że nie ma sensu kłamać i skinąłem głową. Zamilkła na chwilę, nakładając sobie kawałek ciasta z owocami, które w tej chwili jadłem również ja.
  - Zostawił ci znak na oku, prawda? Dlatego nosisz je zasłonięte?
 Ponownie skinąłem głową, po czym spuściłem ją.
 To pytanie przypomniało mi o uwadze Lucyfera. Nie chciałem wierzyć w to, że Sebastian naznaczył mnie w tak okrutny sposób, by mieć pewność, że mu nie ucieknę. Pamiętam uczucie jakie towarzyszyło wypalaniu pentagramu. Okropny ból to mało powiedziane.
  Nałożyłem sobie kolejny kawałek, żeby odgonić złe myśli.
   - Jesteś dość młody. Rzadko się zdarza, że demon wybiera sobie dziecko na kontraktora. Zwłaszcza taki demon jak Malfas... - kontynuowała.
  - "Taki"? - przerwałem jej, nabijając truskawkę na mały widelczyk.
  - Malfas słynął niegdyś ze swojego wyjątkowego okrucieństwa - umilkła na chwilę. - A potem coś się zmieniło, ale nikt nie potrafił powiedzieć co. Nadeszła bitwa orleańska, a on zniknął. Tak po prostu rozpłynął się i nikt go już nie widział. Aż do dzisiaj oczywiście.
  Nie wiedziałem co myśleć o tym wszystkim, co mówi mi Luna. Nie uważam, że kłamała, ale ciężko mi było stwierdzić, czy jest obiektywna. Prawdopodobnie nie, ponieważ widziała wszystko z perspektywy demoniego świata. Ja też nie byłem obiektywny, bo znałem Sebastiana z zupełnie innej strony.
  Najbardziej wiarygodną osobą był sam Sebastian, ale on jak na złość nic nie pamięta.
  Westchnąłem głośno. Gdyby nie to, że tak bardzo chciałem dotrzymać mu towarzystwa...
   - Ale tak naprawdę zawsze był dobrą osobą... - spojrzała na mnie przenikliwymi oczami i uśmiechnęła się pokrzepiająco.
   - Opowiesz mi coś jeszcze? - zapytałem niepewnie.
  Bałem się usłyszeć prawdy o moim demonie. Naprawdę się bałem. Ale jeśli to pomoże mi choć trochę go zrozumieć, choć odrobinę zbliżyć się do poznania jego historii, to byłem gotowy na wszystko. Tak mi się przynajmniej wydawało.
  - Niestety sama nie wiele wiem...
  Nie byłem do końca pewny, czy jej słowa mnie rozczarowały, czy przyniosły uczucie ulgi.
  - Nie opowiadał ci nic o sobie? - zapytała niewinnie, ale dziwnie mnie to zabolało.
  - Sebastian...Malfas znaczy... - poprawiłem się. - Nic nie pamięta.
  Widząc smutek wpełzający na moją twarz, niebieskowłosa dziewczyna zaczęła przepraszać mnie, jak tylko potrafiła najlepiej.
  - Naprawdę nic się nie stało. Rozumiem, że nie wiedziałaś - uśmiechnąłem się smutno, ale nie miałem jej za złe tego pytania.
  - Ja wiem tylko to, czym Lucy postanowił się ze mną podzielić. Wiem, że stara się mnie nie zamartwiać jakimiś przykrymi sprawami, które kiedyś zaszły pośród demonów, ale wolałabym wiedzieć o wszystkim co się dzieje...
   Z Sebastianem bywało bardzo podobnie. Nie chciał mówić mi o rzeczach, które mogłyby rzucić na niego niekorzystne światło. Nie byłem za to na niego zły, bo często zachowywałem się tak samo. Ukrywałem swoją przeszłość, by nie uznał mnie za zbrukanego, ale on i tak pewnie wiedział o tym od początku...
  Nie mówił nic, ponieważ nigdy nie pytałem. Nie pytałem, bo nie chciałem, żeby dostrzegł jak bardzo mi na nim zależy...więc teraz nie ma sensu już tłumić wszystkich nasuwających się pytań, prawda?
  Miałem ich masę do zadania, choć wiedziałem, że na wiele z nich nie będzie w stanie odpowiedzieć przez swój zanik pamięci. Odkąd dowiedziałem się o tym, że jego wspomnienia są w mnie, pewna myśl napawała mnie strachem.
  Jeśli odzyska już wszystko co chciał, to czy nadal będzie darzył mnie jakimś uczuciem?
  Oczy zaszkliły mi się, a ja żałośnie starałem się powstrzymać łzy. Nie wypadało płakać przy damie.
  - Mogę cię zapytać o coś jeszcze? - skinęła drobną główką.
  - Twój wisiorek to serce Lucyfera, prawda? Jaka jego część jest wewnątrz?
  Luna spojrzała na pokaźnych rozmiarów klejnot, który skrzył się w środku delikatnym błękitnym światłem. Wydawało mi się, że spochmurniała.
  - To jego radość i chęć do życia - odpowiedziała w końcu.
  - Nie rozbił go, żeby wyciągnąć je ze środka?
  - Stwierdził, że przestanie być sobą, kiedy to zrobi.
  - Oh...a jak go znalazł?
  Drobne ciało dziewczyny, które jeszcze przed chwilą było dumnie wyprostowane, teraz kuliło się ze smutku. Pożałowałem tego pytania, ale to nie zmieniło faktu, że chciałem znać odpowiedź na to pytanie.
  - Nie znalazł go...ja go kiedyś znalazłam - cichutki głosik, był ledwo dosłyszalny. - Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że to jego i musiałam mu to oddać. Jakimś cudem udało mi się odnaleźć Lucy'ego i już zostałam przy jego boku. Tak jakoś wyszło.
  - Ale kochasz go, prawda?
  - Bardzo go kocham !I wiem, że on też mnie kocha...dlatego nie roztrzaskał tego kryształu. Bał się, że kiedy odzyska to, co znalazłam, przestanie być sobą. Straci wszytko, co udało mu się uzyskać...w tym także miłość do mnie.
   Zrozumiałem, że siedząca obok mnie dziewczyna wcale nie jest w lepszej sytuacji ode mnie. Też żyje w niepewności, chcąc coś zmienić, ale nie mając pojęcia jak. Żyje przy boku osoby, której nie powinna nigdy poznać i kocha ją. Szczerze...


   - Nie możesz do tego dopuścić!
  Zawsze miałem wrażenie, że dyskusje prowadzone przez demony były bardzo subtelne i spokojne. Bardziej spokojniejsze od tych ludzkich...więc co zmieniło się przez te lata mojej nieobecności?
  - Jeśli nic nie robimy, to znów nas wytępią, idioto!
  Spojrzałem na Naberiusa, siedzącego po prawej stronie Lucyfera i robiącego notatki. Ciekawe czy zapisywał też wszystkie przekleństwa, które padły w ciągu ostatniej godziny...
  Nie mam pojęcia, co ja tu tak w ogóle robię, ale jak już przyszedłem, to chociaż próbowałem słuchać. Tak samo jak Lucyfer nie udzielałem się, po prostu przyswajałem to, co mówili inni.
  Zdania co do rozpoczęcia wojny, były podzielone. Niektórzy zgromadzeni, nie zdają sobie sprawy z tego do czego doprowadziła ostatnia. Zaczynanie kolejnego starcia, którego nie można rozstrzygnąć nie było najlepszym pomysłem.
  Podobno to anioły zaczęły, ale moim zdaniem tak naprawdę nigdy nie przestały. Demony jednak wybiorą demokratycznie zemstę, jak przewidywałem. Czy z tego, czy z innego powodu będę musiał się podporządkować. Skoro Halfas mnie tu zaciągnął, nie miałem już odwrotu. A zrzeczenie się władzy w takiej chwili było co najmniej nie na miejscu...
  Miałem cichą nadzieję,że uda się przeciągać ostateczną decyzję. Dość samolubne z mojej strony, ale nie mogę zostawić Ciela samego. Nie teraz...
  - Baal ma rację! Znów będzie taka sama masakra jak trzysta lat temu! - głośny śmiech Beriala przeszył wszystkich zgromadzonych. Dziwnym trafem, jego głosu i śmiechu nie udało mi się zapomnieć.
  Nie wiem w jakim kierunku ta debata właściwie zmierzała, ale przestało mnie to obchodzić, kiedy zatopiłem się we własnych rozmyślaniach i problemach. Wyrwało mnie z nich jednak jedno zdanie.
  - A co o tym wszystkim sądzi Pan Chaosu?
  Nie mam pojęcia skąd byłem pewien ,że te słowa są skierowane do mnie...