Przeżuwając głośno naleśnika z nadzieniem, zastanawiałem się czy powinienem przemyśleć to, co stało się kilka chwil temu. Tylko czy to wymagało jakiejś dogłębniejszej analizy?
Przecież w sumie to tego chciałem, prawda...?
No i nikt na tym nie ucierpiał. Brak jakichkolwiek wyrzutów sumienia...
- Ciel,coś się stało? - głos Sebastiana wyrwał mnie z rozmyślań.
- Nie, wszystko w porządku! - wybełkotałem jeszcze z ciastem w ustach.
Rogacjusz zrobił nam naleśniki z bananami i czekoladą. Pewnie po tej wycieczce do Wenecji przytyję dwa kilko, ale mówi się trudno.
Siedzieliśmy wszyscy w trójkę przy stoliku przed kominkiem. Podobnie jak mój mężczyzna, szaroskóry demon popijał w ciszy kawę, zerkając od czasu do czasu na opadające na podłogę skrzydło Sebastiana.
- Boli cię? - zapytał niepewnie.
- Niespecjalnie.
- To...dlaczego go nie schowasz?
Zapadła bardzo wymowna cisza, która przerwałem swoim wymownym parsknięciem.
Wiem jestem podłą istotą...
- Aaaa... - demon zrozumiał po chwili. - Pomóc...?
Byłem zbyt zajęty zajadaniem naleśnika, by zauważyć minę Sebastiana w tej chwili, ale w każdym razie Rogacjusz wstał i jakimś cudem skrzydła już nie było.
To nie trzeba się martwić, że wrócimy z nim do posiadłości...
Ogólnie to czekaliśmy na powrót Lucyfera z kolejnego posiedzenia. To miało zadecydować czy wojna w końcu będzie czy nie.
Mnie osobiście ciężko było domyśleć się jak ta wojna będzie wyglądać. No bo wojny toczy się na jakimś terytorium, a czy demony bądź anioły mają jakieś własne państwo? Mi nic o tym nie wiadomo, chociaż pewnie się jeszcze pod tym względem zdziwię. Postanowiłem o to na razie nie pytać ze względu na obecność osób trzecich.
- O czym wtedy rozmawialiście? - na myśl przyszło mi inne pytanie.
- O tym co było i co będzie...- wszystkie shedimy mają takie wymijające odpowiedzi?
Westchnąłem ciężko.
I tak się dowiem prędzej czy później.
Spojrzałem na Sebastiana. Prawdopodobnie nie będzie chciał mi powiedzieć, dlaczego stracił drugie skrzydło. Chyba nie miałem ochoty go męczyć. A raczej nie miałem ochoty oglądać jak się męczy. I tak prędzej czy później będzie musiał mi o wszystkim opowiedzieć.
Coś miałem wrażenie, że i tak wrócimy do domu najwcześniej jutro. Nie wiem dlaczego, ale tak no...po prostu...
No i jeszcze jest Lizzie...
Na pewno na mnie czeka...
To ja chyba wolę nie wracać...
Zmierzyłem kolejny raz wzrokiem Sebastiana. Taa...moje ulubione zajęcie? Prawie...
W sumie nigdy nie miałem okazji przyjrzeć się jego kolczykowi, który miał w pępku. Kiedyś tłumaczył mi, że demony po prostu tak robią i mają kolczyki w różnych miejscach.
Kolczyk w sumie nie był czymś specjalnie wyszukanym. Zwykły,srebrny z pomarańczowym kryształem. Bursztyn najprawdopodobniej.
Dwa demony skwitowały moje dłuższe wgapianie się w ozdobę parsknięciem śmiechem.
- Przymknąć się!
Wszyscy w skupieniu siedzieli w tym samym saloniku, ale atmosfera zgęstniała.
Lucyfer wrócił. Tym razem nie towarzyszyła mu Luna. Przyszedł sam.
Po jego minie i spuszczonej głowie można było wywnioskować, co chciał nam powiedzieć. Wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego niż zwykle, a białe włosy zwisały smętnie dookoła twarzy w kształcie migdału.
Byłem już chyba psychicznie przygotowany na to, że ta wojna jednak się rozpęta i zabiorą mi Sebastiana na "jakiś czas". Choć nadal miałem nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie.
Zerknąłem na niego. Spoważniał. A może raczej spochmurniał. Dłonie, które do tej pory swobodnie leżały na sofie, zacisnęły się w pięści.
Rogacjusz pozostał niewzruszony. Pewnie właśnie tego się spodziewał. Poza tym on chyba był żołnierzem z krwi i kości, ale ciężko było powiedzieć, żeby ta wiadomość go ucieszyła.
Demon spuścił smętnie głowę, a białe włosy zsunęły mu się z czoła zasłaniając oczy.
- Przepraszam...
- Sebastianie...wszystko w porządku? - zapytałem, nie mogąc już dłużej znieść nieprzyjemnej ciszy, która nastała po odejściu dwóch pozostałych mężczyzn.
Stał do mnie plecami i bezmyślnie gapił się przez okno na przechodzących ulicami lub płynących w gondolach ludzi. Skinął powoli głową.
- Kłamiesz, prawda?
Westchnął ciężko. Szczupłe ręce oparły się całkowicie na parapecie.
Nie było wcale w porządku. Widziałem to po nim. Jak dotąd nigdy nie zachowywał się aż tak apatycznie.
Podszedłem bliżej i pociągnąłem go delikatnie za rękaw marynarki. Nie odwrócił się. Nie zareagował.
- Wracajmy, proszę.
Nie odpowiedział. Nadał wpatrywał się w okno, widziałem to w szybie, ale nie patrzył się już na to co jest niżej. Przyglądał się swojemu odbiciu.
Zastanawiałem się, czy widzisz to samo co ja. Czarne włosy, bladą cerę i pozbawione blasku oczy.
Byłem przekonany, że widzisz coś innego. Widzisz to,co jest wewnątrz ciebie, co tak zręcznie przed mną ukrywasz.
- Sebastianie? Hej! - mój głos wydawał się do niego w ogóle nie docierać.
Zdenerwowany uderzyłem go z całej siły w plecy. Małe prawdopodobieństwo, że go to zaboli, ale chociaż zauważy moją obecność.
- Nienawidzę jak tak robisz! Słyszysz?! Ja wiem, że słyszysz! Jeśli chcesz się ode mnie odciąć to, wystarczy to powiedzieć! Rozumiesz to?! Musisz mi mówić takie rzeczy, bo nie jestem w stanie odczytywać twoich myśli, kiedy zamykasz się w sobie!
Nakrzyczałem na niego,a sam nie mówiłem mu wielu rzeczy. Uznałem jednak, że nie ma dłużej sensu tego ciągnąć. Byłem zirytowany tym wszystkim i tak naprawdę tylko szukałem jakiegoś powodu, żeby się wyładować.
- Nieważne... - demon i tak nie zareagował.
Wyszedłem na dach.Świeże powietrze pomogło mi odrobinę ochłonąć, ale nadal byłem w paskudnym nastroju.
Pogoda nie była wietrzna, ale niebo zszarzało. Zapowiadało się na deszcz i ochłodziło się.
Podszedłem bliżej krawędzi budynku, zerkając w dół.
Ciekawe czy zdążyłby mnie złapać, gdybym spadł...
Mimowolnie uśmiechnąłem się na tą myśli. Może Halfas przyjdzie mnie zepchnąć? Byłoby wtedy o wiele prościej.
Usłyszałem za sobą kroki. Wykrakałem?
Odwróciłem się, ale nie zobaczyłem za sobą żadnego z braci. Pośrodku dachu przystanęła białowłosa dziewczyna. Była wysoka, ale nie wyglądała na tyle dojrzale, by można było nazwać ją kobietą. Uśmiechnęła się ciepło.
- Witaj - rozbrzmiał jej melodyjny, aczkolwiek smutny głos.
Prosta szara suknia kołysała się lekko, podczas jej powolnego spacerku w moją stronę.
- Ty jesteś Ciel, prawda?
Taa...a Ciel gdzieś zgubił język w gębie i nie umiał nic elokwentnego wydukać w tej chwili.
- Luna mi o tobie opowiadała - kontynuowała demonica.
To była ta, o którą pytałem Sebastiana podczas przyjęcia.
- Gdzie zgubiłeś Malfasa? - w jej głosie nie wyczułem złej intencji, choć to co powiedziała mnie zabolało.
Spuściłem głowę zmieszany.
- Coś się stało? - pogładziła mnie uspokajająco po włosach.
- Masz na imię Alaemon, tak? - próbowałem zmienić temat.
- Rzucam się w oczy? - zaśmiała się krótko, jakby wiedziała, że już zdążyłem o nią zapytać.
Z tak anielską urodą faktycznie ciężko było jej nie dostrzec.
- Emm...czy pani...była na naradzie?
- Jaka tam ze mnie pani! Trzy tysiące lat zaledwie, to jeszcze nie pani! - zaniosła się krótkim śmiechem.-Niestety nie było mnie. Nie jestem tu nikim znaczącym. Lucyfer zaprosił mnie, żebym nie spędzała całego czasu samotnie. Kiedy wyjedzie, będę opiekować się Luną, więc będzie mi trochę raźniej.
A kto zajmie się mną?
Dobre pytanie...
Nie mam najmniejszej ochoty zostawać samemu na dłużej. Co prawda zostaje jeszcze nieudolna gromadka służących, Lizzie i ciocia Francis, Lau, ale...
...żadne z nich nie dorówna Sebastianowi....