- Poradzisz sobie?
- Chyba tak.
- Jakby co, to wołaj.
- Okay, okay.
Drzwi od łazienki zamknęły się z cichym kliknięciem i zostałem w łazience sam.
Wziąłem kilka głębokich wdechów i oparłem się o wannę wielkości małego basenu.
- Co ja tu w ogóle robię? - zapytałem sam siebie. - Jak wrócę do domu, to dostanę takie manto jak nigdy!
Jęknąłem, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać.
Kiedy wreszcie trochę oprzytomniałem, przypomniałem sobie, co tak właściwie miałem tu zrobić. Zacząłem rozbierać się i składać zdjęte z ciała ubrania. Odłożyłem je na kosz na pranie stojący przy drzwiach, z których przyszedłem. Były jeszcze drugie drzwi. To prawdopodobnie te naprzeciwko gabinetu.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu jeszcze raz. Znaczną jego część zajmowała naprawdę wielka wanna. Kusiło mnie, żeby wziąć w niej kąpiel, ale zapewne już bym z niej nie wyszedł. Obok wanny znajdował się prysznic. Ale nie była to taka zwykła kabina prysznicowa. To był brodzik ze ściankami po lewej i prawej stronie. No i pomiędzy nimi był natrysk oczywiście.
Na przeciwnej ścianie był blat z umywalką. Nad nim wisiało ogromniaste lustro, które sięgało aż do sufitu. Podszedłem do niego i zerknąłem na swoje odbicie.
Wydawało mi się, że jestem jakiś wychudzony. Niby zawsze byłem chudy, ale teraz dotarło do mnie, że jestem chyba za bardzo. Powinienem zapisać się do dietetyka? Może to jakaś choroba czy coś? Nie no, przecież tak od razu nie umrę...
Zostawiłem swoje obawy i wszedłem do brodzika. Ledwo miałem siłę ustać na nogach. To po prostu zmęczenie. Oparłem się ręką o ścianę i odkręciłem kurek. Na początku poleciała lodowata woda, której udało się rozbudzić mnie trochę. Potem po moim ciele zaczęła spływać ciepła.
Kiedy miałem już zupełnie mokre włosy, sięgnąłem po mydło leżące na półce. Myśl, że Sebastian używa tego samego mydła była nawet ekscytująca, ale byłem zbyt senny, by dalej fantazjować na ten temat.
Szybko się umyłem, licząc na to, że uda mi się pójść spać jak najszybciej. Chociaż w sumie to jeszcze nie wiedziałem, gdzie będę spać. Wytarłem się ręcznikiem, który dał mi brunet parę chwil temu. Był przyjemnie puszysty i duży.
Chciałem już wyjść z łazienki, ale kiedy chwytałem już za klamkę, przypomniało mi się, że tak właściwie to zapomniałem się ubrać. Senność tak bardzo problematyczna...
Włożyłem na siebie podkoszulek Sebastiana. Po dłuższym zastanowieniu, chciało mi się spać, więc szybkie myślenie było niewykonalne, zdecydowałem się też na założenie bielizny. Pewnie, gdybym nie był taki padnięty, cieszyłbym się, że nie miałem akurat na sobie jakiejś obciachowej tylko normalną. Umówmy się, że taka w jednolitym kolorze jest normalna. Jak ciocia kupuje ci bokserki z psimi czy kocimi łapkami, to taka nie jest normalna.
Wziąłem swoje rzeczy. Upewniłem się, że wszystko, co miałem wziąć, wziąłem i wszystko, co miałem ubrać, ubrałem. Ręcznik odwiesiłem, tam gdzie Sebastian mi pokazał...
Wszedłem z powrotem do sypialni bruneta, prawie potykając się o swoje nogi. Nie było go tam, więc lekko chwiejnym krokiem wyszedłem na korytarz.
- Psz pana? - Byłem tak zmęczony, że ledwo byłem w stanie mówić.
Dotelepałem się do salonu, gdzie schowałem moje ubrania do plecaka. Zaczynało mi się robić trochę zimno w stopy, ale zignorowałem to.
Zajrzałem do kuchni. Wyglądałem pewnie powalająco...
- Już - oznajmiłem, cokolwiek wtedy miałem na myśli, brunetowi zmywającemu naczynia. - Mogę iść spać? - Wyszczerzyłem się trochę głupkowato.
- Jasne.
- A gdzie? - zapytałem, bo w sumie to jeszcze nie wiedziałem, gdzie mogę paść, nie przeszkadzając nikomu.
Sebastian wytarł dłonie w ścierkę i założył na powrót rękawiczki, które teraz zupełnie mnie nie interesowały. Spaaaaaaaaaaać...
- W łóżku. A gdzie indziej?
- Yyyymmmmmm...a którym?
- ...
- No co?
- W moim.
Chyba spaliłem cegłę...
- A co z panem? - wymamrotałem, chowając rumieńce za ścianą.
- Ja się prześpię na kanapie. - A miało być tak pięknie... - Pójdę się umyć, a ty idź się połóż, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść.
- Jak co? - To była obelga?
- Nieważne. Idź spać. - Minął mnie i skierował kroki w stronę łazienki. Odwrócił się. - Jak wrócę masz spać, rozumiemy się?
Pokiwałem energicznie głową. "Rozumiemy się" nie kojarzyło mi się zbyt dobrze.
Brunet zniknął.
Powiedział, że będzie spać na kanapie, ale...no...ona była dla niego dużo za mała.
Niewiele myśląc, sam położyłem się na niej i przykryłem leżącym na niej ciepłym kocem.
Przekręciłem się na drugi bok, wprawiając w ruch otulający mnie, śliski materiał. Hmm... koc, którym się przykryłem był inny w dotyku.
Otworzyłem oczy spanikowany. Nie leżałem na kanapie w dużym salonie. Panująca dookoła ciemność jeszcze spotęgowała mój strach. Kiedy moje oczy już się do niej przyzwyczaiły zobaczyłem przesuwane drzwi wnękowej szafy. Odetchnąłem z ulgą, gdy wreszcie byłem w stanie określić swoje położenie.
Podniosłem się do siadu i zapaliłem lampkę nocną, która stała na etażerce. Uspokoiłem się, gdy pomieszczenie rozświetliło przyciemnione światło.
Nie żebym bał się ciemności. Ale w obcym domu była dla mnie lekko przerażająca. Zwłaszcza że wyobraźnie zawsze miałem bujną, jeśli chodzi o to, co może się w niej kryć.
Nie wiedziałem, która jest godzina, ale wnioskuję, że jeszcze noc skoro jest tak ciemno. Położyłem się, wpatrując przy tym w kotarę naprzeciwko łóżka. Dopiero w tej chwili uświadomiłem sobie, gdzie ja tak naprawdę leżę, a przede wszystkim, kto tutaj zwykle sypia!
Teraz zauważyłem jaki pobudzający zapach mnie otacza. Wsadziłem głowę pod pościel. Mimo że pościel była niedawno zmieniana, nadal było można wyczuć, kto tutaj spał. Mrrr...
Ogólnie musiałem się opanować, żeby się nie podniecić w "ten" sposób!
Moja wyobraźnia jest jednakowoż zbyt bujna. Zdecydowanie zbyt bujna.
Chwila, chwila, chwila... jak ja się tu w ogóle znalazłem? Emmm... no na pewno sam nie przyszedłem... a skoro nie przyszedłem sam, to znaczy że...
Sebastian musiał mnie przenieść! A to oznacza, że musiał mnie też dotknąć! Zaraz będę piszczeć jak mała dziewczynka z radości. Chociaż to przecież nic wielkiego, no ale i tak cieszę się jak głupi. A tak w ogóle to gdzie on jest? Bo obok mnie go, niestety, nie ma.
Znów usiadłem. Oparłem nogi o miękki czerwony dywan i podniosłem się. Pozbyłem się senności całkowicie i wątpiłem, żebym mógł zasnąć ponownie.
Wstałem i cichutko podszedłem do drzwi. Otworzyły się z cichym kliknięciem. Wyjrzałem na korytarz. W salonie paliła się lampka stojąca obok kanapy. Jak się spodziewałem na sofie spał brunet. Wyglądało to dość zabawnie, ponieważ nogi oparte na podłokietniku zwisały mu bezwładnie nad ziemią. Ehh...
A jak się obudzi, to na pewno będzie narzekać, że wszystko go boli. Dlatego ja tam chciałem spać, no.
Podszedłem do niego jak najciszej się dało. Na szczęście się nie obudził.
Zasnął z książką w ręku. Jak słodko. Ogólnie to nie przebrał się w piżamy... może tak normalnie to nie śpi w piżamach? To by było... hy hy hy... no nieważne...
Biała koszula pozbawiona już krawatu i spinki do kołnierza, kusząco odsłaniała długą szyję mężczyzny. Kusiło mnie, żeby ją pogłaskać, ale powstrzymałem się. Przyglądałem się przez chwilę długim rzęsom i bladym wargom, po czym postanowiłem zostawić mojego śpiącego księcia w spokoju....przynajmniej na razie...
Poszedłem do kuchni. Chciałem znaleźć coś do picia. Na szczęście na kredensie stał karton soku jabłkowego, więc nie musiałem grzebać po szafkach. No ale i tak przecież muszę znaleźć szklankę. Szlag.
Zwykle naczynia umieszcza się w tych wiszących szafkach, więc zacząłem od nich. Otworzyłem pierwszą z brzegu. Apteczka. Tu nie mam zamiaru grzebać, bo to niekulturalne. Dalej. Ogólnie rzecz biorąc przyprawy. O herbata! No ale szklanki. Są szklanki. Wziąłem jedną i nalałem do niej soku. Przeciągnąłem się. Zerknąłem na zegarek. Dwadzieścia po piątej... hmm... ciekawe o której wstaje Sebastian...
Mógłbym zrobić mu kawę... hmmm... może ma nastawiony budzik w telefonie? Chyba nie obrazi się jeśli sprawdzę. Widziałem że na stoliku leżała jego komórka.
Ponownie dobrze przypatrzyłem się mężczyźnie, a dopiero po chwili zająłem się jego telefonem. Budzik był nastawiony na w pół do szóstą, jednak nie to przykuło moją uwagę.
Emmm...czyli wracamy do rzeczywistości, Ciel...
Wróciłem do kuchni lekko wkurzony i zrezygnowany. Włączyłem ekspres do kawy i wypiłem resztę soku ze szklanki. Lacroix... to ta dziewczyna ze zdjęcia? Pewnie jakaś francuska... Lacroix... jest w ogóle takie imię? Ehh nieważne. Na razie się nie poddam.
Bosz... nie wiem, skąd się nagle wzięła u mnie taka ambicja, ale nie dam się tak łatwo wykopać z gry! Nie po dzisiejszym dniu!
Minęło to brakujące siedem minut i zadzwonił budzik. Najpierw usłyszałem budzik, a później coś ciężkiego uderzyło o ziemię.
- Kurwa mać!
Ojć... ojć... ojć... byle nie złamał nosa...
Wyjrzałem zza ściany i zobaczyłem Sebastiana podnoszącego się z ziemi.
Na nieszczęście trzymał się za nos. Szlag! Zmoczyłem papierowy ręcznik kuchenny, akurat gdy brunet wchodził do kuchni. Korzystając z okazji, że był zgarbiony, położyłem mu zimny, mokry papier na nosie. Chyba był jeszcze zaspany, bo w pierwszej chwili nie wiedział co się stało.
- Dzięki.
Krew wsiąkała w biały materiał rękawiczek, tworząc na niech przerażająco wyglądające plamy.
Mężczyzna oparł się o kredens, nadal trzymając pochyloną głowę.
Takiej pobudki to chyba dawno nie miał...
- Co byś chciał zjeść? - Sebastian zapytał, kiedy wreszcie krew przestała mu lecieć.
- Hmmm... nie wiem. - Nachyliłem się nad swoim kubkiem kawy.
Dostałem kubek kawy!
- Jajecznica?
- Mi pasuje.
Nauczyciel wstał i zniknął za rogiem.
Była już szósta. Sprawdziłem to na zegarku w telefonie. Zdążyłem się już ubrać i w miarę przygładzić włosy. Zęby umyję, jak już wrócę do siebie. Nadal trochę męczył mnie sms, którego przeczytałem, ale postanowiłem nie męczyć się nim za bardzo. Postanowiłem się jakoś ogarnąć psychicznie.
- Odprowadzić cię?
- Nie trzeba. Dam sobie radę. - Uśmiechnąłem się, zakładając czapkę na głowę.
- Na pewno?
- Tak, na pewno.
Śnieg przestał padać, a pora było zmywać się do domu i przygotować na solidny opierdziel...
Dochodziłem do domu. Zaczynałem się stresować.
Otworzyłem drzwi, były otwarte. Gdy wszedłem usłyszałem cichnący kobiecy głos. Coś było nie tak...
Zdjąłem szybko buty i kurtkę. Odłożyłem je niedbale gdzie popadnie i skierowałem się w stronę, z którą dochodził ten głos.
- Ciel - zapłakane coś uderzyło we mnie, uderzając mnie przy okazji w twarz blond kitką. - Ciel!
- Boże, Lizzie! Co się stało?! - Nie wiem jak jej się udało zepsuć mój idealny humor.
- Ciocia Ann nie żyje!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dzięki wielkie za 18 000 wyświetleń ;-;
Krótka zapowiedź nadchodzących zmian!
Nie przedłużając, niedługo do obiegu wejdzie blog. Tak, kolejny. Wiem jestem pod tym względem nieznośny. Nie przemyślałem czegoś na początku i teraz robię zamieszanie. Chciałbym jednak, żeby zawierał on moją całą "tfurczoźć" w jednym miejscu. Więc byłyby tam Fragmenty, Nauczyciel, Spektrum i opowiadania pisane od września. Myślę, że nie jest to zły pomysł, a mi prościej będzie monitorować swoje postępy w pisaniu. Pierwsze dwa blogi nadal będą działać i pojawiać się na nich będą nowe rozdziały. Zdaję sobie sprawę z tego, że o wiele łatwiej jest natrafić na Fragmenty niż na wszystko, co powstało później, dlatego też tak a nie inaczej. To chyba wszystko. Jakby koncepcja się zmieniła, to dam znać. Czy ktoś ma coś przeciw?
sobota, 29 sierpnia 2015
wtorek, 25 sierpnia 2015
Nauczyciel XXIII
- Czego panicz sobie życzy?
- Ha?
- Co panicz chciałby zjeść?
Ciel ogarnij sytuację. Mózg się zaciął, czy po prostu nie chce zatrybić tego co się dzieje?
- Emmmm...no...tenn... - Płat czołowy jednak się wyłączył. - A...może sobie życzyć... - Teraz tylko wymyślić coś na szybko! - ... tosta?
Powiedziałem coś, więc nie ma tragedii. Chyba każdy by się zaciął, jakby się mu wyjechało z "paniczem"... Zwłaszcza jeśli takim tekstem rzuca nauczyciel...w jego domu... w Wigilię... i nikogo innego nie ma w pobliżu....
Przesadzam?
- Z czym?
- Ma pan dżem? - Głos strasznie mi się załamywał.
- Truskawkowy chyba tak. Ale nie mam tostera, więc musiałbym je zrobić na patelni. Masz coś przeciwko? - Pokręciłem przecząco głową.
Już dawno nie jadłem takiego tosta francuskiego.
Mężczyzna wpatrywał się we mnie przez chwilę. Zastanawiał się nad czymś? Nie wiem. W każdym razie też wykorzystałem sytuację. I zerknąłem na jego kołnierz. Dostrzegłem na nim malutkie srebrne punkciki. Uśmiechnąłem się na myśl, że mój prezent jednak się przydaje.
- W takim razie ustalone. Poczekaj tu chwilę.
- A nie mogę iść z panem?
- Zostań.
Wstał z kanapy i odszedł. Nie oponowałem, choć chciałem iść za nim. Widziałem jak znika w łuku drzwiowym prowadzącym do kuchni. Wykonał przy tym dość charakterystyczny ruch ramieniem. Domyśliłem się, że ściągnął rękawiczkę z prawej lewej dłoni. To dlatego nie chciał, żebym za nim szedł. Raczej ciężko nie ubrudzić rękawiczek przy przyrządzaniu czegoś...
Usłyszałem dźwięk płynącej z kranu wody, potem skrzypienie otwieranych szafek.
Westchnąłem ciężko, siadając wygodniej na kanapie. Nie stresuj się...nie denerwuj...
Pewnie będę się musiał niedługo zbierać... w końcu nie mogę tu zostać na zawsze... niestety...
Wstałem i przeciągnąłem się. Dopadała mnie lekka senność, ale to nic wielkiego. Spojrzałem za okno znajdujące się nad kanapą. Śnieg padał w najlepsze...Nie będzie miło wracać w taką pogodę do domu.
Obróciłem się i spojrzałem w głąb korytarza na przeciwko mnie. Już raz tam byłem, lecz nie zaszedłem zbyt daleko. Korzystając z okazji, wszedłem tam ponownie. Minąłem otwarte drzwi do sypialni, do której zdążyłem zajrzeć ostatnim razem. Poszedłem dalej, zatrzymując się pomiędzy parą drzwi. Jedne po lewej drugie po prawej. Otworzyłem te po lewej, uważając by nie zrobić tego zbyt głośno.
Najpierw zobaczyłem duże, stare biurko ustawione pod wielgachnym oknem. Było zawalone różnymi papierami. Spojrzałem na boki. Ustawione wzdłuż obydwu ścian biblioteczki zapełnione książkami robiły powalające wrażenie. Wszedłem do pomieszczenia. Ściany zostały wyłożone ciemnozieloną tapetą, nadając pomieszczeniu lekko mrocznego wyglądu. To pewnie był jego gabinet...
Podszedłem do biurka. Pod kilkoma zeszytami i dziennikiem leżał zamknięty laptop. Pewnie miał założone hasło. Zerknąłem na kilka drewnianych przegródek. Nie dostrzegając w nich jednak nic ciekawego, skierowałem wzrok jeszcze wyżej.
Zdjęcie. Obok palącej się lampki stało zdjęcie. Oprawione w ramkę z jasnego drewna. Schyliłem się lekko, żeby móc mu się lepiej przyjrzeć.
Na fotografii uwieczniono młodą kobietę stojącą przed drzwiami domu. Jasnobrązowe włosy opadały jej na prawe ramię, a bladoróżową sukienkę kołysał delikatnie wiatr. Była bosa. Nie wyglądała na wysoką. Spoglądała na mnie inteligentnymi, ciemnymi oczami, uśmiechając się przy tym nieśmiało.
Naprawdę urocza...
Czyli że Sebastian jednak nie jest do wzięcia...
Wyszedłem zrezygnowany z pokoju. Wiedziałem, że robienie sobie nadziei jest głupim pomysłem, bo i tak wszystko się skończy zanim się cokolwiek zacznie. No i tak się właśnie skończyło.
Usiadłem z powrotem na kanapie. Znów zrobiło mi się jakoś tak cholernie pusto i zimno w środku. Pociągnąłem nosem kilka razy. Nie miałem ochoty jeszcze wracać do domu, ale chyba jednak zrobię to jak najprędzej. Jednak lepiej będzie się z tego wycofać. I ze wszystkiego innego chyba też. Angażowanie się chyba nie jest dla mnie.
Zdecydowanie nie jest...
Odgłosy dobiegające z kuchni ucichły.
Odłożyłem sztućce na opróżniony już talerz. Za chwilę usłyszałem podobny szczęk po swojej lewej stronie.
- Dziękuję. Bardzo dobre.
Spojrzałem na mężczyznę, który jeszcze przeżuwał kęs tosta. Skinął głową i wyciągnął się na kanapie. Ziewnął, zakrywając usta ręką. To przypomniało mi o mojej własnej senności.
Było już dość późno, więc wypadałoby się zbierać do siebie. Obróciłem głowę by spojrzeć za okno. Śnieg padał i nic nie wskazywało na to, by miał przestać w najbliższym czasie.
- Chyba muszę już iść, prawda? - zwróciłem się do Sebastiana, wciąż wpatrując się w biel gromadzącą się na zewnątrz.
Brunet również obrócił głowę, by móc spojrzeć, na co się patrzę.
- Chcesz wracać w taką pogodę?
Zamilkłem na chwilę.
- Nie... - szepnąłem. - Nie chcę... - wracać już nigdy.
Nauczyciel przetarł oczy wierzchem dłoni.
- Może zostaniesz? - zapytał tak, jakby znał moje myśli.
- Słucham? - Spojrzałem na niego zdziwiony, ale on patrzył w róg pokoju.
- Na noc. Chcesz zostać na noc?
- Nie powinienem...
- Wolisz być sam w domu?
To pytanie było trochę bezlitosne. To chyba dość oczywiste, że nie chcę być sam w domu.
- A pan woli być sam w domu? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Po chwili usłyszałem zaprzeczenie.
- Co nie zmienia faktu, że nie mogę tu zostać.
- Dlaczego?
Tak właściwie, to co mnie powstrzymuje? A no tak...
- Kim ja dla pana jestem, żebym mógł zostać tutaj na noc?
- Nie wracajmy już do tego pytania. - Wciąż na mnie nie patrzył.
- Czemu?
- Sam nie potrafisz na nie odpowiedzieć, prawda?
Odwrócił się twarzą do mnie i utkwił swój wzrok w moim widocznym oku. Speszyło mnie to trochę, ale nie chciałem urywać tej rozmowy.
- Jestem pana uczniem... i właśnie dlatego nie powinienem tu zostawać. Przecież pan wie, jak nieprzyjemne potrafią być plotki.
Wbiłem spojrzenie w swoje zaciśnięte pięści.
- Myślałem, że nie przejmujesz się plotkami.
- He?
- Nieważne. Jestem twoim nauczycielem i masz się mnie słuchać. Nigdzie nie idziesz w taką zamieć.
- Ale!
- Nie.
Zamknąłem się. Nie będę dyskutować. Jednak poczułem się lekko urażony.
- Nie mam przy sobie piżam... - zauważyłem.
- Coś się wymyśli - stwierdził brunet, wyciągając z kieszeni kamizelki srebrną papierośnice.
Ile on tego ma?!
- Dlaczego tak się pan mną zajmuje? - zapytałem, gdy zapalał papierosa zapalniczką.
Zaciągnął się dymem i jeszcze długo go nie wypuszczał.
- Kaprys - stwierdził w końcu, wypuszczając dym nosem.
- Yhym... - Zignorowałem odpowiedź, wpatrując się w ulatującą, szarą chmurkę. - Umie pan zrobić kółeczko?
Mężczyzna zaciągnął się ponownie, po czym wypuścił z ust rosnące, dymowe kółko.
Uśmiechnąłem się zadowolony ze spełnionej prośby.
- Chcesz wziąć prysznic?
- Z panem? - sugestywnie spojrzałem na mężczyznę, który najwyraźniej uznał to za żart.
- Niestety muszę odmówić. - Uśmiechnął się dość znacząco.
- Czemu? - Zrobiłem zawiedzioną, smutną minkę. Może nadawałbym się na aktora?
- W końcu jesteś moim uczniem. - Brunet zmierzwił mi włosy, strzepując popiół do popielniczki.
Grzywka po prawej stronie mojej twarzy zmieniła lekko położenie, ale natychmiast ją poprawiłem.
- Ostatecznie mogę wziąć prysznic sam.
Katecheta wstał i przeciągnął się. Postąpiłem tak samo.
- Poszukamy ci najpierw jakiejś zastępczej piżamy.
- Ta nie. Ta nie... Ta też nie.
Nauczyciel przeszukiwał wnękową szafę, a ja stałem za nim i rozglądałem się po pomieszczeniu. Nadal zadziwiał mnie rozmiar łóżka Sebastiana. Było ogromne!
Co ja bym dał, żeby sypiać w takim codziennie. I może nie tylko sypiać...mhmm....
Dobra, już się opanowuję.
- Ta chyba jest najmniejsza. - Wyciągnął z szafy granatowy T-shirt. - Przymierz.
Założyłem koszulkę na wszystkie rzeczy jakie mam. Była wystarczająco duża, by nie było z tym najmniejszego problemu. Koszulka Sebastiana sięgała mi do połowy uda, przez co wyglądała trochę jak sukienka. Ale nie wybrzydzałem.
- Może być.
- W takim razie łazienka jest tam.
Brunet wskazał na drzwi znajdujące się po drugiej stronie pokoju. Podszedłem do nich i nacisnąłem klamkę.
- O luju!
Zlustrowałem ogromną łazienkę, wyłożoną czerwonymi, czarnymi i białymi kafelkami.
- Mogę tu zamieszkać?
- Emmm...?
- No dobrze, dobrze...porozmawiamy o tym rano.
- Ha?
- Co panicz chciałby zjeść?
Ciel ogarnij sytuację. Mózg się zaciął, czy po prostu nie chce zatrybić tego co się dzieje?
- Emmmm...no...tenn... - Płat czołowy jednak się wyłączył. - A...może sobie życzyć... - Teraz tylko wymyślić coś na szybko! - ... tosta?
Powiedziałem coś, więc nie ma tragedii. Chyba każdy by się zaciął, jakby się mu wyjechało z "paniczem"... Zwłaszcza jeśli takim tekstem rzuca nauczyciel...w jego domu... w Wigilię... i nikogo innego nie ma w pobliżu....
Przesadzam?
- Z czym?
- Ma pan dżem? - Głos strasznie mi się załamywał.
- Truskawkowy chyba tak. Ale nie mam tostera, więc musiałbym je zrobić na patelni. Masz coś przeciwko? - Pokręciłem przecząco głową.
Już dawno nie jadłem takiego tosta francuskiego.
Mężczyzna wpatrywał się we mnie przez chwilę. Zastanawiał się nad czymś? Nie wiem. W każdym razie też wykorzystałem sytuację. I zerknąłem na jego kołnierz. Dostrzegłem na nim malutkie srebrne punkciki. Uśmiechnąłem się na myśl, że mój prezent jednak się przydaje.
- W takim razie ustalone. Poczekaj tu chwilę.
- A nie mogę iść z panem?
- Zostań.
Wstał z kanapy i odszedł. Nie oponowałem, choć chciałem iść za nim. Widziałem jak znika w łuku drzwiowym prowadzącym do kuchni. Wykonał przy tym dość charakterystyczny ruch ramieniem. Domyśliłem się, że ściągnął rękawiczkę z prawej lewej dłoni. To dlatego nie chciał, żebym za nim szedł. Raczej ciężko nie ubrudzić rękawiczek przy przyrządzaniu czegoś...
Usłyszałem dźwięk płynącej z kranu wody, potem skrzypienie otwieranych szafek.
Westchnąłem ciężko, siadając wygodniej na kanapie. Nie stresuj się...nie denerwuj...
Pewnie będę się musiał niedługo zbierać... w końcu nie mogę tu zostać na zawsze... niestety...
Wstałem i przeciągnąłem się. Dopadała mnie lekka senność, ale to nic wielkiego. Spojrzałem za okno znajdujące się nad kanapą. Śnieg padał w najlepsze...Nie będzie miło wracać w taką pogodę do domu.
Obróciłem się i spojrzałem w głąb korytarza na przeciwko mnie. Już raz tam byłem, lecz nie zaszedłem zbyt daleko. Korzystając z okazji, wszedłem tam ponownie. Minąłem otwarte drzwi do sypialni, do której zdążyłem zajrzeć ostatnim razem. Poszedłem dalej, zatrzymując się pomiędzy parą drzwi. Jedne po lewej drugie po prawej. Otworzyłem te po lewej, uważając by nie zrobić tego zbyt głośno.
Najpierw zobaczyłem duże, stare biurko ustawione pod wielgachnym oknem. Było zawalone różnymi papierami. Spojrzałem na boki. Ustawione wzdłuż obydwu ścian biblioteczki zapełnione książkami robiły powalające wrażenie. Wszedłem do pomieszczenia. Ściany zostały wyłożone ciemnozieloną tapetą, nadając pomieszczeniu lekko mrocznego wyglądu. To pewnie był jego gabinet...
Podszedłem do biurka. Pod kilkoma zeszytami i dziennikiem leżał zamknięty laptop. Pewnie miał założone hasło. Zerknąłem na kilka drewnianych przegródek. Nie dostrzegając w nich jednak nic ciekawego, skierowałem wzrok jeszcze wyżej.
Zdjęcie. Obok palącej się lampki stało zdjęcie. Oprawione w ramkę z jasnego drewna. Schyliłem się lekko, żeby móc mu się lepiej przyjrzeć.
Na fotografii uwieczniono młodą kobietę stojącą przed drzwiami domu. Jasnobrązowe włosy opadały jej na prawe ramię, a bladoróżową sukienkę kołysał delikatnie wiatr. Była bosa. Nie wyglądała na wysoką. Spoglądała na mnie inteligentnymi, ciemnymi oczami, uśmiechając się przy tym nieśmiało.
Naprawdę urocza...
Czyli że Sebastian jednak nie jest do wzięcia...
Wyszedłem zrezygnowany z pokoju. Wiedziałem, że robienie sobie nadziei jest głupim pomysłem, bo i tak wszystko się skończy zanim się cokolwiek zacznie. No i tak się właśnie skończyło.
Usiadłem z powrotem na kanapie. Znów zrobiło mi się jakoś tak cholernie pusto i zimno w środku. Pociągnąłem nosem kilka razy. Nie miałem ochoty jeszcze wracać do domu, ale chyba jednak zrobię to jak najprędzej. Jednak lepiej będzie się z tego wycofać. I ze wszystkiego innego chyba też. Angażowanie się chyba nie jest dla mnie.
Zdecydowanie nie jest...
Odgłosy dobiegające z kuchni ucichły.
Odłożyłem sztućce na opróżniony już talerz. Za chwilę usłyszałem podobny szczęk po swojej lewej stronie.
- Dziękuję. Bardzo dobre.
Spojrzałem na mężczyznę, który jeszcze przeżuwał kęs tosta. Skinął głową i wyciągnął się na kanapie. Ziewnął, zakrywając usta ręką. To przypomniało mi o mojej własnej senności.
Było już dość późno, więc wypadałoby się zbierać do siebie. Obróciłem głowę by spojrzeć za okno. Śnieg padał i nic nie wskazywało na to, by miał przestać w najbliższym czasie.
- Chyba muszę już iść, prawda? - zwróciłem się do Sebastiana, wciąż wpatrując się w biel gromadzącą się na zewnątrz.
Brunet również obrócił głowę, by móc spojrzeć, na co się patrzę.
- Chcesz wracać w taką pogodę?
Zamilkłem na chwilę.
- Nie... - szepnąłem. - Nie chcę... - wracać już nigdy.
Nauczyciel przetarł oczy wierzchem dłoni.
- Może zostaniesz? - zapytał tak, jakby znał moje myśli.
- Słucham? - Spojrzałem na niego zdziwiony, ale on patrzył w róg pokoju.
- Na noc. Chcesz zostać na noc?
- Nie powinienem...
- Wolisz być sam w domu?
To pytanie było trochę bezlitosne. To chyba dość oczywiste, że nie chcę być sam w domu.
- A pan woli być sam w domu? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Po chwili usłyszałem zaprzeczenie.
- Co nie zmienia faktu, że nie mogę tu zostać.
- Dlaczego?
Tak właściwie, to co mnie powstrzymuje? A no tak...
- Kim ja dla pana jestem, żebym mógł zostać tutaj na noc?
- Nie wracajmy już do tego pytania. - Wciąż na mnie nie patrzył.
- Czemu?
- Sam nie potrafisz na nie odpowiedzieć, prawda?
Odwrócił się twarzą do mnie i utkwił swój wzrok w moim widocznym oku. Speszyło mnie to trochę, ale nie chciałem urywać tej rozmowy.
- Jestem pana uczniem... i właśnie dlatego nie powinienem tu zostawać. Przecież pan wie, jak nieprzyjemne potrafią być plotki.
Wbiłem spojrzenie w swoje zaciśnięte pięści.
- Myślałem, że nie przejmujesz się plotkami.
- He?
- Nieważne. Jestem twoim nauczycielem i masz się mnie słuchać. Nigdzie nie idziesz w taką zamieć.
- Ale!
- Nie.
Zamknąłem się. Nie będę dyskutować. Jednak poczułem się lekko urażony.
- Nie mam przy sobie piżam... - zauważyłem.
- Coś się wymyśli - stwierdził brunet, wyciągając z kieszeni kamizelki srebrną papierośnice.
Ile on tego ma?!
- Dlaczego tak się pan mną zajmuje? - zapytałem, gdy zapalał papierosa zapalniczką.
Zaciągnął się dymem i jeszcze długo go nie wypuszczał.
- Kaprys - stwierdził w końcu, wypuszczając dym nosem.
- Yhym... - Zignorowałem odpowiedź, wpatrując się w ulatującą, szarą chmurkę. - Umie pan zrobić kółeczko?
Mężczyzna zaciągnął się ponownie, po czym wypuścił z ust rosnące, dymowe kółko.
Uśmiechnąłem się zadowolony ze spełnionej prośby.
- Chcesz wziąć prysznic?
- Z panem? - sugestywnie spojrzałem na mężczyznę, który najwyraźniej uznał to za żart.
- Niestety muszę odmówić. - Uśmiechnął się dość znacząco.
- Czemu? - Zrobiłem zawiedzioną, smutną minkę. Może nadawałbym się na aktora?
- W końcu jesteś moim uczniem. - Brunet zmierzwił mi włosy, strzepując popiół do popielniczki.
Grzywka po prawej stronie mojej twarzy zmieniła lekko położenie, ale natychmiast ją poprawiłem.
- Ostatecznie mogę wziąć prysznic sam.
Katecheta wstał i przeciągnął się. Postąpiłem tak samo.
- Poszukamy ci najpierw jakiejś zastępczej piżamy.
- Ta nie. Ta nie... Ta też nie.
Nauczyciel przeszukiwał wnękową szafę, a ja stałem za nim i rozglądałem się po pomieszczeniu. Nadal zadziwiał mnie rozmiar łóżka Sebastiana. Było ogromne!
Co ja bym dał, żeby sypiać w takim codziennie. I może nie tylko sypiać...mhmm....
Dobra, już się opanowuję.
- Ta chyba jest najmniejsza. - Wyciągnął z szafy granatowy T-shirt. - Przymierz.
Założyłem koszulkę na wszystkie rzeczy jakie mam. Była wystarczająco duża, by nie było z tym najmniejszego problemu. Koszulka Sebastiana sięgała mi do połowy uda, przez co wyglądała trochę jak sukienka. Ale nie wybrzydzałem.
- Może być.
- W takim razie łazienka jest tam.
Brunet wskazał na drzwi znajdujące się po drugiej stronie pokoju. Podszedłem do nich i nacisnąłem klamkę.
- O luju!
Zlustrowałem ogromną łazienkę, wyłożoną czerwonymi, czarnymi i białymi kafelkami.
- Mogę tu zamieszkać?
- Emmm...?
- No dobrze, dobrze...porozmawiamy o tym rano.
czwartek, 20 sierpnia 2015
Nauczyciel XXII
- Ciel, przepraszam! Naprawdę próbowałam ich przekonać, no ale sam rozumiesz! Nie wiem jak do tego doszło! Tak mi przykro! Zabrałabym cię ze sobą, ale to żadna frajda spędzać Wigilię w szpitalu!...
- Nic się nie stało...
Tak wtedy powiedziałem, ale wcale nie chciałem zostawać sam...
Było po szóstej, kiedy ciocia wyjechała z domu.
Skuliłem się na łóżku, przyciskając mocniej termofor do piersi. Siedziałem w półmroku. Pokój oświetlała tylko lampka stojąca na biurku. W jej świetle połyskiwał zapakowany w błyszczący papier prezent. Dla mnie. Od cioci. Dała mi go przed swoim wyjściem, żebym miał zajęcie. A ja nawet go nie rozpakowałem.
Zerknąłem za okno. Pierwszej gwiazdki nie było widać. Może niebo jest zachmurzone? Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było.
Zajrzałem do pustego kubka po herbacie. Nie miałem ochoty wstawać, żeby zrobić sobie kolejną. Odłożyłem naczynie z powrotem na biurko, po czym sięgnąłem po leżącą na nim komórkę. Żadnych wiadomości.
Szybko wybrałem szukany kontakt i wystukałem na klawiaturze najzwyklejsze życzenia.
Nie musiałem długo czekać na wiadomość...
Chciałem pociągnąć jeszcze rozmowę. Być może to pomoże mi poczuć się trochę mniej samotnym.
Nie miałem zamiaru odpowiadać na to pytanie. Zadałem za to inne...
Długo zastanawiałem się nad odpowiedzią na to pytanie. Czy powinienem w ogóle mówić mu coś takiego? Jakby się zastanowić, sam nie powinienem go pytać.
Odpowiedź nie przyszła natychmiastowo. Po chwili pomyślałem, że Sebastian uznał mnie za żałosnego i niewartego rozmowy. Chyba jednak za bardzo się odkryłem. Dlaczego zwierzyłem się jemu, a nie potrafiłem powiedzieć tego ciotce? Wpływ chwili? Powoli przestaję rozumieć własne działania...Jeszcze bardziej zasmucony odłożyłem telefon na pościel obok mnie i objąłem rękoma kolana. Uczucie wewnętrznej pustki jakby się nasiliło. Chciałem położyć się spać, ale senność omijała mnie szerokim łukiem. Zdecydowałem się jednak położyć. Wtuliłem głowę w poduszkę, jednak nie przykryłem ciała.
Przymknąłem oczy. Mogłem wcześniej zgasić lampkę. Ehh...
Poczułem wibracje tuż przy moim uchu. Nie ukrywam, wystraszyło mnie to. Wyciszyłem komórkę, ale nie wyłączyłem wibracji, czyli jak zawsze. Zerknąłem na rozjaśniony ekran.
Sebastian dzwoni!
Co robić?! Co robić?!
Zerwałem się z łóżka, tak że z impetem przywaliłem łokciem w ścianę. Brawo ja!
Nie zwracając uwagi na ból, a przynajmniej usilnie próbując go ignorować, nacisnąłem zieloną słuchawkę.
- Halo? - Starałem się sprawiać wrażenie jak najbardziej opanowanego.
- Ciel, wszystko w porządku? - Głos mężczyzny niewiele tracił na swoim elektryzującym brzmieniu przez telefon.
Kto wymyślił takie dobre komórki?!
- Emmm ... w miarę. - Postanowiłem udać głupiego.
- Przecież widzę, że coś się dzieję. Masz mnie za kretyna?
- To naprawdę nic ważnego! - skłamałem po raz kolejny.
- Ciel, nalegam...
Przez moją głowę przebiegały różne scenariusze rozmowy i późniejszych wydarzeń, zależnych od tego, co teraz powiem.
- Ciocia musiała pojechać na dyżur do szpitala i... - To, że jestem sam, nie chciało mi przejść przez gardło. - Ja...
- Zostałeś sam? - Nie czekał na odpowiedź. - Tak mi przykro...
- Jest w porządku napraw-
- Czy mogę ci jakoś pomóc?
Zamarłem na chwilę, słysząc tę propozycję.
- Nie, nie! Na prawdę nie musi pan!
- Muszę się przecież jakoś odpłacić za ten prezent. - Miałem wrażenie, że głos mężczyzny stał się nieco bardziej niespokojny.
- Emmmm...
- Proś o co chcesz.
"Kochaj mnie" przemknęło mi przez myśl, jednak wiedziałem że to była prośba nie do spełnienia.
- Czy ja... czy ja mógłbym... - jąkałem się, próbując wymyślić coś na szybko. - zobaczyć się z panem?
- Zobaczyć się? - powtórzył, chyba lekko zdziwiony.
- Czy mógłbym do pana przyjść? - zapytałem, łamiącym się głosem.
To nie był dobry pomysł. To nie była absolutnie prośba na miejscu. Mentalnie uderzyłem się w policzek.
- Jeśli to ci poprawi humor... a co na to twoja ciocia?
- Nie mam ochoty z nią rozmawiać - szepnąłem.
- Rozumiem, ale czy to na pewno w porządku? Wychodzić nikogo o tym nie informując?
- Proszę. Zadzwonię do cioci albo wyślę jej sms, tylko błagam niech się pan zgodzi! - Potok słów uciekł z moich ust bez konsultacji z mózgiem.
Co ja zrobiłem?!
Nastała chwila ciszy. Do oczu napłynęły mi łzy. W myślach modliłem się, by przystał na tą prośbę, ale wiedziałem, że oczekuję bardzo wiele...zbyt wiele.
- Dobrze.
- Słucham? - Byłem pewny, że się przesłyszałem.
- Możesz przyjść.
Ha?!
Zacząłem bełkotać coś, choć sam dokładnie nie wiedziałem co. Nie spodziewałem się takiego obrotu sytuacji.
- Mam po ciebie przyjść? - Katecheta zignorował moją paplaninę.
- Nie! Nie, nie trzeba! - Uspokój się, idioto! - Przyjdę sam.
- Będę czekać.
- No to... do zobaczenia?
- Do zobaczenia.
Minęła chwilka, a ja nadal słyszałem jego cichy, spokojny oddech przez słuchawkę.
- Dlaczego się pan nie rozłączy?
- Czekałem, aż ty to zrobisz - powiedział chyba lekko zakłopotany.
- A! Dobrze!
Rozłączyłem się.
Buu! I wszystkie postanowienia poszły! Daleko poszły!
Czy ja powinienem coś wziąć?
Podniosłem z podłogi plecak i otworzyłem go. Zdziwiło mnie to, że nie był pusty. W środku znajdowało się dość pokaźnych rozmiarów pudełko. Wyjąłem je.
Czekoladki. Wyglądały na drogie. Sebastian mi je włożył...?
Nie lubi słodyczy...? Albo czy ja wyglądam na aż tak lubiącego słodycze...? Wyglądam na miłośnika drogich słodkości...? No tak chyba właśnie wyglądam...
Wezmę je.
Przebrałem się w coś o wiele bardziej wyjściowego. Jeszcze uczesałem się i umyłem zęby. A zajęło mi to niecałe dwadzieścia minut!
Nie wysłałem wiadomości do cioci, ani nawet nie zadzwoniłem do niej. Miałem zamiar wrócić o jakiejś normalnej godzinie, a nie rano, więc nawet się nie zorientuje, że mnie nie było.
Założyłem dość niechętnie zimową kurtkę i buty. Czapkę schowałem do kieszeni. Wziąłem plecak w rękę i wyszedłem, zamykając drzwi na klucz.
Na zewnątrz byłoby kompletnie ciemno, gdyby nie uliczne lampy i światła błyskające z okien. Wpatrywałem się w nie tęsknym wzrokiem, zastanawiając się, kiedy tak właściwie spędzałem święta w rodzinnym gronie. Chyba jak miałem jedenaście lat. Wtedy pojechaliśmy razem z ciocią do domu Lizzie. U nich zawsze dużo się działo. Pamiętam nieudolne próby cioci Francis w nauczeniu mnie fechtunku. Nawet się za nią trochę stęskniłem.
Chłód nie był taki przeszywający jak ostatnio. Wiatr też na szczęście nie wiał. Przechodziłem wzdłuż płotów na mojej ulicy. Minąłem dom Eliota, kiedy skręcałem w prawo. Zatrzymałem się na chwilę przed nim. W salonie paliło się światło. Pewnie już usiedli do stołu.
Poszedłem dalej. Chciałem jak najszybciej znaleźć się u Sebastiana, żeby móc spędzić u niego jak najwięcej czasu. Przyśpieszyłem trochę kroku, ale nadal uważałem na śliski chodnik, który już kilka razy zdążył mi w tym roku dokuczyć.
Przeszedłem obok mojego gimnazjum i podstawówki. Przekroczyłem pasy i minąłem ceglany murek, którym ktoś wyznaczył sobie prywatność. Byłem już całkiem blisko.
Zanim jeszcze dowiedziałem się, że mój nauczyciel mieszka niedaleko tej ulicy, przychodziłem tu na spacery. Po mojej lewej stronie znajdował się rządek domów, a po prawej droga asfaltowa prowadząca do kolejnego miasteczka. Obok niej rosły też drzewa jak można się było spodziewać. Byłem już przy kolejnej uliczce, gdy zaczął prószyć śnieg. Uśmiechnąłem się lekko.
Wykonałem kolejny skręt w prawo, następnie w lewo i już stałem przy bramie domu mojego katechety. Wszedłem na teren jego posesji i po kamiennej ścieżce dotarłem do drzwi. Zapukałem.
- Dobry wieczór! - powiedziałem, choć zdecydowanie za głośno.
Znów dopadł mnie ten cholerny stres!
Sebastian skinął mi głową i przepuścił w drzwiach.
- Przepraszam za najście - mruknąłem, ściągając plecak i kurtkę.
Mężczyzna wziął ją ode mnie i powiesił na wieszaku. Już czułem napływające do policzków ciepło...
Zdjąłem buty, a kiedy się wyprostowałem, zerknąłem na bruneta.
- Dziękuję, że pozwolił mi pan przyjść... - szepnąłem.
Oczekiwałem jakiejś odpowiedzi z jego strony, ale się nie doczekałem.
Poczułem jednak ciepło dużej dłoni, gładzącej mnie po włosach delikatnie.
Nogi zrobiły mi się jak z waty, ale jeszcze byłem w stanie się na nich utrzymać. Miałem ogromną chęć przytulić się do Sebastiana, jednak nie pozwoliłem sobie na to. Zacisnąłem zęby na wardze, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś głupiego.
- Herbaty? - Głos katechety był lekko zachrypnięty.
Przytaknąłem, gdy dłoń zostawiła moje włosy.
Sebastian obrócił się, by iść do kuchni. Poszedłem za nim, zostawiając swój plecak po drodze w salonie. Nie chciałem być teraz sam, a mężczyzna nic nie powiedział na moje zachowanie.
Usiadłem na krześle stojącym przy ścianie. Z jakiegoś powodu byłem teraz bardzo szczęśliwy, choć nadal bardzo skrępowany. Przyglądałem się dyskretnie parzącemu herbatę mężczyźnie.
Stał do mnie plecami, więc w sumie nie mógł widzieć, że go obserwuję, ale myślę, że był tego świadomy. Podniósł paczkę papierosów leżącą obok kuchennego blatu i podniósł ją do góry.
- Mogę?
Przez chwilę nie rozumiałem, o co pyta.
- Oczywiście, że tak. Nie musisz się o to pytać. Znaczy! Nie musi się pan pytać. - Poprawiłem się.
Wyjął z kiszeni spodni srebrną zapalniczkę zippo. Zawsze mi się podobały, ale chyba były drogie.
Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jego ubiór. Był ubrany bardzo elegancko. W czarną koszulę, białą kamizelkę i wyjściowe spodnie. Jakby przed chwilą wrócił z jakiegoś uroczystego bankietu. Ciekawiło mnie, czy miał na sobie prezent ode mnie, ale z tej odległości nie widziałem. Włączył okap (dop.aut. - ja nie wiem jak to inaczej nazwać, więc jak ktoś wie, to może mnie oświecić xD), po czym odwrócił się w moją stronę.
Zaciągnął się kilka razy dymem. Wyglądało to cholernie zmysłowo, tak że praktycznie ślinka leciała.
Spojrzałem w inną stronę, żeby się nie wgapiać w mężczyznę za bardzo. Choć może to właśnie chciał osiągnąć? Taaaa, Ciel rób sobie nadzieję, na pewno wyjdzie ci na dobre...
Poczułem ssanie w żołądku i właśnie uświadomiłem sobie, że tak właściwie to od rana nic nie jadłem. Hahaha...znowu...
Uwielbiam niekontrolowane reakcje mojego ciała, które przypomina sobie o nich w najmniej odpowiednich momentach. Przynajmniej jeszcze nie przypomniało sobie o "tej". I niech tak zostanie.
Kiedy brunet skończył palić, podał mi kubek z herbatą. Samemu zrobił sobie kawę. Tak na noc?
Przeszliśmy do salonu z kubkami w rękach. Wyjąłem z plecaka czekoladki, na widok których Sebastian trochę się speszył. Rozpakowałem je z foli i otworzyłem. Były pozawijane w czerwono-złote papierki.
- Chce pan?
Długie palce nadal skryte pod rękawiczkami zręcznie chwyciły pierwszą z brzegu czekoladkę.
Przyglądałem się jak rozpakowuje ją i przegryza siekaczami. Czekoladki okazały się być nadziewane i kilka kropel czerwonawej cieczy skapnęło mężczyźnie na podbródek.
- Szlag... - zaklął pod nosem.
Wytarł brodę kciukiem, brudząc przy tym rękawiczkę. Parsknąłem kiepsko stłumionym śmiechem i sam zjadłem jedną czekoladkę. Wiśnie z rumem?
Sięgając po następną, kątem oka zobaczyłem, że Sebastian wytyka język. Spojrzałem na niego, jednak już zbyt późno. Może mi się zdawało?
Zjadłem chyba już pięć czekoladek, jednak nie byłem nimi w stanie zaspokoić wymagań żołądka.
- Jesteś głodny? - Katecheta odstawił kubek z kawą na stolik.
- Tylko trochę.
- Chcesz coś zjeść?
- Nie, wytrzymam.
- Może jednak?
Dopiłem herbatę i jeszcze z ustami zakrytymi kubkiem, powiedziałem:
- Zgoda.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejcia :3
Druga część rozdziału najprawdopodobniej pojawi się pojutrze, przy dobrych wiatrach jutro.
Zapowiadam drobną zmianę, mianowicie za jakichś czas pozamienia się lekko numeracja rozdziałów. Chodzi o to, że zamiast np. I oraz II pojawi się I cz.1 oraz I cz.2. Po prostu nastawiam się na drukowanie moich wypocin i nie chcę wprowadzać teraz jakiś nieścisłości ^ ^"
A tak w ogóle to dziękuję bardzo za 17 tys. wyświetleń. Jesteście wspaniali :D
poniedziałek, 17 sierpnia 2015
Nauczyciel XXI
Pogrążyłem się w rozmyślaniach na temat swojej przyszłości...
Nad tym co powinienem zrobić...
Jak się zachować...
Jednak im dłużej myślałem nad całą zaistniałą sytuacją...
Tym gorzej się czułem...
Utwierdziłem się w przekonaniu, że wszystkie moje starania nie mają sensu...
Odłożyłem na biurko opróżniony kubek. Uśmiechający się z niego Święty Mikołaj tak mnie w tej chwili irytował, że miałem ochotę rozbić go w drobny mak...
Opadłem na łóżko. Pustym wzrokiem wgapiałem się w sufit. Włosy zsunęły mi się na białą pościel, tworząc tym samym coś na kształt szaro-niebieskiej aureoli. Byłem świadomy tego, że paskudna blizna zdobiąca moją prawą część twarzy jest teraz doskonale widoczna, jednak nie miałem ochoty by coś z tym zrobić. Gdybym nie był w tej chwili sam, prawdopodobnie od razu bym ją zakrył, ale w tej chwili...
Czułem się pusty. Tak jakby uszły ze mnie resztki chęci do życia. Nie miałem obecnie żadnego zadania do wykonania. Jednak szkoła przynajmniej znajduje mi zajęcie w postaci przygotowywania do testów i innych podobnych spraw. A tak? Co ja mam ze sobą zrobić? Nawet muzyka mi jakoś zbrzydła...
Usłyszałem kroki na schodach. Dość ciche, jednak dosłyszalne. Jak najszybciej umiałem, przewróciłem się na bok i przykryłem kocem. Drzwi otworzyły się. Leżałem twarzą do ściany, ale byłem pewny, że ciocia Ann wpatruje się we mnie. Starałem się oddychać powoli i spokojnie. Kliknięcie drzwi. Wyszła.
Miałem wprawę w robieniu takich trików. Zawsze, gdy nie miałem ochoty na rozmowę z nią, udawałem, że śpię. Wiedziałem, że chciała dobrze. Próbowałaby wyciągnąć ze mnie powód złego humoru i wymyślić jakieś pocieszenie. Tylko że ja nie chciałem takiej pomocy. Albo poradzę sobie z tym sam, albo wcale. Na razie szala przechyla się w stronę "wcale". Ale chyba jeszcze jestem daleko od myśli samobójczych, więc tragedii nie ma...
Kiedy usłyszałem, że zeszła już na piętro, wyciągnąłem rękę w stronę telefonu. Na ekranie wyświetlała się tylko godzina. Żadnych powiadomień.
Chciałem napisać do Sebastiana, ale mimo wszystko nie powinienem. Postanowiłem się od niego odsunąć, jak tylko się da. Choć tak naprawdę nie byłem z tego zadowolony...
Chyba jednak przyjaźń na poziomie dorosły-nastolatek jest nie do osiągnięcia... a co tu dopiero mówić o miłości... jakie to wszystko głupie! Dlaczego nie mogłem się urodzić w starożytnej Grecji. Mógłbym być oblubieńcem Sebastiana i nikt by się nie przyczepił. A tak to zaraz by się ktoś zainteresował. Się zdziwiłem, że jeszcze nikt nie plotkował o tym, po co do niego chodzę. W sumie nie bywałem tam aż tak często...
Zastanawia mnie, czy on w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co mi zrobił. Choć nie specjalnie. Oczywiście to nie była jego wina. Ciekawe czy jakiś jeszcze inny chłopak, tak samo zwraca na niego uwagę jak ja... Nie zauważyłem niczego podobnego...Bo jeśli chodzi o dziewczyny, to było widać na pierwszy rzut oka, że robiły maślane oczy na widok profesora Sebastiana. Tylko że niestety tym to one nic nie osiągną. Mnie się wydaję, że one są ignorowane przez katechetę. No ciężko je traktować poważnie skoro wzdychają do chłopaków z plakatów, ale cóż...
Podniosłem się na łóżku do siadu. Musiałem oprzeć się o ścianę, żeby zmusić do posłuszeństwa wyprane z energii ciało. Może jak wypiję kawę, to mi się choć trochę zachcę funkcjonować...? Ale do tego musiałbym zejść do kuchni... i wejść w konfrontacje z ciocią...
Pewnie zaczęłaby wypytywać, co wczoraj robiłem i tak dalej...
Meh...jednak zejdę na tą kawę...
Ciocia jak zwykle po wstaniu jeszcze mało kontaktowała, więc nie była zbyt groźna...
Chyba że akurat miała okres, zabrakło kawy, papierosy się skończyły albo zapomniała, gdzie wsadziła środki przeciwbólowe....
Ostrożnie wyjrzałem zza ściany. Paliła i czytała gazetę... nie wyglądała na wkurzoną...
Przywitałem się mruknięciem, bo po co marnować tlen na "dzień dobry", na co odpowiedziała mi skinieniem głowy. Obszedłem ją i zacząłem grzebać przy ekspresie.
Zerknęła na mnie znad gazety.
- Od kiedy pijesz kawę?
- Od dzisiaj.
- Yhym...
Usiadłem obok niej, czekając aż ekspres do kawy przygotuję mi coś mocnego.
Przyjrzałem się nagłówkom w gazecie. Akurat rzucił mi się w oczy ten z pedofilem...
Czyli wracamy do rozkmin o moim obecnym problemie. Chociaż to już by się nie zaliczało. W końcu nie mam już dziesięciu lat. Ale też brakuję mi roku do piętnastu...
To już naprawdę trzeba być mną, żeby mieć takie problemy!
Obłoczek dymu papierosowego przeleciał mi koło twarzy.
Zerknąłem na kobietę, która strzepywała popiół z blatu na podłogę. Nienawidziłem jak peciła dookoła, ale w końcu to był jej dom, więc miałem w tej kwestii mało do powiedzenia.
Wpatrywała się we mnie. Zapomniałem się przejrzeć w lustrze przy wychodzeniu, ale chyba śladu po kilku uronionych łzach nie było widać. Wyraz twarzy też miałem typowo zasmucony. Jak zwykle zresztą. Raczej nie wyglądałem zbyt podejrzanie.
Wziąłem gotową już kawę w ręce i zastanawiałem się, czy odejść czy jednak zostać. Zdecydowałem się jednak na to drugie, choć nie wiem czy to nie wyglądało, jakbym uciekał.
- Coś się stało wczoraj? - Usłyszałem za sobą.
- Co masz na myśli?
- Przecież widzę, że jesteś przygnębiony.
- Zawsze jestem.
- Ale inaczej niż zwykle.
Wstrzymałem się od odpowiedzi i po prostu szedłem dalej.
- Nie udało ci się kupić wczoraj prezentu?
- Taaaa... nie udało mi się.
Spuściłem głowę. Naprawdę nie lubiłem kłamać.
Nad tym co powinienem zrobić...
Jak się zachować...
Jednak im dłużej myślałem nad całą zaistniałą sytuacją...
Tym gorzej się czułem...
Utwierdziłem się w przekonaniu, że wszystkie moje starania nie mają sensu...
Odłożyłem na biurko opróżniony kubek. Uśmiechający się z niego Święty Mikołaj tak mnie w tej chwili irytował, że miałem ochotę rozbić go w drobny mak...
Opadłem na łóżko. Pustym wzrokiem wgapiałem się w sufit. Włosy zsunęły mi się na białą pościel, tworząc tym samym coś na kształt szaro-niebieskiej aureoli. Byłem świadomy tego, że paskudna blizna zdobiąca moją prawą część twarzy jest teraz doskonale widoczna, jednak nie miałem ochoty by coś z tym zrobić. Gdybym nie był w tej chwili sam, prawdopodobnie od razu bym ją zakrył, ale w tej chwili...
Czułem się pusty. Tak jakby uszły ze mnie resztki chęci do życia. Nie miałem obecnie żadnego zadania do wykonania. Jednak szkoła przynajmniej znajduje mi zajęcie w postaci przygotowywania do testów i innych podobnych spraw. A tak? Co ja mam ze sobą zrobić? Nawet muzyka mi jakoś zbrzydła...
Usłyszałem kroki na schodach. Dość ciche, jednak dosłyszalne. Jak najszybciej umiałem, przewróciłem się na bok i przykryłem kocem. Drzwi otworzyły się. Leżałem twarzą do ściany, ale byłem pewny, że ciocia Ann wpatruje się we mnie. Starałem się oddychać powoli i spokojnie. Kliknięcie drzwi. Wyszła.
Miałem wprawę w robieniu takich trików. Zawsze, gdy nie miałem ochoty na rozmowę z nią, udawałem, że śpię. Wiedziałem, że chciała dobrze. Próbowałaby wyciągnąć ze mnie powód złego humoru i wymyślić jakieś pocieszenie. Tylko że ja nie chciałem takiej pomocy. Albo poradzę sobie z tym sam, albo wcale. Na razie szala przechyla się w stronę "wcale". Ale chyba jeszcze jestem daleko od myśli samobójczych, więc tragedii nie ma...
Kiedy usłyszałem, że zeszła już na piętro, wyciągnąłem rękę w stronę telefonu. Na ekranie wyświetlała się tylko godzina. Żadnych powiadomień.
Chciałem napisać do Sebastiana, ale mimo wszystko nie powinienem. Postanowiłem się od niego odsunąć, jak tylko się da. Choć tak naprawdę nie byłem z tego zadowolony...
Chyba jednak przyjaźń na poziomie dorosły-nastolatek jest nie do osiągnięcia... a co tu dopiero mówić o miłości... jakie to wszystko głupie! Dlaczego nie mogłem się urodzić w starożytnej Grecji. Mógłbym być oblubieńcem Sebastiana i nikt by się nie przyczepił. A tak to zaraz by się ktoś zainteresował. Się zdziwiłem, że jeszcze nikt nie plotkował o tym, po co do niego chodzę. W sumie nie bywałem tam aż tak często...
Zastanawia mnie, czy on w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co mi zrobił. Choć nie specjalnie. Oczywiście to nie była jego wina. Ciekawe czy jakiś jeszcze inny chłopak, tak samo zwraca na niego uwagę jak ja... Nie zauważyłem niczego podobnego...Bo jeśli chodzi o dziewczyny, to było widać na pierwszy rzut oka, że robiły maślane oczy na widok profesora Sebastiana. Tylko że niestety tym to one nic nie osiągną. Mnie się wydaję, że one są ignorowane przez katechetę. No ciężko je traktować poważnie skoro wzdychają do chłopaków z plakatów, ale cóż...
Podniosłem się na łóżku do siadu. Musiałem oprzeć się o ścianę, żeby zmusić do posłuszeństwa wyprane z energii ciało. Może jak wypiję kawę, to mi się choć trochę zachcę funkcjonować...? Ale do tego musiałbym zejść do kuchni... i wejść w konfrontacje z ciocią...
Pewnie zaczęłaby wypytywać, co wczoraj robiłem i tak dalej...
Meh...jednak zejdę na tą kawę...
Ciocia jak zwykle po wstaniu jeszcze mało kontaktowała, więc nie była zbyt groźna...
Chyba że akurat miała okres, zabrakło kawy, papierosy się skończyły albo zapomniała, gdzie wsadziła środki przeciwbólowe....
Ostrożnie wyjrzałem zza ściany. Paliła i czytała gazetę... nie wyglądała na wkurzoną...
Przywitałem się mruknięciem, bo po co marnować tlen na "dzień dobry", na co odpowiedziała mi skinieniem głowy. Obszedłem ją i zacząłem grzebać przy ekspresie.
Zerknęła na mnie znad gazety.
- Od kiedy pijesz kawę?
- Od dzisiaj.
- Yhym...
Usiadłem obok niej, czekając aż ekspres do kawy przygotuję mi coś mocnego.
Przyjrzałem się nagłówkom w gazecie. Akurat rzucił mi się w oczy ten z pedofilem...
Czyli wracamy do rozkmin o moim obecnym problemie. Chociaż to już by się nie zaliczało. W końcu nie mam już dziesięciu lat. Ale też brakuję mi roku do piętnastu...
To już naprawdę trzeba być mną, żeby mieć takie problemy!
Obłoczek dymu papierosowego przeleciał mi koło twarzy.
Zerknąłem na kobietę, która strzepywała popiół z blatu na podłogę. Nienawidziłem jak peciła dookoła, ale w końcu to był jej dom, więc miałem w tej kwestii mało do powiedzenia.
Wpatrywała się we mnie. Zapomniałem się przejrzeć w lustrze przy wychodzeniu, ale chyba śladu po kilku uronionych łzach nie było widać. Wyraz twarzy też miałem typowo zasmucony. Jak zwykle zresztą. Raczej nie wyglądałem zbyt podejrzanie.
Wziąłem gotową już kawę w ręce i zastanawiałem się, czy odejść czy jednak zostać. Zdecydowałem się jednak na to drugie, choć nie wiem czy to nie wyglądało, jakbym uciekał.
- Coś się stało wczoraj? - Usłyszałem za sobą.
- Co masz na myśli?
- Przecież widzę, że jesteś przygnębiony.
- Zawsze jestem.
- Ale inaczej niż zwykle.
Wstrzymałem się od odpowiedzi i po prostu szedłem dalej.
- Nie udało ci się kupić wczoraj prezentu?
- Taaaa... nie udało mi się.
Spuściłem głowę. Naprawdę nie lubiłem kłamać.
środa, 12 sierpnia 2015
Fragmenty duszy XLXIX
Przeciągnąłem się leniwie. Ziewnąłem, lecz nie otworzyłem oczu. Nadal czułem niemoc, która dopadła mnie po wczorajszych... nieważne.
Leżący za mną Sebastian przyciągnął mnie do siebie, gdy zorientował się, że minimalnie się odsunąłem. Mruknął, najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie. Jeszcze się chyba nie obudził. Nie miałem mu tego za złe, w końcu wydawał się być dość...wyczerpany... Był ostatnio zestresowany.
Niemal pisnąłem, kiedy jego duża i ciepła dłoń zjechała z mojego brzucha na udo. On to robi celowo nawet przez sen! A było to jeszcze bardziej drażniące z racji tego, że dzisiaj spałem bez ubrania! Jak już się obudzi to dostanie mu się za ten pomysł...grrr...
Uwolniłem ręce spod pościeli, gdy demon po raz kolejny przejechał dłonią wzdłuż ciała, tym razem zatrzymując się na wystających delikatnie żebrach. Palcami pogładził mnie po mostku. Zaraz potem poczułem ciepły oddech na moim karku. Zarumieniłem się mimowolnie, wciągając powietrze ze świstem.
- Miau!
Wzdrygnąłem się na ten odgłos. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po mojej sypialni. A przynajmniej po jej lewej stronie. Wszystko było na swoim miejscu. Może mi się przesłyszało, albo dostaję kręćka?
Na pościeli przy brzegu łóżka najpierw ukazały się małe, białe łapki, a zaraz po nich zauważyłem duże, szpiczaste uszy. Nie musiałem długo główkować nad tożsamością kota wskakującego na łóżko.
W szarych, cwaniackich oczach igrały iskierki, a koci pyszczek w jakiś sposób odzwierciedlał złośliwy uśmieszek Spicy. Przysiadła na łóżku i wpatrywała się w nas, machając przy tym ogonkiem.
Jednym sprawnym ruchem zwaliłem ją z pościeli. Nie zrobiłem tego gwałtownie, bo bałem się, że obudzę Sebastiana. Jednak za moment kot pojawił się znowu. Tym razem przed moją twarzą. Nic sobie nie robiąc z zajścia sprzed chwili, pomiziała swoim różowym noskiem mój. Miałem wrażenie, że jest z siebie bardzo dumna, ale jeszcze nie wiedziałem dlaczego. Przyłożyła łapkę do mojego policzka.
Weźcie ją ode mnie!
Po zmaltretowaniu mi lewej brwi, zrezygnowała z dalszego dokuczania i położyła się na wysokości mojego brzucha. Zwinęła się w kłębuszek, choć wątpiłem, że zasnęła.
Było chyba naprawdę wcześnie, bo przez ciemne kotary nie prześlizgiwał się ani jeden promyczek słonecznego światła. To nie była jeszcze pora na wstawianie, więc na powrót zamknąłem oczy. Miałem nadzieje na spokojną poranną pobudkę, a nie taką jaką zafundowali mi ostatnio Sebastian ze Spicą...
Wtuliłem się bardziej w mężczyznę leżącego obok mnie. Raczej nie będzie zadowolony z obecności nadplanowego gościa w łóżku, ale może demonicy uda się uciec... Nie reflektuję na rozlew krwi w mojej posiadłości, więc niech lepiej wyjdą na dwór, żeby rozwiązać ten problem... I mają po sobie posprzątać!
Pogładziłem dłoń spoczywającą na moim boku, delektując się subtelnym ciepłem bruneta. Mogłoby tak zostać na zawsze...tylko może bez Spicy....ale ładny by był z nas obrazek...uroczy niemalże...
Jak tylko Sebastian się obudzi, zarządzę kąpiel. A do tego jeszcze niezdrowe śniadanie... naleśniki albo omlet...mmm...
Stuk...stuk...stuk...
Próbowałem ignorować docierający do moich uszów irytujący dźwięk, który przebijał się nawet przez zasłonę snu.
Stuk...stuk...skrzyp...
Dźwięk nie był głośny. Przeciwnie, był ledwo dosłyszalny. Nie mam pojęcia, skąd to wiedziałem, ani jakim cudem go słyszę. Nie bałem się... Czułem, że nie mam czego. Znajoma aura podeszła do łóżka i zatrzymała się przy nim. Ciężar kociego ciałka, który towarzyszył mi od jakiegoś czasu, zniknął.
Stuk...stuk...stuk...klik...skrzyp...klik...
Przekręciłem się na drugi bok. Mruknąłem coś, choć nie wiem, co dokładnie. Pewnie nic nie znaczące mamrotanie przez sen. Odnalazłem kark Sebastiana i położyłem na nim rękę, która po chwili bezwładnie zsunęła się po jego szyi. Przysunąłem się bliżej, aż w końcu poczułem ciepły oddech na własnym czole.
Otworzyłem oczy, choć nie miałem na to wielkiej ochoty. Nie widziałem zbyt wyraźnie. Przetarłem kilka razy lewe oko. Na prawe i tak nie widziałem wyraźnie. Kiedy wreszcie obraz przestał się rozmazywać, zobaczyłem obojczyki mojego mężczyzny, a nad nimi kilka bordowych punkcików, zostawionych przeze mnie w nocy...
Pogłaskałem demona opuszkami palców po szyi. Przeciągnął się, nieznacznie wyginając przy tym ciało w łuk.
- Ktoś tu był - szepnąłem.
- Wiem.
- Nie wyglądałeś na przejętego - stwierdziłem, przesuwając palcami po umięśnionym ramieniu i uśmiechając się przy tym prześmiewczo.
- Po co się fatygować...
- He? Przecież spałeś.
- Ja nie śpię... - Pocałował mnie w czoło. - tylko czuwam.
Przeczesał moje włosy, odsłaniając zakryte częściowo prawe oko.
- Wstajemy? - zapytałem.
- Najwyraźniej...
Demon pocałował mnie jeszcze raz tym razem w usta. Przeciągałem pocałunek, ile się dało.
Sebastian wstał i wyprostował kości. Napięte plecy wydały z siebie kilka trzeszczących dźwięków, co nie zmieniło faktu, że nadal były idealne. Pozbawiony źródła ciepła przykryłem się szczelniej kołdrą. W końcu spałem dzisiaj bez piżamy...
Miałem mieszane uczucia co do gościa sprzed chwili, ale zachowałem je dla siebie. Gdyby coś było nie tak Sebastian mi by o tym powiedział...prawda?
- Zrobisz omlet na śniadanie? - Przyglądałem się, jak demon ubiera koszulę.
- A z czym sobie panicz życzy?
- Obojętnie. Tylko ma być słodki.
- Sebastianie, gdzie jest Spica? - zapytałem, pomiędzy kęsami omletu z owocami leśnymi.
- Pewnie kręci się gdzieś dookoła posiadłości. Dlaczego pytasz?
- Po prostu byłem ciekaw...
Upiłem łyk herbaty z filiżanki w finezyjny niebieski wzorek.
Trochę zmartwiłem się, że demonica zniknęła wtedy, gdy wyczułem tą obecność. Ale chyba Sebastian też ją wyczuł. Skoro nawet ja ją wyczułem, to raczej na pewno.
-Wyszedłbym na dwór... - mruknąłem, kiedy już skończyłem jeść swoje śniadanie.
- Myślę, że moglibyśmy wybrać się na mały spacer - stwierdził demon, zabierając talerz.
- Naprawdę?! - niemalże krzyknąłem z radości.
- Czy ja cię kiedykolwiek okłamałem?
Zimne styczniowe powietrze orzeźwiło mnie porządnie. Zsunąłem z głowy futrzany kaptur, pozwalając lekkiemu wiatrowi zmierzwić mi włosy.
- Ile razy dziennie będę cie jeszcze musiał czesać? - Usłyszałem za sobą niski głos.
- Tyle ile trzeba.
Czułem się dziwnie dziecinnie, gdy cieszyłem się stukotem kamieni pod moimi butami. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś tak mało ważnego wywołało u mnie tak pokręcone i niejasne uczucie.
Śnieg nie zalegał na ziemi, którą porastała delikatnie oszroniona trawa. Na drzewach i krzewach nie było jeszcze liści, a las, który znajdował się niedaleko posiadłości, sprawiał trochę przerażające wrażenie.
Mimo tego było mi przyjemnie. Dawno nie wychodziłem na zewnątrz. Choć nie miałem już tak tragicznej odporności jak kiedyś, to i tak bałem się złapać przeziębienie.
Przeszliśmy z Sebastianem połowę ogrodu. Znów poczułem to dziwne uczucie z rana. Rozejrzałem się, ale nie zauważyłem niczego podejrzanego. Żadnego ruchu. Dosłownie. Nawet cienkie witki krzewów, dotychczas smagane przez wiatr, nie poruszały się.
Trochę mnie to przeraziło.
Zerknąłem na demona stojącego obok mnie. Również w tej chwili rozglądał się dookoła, ale wydawał się o wiele spokojniejszy ode mnie. Wiedziałem jednak, że jego mięśnie napięły się, a on sam był gotowy w każdej chwili na...
- Tak właściwie to co się stało? - Nie do końca zarejestrowałem przebieg zajścia...
Przedstawiało się to mniej więcej tak, że Rogacjusz leżał na ziemi, a Sebastian przyciskał go do niej łokciem.
- Wiem, że to nie było przywitanie na miejscu, ale możesz mnie już puścić, Mal?
Oczy mojego demona, które jeszcze przed chwilą jarzyły się jakby piekielnym ogniem, wróciły do swojego normalnego koloru. Mężczyzna podniósł się, dając możliwość wstania.
- A Spica mówiła, że się zapuściłeś... - marudził, otrzepując swój czarny ubiór.
Wyglądał na mundur i chyba w istocie nim był. Całkiem ładnie podkreślał figurę shedima...
- Witam. - Rogacjusz uśmiechnął się do mnie.
- A gdzie Spica? - zapytał brunet.
- Tu jestem!
Usłyszałem za sobą wesoły, wysoki głosik. Potem krótkie, białe włosy mignęły mi koło ucha.
Dziewczyna z wielką gracją wskoczyła Sebastianowi na plecy.
Wszystkie jej ruchy były ledwie dostrzegalne. To pewnie dlatego nie zdążyłem zauważyć, co się tak właściwie stało przed chwilą.
- Złaź ze mnie! - demon szarpnął się, przez co trzymająca się jego ramion Spica spadła prosto na zamarznięty grunt.
- Buuuu~! Sebuś mi dokucza! - wybuchła udawanym płaczem.
- To jak? Zaczynamy? - Szaroskóry shedim zwrócił się do Sebastiana, ignorując przy tym zawodzącą dziewczynę.
- Zaczynamy co?
- Trening oczywiście.
piątek, 7 sierpnia 2015
Nauczyciel XX
Wróciłem do domu. Ciocia jeszcze spała, więc przynajmniej uniknąłem tłumaczenia się ze swojej nieobecności. Czyli jednak jakieś plusy są... choć... a nieważne...
Niemrawo włócząc nogami, poszedłem zrobić sobie herbatę. Nie docierało do mnie ciepło otoczenia. Nadal czułem przeszywający zimowy, chłód , który przyległ do mnie, gdy wychodziłem z domu mojego katechety. Plecak ciągnął się za mną na długich szelkach, które trzymałem jedną ręką.
Przysiadłem na jednym ze stołków ustawionych przy wysepce i czekałem aż woda zawrze w czajniku. Rozpiąłem czarną bluzę, po czym włożyłem torebkę herbaty do mojego kubka z Mikołajem, który dostałem trzy lata temu z okazji Bożego Narodzenia. Nasypałem do tego dużo cukru...
Trzymając w dłoniach gorący kubek i z plecakiem przewieszonym na ramieniu, wszedłem po schodach i zaszyłem się w swoim pokoju. Miałem nadzieję, że nie będę musiał go opuszczać do końca przerwy świątecznej. Może nawet uda się trochę dłużej...mógłbym wystawić mokrą głowę za okno czy coś w tym stylu. Przynajmniej odseparowałbym się tym od Sebastiana.
Można zrezygnować z religii w środku roku szkolnego? Chyba nie...
Poza tym i tak musiałbym widywać mojego nauczyciela na szkolnym korytarzu, więc zrezygnowanie z katechezy mało by mi dało...
To może zmienię szkołę? Ale na pewno wszyscy będą dopytywać się, dlaczego chcę to zrobić. W szczególności ciocia Ann...Przecież jej nie powiem, że zadurzyłem się w swoim nauczycielu i nie mogę wytrzymać w jego obecności, bo świadomość, że nie mogę być bliżej niego, jest nie do zniesienia.
Wizyta u szkolnego psychologa odpada. Nie dość, że ta kobieta jest irytująca, to jeszcze ma wątpliwe kwalifikacje. Do innego lekarza chyba bałbym się pójść. Nie umiem tak po prostu wygadać się komuś ze swoich problemów. Już w ogóle jeśli chodzi o ukierunkowanie swoich preferencji seksualnych.
Jeszcze by mnie ktoś potraktował jak nastolatkę, która zakochała się w dorosłym facecie. A to przecież nie to samo, bo ja na dodatek jestem płci męskiej i raczej w tej kwestii nic się nie zmieni. A homoseksualizm podnosi rangę problemu, przynajmniej w moim mniemaniu.
Usiadłem na łóżku i przykryłem się trochę kocem.
Miałem już dość całej tej sytuacji. Gdyby nie ten wypadek z przed czterech lat wszystko byłoby w porządku. Nie musiałbym przeprowadzać się i zmieniać szkoły, skutkiem czego nigdy nie pozałbym Sebastiana. Wtedy miałbym chociaż jakieś perspektywy na "normalne życie". Może nawet udałoby mi się założyć rodzinę i mieć dzieci. Nigdy nie widziałem w sobie kandydata na męża i ojca. Już jako dziecko przeczuwałem, że będę samotny, choć nigdy nie podzieliłem się swoimi prognozami z rodzicami. Teraz wiem, dlaczego zostanę wiecznym singlem...
Do końca życia będzie się za mną wlokła chora fascynacja moim katechetą. Nie, nie tragizuję. Po prostu to wiem. Mam tą świadomość, że nie będę w stanie zakochać się w nikim innym.
Przecież Sebastian na mnie nie poczeka. To, że teraz jest kawalerem, nie oznacza, że za dwa lata, kiedy już będzie mnie można traktować poważnie, nadal będzie na wydaniu.
To głupie! Dlaczego jestem uznawany za niedorosłego, bo inni w wieku czternastu lat są niedorośli? Przecież ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co robię i nie żałowałbym, gdyby jakimś cudem pomiędzy mną a moim nauczycielem do czegoś doszło. Tylko wtedy i tak wciągnąłbym Sebastiana w potencjalny kryminał. Czemu nie urodziłem się dwa lata wcześniej? Albo chociaż rok...
Prościej byłoby mi się wybić z tłumu. Wiedziałem, że katecheta i tak poświęcił mi masę uwagi, ale i tak nie widzi we mnie kandydata na partnera. Na jego miejscu też bym go w sobie nie widział...
Starałem się nie płakać, ale średnio mi to wychodziło. Jak na razie się nie rozkleiłem zupełnie, ale kilka łez zdążyło już czmychnąć i spłynąć po policzku. Czy wahania nastroju i płaczliwość, to objawy depresji? O ile wczoraj niemalże tryskałem radością, podobnie jak rano, to w tej chwili zastanawiałem czy nie zabarykadować się w pokoju...
Coś jednak może być na rzeczy...
Na razie nie będę się tym przejmować. Po prostu otoczę się swoją barierą obojętności, tak jak robiłem to przez ostatnie cztery lata. Raczej mało kogo to ruszy, chyba wszyscy się przyzwyczaili. Ja sam też. Moje wycofanie nie zaszkodzi społeczeństwu, koniec świata również nie nadejdzie, więc nie ma się czym przejmować.
Spokojnie przewegetuję sobie resztę gimnazjum. Później zacznę myśleć o swojej przyszłości, która malowała się w szarych barwach. Na tę chwilę nie miałem absolutnie żadnego celu w życiu. Ani marzeń dotyczących kariery, ani miejsca zamieszkania, ani pasji, które będę rozwijał na emeryturze. A na moje nieszczęście niedługo zaczniemy lekcje, które mają nas ukierunkować w stronę wyboru zawodu...
Czy ja mam coś, co chciałbym robić przez całe życie? Nie.
Mam marzenie, które da się spełnić?... Też nie...
Najbardziej w tej chwili mam ochotę stać się jakąś postacią z tych książek dla dziewczyn, w którym zawsze jest jakiś wymuskany happy end.
A może śnię o tym, by zacząć żyć...
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej!
Wielkie dzięki za te 15 tysięcy! I przepraszam, że rozdziały teraz są takie krótkie ;-; ...
Chciałbym wziąć udział w "Opowiadaniach Kotori" i głównie na tym próbuję się skupiać, jednakowoż idzie mi to bardzo opornie...
W każdym razie mam nadzieje, że nadal czytacie to, co próbuję tu stworzyć ^ ^"
Pozdrawiam wszystkich czytelników!
Daniel
Niemrawo włócząc nogami, poszedłem zrobić sobie herbatę. Nie docierało do mnie ciepło otoczenia. Nadal czułem przeszywający zimowy, chłód , który przyległ do mnie, gdy wychodziłem z domu mojego katechety. Plecak ciągnął się za mną na długich szelkach, które trzymałem jedną ręką.
Przysiadłem na jednym ze stołków ustawionych przy wysepce i czekałem aż woda zawrze w czajniku. Rozpiąłem czarną bluzę, po czym włożyłem torebkę herbaty do mojego kubka z Mikołajem, który dostałem trzy lata temu z okazji Bożego Narodzenia. Nasypałem do tego dużo cukru...
Trzymając w dłoniach gorący kubek i z plecakiem przewieszonym na ramieniu, wszedłem po schodach i zaszyłem się w swoim pokoju. Miałem nadzieję, że nie będę musiał go opuszczać do końca przerwy świątecznej. Może nawet uda się trochę dłużej...mógłbym wystawić mokrą głowę za okno czy coś w tym stylu. Przynajmniej odseparowałbym się tym od Sebastiana.
Można zrezygnować z religii w środku roku szkolnego? Chyba nie...
Poza tym i tak musiałbym widywać mojego nauczyciela na szkolnym korytarzu, więc zrezygnowanie z katechezy mało by mi dało...
To może zmienię szkołę? Ale na pewno wszyscy będą dopytywać się, dlaczego chcę to zrobić. W szczególności ciocia Ann...Przecież jej nie powiem, że zadurzyłem się w swoim nauczycielu i nie mogę wytrzymać w jego obecności, bo świadomość, że nie mogę być bliżej niego, jest nie do zniesienia.
Wizyta u szkolnego psychologa odpada. Nie dość, że ta kobieta jest irytująca, to jeszcze ma wątpliwe kwalifikacje. Do innego lekarza chyba bałbym się pójść. Nie umiem tak po prostu wygadać się komuś ze swoich problemów. Już w ogóle jeśli chodzi o ukierunkowanie swoich preferencji seksualnych.
Jeszcze by mnie ktoś potraktował jak nastolatkę, która zakochała się w dorosłym facecie. A to przecież nie to samo, bo ja na dodatek jestem płci męskiej i raczej w tej kwestii nic się nie zmieni. A homoseksualizm podnosi rangę problemu, przynajmniej w moim mniemaniu.
Usiadłem na łóżku i przykryłem się trochę kocem.
Miałem już dość całej tej sytuacji. Gdyby nie ten wypadek z przed czterech lat wszystko byłoby w porządku. Nie musiałbym przeprowadzać się i zmieniać szkoły, skutkiem czego nigdy nie pozałbym Sebastiana. Wtedy miałbym chociaż jakieś perspektywy na "normalne życie". Może nawet udałoby mi się założyć rodzinę i mieć dzieci. Nigdy nie widziałem w sobie kandydata na męża i ojca. Już jako dziecko przeczuwałem, że będę samotny, choć nigdy nie podzieliłem się swoimi prognozami z rodzicami. Teraz wiem, dlaczego zostanę wiecznym singlem...
Do końca życia będzie się za mną wlokła chora fascynacja moim katechetą. Nie, nie tragizuję. Po prostu to wiem. Mam tą świadomość, że nie będę w stanie zakochać się w nikim innym.
Przecież Sebastian na mnie nie poczeka. To, że teraz jest kawalerem, nie oznacza, że za dwa lata, kiedy już będzie mnie można traktować poważnie, nadal będzie na wydaniu.
To głupie! Dlaczego jestem uznawany za niedorosłego, bo inni w wieku czternastu lat są niedorośli? Przecież ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co robię i nie żałowałbym, gdyby jakimś cudem pomiędzy mną a moim nauczycielem do czegoś doszło. Tylko wtedy i tak wciągnąłbym Sebastiana w potencjalny kryminał. Czemu nie urodziłem się dwa lata wcześniej? Albo chociaż rok...
Prościej byłoby mi się wybić z tłumu. Wiedziałem, że katecheta i tak poświęcił mi masę uwagi, ale i tak nie widzi we mnie kandydata na partnera. Na jego miejscu też bym go w sobie nie widział...
Starałem się nie płakać, ale średnio mi to wychodziło. Jak na razie się nie rozkleiłem zupełnie, ale kilka łez zdążyło już czmychnąć i spłynąć po policzku. Czy wahania nastroju i płaczliwość, to objawy depresji? O ile wczoraj niemalże tryskałem radością, podobnie jak rano, to w tej chwili zastanawiałem czy nie zabarykadować się w pokoju...
Coś jednak może być na rzeczy...
Na razie nie będę się tym przejmować. Po prostu otoczę się swoją barierą obojętności, tak jak robiłem to przez ostatnie cztery lata. Raczej mało kogo to ruszy, chyba wszyscy się przyzwyczaili. Ja sam też. Moje wycofanie nie zaszkodzi społeczeństwu, koniec świata również nie nadejdzie, więc nie ma się czym przejmować.
Spokojnie przewegetuję sobie resztę gimnazjum. Później zacznę myśleć o swojej przyszłości, która malowała się w szarych barwach. Na tę chwilę nie miałem absolutnie żadnego celu w życiu. Ani marzeń dotyczących kariery, ani miejsca zamieszkania, ani pasji, które będę rozwijał na emeryturze. A na moje nieszczęście niedługo zaczniemy lekcje, które mają nas ukierunkować w stronę wyboru zawodu...
Czy ja mam coś, co chciałbym robić przez całe życie? Nie.
Mam marzenie, które da się spełnić?... Też nie...
Najbardziej w tej chwili mam ochotę stać się jakąś postacią z tych książek dla dziewczyn, w którym zawsze jest jakiś wymuskany happy end.
A może śnię o tym, by zacząć żyć...
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej!
Wielkie dzięki za te 15 tysięcy! I przepraszam, że rozdziały teraz są takie krótkie ;-; ...
Chciałbym wziąć udział w "Opowiadaniach Kotori" i głównie na tym próbuję się skupiać, jednakowoż idzie mi to bardzo opornie...
W każdym razie mam nadzieje, że nadal czytacie to, co próbuję tu stworzyć ^ ^"
Pozdrawiam wszystkich czytelników!
Daniel
wtorek, 4 sierpnia 2015
Nauczyciel XIX
Obudziłem się stosunkowo wcześnie, bo o ósmej. Tej nocy nie uświadczyłem na szczęście żadnych łóżkowych ekscesów w postaci koszmarów i tych...bardziej przyjemnych snów. Mniejsza.
Bez kłopotania się czymś tak trywialnym jak ubranie zszedłem na dół, żeby zjeść śniadanie. Nawet mi się zrymowało! Aż w podejrzanie dobrym humorze wstałem. Hmmm...pewnie to zasługa wczorajszego wieczoru. Oczywiście nie narzekam, ależ skąd!
Wyjąłem z szafki miskę. Cieszę się, że ciocia też nie jest wysokiego wzrostu, bo jakby te szafki wysiały wyżej to już nic nie dałbym rady ściągnąć. Sięgnąłem po czekoladowe płatki i mleko z lodówki. Dziś zjem całkiem normalne śniadanie. Chyba tylko ja jestem w stanie zjeść coś z mlekiem prosto z lodówki w środku zimy, ale co tam. Bo ciepłe mleko smakuje okropnie. I jeszcze kożuchy...fuj...
Ciocia jeszcze spała i pewnie prędko nie wstanie, więc teoretycznie nie zorientowałaby się, że wymknąłem się do Sebastiana, jeśli wrócę przed trzynastą. Z napełnionym żołądkiem i kubkiem herbaty w rękach wróciłem do swojego pokoju. Nie byłem pewien, czy moja szafa przeżyje kolejne wybieranie kreacji, ale taka wizyta wymaga poświęceń. Pedalskie bluzeczki oczywiście dziś odpadają...
Otworzyłem na oścież oboje drzwi, które dotychczas kryły ogromny burdel. Czego nie widać, tego nie trzeba sprzątać, wiadomo. Przekopałem wszystkie koszulki, które wyleciały na podłogę. Zawsze miałem problem z wybieraniem koszul, bluzek i innych takich pierdół. Ze spodniami było prościej, bo mniej przyciągały uwagę. Nie chciałem ubierać się zbyt sztywno.
Po trzydziestu minutach dobierania tego do tamtego wybór padł na szarą, zwykłą koszulkę z długim rękawem i czarne jeansy. Na wszelki wypadek wziąłem też czarną bluzę. Nie miałem ochoty zmarznąć, a nie łudziłem się, że na zewnątrz jest ciepło...
Zrobiłem sobie kolejny kubek herbaty, bo co sobie będę żałować. Zdążyłem już zapakować prezent dla Sebastiana. Dziękuję za powstanie YouTuba, bo sam nie poradziłbym się z papierem prezentowym. Dwa razy przed wyjściem umyłem zęby. Tak na wszelki, niepotrzebny wypadek...
Pomijając setkę dziwnych i mało potrzebnych rzeczy w streszczeniu dzisiejszego poranka, obwieszczam, że wyszedłem z domu o dziesiątej.
Było mniej zimno, niż się spodziewałem, co nie zmieniało faktu, że nadal było zimno. Tak, tak, marudzę, wiem. No, ale przecież to, że buty przymarzają do chodnika jest doskonałym powodem, żeby sobie ponarzekać bez wyrzutów sumienia. Chyba zaczynam prowadzić za dużo wewnętrznych monologów. Tak to jest, jak się nie ma nikogo do wygadania się. A już zwłaszcza do marudzenia na warunki atmosferyczne!
Kiedy już wreszcie cały zmarznięty doczłapałem się do już całkiem znajomych drzwi, byłem praktycznie wniebowzięty, a przy tym cholernie spięty. Wziąłem kilka głębokich oddechów, czego natychmiast pożałowałem. Mojemu gardłu nie spodobało się zimne powietrze w hurtowej ilości...
Podnosiłem pięść, chcąc zapukać do drzwi, ale ku mojemu zdziwieniu moja dłoń nie uderzyła w drewno. Przecięła po prostu powietrze i wróciła na swoje pierwotne miejsce.
- Ciel?
- Pan profesor?! - no to wtopa jak...
Nie ma to jak spotkać swojego wychowawce w jak najmniej odpowiednim miejscu, w jak najmniej odpowiednim czasie...
- Co ty tu robisz?
To ja powinienem zapytać, co pan tu robi! To miał być mój dzień, a pan mi go bezczelnie psuje! I to, że przychodzę bez zapowiedzi, nie ma absolutnie żadnego znaczenia!
Zza ubranego w zimową kurtkę albinosa, wychylił się Sebastian.
- Raf, czy ty nie powinieneś już wychodzić? - usłyszałem zza jego pleców.
- Co? A no tak!
Odsunąłem się, żeby przepuścić profesora Rafaela. Co on tak w ogóle tutaj robił?!
Patrzyłem jak odchodzi i znika z bramą. Ciekawe czy wie, że włosy mu się poprzyczepiały do rzepów od kaptura...
- Wchodzisz?
Otrząsnąłem się z zamyślenia i energicznie pokiwałem głową.
Wszedłem do dużo cieplejszego domu katechety. Chyba lubiłem to wnętrze coraz bardziej. Nawet bardziej od własnego pokoju.
- Dzień dobry - przywitałem się, gdy udało mi się pozbyć kurtki, czapki, szalika, rękawiczek i butów.
Sebastian nie stał przy mnie, kiedy się rozbierałem, tak jak zwykle, więc powitanie padło w przestrzeń. Nie wiem, czy je usłyszał.
Wyszedłem z przedpokoju. Rozejrzałem się po salonie. Nie było go tu, więc zajrzałem do kuchni. Robił herbatę i tak jak mogłem się spodziewać palił papierosa. Palił tylko w kuchni? Nie poczułem zapachu dymu nigdzie indziej, ale nie miałem okazji pałętać mu się po domu aż tak.
Chciałem do niego podejść, ale po chwili namysłu stwierdziłem, że nie będę mu przeszkadzał. Ciocia nie lubiła jak przerywałem jej tą przyjemność, zwłaszcza kiedy była zestresowana albo zdenerwowana. Ewentualnie, kiedy paliła podczas plotkowania z Grellem...
Tak właściwie to dawno go u nas nie było. Stało się coś? Czasem to nie można się było od niego odpędzić. Nie słyszałem też, żeby Ann rozmawiała z nim przez telefon...podejrzane...
Eeee...nieważne. Mam własne zmartwienia na głowię, co się będę rudym czymś przejmował. Przynajmniej nie robi hałasu w moim domu. Chociaż jak mogę się spodziewać niedługo się obudzi ze snu zimowego i zacznie się od nowa...
Usiadłem na kanapie w tym samym miejscu co zawsze i czekałem, aż Sebastian do mnie przyjdzie. Sprawdziłem czy prezent nie zniszczył się w plecaku, ale na szczęście nie. Planowałem dać mu prezent, jak już będę wychodził, ale... Ja tak właściwie przyszedłem tu tylko po to, żeby dać mu ten prezent. Nie miałem, żadnego innego punktu zaczepienia. A mogłem wziąć to zadanie domowe z historii. Dlaczego muszę być taki wolno myślący?!
Odłożyłem plecach z powrotem na podłogę i po raz kolejny wziąłem kilka głębokich oddechów. Zacząłem kichać. No tak, alergia na kota. Na śmierć zapomniałem. A sprawca mojej kichawki zupełnie niczego nieświadomy stał sobie przy futrynie i patrzył się na mnie dużymi, niebieskimi oczami.
Machnąłem ręką pomiędzy kichnięciami, żeby sobie poszedł. Szary kotek zaczął powoli odchodzić w głąb korytarza, chowając się w jednym z pokoi.
Opanowałem kichanie dopiero, gdy mój nauczyciel wszedł do pokoju, niosąc duże kubki z herbatą. To już trzecia dzisiaj. Mnie herbata nie zbrzydnie, więc mogę pić ile się da. Tylko, że nie za bardzo chciałem iść stąd z powodu pęcherza, a z moim szczęściem...
Nadal zastanawiało mnie, co tu robił profesor Rofocale...
A jak te wszystkie plotki o tym, że ze sobą sypiają to prawda?!
Ale, no...no nie! Nie zgadzam się!
Strzeliłem krótkiego focha i nie odezwałem się do czasu, aż połowa naparu nie zniknęła z kubka.
- Spędza pan z kimś święta? - przerwałem ciszę.
- Nie - odpowiedział bez wahania.
Szczerze, nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Nawet nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. Zawsze uważałem, że spędzanie jakichkolwiek świąt samotnie jest najgorszą rzeczą z możliwych, jeśli chodzi o życie społeczne. Zwłaszcza jeśli jest się samotnym od dłuższego czasu.
- Przykro mi - szepnąłem niewyraźnie.
- Przyzwyczaiłem się.
To chyba nie jest zbyt dobre przyzwyczajenie. Chociaż przynajmniej nie miało się żalu do samego siebie. Ani do nikogo innego...
Odstawiłem pusty kubek na stolik.
Nie miałem pojęcia, co teraz zrobić czy powiedzieć. To było trudniejsze od gry w szachy i to dużo. I nie było do tego żadnego poradnika lub instrukcji obsługi, a poziom trudności nie wydawał się spadać. Wręcz przeciwnie. Rósł z każdą chwilą.
Coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie powinno mnie tu być. To nienaturalne. Dziś dodatkowo postawiłem w niezręcznej sytuacji Sebastiana. To była tylko i wyłącznie moja wina, że nie przewidziałem obecności osób trzecich. Zachowałem się jak niewychowany dzieciak. Narzuciłem się.
Powinienem po prostu z tym skończyć, póki to zupełnie nie złamie mnie psychicznie. Póki ktoś się o tym nie dowie. Tylko sprawiam niepotrzebnie kłopot.
Wyjąłem zapakowane w czerwony papier w gwiazdki pudełko.
- To dla pana - wyciągnąłem rękę w jego stronę, odwracając wzrok.
Czułem, jakbym miał się zaraz popłakać.
Minęła dłuższa chwila, zanim poczułem ciepło czyjejś dłoni na swoim przedramieniu.
- Nie mogę tego przyjąć...
- Może pan - powiedziałem przez zaciśnięte zęby. - W podzięce za wczoraj.
Ręka mi zadrżała. Później drgnął też podbródek. Potem miałem wrażenie, że drżę cały. Czułem się, jakbym miał w żołądku kamienie.
- Ale ja nie mam nic dla ciebie.
- Wiem. Nie szkodzi...
Weź, póki jestem w stanie powstrzymać się od płaczu.
- Niech pan to przyjmie. Muszę już wracać do domu - skłamałem.
W końcu zniknął ciężar dłoni i mniejszy prezentu.
- Dziękuję - ja też.
- W takim razie już pójdę.
Pomimo towarzyszącego mi przytłaczającego uczucia wstałem z kanapy i wróciłem do przedpokoju w którym jeszcze niecałe pół godziny temu się rozebrałem. Ociągałem się z ponownym założeniem całego zimowego uzbrojenia. Kiedy wreszcie byłem fizycznie gotowy do wyjścia, złapałem za klamkę.
- Zapomniałeś plecaka - usłyszałem za sobą.
Odebrałem plecak, który trzymał Sebastian i skinąłem głową w podziękowaniu. Nie miałem siły, by się odezwać, lecz zdołałem wydukać jedno słowo na odchodne.
- Przepraszam.
Bez kłopotania się czymś tak trywialnym jak ubranie zszedłem na dół, żeby zjeść śniadanie. Nawet mi się zrymowało! Aż w podejrzanie dobrym humorze wstałem. Hmmm...pewnie to zasługa wczorajszego wieczoru. Oczywiście nie narzekam, ależ skąd!
Wyjąłem z szafki miskę. Cieszę się, że ciocia też nie jest wysokiego wzrostu, bo jakby te szafki wysiały wyżej to już nic nie dałbym rady ściągnąć. Sięgnąłem po czekoladowe płatki i mleko z lodówki. Dziś zjem całkiem normalne śniadanie. Chyba tylko ja jestem w stanie zjeść coś z mlekiem prosto z lodówki w środku zimy, ale co tam. Bo ciepłe mleko smakuje okropnie. I jeszcze kożuchy...fuj...
Ciocia jeszcze spała i pewnie prędko nie wstanie, więc teoretycznie nie zorientowałaby się, że wymknąłem się do Sebastiana, jeśli wrócę przed trzynastą. Z napełnionym żołądkiem i kubkiem herbaty w rękach wróciłem do swojego pokoju. Nie byłem pewien, czy moja szafa przeżyje kolejne wybieranie kreacji, ale taka wizyta wymaga poświęceń. Pedalskie bluzeczki oczywiście dziś odpadają...
Otworzyłem na oścież oboje drzwi, które dotychczas kryły ogromny burdel. Czego nie widać, tego nie trzeba sprzątać, wiadomo. Przekopałem wszystkie koszulki, które wyleciały na podłogę. Zawsze miałem problem z wybieraniem koszul, bluzek i innych takich pierdół. Ze spodniami było prościej, bo mniej przyciągały uwagę. Nie chciałem ubierać się zbyt sztywno.
Po trzydziestu minutach dobierania tego do tamtego wybór padł na szarą, zwykłą koszulkę z długim rękawem i czarne jeansy. Na wszelki wypadek wziąłem też czarną bluzę. Nie miałem ochoty zmarznąć, a nie łudziłem się, że na zewnątrz jest ciepło...
Zrobiłem sobie kolejny kubek herbaty, bo co sobie będę żałować. Zdążyłem już zapakować prezent dla Sebastiana. Dziękuję za powstanie YouTuba, bo sam nie poradziłbym się z papierem prezentowym. Dwa razy przed wyjściem umyłem zęby. Tak na wszelki, niepotrzebny wypadek...
Pomijając setkę dziwnych i mało potrzebnych rzeczy w streszczeniu dzisiejszego poranka, obwieszczam, że wyszedłem z domu o dziesiątej.
Było mniej zimno, niż się spodziewałem, co nie zmieniało faktu, że nadal było zimno. Tak, tak, marudzę, wiem. No, ale przecież to, że buty przymarzają do chodnika jest doskonałym powodem, żeby sobie ponarzekać bez wyrzutów sumienia. Chyba zaczynam prowadzić za dużo wewnętrznych monologów. Tak to jest, jak się nie ma nikogo do wygadania się. A już zwłaszcza do marudzenia na warunki atmosferyczne!
Kiedy już wreszcie cały zmarznięty doczłapałem się do już całkiem znajomych drzwi, byłem praktycznie wniebowzięty, a przy tym cholernie spięty. Wziąłem kilka głębokich oddechów, czego natychmiast pożałowałem. Mojemu gardłu nie spodobało się zimne powietrze w hurtowej ilości...
Podnosiłem pięść, chcąc zapukać do drzwi, ale ku mojemu zdziwieniu moja dłoń nie uderzyła w drewno. Przecięła po prostu powietrze i wróciła na swoje pierwotne miejsce.
- Ciel?
- Pan profesor?! - no to wtopa jak...
Nie ma to jak spotkać swojego wychowawce w jak najmniej odpowiednim miejscu, w jak najmniej odpowiednim czasie...
- Co ty tu robisz?
To ja powinienem zapytać, co pan tu robi! To miał być mój dzień, a pan mi go bezczelnie psuje! I to, że przychodzę bez zapowiedzi, nie ma absolutnie żadnego znaczenia!
Zza ubranego w zimową kurtkę albinosa, wychylił się Sebastian.
- Raf, czy ty nie powinieneś już wychodzić? - usłyszałem zza jego pleców.
- Co? A no tak!
Odsunąłem się, żeby przepuścić profesora Rafaela. Co on tak w ogóle tutaj robił?!
Patrzyłem jak odchodzi i znika z bramą. Ciekawe czy wie, że włosy mu się poprzyczepiały do rzepów od kaptura...
- Wchodzisz?
Otrząsnąłem się z zamyślenia i energicznie pokiwałem głową.
Wszedłem do dużo cieplejszego domu katechety. Chyba lubiłem to wnętrze coraz bardziej. Nawet bardziej od własnego pokoju.
- Dzień dobry - przywitałem się, gdy udało mi się pozbyć kurtki, czapki, szalika, rękawiczek i butów.
Sebastian nie stał przy mnie, kiedy się rozbierałem, tak jak zwykle, więc powitanie padło w przestrzeń. Nie wiem, czy je usłyszał.
Wyszedłem z przedpokoju. Rozejrzałem się po salonie. Nie było go tu, więc zajrzałem do kuchni. Robił herbatę i tak jak mogłem się spodziewać palił papierosa. Palił tylko w kuchni? Nie poczułem zapachu dymu nigdzie indziej, ale nie miałem okazji pałętać mu się po domu aż tak.
Chciałem do niego podejść, ale po chwili namysłu stwierdziłem, że nie będę mu przeszkadzał. Ciocia nie lubiła jak przerywałem jej tą przyjemność, zwłaszcza kiedy była zestresowana albo zdenerwowana. Ewentualnie, kiedy paliła podczas plotkowania z Grellem...
Tak właściwie to dawno go u nas nie było. Stało się coś? Czasem to nie można się było od niego odpędzić. Nie słyszałem też, żeby Ann rozmawiała z nim przez telefon...podejrzane...
Eeee...nieważne. Mam własne zmartwienia na głowię, co się będę rudym czymś przejmował. Przynajmniej nie robi hałasu w moim domu. Chociaż jak mogę się spodziewać niedługo się obudzi ze snu zimowego i zacznie się od nowa...
Usiadłem na kanapie w tym samym miejscu co zawsze i czekałem, aż Sebastian do mnie przyjdzie. Sprawdziłem czy prezent nie zniszczył się w plecaku, ale na szczęście nie. Planowałem dać mu prezent, jak już będę wychodził, ale... Ja tak właściwie przyszedłem tu tylko po to, żeby dać mu ten prezent. Nie miałem, żadnego innego punktu zaczepienia. A mogłem wziąć to zadanie domowe z historii. Dlaczego muszę być taki wolno myślący?!
Odłożyłem plecach z powrotem na podłogę i po raz kolejny wziąłem kilka głębokich oddechów. Zacząłem kichać. No tak, alergia na kota. Na śmierć zapomniałem. A sprawca mojej kichawki zupełnie niczego nieświadomy stał sobie przy futrynie i patrzył się na mnie dużymi, niebieskimi oczami.
Machnąłem ręką pomiędzy kichnięciami, żeby sobie poszedł. Szary kotek zaczął powoli odchodzić w głąb korytarza, chowając się w jednym z pokoi.
Opanowałem kichanie dopiero, gdy mój nauczyciel wszedł do pokoju, niosąc duże kubki z herbatą. To już trzecia dzisiaj. Mnie herbata nie zbrzydnie, więc mogę pić ile się da. Tylko, że nie za bardzo chciałem iść stąd z powodu pęcherza, a z moim szczęściem...
Nadal zastanawiało mnie, co tu robił profesor Rofocale...
A jak te wszystkie plotki o tym, że ze sobą sypiają to prawda?!
Ale, no...no nie! Nie zgadzam się!
Strzeliłem krótkiego focha i nie odezwałem się do czasu, aż połowa naparu nie zniknęła z kubka.
- Spędza pan z kimś święta? - przerwałem ciszę.
- Nie - odpowiedział bez wahania.
Szczerze, nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Nawet nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. Zawsze uważałem, że spędzanie jakichkolwiek świąt samotnie jest najgorszą rzeczą z możliwych, jeśli chodzi o życie społeczne. Zwłaszcza jeśli jest się samotnym od dłuższego czasu.
- Przykro mi - szepnąłem niewyraźnie.
- Przyzwyczaiłem się.
To chyba nie jest zbyt dobre przyzwyczajenie. Chociaż przynajmniej nie miało się żalu do samego siebie. Ani do nikogo innego...
Odstawiłem pusty kubek na stolik.
Nie miałem pojęcia, co teraz zrobić czy powiedzieć. To było trudniejsze od gry w szachy i to dużo. I nie było do tego żadnego poradnika lub instrukcji obsługi, a poziom trudności nie wydawał się spadać. Wręcz przeciwnie. Rósł z każdą chwilą.
Coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie powinno mnie tu być. To nienaturalne. Dziś dodatkowo postawiłem w niezręcznej sytuacji Sebastiana. To była tylko i wyłącznie moja wina, że nie przewidziałem obecności osób trzecich. Zachowałem się jak niewychowany dzieciak. Narzuciłem się.
Powinienem po prostu z tym skończyć, póki to zupełnie nie złamie mnie psychicznie. Póki ktoś się o tym nie dowie. Tylko sprawiam niepotrzebnie kłopot.
Wyjąłem zapakowane w czerwony papier w gwiazdki pudełko.
- To dla pana - wyciągnąłem rękę w jego stronę, odwracając wzrok.
Czułem, jakbym miał się zaraz popłakać.
Minęła dłuższa chwila, zanim poczułem ciepło czyjejś dłoni na swoim przedramieniu.
- Nie mogę tego przyjąć...
- Może pan - powiedziałem przez zaciśnięte zęby. - W podzięce za wczoraj.
Ręka mi zadrżała. Później drgnął też podbródek. Potem miałem wrażenie, że drżę cały. Czułem się, jakbym miał w żołądku kamienie.
- Ale ja nie mam nic dla ciebie.
- Wiem. Nie szkodzi...
Weź, póki jestem w stanie powstrzymać się od płaczu.
- Niech pan to przyjmie. Muszę już wracać do domu - skłamałem.
W końcu zniknął ciężar dłoni i mniejszy prezentu.
- Dziękuję - ja też.
- W takim razie już pójdę.
Pomimo towarzyszącego mi przytłaczającego uczucia wstałem z kanapy i wróciłem do przedpokoju w którym jeszcze niecałe pół godziny temu się rozebrałem. Ociągałem się z ponownym założeniem całego zimowego uzbrojenia. Kiedy wreszcie byłem fizycznie gotowy do wyjścia, złapałem za klamkę.
- Zapomniałeś plecaka - usłyszałem za sobą.
Odebrałem plecak, który trzymał Sebastian i skinąłem głową w podziękowaniu. Nie miałem siły, by się odezwać, lecz zdołałem wydukać jedno słowo na odchodne.
- Przepraszam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)