Pogoda dopisywała. Elizabeth przyjechała w południe. Akurat wtedy słońce wychyliło się zza chmur. Przechadzała się z Mey-Rin po żwirowych dróżkach zielonego już ogrodu. Przypatrywałem się im przez okno biblioteki. Pomyślałem, że mógłbym potowarzyszyć im przez chwilę, jednak nie odważyłem się na to. Przy Elizabeth odzywało się we mnie coś na kształt poczucia winy, pewien dyskomfort.
Odszedłem od okna i wróciłem do krążenia wśród kurzących się książek. Zdejmowałem z półek niektóre z nich i przeglądałem ryciny. Nie próbowałem już czytać. Każde przeczytane zdanie wydawało się być pozbawione sensu. Poczułem się jak analfabeta.
Przewracałem powoli strony atlasu przyrodniczego. Lubiłem takie przeglądać, gdy byłem dzieckiem. Na dziewiąte urodziny dostałem taki z kolorowymi ilustracjami od ojca. Pamiętam jeszcze niektóre rysunki dzikich zwierząt. Wtedy upierałem się, że zobaczę je wszystkie.
Poczułem obecność Sebastiana. Trzymana książka wypadła mi z rąk. Zaszeleściła kartkami, uderzając o podłogę. Nie wiedziałem, czego się przestraszyłem. Nie bałem się swojego demona, więc po chwili dotarła do mnie irracjonalność sytuacji.
Odwróciłem się, ale nikogo za mną nie było.
Zastanawiałem się od jak dawna demon pił moją krew, jednak nie przypominałem sobie niczego podobnego do zdarzenia sprzed niedawna. Nadal nie zapytałem go, po co to robi, a była na to najwyższa pora. Domyślałem się, że ma to na celu wyregulowanie czegoś w moim organizmie, ale nie miałem pojęcia czego. Na pewno nie chodziło o nadmiar krwi.
- Czy mogę wiedzieć z jakiego powodu mnie wezwałeś, paniczu?
Musiałem porozmawiać z Sebastianem. Nie mogłem tak po prostu czekać, aż coś się wydarzy.
- Czy picie krwi sprawia ci jakąś przyjemność? - zapytałem wprost.
Mogłem powiedzieć, że mężczyzna od rana mnie unikał.
- Nie. - W jego tonie wyczuwałem obojętność, która nie wiedzieć czemu trochę mnie zabolała.
- Rozumiem. - Odsunąłem się od blatu z ciemnego mahoniu i oparłem plecy o oparcie fotela. - A czy picie mojej krwi sprawia ci przyjemność? - doprecyzowałem.
- Sprawia mi pewną specyficzną satysfakcję, paniczu.
Nie zamierzałem kończyć rozmowy w tym momencie. Najchętniej wyciągnąłbym z niego wszystko na raz.
Spojrzenie demona wydawało się emanować chłodem. Tak jak to, którym raczył na mnie przez pierwsze miesiące naszego wspólnego życia, jeśli mogłem je tak określić. Ta apatia sprawiała mi przykrość, choć zapewne bym tego nie przyznał.
Pomyślałem, że cała okazana mi uwaga oraz wszystkie czułości były nieszczere.
- Czemu jeszcze nie zabrałeś mojej duszy? - zapytałem, odbiegając od tego, czego właściwie chciałem się dowiedzieć.
- Nie mogę cię skrzywdzić, ponieważ tego zażądałeś w kontrakcie, paniczu
- To znaczy, że nie pozbawisz mnie życia. W takim razie zamierzasz mnie zostawić, tak? - Nie musiałem wyjaśniać demonowi, o co mi chodzi, gdyż doskonale wiedział, skąd biorą się moje pytania.
- Nie zostawię cię, paniczu.
- Co więc zrobisz? - Czyżbym nie wziął pod uwagę jakiejś możliwości?
- Nie mogę zrobić niczego bez twojego pozwolenia. Jestem twoim kamerdynerem, nie mogę postąpić wbrew twojej woli, paniczu.
Przypomniałem sobie urywki rozmowy, usłyszanej wczoraj.
- Nie możesz też ze mną zostać. Wątpię, żebyś mógł sobie pozwolić na... niesubordynację.
- Zapewniam, że nie musi się panicz tym frasować.
Miałem wrażenie, że odległość dzieląca mnie i Sebastiana zwiększyła się, mimo że demon nie ruszył się na krok.
- Jak mam nie martwić się o dobre imię mojego sługi? - zapytałem nico ironicznie.
Wstałem z fotela. Stwierdziłem, że tak będzie mi łatwiej mówić.
- Nie wiem, jakie zasady kierują.... kierują światem, z którego pochodzisz, ale nie możesz ich tak po prostu ignorować.
Chciałem, żeby Sebastian postanowił odejść. Wiedziałem, że skaże mnie wtedy na mękę z odmawiającym posłuszeństwa ciałem, ale najwyraźniej tak musiałby zrobić.
Zbliżyłem się do demona. Dzieliło nas zaledwie kilkanaście centymetrów. Spojrzałem mu w oczy, które na chwilę przybrały purpurowy kolor. Wzdrygnąłem się lekko, kiedy dostrzegłem w nich nienasycony głód. Szybko opanowałem się i udawałem, że mnie to nie ruszyło.
- Jesteś spragniony - stwierdziłem, oddalając się o krok.
Był to dość pochopny wniosek, jednak zaryzykowałem. Nie otrzymałem odpowiedzi, która by go potwierdziła lub mu zaprzeczyła, dlatego postanowiłem kontynuować. Czułem, że podpuszczenie demona, jest niczym stąpanie po cienkim lodzie, ale ciężko było mi się oprzeć. Ciekawość pierwszym stopniem do piekła, jak to mówią.
- Mogę uśmierzyć twój głód - zacząłem, gładząc opuszkami palców jego ramię i przedramię. Nie chciałem, żeby to wyglądało jak zaloty. Zwyczajna zachęta, nic więcej. Skądś miałem pewność, że demon poczuł czerwony płyn krążący pod moją skórą.
Ani przez chwilę nie pomyślałem, że Sebastian mógł się na mnie po prostu rzucić.
Prawą ręką lekko poluzował krawat zawiązany na mojej szyi.
- Co takiego jest w mojej krwi? Dlaczego jest dla ciebie taka wyjątkowa? - zapytałem nim demon zdążył zrobić coś więcej. Jego dłoń zawisła na wysokości mojej krtani.
Zbyt długo zwlekałem z pytaniami. Kłębiły się wśród innych myśli, miałem wrażenie, że jeśli nie zadam ich teraz, to znikną przytłoczone spostrzeżeniami na temat mojego demona. Nie wiedziałem, czy wcześniej nie zwróciłem uwagi na jego podkreślające głębię oczu rzęsy, czy po prostu je ignorowałem. Zastanowiło mnie to, czy skóra jego dłoni jest tak samo delikatna jak materiał rękawiczek, które nosił.
- Znajduję się w niej coś ważnego, prawda? Coś, na czym ci zależy.
- W istocie. - Niski, gardłowy pomruk sprawił, że przeszedł mnie dreszcz.
Czekałem, aż demon będzie kontynuować.
- Krąży w tobie moja energia życiowa, paniczu. Dlatego nasz kontrakt jest nie do zerwania.
Nie próbowałem w tej chwili analizować dogłębnie sensu wypowiedzianych przez Sebastiana słów, gdyż chciałem to zrobić na spokojnie. Zauważyłem, że wrócił mu dobry humor, ponieważ głos znów przybrał naturalną, niewypraną z emocji barwę. Zabrzmiała w nim chęć podroczenia się ze mną. Choć mogła to być zwykła manipulacja.
- Skąd się tam wzięła? - zapytałem, głos zadrżał mi, gdy zobaczyłem, że kły demona widocznie się wydłużyły.
- Nie mam pojęcia, paniczu. - Uśmiechnął się, gładząc palcem wskazującym moje jabłko Adama.
Nawet jeśli chciałem zastanowić się nad tym, co powinienem powiedzieć, nie byłem w stanie. Sebastian był za blisko. Rozpraszał mnie.
- Jestem zmuszony redukować jej ilość, gdy zaczyna panicza przytłaczać.
Demon nachylił się. Jego oczy znajdowały się na tej samej wysokości, co moje.
Nie rozumiałem, dlaczego jego stosunek do mnie się zmieniał. Jego wahania nastrojów były do zniesienia, jednak i tak wprowadzały zamieszanie.
Sebastian położył prawą dłoń delikatnie na moją szyję. Nie miałby kłopotu, gdyby chciał udusić mnie jedną ręką. Napawałem się w głębi siebie tym gestem. Właściwie czekałem na niego. Straciłem pewność siebie, kiedy mężczyzna przechylił głowę.
- Jeszcze ci nie pozwoliłem - upomniałem go.
- Proszę mi wybaczyć.
Brunet zabrał dłoń i odsunął się na stosowaną odległość. W pewnym sensie mnie tym zawiódł. Potrzebowałem jego bliskości.
- Mniejsza z tym. Przyjdź do mnie, jeśli odczujesz taką potrzebę.
Zrozumiał, że straciłem ochotę na przekomarzanki, więc zostawił mnie w spokoju.
Usiadłem z powrotem na swoim fotelu i wyjrzałem przez okno.
Jak bardzo musiałem być stęskniony za czyimś dotykiem, że oczekiwałem czułości od swojego sługi? Jeszcze bardziej martwiło mnie to, ze nie czułem potrzeby uzyskania przychylności kogoś innego. Bałem się tego uczucia. Byłem przekonany, że nigdy nie uścisnę dłoni innemu mężczyźnie. I faktycznie tego nie robiłem, jeśli nie musiałem, ale to nie przez strach. To uczucie w większej części już zbladło. Nie miałem koszmarów jednak nadal pamiętałem upokorzenie, którego doznałem.
Patrząc jak wiatr kołyszący liście, próbowałem przestać myśleć. Ostatnio doskonaliłem tę sztukę.
Na najniższej gałęzi drzewa, któremu się przyglądałem, przysiadł czarny ptak.
Tracenie kontroli nad emocjami jest żałosne. Dlatego ludzie są tacy słabi.
Nie pamiętałem, kiedy dokładnie Sebastian mi to powiedział.
Zjadłem podwieczorek w towarzystwie Elizabeth. Nalegała, bym pozwolił jej zostać na noc. Zdawałem sobie sprawę, że będzie o to prosiła, ale myślałem, że uda mi się ją od tego odwieść.
Mój kamerdyner nie wydawał zachwycać się tym pomysłem, jednak postanowił zachować to dla siebie. Nie okazywał otwarcie niechęci wobec Lizzie, ale ja wiedziałem, że za nią nie przepada.
Żywiłem nadzieję, że nie zakradnie się do mnie w nocy. Nie usłyszałem żadnego dźwięku, gdy przechodziłem obok jej sypialni, wnosiłem więc, że spała lub leżała w bezruchu.
Czekała mnie jeszcze kąpiel, na którą wyjątkowo nie miałem ochoty.
Na zewnątrz nadal było dość jasno. Zbliżało się lato. Przez uchylone okna do posiadłości napływało wilgotne powietrze.
Zostały dwa dni, pomyślałem. Sebastian powiedział, że naszego kontraktu nie da się zerwać i nie da się nas rozdzielić, jednak nadal uważałem, że śmierć może wydać się demonom najlepszym środkiem, by temu zaradzić. Łudziłem się, że skoro pokładam w sobie energię Sebastiana, to będzie to moją kartą przetargową. Tylko wydawało mi się, że w ogóle nie będę miał nic do powiedzenia...
Nie miałem stuprocentowej pewności, że demonowi na niej zależy. Nie umiałem, tego po nim poznać.
Założyłem, że mam w sobie jej cząstkę od zawsze. Gdybym jej nie miał, pewnie nie wybrałby mnie tamtego dnia. Zabiłby mnie. Wybrał kogoś innego. Nie zmartwiło mnie to zbytnio. Uznałem to za łut szczęścia, dzięki któremu nadal żyję.
- Proszę patrzeć prosto, paniczu.
- Patrzę. Nie przycinaj za krótko.
Postanowiłem przyciąć włosy. Zniszczyły się przez stres, tak mi się przynajmniej zdawało.
Wszystko się zmieniało, ale dźwięk nożyczek obcinających włosy pozostawał jednakowy. Brzmiał tak samo, jak pięć lat temu, gdy Sebastian po raz pierwszy obcinał mi włosy. Wtedy się go bałem. Czasem mnie wręcz przerażał. Zdarzało się to do dziś, jednak wtedy brałem go za istotę stworzoną do zabijania. Po jakimś czasie patrzyłem na niego zupełnie inaczej. Pamiętam, gdy przyłapałem go na niewypełnianiu obowiązków. Bawił się z kotem. Wtedy myślałem, że wyrabiał ludzkie odruchy, ponieważ tak mu kazałem. Potem przekonałem się, że z jakiegoś powodu lubi niewielkie, porośnięte futerkiem stworzonka, które przyprawiały mnie o napad alergii. Zawsze starałem się przewidywać, co zrobi, ale tak naprawdę nie znałem go prawie wcale. Dopiero ostatnio przestałem go dystansować. Wiedziałem, że to zły pomysł, ale jakoś podobał mi się.
Nie chciałem trzymać fasonu na siłę. Potrzebowałem znaleźć w kimś oparcie. Mieć kogoś, kogo będę interesować. Przestać udawać. Ulec.
- O czym myślisz, paniczu?
Na białym ręczniku zgromadziły się obcięte, szare kosmyki. Obejrzałem w lustrze, przed którym siedziałem, swoją nową fryzurę. Wyglądałem dużo schludniej niż wcześniej.
- O niczym konkretnym. - Demon ściągnął ze mnie ręcznik. - Dziękuję.
Wstałem z krzesła. Nie miałem żadnych gotowych planów na dzisiaj, dlatego postanowiłem się przejść, korzystając z ładnej pogody.
Dochodziłem do wyjścia prowadzącego do ogrodu, kiedy usłyszałem:
- Jestem spragniony.
Nie spodziewałem się tego.
Odwróciłem się w stronę mojego kamerdynera. Stał przy końcu korytarza, kilka metrów ode mnie. Wyczytałem z jego twarzy coś na kształt tęsknoty, miast głodu czy pragnienia.
Może udawał. Może to była tylko gra. Może nie wiedział, co to tęsknota. Może nie potrafił jej nazwać, mimo że ją odczuwał.
- Czy mogę?
Skinąłem mu tylko głową. Czułem się podejrzanie usatysfakcjonowany. Byłem zależny od Sebastiana, ale on ode mnie też. Odpowiadała mi taka relacja.
Poczekałem aż podejdzie bliżej. Ciekawiło mnie, co zrobi. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać i to chyba to tak mnie ekscytowało. Pozwoliłbym mu na wszystko w tej chwili, mimo że sam uznałbym to za idiotyczne.
Przymknąłem prawe oko, kiedy poczułem wilgotny język. Zostawił za sobą mokry ślad, gdy przesuwał się powoli od szczęki w dół. Ręka demona oplotła się wokół mojej tali. Mężczyzna był tak blisko mnie, że zapewne przesiąkałem jego zapachem. Mruknąłem, gdy przygryzł skórę niedaleko tętnicy szyjnej. Nie zrobił tego na tyle mocno, żeby pociekła krew.
Dlaczego robiliśmy to w tak mało ustronnym miejscu? Bałem się, że zaraz ktoś wyjdzie zza rogu, ale byłem zbyt zaabsorbowany pieszczotami Sebastiana, by podzielić się z nim swoimi obawami.
Uniósł mnie w górę. Byłem zmuszony opleść nogi wokół jego pasa, żeby nie spaść.
- Nie pozwoliłem ci się ze mną bawić - mruknąłem, gdy palce demona wsunęły się w moje włosy, ciągnąc przy tym za sznurki utrzymujące opaskę na moim oku. Materiał ustąpił i upadł na podłogę. Otworzyłem oboje oczu, które napotkały rozpalone, demonie spojrzenie.
- Wybacz, myślałem, że ci się to podoba, paniczu.
Uśmiechnąłem się mimowolnie i wyzywająco. Pogwałciliśmy już chyba wszystkie dzielące nas granice, więc już i tak tego nie odwrócę.
Demon uwięził mnie pomiędzy własnym torsem a ścianą. Niemalże sykaliśmy się nosami. Przestawałem wytrzymywać to napięcie. Pomyślałem, że mnie sprawdza.
Cholera!
Czekał, aż wykonam pierwszy ruch, ale ja tego nie potrafiłem. Mimo że może nawet tego chciałem, to nie potrafiłem się otwarcie przyznać. To uczucie wyniszczało mnie od środka. Powoli i boleśnie.
Nie wiedziałem, jak prosić o więcej. Nie wiedziałem, jak go odepchnąć.
- Czemu ty musisz byś taki irytują-! - Reszta wypowiedzi zdusiły wargi demona.
Oszołomiło mnie to na dłuższą chwilę.
- Lepszego sposobu na uciszenie mnie nie mogłeś wymyślić?
- Niestety.
Chciałem to jeszcze skomentować. Skarcić go. Jednak nie zdążyłem.
To było nienormalne, a mimo to się na to godziłem. Co więcej, podobało mi się to.
Wszystkie myśli, które kłębiły mi się w głowie, zniknęły. Teraz liczył się tylko on.
Sebastian...
Sebastian...
Sebastian...
Traciłem kontrolę. Czułem rumieńce, które wpełzają mi na ciało. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Pojękiwałem cicho. Brakowało mi tchu, ale nie przejmowałem się tym. Włosy miałem w nieładzie. A najgorsze w tym wszystkim było to, że chciałem więcej.
Tak bardzo pragnąłem...
Wszystko przerwał dziewczęcy krzyk.
-----------------------------------------------------------------
Z dedykacją dla wszystkich, którzy piszą w poniedziałek egzamin ;-; ...
Z dedykacją dla wszystkich, którzy piszą w poniedziałek egzamin ;-; ...