Tłumaczenie francuskich zwrotów na dole posta
--------------------------------------------
Czytałem raporty. Niezbyt ekscytujące zajęcie, ale w końcu to jeden z moich obowiązków. Nie natknąłem się w nich na żadną niepokojącą informację. Wszystko po staremu. Nie mogłem powiedzieć, że taka nuda mi przeszkadzała, w końcu świadczyła o dobrze prowadzonym interesie.
- Sebastianie - zwróciłem uwagę stojącego za mną sługi. - Czy moglibyśmy się na dniach udać do Londynu?
- Myślę, że to nie byłby problem. - Przechylił się nad krzesłem. - Czy jest coś, czego panicz potrzebowałby z miasta?
- Niezupełnie. Chcę po prostu zmienić na chwilę otoczenie. Chyba wiesz, o co mi chodzi.
Odłożyłem na blat ostatni plik papierów, które miałem przeczytać.
- Rozumiem. Czy mam powiadomić pana Agniego, że zawitamy u nich na kilka dni? - zapytał.
- Niech to będzie niespodzianka.
Koła dorożki wraz z kopytami koni stukotały po kamiennym dukcie. Słońce przebijało się przez szybkę w powozie, zalewając jego wnętrze popołudniowym blaskiem.
Mniej więcej połowa drogi do Londynu była już za nami. Planowaliśmy z Sebastianem wyjechać dużo wcześniej, lecz oczywiście moja kłopotliwa służba zaczęła sprawiać problemy. Cieszyłem się, że Snake wykazywał odrobinę dyscypliny i mogłem powierzyć mu opiekę nad posiadłością. Jak widać były cyrkowiec okazał się najbrdziej pojętnym uczniem, który trafił się demonowi. Poza mną oczywiście, ale cieszę się, że czasy, gdy kamerdyner pełnił też funkcję mojego guwernera, już minęły.
Usiadłem na miejscu wprost za woźnicą. Wyczuwałem obecność Sebastiana, który powoził. Kiedyś zastanawiałem się, czy to wymagające zadanie, jednak skoro Bard też to potrafi, to chyba niezbyt.
Wyjątkowo tym razem cieszyłem się z faktu, że zleciłem strzeżenie swojej kamienicy w Londynie Somie i Agniemu. Ta dwójka była tak absorbująca, że na pewno skutecznie zajmie moje myśli błahostkami.
Kaszlnąłem cicho.
- Wszystko w porządku, paniczu? - zapytał Sebastian, zwalniając odrobinę.
- Tak - kaszlnąłem ponownie. - Jedź dalej.
Nie miałem żadnych konkretnych planów na pobyt w mieście. Chciałem tylko trochę wypocząć, zmienić otoczenie.
Zapragnąłem ciepłej kąpieli. Mam nadzieję, że będę mógł jej zażyć jak najszybciej.
Poprawiłem niebieską marynarkę, którą miałem na sobie. Przydałoby się odwiedzić Ninę w jej warsztacie. Nie wyrastałem z ubrań szybko, ale doszedłem do wniosku, że potrzeba mi czegoś nowego. Niejednokrotnie próbowałem namówić ją do uszycia czegoś dla mojego lokaja, ale zawsze mi odmawiała. Nie sposób odgadnąć, czemu krawcowa pałała do niego taką nienawiścią.
Westchnąłem.
Kiepsko spałem tej nocy. Wczoraj wieczorem nie chciałem prosić demona, by ze mną został. Ostatnio dzieląca nas granica trochę się zatarła, co mnie niepokoiło. Starałem się utrzymać pomiędzy nami odpowiedni dystans, co nie było łatwe, skoro kamerdyner wiedział o mnie wszystko, począwszy od rozmiaru buta, kończąc na ulubionych słodyczach. Znał sposoby by mnie zmotywować lub zaszantażować, gdy według niego zachodziła taka potrzeba. Czasami przez to naprawdę miałem go dość, zwłaszcza że sam nie wiedziałem o nim zbyt wiele, więc nie mogłem się nawet odgryźć.
Bezsensowne wydawało się to, że jednocześnie starałem się od niego odsunąć, a z drugiej strony czułem się bezpieczny tylko, gdy był w pobliżu.
To nienormalne! Po prostu chore i koniec!
Pewnie Sebastian używał jakichś demonich sztuczek, by bawić się moim kosztem.
Zdenerwowałem się. Nie na bruneta pełniącego w tej chwili funkcję woźnicy, lecz na siebie. Kolejny raz dałem się ponieść tym irracjonalnym rozmyślaniom.
Jeśli bez pracy, zagłębię się w tych bezsensownych rozmyślaniach, to więcej nie robię sobie wolnego.
Do letniej posiadłości dotarliśmy, gdy już się ściemniało. Po drodze wpatrywałem się w szlachciców i szlachcianki, którzy zmierzali dokądś chodnikiem. Po ulicach kręciły się też niemające co ze sobą zrobić dzieci oraz żebracy.
Przechadzałem się po korytarzu, kiedy Sebastian zajmował się bagażem.
- Nie ma ich? - mruknąłem do siebie.
Zwykle dwudziestoletni Hindus dopadał mnie tuż przy wejściu, a teraz zniknął zupełnie wraz ze swoim sługą.
W całym budynku wydawała się panować cisza. Wątpiłem w to, że ktoś ich napadł. Nawet jeśli, to w końcu Agni był w stanie rywalizować z Sebastianem w walce, więc jakieś podrzędne rzezimieszki nie stanowiły żadnego zagrożenia.
Skierowałem się w stronę komnat sypialnianych księcia. Może najzwyczajniej w świecie wcześniej położył się spać. Gdy znalazłem się dość blisko pomieszczenia, do którego zmierzałem, usłyszałem specyficzny dźwięk. Jęknięcie...a potem jeszcze jedno...i kolejne.
Zdezorientowało mnie to na początku. Następnie speszyło, gdy pojąłem znaczenie tych dźwięków. Ciałem wstrząsnął spazm przerażenia.
Co prawda to nie były już chłopięce jęki, jednak to wystarczyło by tragiczne wspomnienia, które starałem się od siebie odepchnąć przez tyle lat, powróciły.
Oddaliłem się szybko na drugi koniec korytarza. Trząsłem się okropnie. Nie byłem nawet w stanie złapać za klamkę. Osunąłem się po ścianie. Poczułem ogromny ból rozchodzący się od strony kręgosłupa. Zrobiło mi się niedobrze. Zacisnąłem powieki. Wydawało mi się, że zaskomlałem.
- Co się stało, paniczu? - Usłyszałem uspokajający głos, gdy ciepła dłoń musnęła mój policzek.
- Nie dotykaj! - Odepchnąłem rękę Sebastiana, odsuwając się od niego jak najdalej.
Myślałem, że te wspomnienia mam już za sobą, że one już nie wrócą. Myliłem się. Piekło, które przeżywałem ponad miesiąc, dało o sobie znać. Czekało uśpione, by przywrócić ten koszmar.
Nie mogłem zapłakać, choć pewnie by mi to pomogło. Starałem się opanować drgawki, lecz migawki nieprzyjemnych wydarzeń skutecznie to uniemożliwiały.
Życzyłbym sobie zemdleć z bólu...
- Spokojnie. Już nie jesteś w klatce.
Demon chwycił mnie stanowczo i uniósł, choć szarpałem się i wyrywałem. Może krzyczałem, ale nie pamiętam.
Wydawało mi się, że znalazł się przy nas Agni, gdy już nie miałem sił, by opierać się brunetowi. Chciał mnie dotknąć, jednak Sebastian nie pozwolił mu na to.
Chyba rozmawiali, lecz zamiast słów słyszałem sprawiający cierpienie szum, jakby tysiące owadów trzepotało skrzydełkami.
Miałem koszmary. Okropne koszmary.
Gdy już się wybudziłem ściskałem kurczowo prawą dłoń swojego kamerdynera. Zawładnęła mną dezorientacja.
- Co się stało?
- Nic ważnego. Nie kłopocz się tym, paniczu.
Nie byłem pewien, czy faktycznie nic ważnego się nie stało, ale nic nie powiedziałem.
- Przynieś mi zimnej wody.
Usiadłem, gdy wyszedł. Nie wiedziałem, czemu znalazłem się w sypialni, skoro chodziłem po korytarzu. Mój stan zdrowia doprowadzi mnie niedługo do załamania. W sumie już doprowadził, skoro mam luki w pamięci.
Zacisnąłem dłonie na bordowej narzucie, próbując przypomnieć sobie, co się stało. Dotychczas problemy z pamięcią mi się nie zdarzały, więc wprawiało to w jeszcze większe zdziwienie. Straciłem przytomność? Najwyraźniej, tylko dlaczego?
Mniejsza z tym. Co ja robiłem na tym korytarzu?
Coraz bardziej gubiłem się we własnym świecie. W świecie, w którym to ja miałem być królem.
Skoro straciłem tę pozycję, to kto ją przejął?
- Ciel, bo wiesz... po tym co się stało... uzgodniliśmy, że powinniśmy cię przeprosić i...
Popijałem herbatę w wygodnym fotelu. Wpatrywałem się w rozłożone na szachownicy figury. Zerknąłem na Hindusa siedzącego na przeciw mnie.
- To nie miało tak wyjść... znaczy... - Z każdą chwilą wydawał się być coraz bardziej zmieszany. Zaczął nerwowo drapać się po brązowej skórze twarzy. - Wiem, że pewnie teraz czujesz się... zdegustowany... - Urwał, spuszczając głowę.
Nie do końca wiedziałem, o co mu chodziło.
- W każdym razie jest mi naprawdę przykro z tego powodu! - niemal krzyknął. - Naprawdę nie chciałem, żebyś usłyszał to, co usłyszałeś.
- Aha... - mruknąłem.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że po śmierci zostanę zwierzęciem i będę potępiony, ale wolę o tym teraz nie myśleć...
Do czego on zmierza, do cholery?
- Jesteś na mnie zły? - zapytał, patrząc na mnie zaszklonymi oczami.
- Nie, nie całkiem - odpowiedziałem w miarę neutralnie, zamiast przyznać się, że nie wiedziałem, co ma na myśli.
- Czyli nadal będziemy przyjaciółmi? - Skinąłem głową w odpowiedzi, na co chłopak przede mną rozpromienił się.
Mnie coś umknęło? Nie rozumiem, skąd u niego ta skrucha.
- Nie mów już nic więcej. Boli mnie głowa - burknąłem, zanim zdążył rozpocząć zdanie. - Graj.
Następnego dnia przy śniadaniu panowała jakaś napięta atmosfera. Sebastian wydawał się patrzeć na Agniego z wyrzutem. Zawsze myślałem, że akurat oni się lubią, a tu niespodzianka. Hindus pewnie gdyby mógł, schowałby się za księcia. Ten zresztą też wydawał się speszony. Mniej niż wczoraj, ale nadal zachowywał się podejrzanie.
- Ktoś mi powie, o co się tak właściwie rozeszło? - zapytałem, gdy odłożyłem sztućce. - Niech mnie ktoś oświeci - dodałem, kiedy nie było żadnej reakcji.
Agni odsunął się od stołu, jak tylko mógł. Soma prawie schował głowę pod stół. Swojego demona nie byłem w stanie dostrzec.
Zacząłem stukać palcami po stole w geście zirytowania.
- Ciel, może pójdziemy gdzieś razem? - zasugerował siedzący na przeciwko mnie młodzieniec.
- Nie zmieniaj tematu.
Ramiona mu się zatrzęsły, jakby miał zaraz się rozpłakać.
Nie ciepię, gdy ktoś nadwyręża moją cierpliwość.
- Może ty mi to wyjaśnisz, Sebastianie? - Odwróciłem się do swojego kamerdynera.
- Chętnie, ale nie tutaj.
- Czemu nie tutaj? - Wydało mi się to lekko niepokojące.
Wstałem od stołu, nie czekając na odpowiedź.
Wyszedłem wraz z lokajem na taras. Korzystałem z pogody, dziś było przyjemnie. Usiadłem na jednym z wiklinowych foteli. Przede mną rozpościerał się niewielki ogród. Różaneczniki zaczynały zakwitać. Moja matka uwielbiała ich różowe barwy.
- Więc...? - zerknąłem na demona, po czym splotłem ręce.
- Woli panicz, żebym przekazał to delikatnie czy prosto z mostu?
- Obojętnie. Nie rób problemu, tam gdzie go nie ma.
Milczał przez chwilę. Ważył słowa.
- Wyduś to wreszcie.
- Usłyszałeś odgłosy homoseksualnego stosunku, co wywołało atak paniki, a potem straciłeś przytomność, paniczu.
Przez chwilę nie byłem w stanie odpowiedzieć czegokolwiek.
- To nie jest zabawne, Sebastianie.
- Paniczu, ja nie kłamię, przecież o tym wiesz.
Trawiłem przez chwilę przyswojone informacje. W końcu dotarło do mnie, jak bardzo się ośmieszyłem.
- Możesz odejść.
Zwróciłem głowę w przeciwną stronę. Kątem oka dostrzegłem jak brunet kłania się i wraca z powrotem do wnętrza budynku.
Poczułem, jak znienawidzone ciepło wpełza mi na twarz.
Jak mogłem się tak zbłaźnić?!
Zacząłem przeklinać w duchu. Nawet nie próbowałem się już powstrzymywać.
Sekret, który trzymałem na smyczy przez lata, zerwał się z niej. Nie łudziłem się, że Sebastian o nim nie wiedział. Miałem nadzieję, że po prostu to przemilczy, bo nic nie wywlecze mojego strachu na wierzch.
Poczucie bycia zbrukanym... poniżonym... towarzyszący mu śmiech... głód... zimno...
Zacząłem oddychać głęboko i powoli.
Mam to już za sobą, mam to już za sobą...
- Na pewno wszystko jest w porządku, paniczu?
- W absolutnym porządku - wysyczałem przez zęby.
- Więc dlaczego panicz jest taki spięty?
W takich chwilach zastanawiam się, czy istnieje jakiś skuteczny sposób, by sprawić demonowi możliwie jak najwięcej bólu.
- Wydaje ci się.
- Czyżby? - Położył dłonie na moich ramionach, naciskając lekko kciukami na łopatki. Kręgosłup wygiął mi się w łuk, zanim zdążyłem się opanować i szarpnąć.
- Co ty robisz?!
- Nic nadzwyczajnego. Przecież nawykłeś już do mojego dotyku czyż nie, paniczu? - Pogładził palcami po mojej szyi.
- Zostaw mnie! - Wstałem z fotela, zrobiłem kilka kroków, po czym odwróciłem się w stronę Sebastiana. -
Vous êtes dégoûtant! - posłużyłem się wpajanym od lat francuskim, gdy zauważyłem przechodzącego obok drzwi Somę, który nie znał tego języka, a lepiej dla niego, żeby wiedział jak najmniej. - Ne venez pas près de moi! - dopowiedziałem.
Wyszedłem szybko z salonu, wymijając zszokowanego księcia. Wszedłem na piętro. Schowałem się w swojej sypialni. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i usiadłem pod nimi.
- Pourquoi faites-vous cela?
- Vous êtes contrarié, monsieur? - Usłyszałem za kilkanaście, może kilkadziesiąt minut, w następstwie pukania
- Aller en enfer! - krzyknąłem do demona stojącego za drzwiami. - Je vous déteste!
Miałem serdecznie dość jego i tych durnych "zabaw".
-
Vous pouvez aller à putes, si vous voulez, mais laissez-moi tranquille!
-
Je suis désolé si je vous ai offensé, monsieur.
Wziąłem głęboki oddech. Jaki on się ostatnio zrobił cholernie bezczelny.
- Vous êtes un chien, connaître votre lieu!
-
Je sais.
- Więc odejdź wreszcie spod tych cholernych drzwi!
- Que vous le souhaitez, monsieur.
Odszedł. Nie wyczuwałem już jego obecności. Wypełniła mnie dziwna pustka.
Może tak naprawdę wolałem, żeby został? Nie, nie! To chore! Niech się trzyma z daleka, skoro taki jest.
Wstałem z podłogi i przysiadłem na łóżku. Byłem roztrzęsiony. Mieszanka uczuć, która mnie przepełniła, przyprawiała mnie o mdłości.
Cholerny sukinkot! Wie gdzie dotknąć, żeby zabolało!
----------------------------------------------------
Vous êtes dégoûtant! - Jesteś obrzydliwy!
Ne venez pas près de moi! - Nie zbliżaj się do mnie!
Pourquoi faites-vous cela? - Dlaczego to robi?
Vous êtes contrarié, monsieur? - Jesteś zagniewany, paniczu?
Aller en enfer! - Idź do diabła!
Je vous déteste! - Brzydzę się tobą!
Vous pouvez aller à putes, si vous voulez, mais laissez-moi tranquille! - Możesz iść na dziwki, jeśli chcesz, ale zostaw mnie w spokoju!
Je suis désolé si je vous ai offensé, monsieur. - Przepraszam, jeśli cię uraziłem, paniczu.
Vous êtes un chien, connaître votre lieu! - Jesteś psem, znaj swoje miejsce.
Je sais. - Wiem.
Que vous le souhaitez, monsieur. - Jak sobie życzysz, paniczu.